1 |
Nie znają się na tym. Wydaje im się, że być rodzicem to tak samo, jak być na przykład inżynierem – robisz to i to, a na końcu otrzymujesz taki a nie inny rezultat. Rodzice powinni zaliczać jakieś kursy, zanim dopuści się ich do rozmnażania. Tamtej nocy w garażu nic nie zrobiliśmy. |
2 |
Choć właściwie... chciałam się z nim kochać. To byłoby miłe pożegnanie, w każdym razie na pewno dla biednego Smółki. Chcę przez to powiedzieć, że gdybym robiła to wcześniej, to taki sposób pożegnania byłby bardzo sympatyczny, ale nie mam pewności, czy ten pierwszy raz jest dobry na do widzenia. |
3 |
Jeśli nie uczyniłam, to żadne z nas na tym nie skorzystało. Nie zrobiłam tego jedynie ze względu na rodziców. Chciałam móc im powiedzieć: Słuchajcie... to tylko mój chłopak. Naprawdę jest w poważnych tarapatach. Był roztrzęsiony, upokorzony, po raz któryś tam pobity przez własnego ojca. |
4 |
I chyba jest we mnie zakochany. Nie było jednak mowy o seksie. Nigdy tego nie robiliśmy. Chodziło wyłącznie o to, żeby być razem. To chyba ludzka rzecz, no nie? Żałuję jedynie tego, że postawiłam mojego tatę na pierwszym miejscu przed Smółką. Nie popełnię tego samego błędu po raz drugi. |
5 |
Smółka był wytrącony z równowagi. Chciał tylko, żeby ktoś z nim został. Ale nie było żadnego seksu. Słowo honoru. Wystarczy? Nastąpił moment ciszy. Tato miażdżył mnie wzrokiem. Widać było wzbierającą w nim furię. Jak gdyby przejaw mojej odpowiedzialności za własne czyny zagroził jego autorytetowi. |
6 |
Zapadło lodowate milczenie. Mama była wściekła; tak mi się przynajmniej zdawało. Patrzyła na niego. To znaczy, nie wiem, czy mi uwierzyła, ale chciała uwierzyć. Nie mam pojęcia, co on myślał. Chyba po prostu chciał mnie zranić. I zrobił to skutecznie. Lecz ja nie chciałam dać mu satysfakcji. |
7 |
Różnica między ojcem Smółki a moim polega na tym, że ten pierwszy jest w zasadzie rozsądnym facetem, który od czasu do czasu zapomina o rozsądku i nie ma wtedy żadnych hamulców. Mój tato natomiast jest w zasadzie pozbawionym rozsądku facetem, który nigdy nie zapomina, że wypada udawać rozsądnego. |
8 |
Teraz przypadła kolej na mnie. Cóż, nie zrobiłam nic złego. Byłabym zimną suką, gdybym nie dotrzymała Smółce towarzystwa w ostatnim dniu jego pobytu w Minęły. Zaczynałam myśleć, że moim jedynym błędem była odmowa kochania się z nim. Wiem jednak, kiedy się odzywać, a kiedy trzymać język za zębami. |
9 |
W takich chwilach tato czuje się należącym do spółki. Natomiast mama napuszcza go, żebym tańczyła do jej muzyki. Łatwo jest rozbroić stare jeśli byliśmy sam na sam, ale gdy mama wyłoniła się zza węgła... Wynikło z tego, co następuje: Żadnych wyjść w tygodniu. Co wieczór sprawdzanie pracy domowej. |
10 |
To właśnie ta praca była jakoby przyczyną mojego upadku. Próbowałam zachować spokój. Powstrzymałam się od ironii. Nie zamierzałam nawet się sprzeczać. Byłam jednak blada z wściekłości. Tak samo jak mama. Widziałam, że tato czuje się trochę nieswojo, jak gdyby wszystko zaszło za daleko. |
11 |
Żywiłam nadzieję, że sprawy jakoś same się ułożą. Nie wychodziłam przez cały tydzień... I co z tego? Smółki już nie było, czyż nie? Reszta paczki wałęsała się po plaży, ale przez parę dni mogłam się bez tego obyć. A jednak w weekend poszłam do pracy. Nie zamierzałam tego odpuścić. |
12 |
Miałam lekką i przyjemną pracę. Polegało to na podawaniu herbaty turystom. Tak naprawdę, patrząc wstecz, nie nazwałabym jej lekką ani przyjemną. Raczej katorżniczą. I tylko w takim zadupiu jak Minely on Sea podawanie herbaty można uważać za coś podniecającego. Ale ja uważałam, że to sam miód. |
13 |
Zresztą rzeczywiście miałam z tego jakieś pieniądze. Nikt mi nie powiedział ani słowa. Pozwolili mi zmyć się z domu, nie pytając nawet, dokąd idę. Kiedy wreszcie dotarłam do herbaciarni U ciotki Joan, zastałam tam jakąś dziewczynę, nakrywającą stoliki przy oknie. Z zaplecza wyszła ciotka Joan i. |
14 |
Kiedyś, widać źle oceniwszy mnie jako osobę zaufaną, zdradziła się, że smaży swoje domowe konfitury w tym samym rondlu, w którym gotuje jedzenie dla kota. Całe Minely powinno się o tym dowiedzieć, nim zapadnie noc. Szłam brzegiem plaży i płakałam, płakałam, wpadałam w furię i znów płakałam. |
15 |
Jeśli ktoś zgiął antenę samochodową albo na plaży wywrócił kosz na śmieci, zbierali się wszyscy jak stado wron i ponuro rozprawiali o "dzisiejszej młodzieży", o braku dyscypliny i o tym, jak młodzi dewastują Minely. Oczywiście z zadowoleniem witali przyjezdnych łobuzów w dowolnej liczbie. |
16 |
Tamci mogli ganiać po całym mieście rzygając, wrzeszcząc i kopiąc kosze, a uchodzili za pełnych energii młodzieńców. Z punktu widzenia właściciela jakiegokolwiek interesu, w zasadzie każdy, kto ma piątaka w kieszeni, jest Matką Teresą z Kalkuty. Turyści stanowili główne źródło dochodów Minely. |
17 |
Ale to odrębna historia. Choć byłam wściekła na ciotunię Joan, moje uczucia w stosunku do niej były niczym ciepły wiosenny poranek w porównaniu z przenikającą do głębi duszy nienawiścią do moich ukochanych rodziców. Tamtego dnia nie wróciłam do domu. W proteście spędziłam poza domem cały weekend. |
18 |
Riposta: zakaz wychodzenia z domu również w weekendy. Moja następna sztuczka polegała na nie wracaniu do domu aż do dziesiątej wieczorem w dni powszednie. Dyscyplinując mnie, nie mogli mi przecież zabronić wychodzenia do szkoły. Załatwili to w taki sposób, że tato odwoził mnie po lekcjach. |
19 |
Znajdziesz nową pracę i będzie ci wolno zostawać w weekendy poza domem. Musimy jedynie zobaczyć trochę odpowiedzialności z twojej strony. To wszystko, czego żądamy. Moim rodzicom należała się porządna lekcja. Nie musisz mi nic mówić. Sam miałeś potworne konflikty z rodzicami. Życie jest odrażające. |
20 |
Może rzeczywiście odejść? To proste, to nic nie kosztuje. I wspaniale upraszcza wszystko. Tylko że tak naprawdę to wcale nie jest łatwe, mam rację? To znaczy, może być łatwe albo trudne. Tylko kto to ma wiedzieć zawczasu? Jest się tylko dzieciakiem, wszystkiego trzeba się dopiero uczyć. |
21 |
Życz im szczęścia, oszczędź sobie wyrażania przykrych uczuć i napisz, iż liczysz na zrozumienie z ich strony. Możesz natomiast zapytać, jak potrafią znieść siebie nawzajem, skoro uczynili twoje młode życie tak nieznośnym, że musisz odejść z domu w nieprzyjazny świat i tak dalej, i tak dalej. |
22 |
Wzięła śpiwór? Hmm". Bo to jest, widzisz, tak: policja zaangażuje wszystkie środki, jeśli podejrzewa, że jesteś martwy, lecz nie wyda nawet pensa więcej, niż musi, dopóki żyjesz. A tak naprawdę – to sekret – zamierzam uciec tylko na trochę. Sama zdecyduję, kiedy wrócić. Za dwa tygodnie. |
23 |
Zaczęłam mu wszystko opowiadać i nagle uśmiechnęłam się do siebie. W tej chwili zrozumiałam, że naprawdę chcę to zrobić. Przedtem... no wiesz. Też chciałam, ale zawsze towarzyszyła temu myśl, że może zwyczajnie odgrywam przed sobą komedię. Ale kiedy wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, uzyskałam pewność. |
24 |
To taki typ człowieka, że chce się być jak najbliżej niego. I tyle wycierpiał, a nikt nie zasługuje mniej na cierpienie niż Smółka. To taki ktoś, kogo wybrałoby się z pełną świadomością, żeby się w nim zakochać. Znając siebie myślę, że zakocham się w jakimś hałaśliwym gówniarzu z kolczykiem. |
25 |
Z drugiej strony, lubiłam go bardziej niż kogokolwiek. Po tamtym telefonie zaczęłam rozmyślać, jak by to było, gdybym spędzała z nim całe dnie i nikt by nam nie mówił, co mamy robić... i było mi z tym bardzo dobrze. Ściskać w ciemności jego dłoń. Spać z nim. Rozmawiać z nim sam na sam. |
26 |
Pragnął mnie. Czasami, kiedy całą gromadą bawiliśmy się przy brzegu i zakrywały nas wysokie fale, on ściskał mnie tak mocno, że nie czułam się już podtrzymywana przez niego. To raczej on się mnie trzymał, jakbym miała uchronić go przed upadkiem. Kiedy tak patrzył na mnie, jego oczy były pełne. |
27 |
Nigdy byś w to nie uwierzył. Ja sam bym nie uwierzył. Kiedy pierwszy raz odwróciła się do mnie na plaży, pomyślałem, że jej nie polubię. Była sobotnia noc. Rozpaliliśmy wielkie ognisko naprzeciw starych magazynów fabrycznych, pół mili za miastem. To było naprawdę solidne, wielkie ognisko. |
28 |
Znaleźliśmy duży kloc drewna, fragment starej łodzi. Przyciągnęliśmy go z Kennym przez całą plażę. Był osmalony i tkwiły w nim miedziane gwoździe. Od miedzi płomienie zrobiły się zielone. Było w tym coś z magii. Gemma szalała z zachwytu. Potrafi tak się emocjonować różnymi rzeczami. |
29 |
Minely to najobrzydliwsze z miejsc. Tutejsi w ogóle się nie liczą. Włóczysz się po swoim własnym mieście jak ktoś obcy i nagle... widzisz gromadę swoich rówieśników siedzących wokół tego magicznego ognia pół mili za rogatkami. Piją, palą i robią to, co chcą. Pamiętam, jak odkryłem życie na plaży. |
30 |
Gemma wydawała się piękna, ale ani na chwilę nie przestawała mówić. Cały czas trajkotała, jak cudowne jest to, jak cudowne jest tamto... Była coraz bardziej pijana, a ja myślałem, czy ona nigdy nie męczy się gadaniem? A jednak nie odchodziłem, i ona też, aż w końcu zostało nas pięć czy sześć osób. |
31 |
O tej porze zwykle wracałem do domu. Im było później, tym więcej tworzyło się par, tak że gdyby w dalszym ciągu tam siedzieć, człowiek sprawiałby wrażenie podglądacza. Normalnie starałem się odejść zawczasu, ale tamtej nocy była Gemma i wszyscy już połączyli się w jakieś pary i pomyślałem. |
32 |
W takiej sytuacji zawsze czuję się tak, jakby to do mnie należał pierwszy ruch, a ja nie umiem zdobyć się na odwagę. Poza tym nie chciałem po prostu odejść, ponieważ wszyscy by wiedzieli, że bałem się do niej odezwać. Trzeba być o wiele bardziej pewnym siebie, żeby podrywać taką dziewczynę. |
33 |
Bo przecież wszyscy wiedzą o moich problemach, a ja tu opowiadam swoją historię takiej pięknej dziewczynie. Pomyślałem, że zanudzam ją na śmierć. Ale ona wciąż pytała o różne rzeczy cichym głosem. Nie takim samym, jak chwilę wcześniej, kiedy wykrzykiwała coś i się śmiała. Opowiedziałem jej wszystko. |
34 |
Kiedy zadzwoniłem do niej w tamten wtorek po mojej ucieczce z domu, a ona oznajmiła, że przyjedzie się ze mną zobaczyć, moja twarz przybrała taki sam wyraz jak tej pierwszej nocy. Szczerzyłem zęby jak idiota. Ludzie uśmiechali się na mój widok, gdy wyszedłem z budki. To było wspaniałe. |
35 |
Przedtem czułem się mocno przygnębiony. Uciekłem z domu, mogłem liczyć tylko na siebie. A teraz poczułem się fantastycznie. Pragnąłem, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Jak w filmie, wiesz, kiedy leci piosenka czy jakiś muzyczny kawałek, aby rozciągnąć w czasie pewien nastrój – coś w tym rodzaju. |
36 |
Jeszcze kwitły irysy i drzewa też. Ludzie karmili kaczki i gołębie. Mógłbym kupić sobie lody. Miałem walkmana, więc nawet mógłbym posłuchać muzyki, gdyby przyszła mi ochota. Czułem, że się unoszę. Byłem gotów skakać wysoko w powietrze... Wsunąłem dłoń do kieszeni, sam nie wiem dlaczego. |
37 |
Cholera! – pomyślałem. Poczułem, że mój entuzjazm diabli biorą. Chodziło o to, że gdybym wydał pieniądze na lody, to musiałbym wrócić do miasta i żebrać w pasażu – nazywają go "doliną syfu" – żeby mieć co jeść wieczorem. A żebranie jest tak poniżające. Nie ma sposobu, by robić to elegancko. |
38 |
To takie głupie. Jakby potrzebne mi były pieniądze, żeby cieszyć się ze spotkania z Gemmą! Wiedziałem, że to nastąpi. Wiedziałem, że siedząc w gównie, nie mogę czuć się dobrze dłużej niż przez sekundę. Ta chwila już ulatywała w powietrze... a ja tkwiłem na ziemi, patrząc, jak się oddala. |
39 |
I wtedy zauważyłem mlecze. Rosły na ulicznych trawnikach. Tworzyły zbitą, żółtą masę. Jaskrawą, złociście żółtą. Stałem tak, zaprzątnięty myślami o irysach w jakimś innym miejscu, a mlecze cały czas tam były – dzikie mlecze. Rosły tam nie po to, bym je oglądał, ale dlatego, że tak chciały. |
40 |
Nigdy nic nie zauważyłem. Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale wyglądało to tak, jakby kwiaty wyrosły dla Gemmy. Stałem przez chwilę, czując, jak nasiąkam kolorem. Kocham żółty. To kolor słońca. Kiedy wszystko to się skończy i moje sprawy jakoś się ułożą, chciałbym studiować w akademii. |
41 |
Tak naprawdę, bardziej przypominało to ruderę, ale przez ostatni dzień czy dwa próbowałem jakoś to uprzątnąć. Najpierw spałem po bramach. Pierwszej nocy spróbowałem położyć się w śpiworze przed wejściem do jakiegoś sklepu, ale było mi za zimno. Skończyło się na tym, że wałęsałem się całą noc. |
42 |
Nad ranem zobaczyłem ludzi na stacji metra, zbitych w kupę i opatulonych tekturą ze starych pudeł. Aha, więc tak się to robi! – pomyślałem. Musiałem powałęsać się jeszcze trochę, zanim znalazłem jakieś kartony wyrzucone ze sklepu, czekające na śmieciarzy. Owinąłem się cały. Tak było dużo lepiej. |
43 |
Przede wszystkim człowiek jest cały czas na widoku. Ludzie widzą cię nawet, kiedy śpisz. Czasem budzisz się w środku nocy, a tu policjant świeci ci latarką prosto w twarz. Nienawidziłem tego – tych ludzi przyglądających mi się we śnie, tych wszystkich obcych. Zacząłem czuć się jak w zoo. |
44 |
Pierwszej nocy ciągle budziło mnie walenie. Było zupełnie ciemno, toteż nie mogli mnie zauważyć, dopóki się nie odzywałem. Tamtej nocy zdarzyło się to jakieś pięć razy. Na początku byłem nieźle wystraszony, ale wkrótce zdałem sobie sprawę, że to tylko ludzie szukający miejsca do spania. |
45 |
A pod spodem dopisałem małymi literkami "Hotel Ruina". Każdy musiał sam szukać drogi, przyświecając sobie zapałkami albo latarką. Moja wywieszka była dla wszystkich widoczna, więc nikt mnie od tej pory nie niepokoił. Tylko parę razy jacyś pijani wleźli do środka, nie zauważywszy napisu. |
46 |
Akurat to mi nie przeszkadzało. W ten sposób miałem już jakieś schronienie, ale wewnątrz panował niezły bajzel. Wyrzucano tam worki pełne śmieci, papierzyska, stare szmaty, nawet gruz. Przez pierwsze kilka nocy spałem na tej całej kupie. Chyba musiałem czuć się podle. Dużo myślałem o mamie. |
47 |
Potem stwierdziłem: dość tego. Przede wszystkim zgarnąłem wszystkie śmieci do worków i wyniosłem je na tyły budynku. Worki wyciągnąłem z czyjegoś pojemnika na śmieci. Znalazłem w kącie złamaną szczotkę i porządnie wymiotłem pokój. Wciąż przypominał śmietnik, lecz przynajmniej śmietnik wysprzątany. |
48 |
Od tamtej pory zacząłem gromadzić różne rzeczy – parę drewnianych skrzynek, jakiś kawałek chodnika. Nie mogło być zbyt ładnie, bo ktoś mógłby coś ukraść albo zniszczyć. Próbowałem jednak urządzić to miejsce po swojemu. Dlatego właśnie tak mi się spodobała myśl o obrazie. Chciałem namalować obraz. |
49 |
Zabrałem z sobą kredki, ale do tej pory nie miałem okazji ich użyć, a teraz wpadłem na ten wspaniały pomysł... dla Gemmy. Do mety miałem jakieś dwie mile drogi. Po drodze był sklepik Joego Scholla. Pomyślałem, że wdepnę i kupię sobie twiksa. Zaszaleję. Zupełnie zapomniałem o żebraniu. |
50 |
Wziąłem batonik i sięgnąłem do kieszeni po pieniądze. On się nie uśmiechnął, ale nigdy tego nie robił. Zawsze zachowywał ten sam spokojny wyraz twarzy, jedynie brwi miał stale uniesione. Właściwie jego twarz wydawała się nieruchoma nawet wtedy, kiedy rozśmieszał człowieka do łez. |
51 |
Mimo wszystko to nie jest najlepsze miejsce dla młodej damy. Co, Davidzie? Zwyczajnie nie pomyślałem o tym. On miał rację! Albany Road dla mnie było odpowiednim miejscem, ale nie dla Gemmy. Można znaleźć tam wszystko – włóczęgów, pijaczków, ćpunów. Większość z nich jest w porządku, ale niektórzy. |
52 |
Wszystko szło jak należy! Gemma przyjeżdża, Skolly chce mi pomóc. No, tak mogłoby się wydawać, ale oczywiście nie wszystko może się ułożyć do końca. To wprawdzie tylko jedna sprawa, ale za to najważniejsza. Moja mama. Obiecałem sobie, że nie zatelefonuję do niej przez cały miesiąc. |
53 |
Nie znacie mojej mamy. Ona potrafi wmówić wszystko. Bardziej boję się jej niż taty. Naprawdę. W końcu postanowiłem poczekać do wieczora. Zobaczymy, co szykuje pan Scholl. Gdyby pomógł mi znaleźć jakieś mieszkanie, wszystko byłoby w porządku i mógłbym pomyśleć o skontaktowaniu się z mamą. |
54 |
Kolory okazały się zbyt blade. Chciałem pokazać te intensywne żółcie i aksamitną czerń tła. Nie można tego zrobić, malując zwykłymi kredkami. Pastele to co innego. Miałem takie w domu. Wściekałem się na siebie, że ich nie zabrałem. Ale były tak kruche, że chybaby się połamały w drodze. |
55 |
To jeden z powodów, dla których chciałem nim się zająć. Maszerował obok mnie i wyglądał prostodusznie. Miał na sobie skórzaną kurtkę i plecak. Od razu dało się zauważyć, że nie mógł mieszkać od dawna na ulicy, ponieważ jego plecak był całkiem czysty. Dżinsy, wojskowe buty, długie włosy. |
56 |
Na ogół nie mają zbyt dużo garderoby. Był pierwszym, w stosunku do którego miałem poczucie, że udzielam prawdziwej pomocy; oprócz dawania pieniędzy, fajek i czekolady. Inni zwykle okazywali się bezwolni lub głupi. Byłoby dla nich lepiej, gdyby wrócili do domu, do swoich mam i tatusiów. |
57 |
Przy pierwszym spotkaniu dałem mu dwa funty i zapytałem, czy wie, w co się bawi. Popatrzył jedynie na mnie i dotknął swojego policzka. Dopiero wtedy zauważyłem siniaki. Nie musiał niczego tłumaczyć, tak okropnie to wyglądało. Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i do pieniędzy dołożyłem dwa marsy. |
58 |
Wydawał się jakby odmieniony. Patrzył na mnie rozjaśnionymi oczyma. Na minutę czy dwie uczyniłem go szczęśliwym człowiekiem. Poczułem się dobry. Lubię czuć się dobry. Sprawiał wrażenie zupełnie bezbronnego. Na tym marnym świecie dobrze jest zamaskować się tak skutecznie, jak tylko się da. |
59 |
Prowokował mnie. Kiedy tak szliśmy ulicą Picton, doszedłem do wniosku, że jednak ma rację. Mój staruszek skończył osiemdziesiąt dwa lata, pali jak smok i jest koloru popiołu. Jeśli o mnie chodzi, to palę cygara. Kiedy byłem młodszy, przestrzegałem zasady, żeby zawsze trzymać papierosa w zębach. |
60 |
To nie jest uczciwe. Jak można traktować z szacunkiem swoich klientów, jeśli się uważa palenie za głupotę? Skąd można wiedzieć, co im się sprzedaje? Słowo honoru, że z zawiązanymi oczyma odróżniłbym bensona po zapachu. Przynajmniej kiedyś tak było... Rzuciłem papierosy. Paliłem za dużo. |
61 |
Moja ślubna była w Taunton z wizytą u potomstwa. Zamierzałem pójść do pubu, ale w końcu mogłem to zrobić nawet późno w nocy. Wiedziałem, że Richard chce mnie nawrócić, lecz – w przeciwieństwie do wielu osób – nigdy nie utraciłem ciekawości świata. A poza tym – niech próbuje! To mogło być zabawne. |
62 |
Stało się to jakieś półtora roku temu. Nie lubię dzikich lokatorów. Co, u diabła, przeszkadza im legalnie pracować i płacić czynsz? W dodatku to podejrzane typy. Lubią uważać się za część romantycznego półświatka, ale większość znanych mi takich cwaniaczków pracuje na utrzymanie. |
63 |
W ogóle własność to dla mnie dość osobliwe pojęcie... Myślałem, że nie obejdzie się bez wykładu, lecz Richard nagle przerwał i poszedł nastawić wodę na herbatę. No właśnie. Gdybym znalazł się w takiej sytuacji, zgarnąłbym i sprzedał ten cały majdan, zanim ktoś zdążyłby policzyć do trzech. |
64 |
Dziewicze terytorium. Przez sekundę biedny chłopak wyglądał na spłoszonego, myślałem nawet, że będzie pękał. On jednak zmarszczył czoło i pokiwał z determinacją głową. Aha, więc to tak, mały... Dla połowy z tych dzieciaków włamanie się do pustego domu stanowi tylko wandalizm na większą skalę. |
65 |
Zgodziłem się na puszkę zimnego piwa. David pośpieszył Richardowi z pomocą przy hamburgerach i już po chwili obaj pogrążyli się w bajaniu na temat Okupowania Pustych Domów, Anarchizmu, Prawa Jednostki do Łamania Prawa i innych form robienia zamętu. Hamburgery istotnie były niezłe. |
66 |
Pewnie sądził, że po tym, jak zjadłem jego hamburgery, jestem na najlepszej drodze do anarchizmu. Nie mam nic przeciwko temu, ale nie widzę żadnych zalet w noszeniu kolczyków, a moja łysina wyklucza irokeza. Nie miałem sumienia powiedzieć mu, że moja ślubna dość regularnie używa soi. |
67 |
Możesz zapytać, poniekąd nie bez racji, na co liczy taki jak ja konserwatysta, pomagając dzikim lokatorom? I to prawdziwy torys, a nie jakiś niezdecydowany mydłek. Gdyby to ode mnie zależało, to wszystkich czarnuchów odesłałbym do domu. Dlaczego? Oni mają swoją kulturę, a my swoją. |
68 |
To, że jestem patriotą, nie oznacza, że mam być idiotą. Już słyszę twoje pytanie: w jaki sposób łamiesz prawo? Lepiej jest nie wiedzieć za dużo, przyjacielu. To znaczy, rozsądnie jest wiedzieć tyle, ile się da, ale jeszcze rozsądniej jest utrzymywać innych w niewiedzy co do własnej wiedzy. |
69 |
Jeśli zachciało się komuś łamać prawo, to niech przynajmniej wie, jaka jest stawka! Powinni chociaż ryzykować to, że ktoś ich przyłapie. Był to bardzo ładny dom z werandą, położony zaledwie o dwie ulice od skrzyżowania St Paul's z Montpellier. Przyjemny, duży ogród. Pokoje wielkie jak cholera. |
70 |
W gruncie rzeczy czułem się jak stary wyga. Oni kręcili się w pobliżu, przyglądając się murom i rozstawiając czaty na ulicy, podczas gdy Richard próbował znaleźć jakieś wejście. Ja spacerowałem bez pośpiechu z rękami w kieszeni. David rozśmieszył mnie, próbując się ukryć za pojemnikiem na śmieci. |
71 |
Kiedy ja zabierałem się do takich spraw, przede wszystkim dbałem o to, żeby aż do ostatniej chwili moja obecność w danym miejscu była usprawiedliwiona. Ale ci anarchiści musieli się wystroić niczym wariaci. Ja wyglądałem jak kioskarz, a więc miałem szansę na wykaraskanie się w razie czego. |
72 |
Zawołał tę dziewczynę, Vonny, żeby przyszła i zajęła się mną. Próbowała mnie zmusić do kucnięcia za żywopłotem, ale tym razem ja nie miałem takiego zamiaru. Nie przyszło im do głowy, że włamywałem się w życiu częściej niż oni wszyscy razem wzięci. Wreszcie Richardowi udało się otworzyć okno. |
73 |
Nawet ja musiałem się ukryć za budką telefoniczną. Ktokolwiek to był, przeszedł pośpiesznie, nie zauważając otwartego okna i zdjętych desek albo nie chcąc nic zauważyć. Wdrapaliśmy się jeden po drugim. Zabrakło mi tchu i o mały włos przygniótłbym Richarda, kiedy ściągał mnie z parapetu. |
74 |
Kto by pomyślał? Włamałem się do jakiegoś domu, w którym nie było nic do zabrania. Połaziłem tu i ówdzie, ale naprawdę niczego tam nie było. W ten sposób objawiło się nowe oblicze przestępczości. Nikt dotąd nie przewidział, że można kraść budynki w całości... i to nawet bez ruszania ich z miejsca. |
75 |
Razem z Jerrym zaczęli wnosić tylnymi drzwiami kartony, walizki i torby. Chodziło o to, żeby jak najszybciej się zainstalować. Trudniej będzie ich wyrzucić, jeśli wypełnią dom swoimi rzeczami. Czas się zwijać – pomyślałem. Poszedłem spojrzeć, jak radzi sobie David, i powiedzieć do widzenia. |
76 |
Ktoś przytargał tekturowe pudło pełne sprzętu kuchennego: patelni, talerzy, sztućców, mąki, oleju i innych rzeczy. Włączyli gaz i czekali na herbatę. W blasku świecy pomieszczenie wyglądało zupełnie przyjemnie. Pomyślałem, że są tu dopiero od pół godziny, a już to miejsce stało się w połowie domem. |
77 |
Zniknął z ulicy, chyba zaopiekowali się nim. Myślę, że to bystry gość mimo wszelkich pozorów. Czuło się, że zawsze znajdzie kogoś, kto będzie miał dla niego czas. Niby mogłem przejść się tam i rzucić okiem, ale wkrótce po tamtych zdarzeniach moje stosunki z Richardem się popsuły. |
78 |
Tak czy inaczej, ci moi kumple postanowili coś z tego mieć. Nadszedł któryś z tych gówniarzy, zastał ich w trakcie, no i oberwał. Niby nic poważnego, ale stracił ze dwa zęby. Richard był nieprawdopodobnie wściekły. Spotkaliśmy się na ulicy i opowiedział mi o wszystkim. Był bliski łez. |
79 |
Trochę kontaktu z prawdziwym życiem może im wyjść tylko na dobre. A jednak, jak się rzekło, Richard był potwornie wściekły. Nie wiem, co według niego powinienem był zrobić. Zadzwonić na policję? Uprzedzić go, której nocy ci faceci będą się tam kręcić? Te rzeczy i tak by wyparowały, nie ma co gadać. |
80 |
Możecie w to uwierzyć? Miałem wreszcie znaleźć schronienie. Naprawdę mnie lubili. Chcieli wzdąć mnie pod opiekę i to nie dlatego, że mieli za dużo pieniędzy. Wszyscy oprócz Richarda byli na zasiłku. A Richard nawet obiecał, że przyniesie jakąś robotę z warsztatu rowerowego. Było mi tak przyjemnie. |
81 |
Naprawdę, wszystko tu na nią czekało. Od razu opowiedziałem im o niej i... no tak, to mnie trochę rozczarowało, ponieważ nie byli tak entuzjastyczni jak ja. Częściowo to moja wina, gdyż nie byłem pewien, czy przyjedzie tylko mnie odwiedzić, czy już na dobre, ale miałem nadzieję, że raczej na dobre. |
82 |
Ale to nie tak. Myślę, że to nie było tak. Ludziom się wydaje, że mój tato był gorszy, bo mnie bił, ale naprawdę gorsza była mama. Z nim to łatwa sprawa, po prostu go nienawidzę. Nienawidzę go, bo sam wszystko psuje, a potem oskarża wszystkich naokoło i nie robi nic, żeby to naprawić. |
83 |
I dlatego, że traktuje mnie i mamę jak śmieci. Sądzę, że mamy także nienawidzę. Problem w tym, że również ją kocham. Tato chadzał do pubu i pił całymi wieczorami. Mimo to tylko bywał pijany. Mama tkwiła w tym na okrągło. Nikt o niczym nie wiedział... nawet tato nie zorientował się przez całe lata. |
84 |
Po prostu pijąc pamiętała o tym, żeby utrzymać się na nogach. Dopiero kiedy zrobiło się gorzej i po powrocie do domu zastawał ją zalaną, zaczął coś kumać. Na razie nic się nie działo. To znaczy – było fatalnie, ale nie przerażająco. To nawet miało swój urok, kiedy była wstawiona. |
85 |
Przewracała się, szlochała, jęczała i rzygała. Tato powinien był dostrzec, że jest chora, że nie daje sobie rady, ale on tylko się wściekał. Wracał do domu, który przypominał wysypisko śmieci, z mamą szwendającą się wśród bluzgów i wyzwisk albo leżącą bez czucia na podłodze. Potwornie się kłócili. |
86 |
Wracałem ze szkoły, robiłem zakupy i przygotowywałem herbatę albo próbowałem jako tako posprzątać. Chciałem, by to wyglądało, że coś robiła, zamiast całymi przedpołudniami leżeć w łóżku, a po południu się zalewać. A tak właśnie było w rzeczywistości. Właściwie byliśmy tylko we dwoje, ja i mama. |
87 |
Nic go nie obchodziło, o ile dostawał swoją kolację. Zawsze mi powtarzała, że nie wie, jak zniosłaby to wszystko beze mnie. Brała mnie pod włos. Lubiłem to. I wszystko jakoś by się toczyło, gdyby... ach. Moja mama jest taka cwana. To dlatego – rozumiesz – że nie musiała się tym wszystkim przejmować. |
88 |
Z początku po prostu starałem się pomóc, ale... Zaczęło być tak, że ja wracałem do domu, a ona leżała pijana w sztok na sofie obok sterty rzeczy do prasowania czy czegoś takiego i błagała mnie, żebym coś z tym zrobił, bo tato musi mieć uprasowane koszule i wścieknie się, jeśli ona tego nie zrobi. |
89 |
Najbardziej wkurzające było to, że kiedy miała gdzieś wyjść albo gdy ktoś do nas przychodził, to udawało jej się jakoś pozbierać. I nawet dom był posprzątany. I zakupy zrobione. Ale gdy byliśmy tylko ja i tato, nigdy nawet nie kiwnęła palcem. W końcu zacząłem przez to popadać w kłopoty. |
90 |
Myślę, że zorientował się, o co chodzi, bo uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Ale musiał wspomnieć o tym dyrektorowi czy komuś, i ten ktoś zapewne spotkał się z mamą i tatą. Jakieś dwa dni potem wróciłem później do domu i zastałem ich oboje czekających na mnie i kompletnie pijanych. |
91 |
Na nią naskoczył, że traktuje mnie jak parobka i przeszkadza mi w nauce. Ona wrzeszczała na niego, że wtrąca się w sprawy między nią a jej synem, a mnie zapewniała, że polega na mnie i potrzebuje mnie, dopóki jest chora. Była naprawdę pijana. Zaczęła kleić się do mnie. Zawsze tak robi. |
92 |
Nagle zaczął na nas nacierać z wyciągniętymi rękami i obłąkanym wzrokiem. Myślałem, że ją zamorduje. Schowała się za mnie, a ja poczułem uderzenie w twarz. Trafił mnie w przelocie. Podniosłem głowę, żeby zobaczyć, czy nic się nie stało mamie, i wtedy spostrzegłem, że szykuje się do kopniaka. |
93 |
Nie mogłem uwierzyć. Nie mogłem zrozumieć. Dosłownie mnie wtedy skopał. Mama leżała pod stołem, kiedy to się działo. Widziałem, jak znalazła puszkę piwa i pociągnęła łyk. Potem ruszyła na niego, a on zostawił mnie i wybiegł. Chwilę później usłyszałem, jak wychodzi z domu i zapala silnik. |
94 |
Przez tydzień nie chodziłem do szkoły, ale kiedy pojawiłem się w następny poniedziałek, wciąż jeszcze byłem posiniaczony. Od tamtej pory nikt już nie rozmawiał o mnie z mamą i tatą. Nigdy nie byłem w stanie pojąć, dlaczego popadło na mnie. Jeśli chodzi o mamę, to byłoby normalne. |
95 |
Tak, by myślał, że to wszystko robi ona. A mama zwalała na mnie coraz więcej i więcej i upijała się coraz wcześniej, a ja czułem się winny, że zostawiam jej za mało do zrobienia. Między nimi dochodziło bez przerwy do kłótni, a ja obrywałem coraz częściej... Dlatego właśnie odszedłem. |
96 |
Nie wiem dlaczego. No i to był błąd. Gdybym tak posłuchał rad Gemmy. Ona zna się na ludziach o wiele bardziej niż ja. Tak czy inaczej znalazłem budkę przy ulicy i wybrałem numer. Moje serce płonęło. Powiedziałem "halo", spokojnie, żeby oszczędzić jej nadmiernego szoku, i... to ja byłem zaszokowany. |
97 |
Następnie czekała, co mam do powiedzenia. Zacząłem mówić. Nie pamiętam już co. Coś o sobie, że czuję się dobrze, że znalazłem jakieś miejsce, w którym mogę mieszkać, i że wszystko będzie w porządku, że wszyscy ludzie są w porządku, że mam co jeść i dbam o siebie. Wiesz, o co chodzi. |
98 |
Słyszałem, że pali. To wszystko. Moja matka często przewraca się, przytrzymując się mnie albo ściany, albo łapiąc obrus czy co tam jest pod ręką. Tym razem jednak czułem, że jest absolutnie przytomna, jak ptak lub ryba, która nigdy nie zasypia, cały czas nasłuchując i obserwując. |
99 |
Rozumiesz? O tym nigdy nie pomyślałem. Nigdy bym nie pomyślał, że posunie się do tego. Ale to przecież było oczywiste! Powstrzymywała go tylko moja obecność. Czułem się tak, jakby ktoś podniósł cały świat o dziesięć stóp i spuścił go na betonową posadzkę. Wszystko to była moja wina. |
100 |
I zaczęła mi mówić, żebym uważał na siebie. Martwiła się o mnie. Chciała wiedzieć, czy jestem najedzony i czy mam ciepłe ubranie i tak dalej. Naprawdę jest dobrą matką. Czy raczej byłaby nią, gdyby udało jej się rozstać z butelką. Następnie zaczęła wypytywać. Bałem się, żeby nie powiedzieć za dużo. |
101 |
Telefon zaliczał kolejne impulsy, wrzuciłem monety na zapas. Wydałem na rozmowę trzy funty. Skończyłem dopiero wtedy, kiedy zabrakło mi już monet i telefon nagle zamilkł w pół zdania. Nienawidzę mamy bardziej niż taty, ponieważ jego tylko się boję, a mama sprawia, że czuję się podły i bezużyteczny. |
102 |
Ona niweczy wszystko, co chciałbym zrobić sam ze sobą. Odchodząc od budki czułem się jak gówno. Obiecałem jej, że wrócę do domu. Obiecałem jej wszystko, co chciała. A przysięgałem, że nie będę niczego obiecywać. Wiedziałem, że nie powinienem był dzwonić. Ona zawsze tak postępuje. |
103 |
Zrobiła to w obecności Gemmy, kiedy Gemma przyszła mnie odwiedzić... po prostu gadała i gadała i kazała mi kręcić się po domu i wykonywać jakieś głupie zadania, dopóki nie straciłem nerwów. Wszystko zaczęło mi lecieć z rąk i zdenerwowałem się. Dostrzegłem, że mama zerka na Gemmę. |
104 |
Gemma też wiedziała jestem pewien! – chociaż nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Mama pokazywała swoją siłę. Mimo to obiecałem jej, że wrócę, a nie mogę łamać danego słowa. W każdym razie nie wobec mamy. Zwłaszcza wobec niej. Teraz powinienem zatelefonować do Gemmy i powiedzieć, żeby nie przyjeżdżała. |
105 |
Minęły godziny, zanim wróciłem do domu. Było późno. Miałem nadzieję, że wszyscy poszli spać, lecz na parterze zauważyłem światło świec. Czekali. Chcieli wiedzieć, jak mi poszło. Zawróciłem i pokręciłem się jeszcze trochę, ale nadal siedzieli. Pomyślałem: A niech tam, będzie co ma być. |
106 |
I było to dla mnie trochę dziwaczne, bo nie jestem... W mojej rodzinie nie ma zwyczaju wymieniania uścisków. To było tak, jakby dawali mi jakieś lekarstwo. A potem zapomniałem o wszystkim i przywarłem do nich i musiałem bardzo, bardzo się starać, żeby nie płakać. Czułem się tak żałośnie. |
107 |
Wszystko, co mówili, było prawdą. Wszystko zresztą wcześniej przemyślałem sam. Problem polegał na tym, że nie sprawiało to żadnej różnicy. Nic z tego nie miało znaczenia. Liczyło się tylko to, że on zaczął ją bić, odkąd odszedłem, a ja być może mógłbym go powstrzymać, gdybym wrócił. |
108 |
Jesteś po prostu zbyt miły – powiedziałam. Wycałowałabym go, gdyby to było możliwe. Prawdę mówiąc nie byłam nawet w połowie tak pewna, jak udawałam. Wyżywał się na Smółce, a teraz, kiedy Smółka odszedł, wyżywa się na żonie. To brzmiało logicznie, tyle że jej kłamstwo było równie logiczne. |
109 |
Jest prawie sąsiadką jego rodziców i dowiedziała się wszystkiego. Jo stwierdziła, że od lat na ich ulicy nie trafiła się lepsza afera. Matka Smółki miała spuchniętą wargę. Joannę dostrzegła to, kiedy spotkały się na zakupach. Nosiła ciemne okulary, ale nie była w stanie ukryć wargi. |
110 |
To się już zdarzało. Ale bardziej prawdopodobne było to, że urządził ją tak Pan Osiłek. Wyglądało na to, że nie zmarnował wiele czasu. Od razu przeszedł do rzeczy i walnął ją, kiedy pokazała mu kartkę od Smółki. Pobiegła prosto do przyjaciółki, która opowiedziała o wszystkim mamie Joannę. |
111 |
Przynajmniej na razie. Wystarczyłaby najmniejsza wymówka, żeby w te pędy wrócił do domu i znów dał się tłuc zamiast mamusi. Byłam u nich jeden raz. Mało brakowało, żeby się na nim położyła. Byłam zdziwiona, że nie wsadziła mu języka do ucha i nie poobracała nim trochę. Słowo honoru. |
112 |
Czasem wyczuwałam na nim jej zapach. Wylewała na siebie litry perfum, żeby stłumić odór alkoholu, tak że w końcu śmierdziała, jakby piła to wszystko. A zresztą może i piła. Biedny Smółka był okropnie zażenowany, ale jego tato kipiał ze złości. Kręcił się po kuchni brzękając szklankami. |
113 |
Wcale nie dlatego, że chciał poczuć jej wilgotny język we własnym uchu... ale on po prostu nie mógł znieść nawet jej udawania, zwłaszcza jeśli chodziło o Smółkę. Naturalnie z tego samego powodu ona tak się zachowywała, jak się zachowywała. Wszystko przypominało ciężką postać obłędu. |
114 |
Próbowałam coś zrobić, żeby przekonać się naocznie, jak to jest z jego mamą. Pomyślałam sobie, że pójdę do nich, zapukam do drzwi i spróbuję udawać współczucie. Nic z tego. Moi rodzice chyba prędzej rzuciliby mnie rekinom na pożarcie. Od ucieczki Smółki zrobiło się jeszcze gorzej. |
115 |
Zaczął mnie również odwozić. Musiał przez to spóźniać się do pracy, bo ja nigdy nie byłam gotowa wcześniej niż za dziesięć dziewiąta. Doszło do spotkań na najwyższym szczeblu – miedzy nim a nauczycielami. Widziałam, jak mnie dyskretnie obserwują, kiedy szłam do łazienki, czy gdzieś indziej. |
116 |
Bez odpowiedzi. Policja wypytywała mnie o Smółkę. Mama i tato byli wściekli z tego powodu. Myślę, że nienawidzili mnie za to, że ściągam na dom hańbę czy coś takiego. Posunęli się nawet do zamykania drzwi na noc, żeby mi uniemożliwić wymykanie się. Kiedy myślę o tych głupotach... |
117 |
Przecież równie dobrze mogłabym uciec oknem. No i oczywiście jak na razie nie zakazali mi wychodzić w weekendy, chociaż podejrzewałam, że to tylko kwestia czasu. Spójrzmy na to trzeźwo. Gdybym chciała uciec, nie bardzo mieli jak mnie powstrzymać, chyba że przykuliby mnie łańcuchem. |
118 |
Czy to w ogóle możliwe? Albo ja, na przykład. Rzeczywiście niektórzy to robili, ale wszystko, czego się osobiście dopuściłam, to może wypalenie trawki. Oni rzecz jasna wiedzieli o tym. Nie mam pojęcia, kto im doniósł, ale wiedzieli dobrze. Moi rodzice byli wyznawcami zasady równi pochyłej. |
119 |
Wyszłabym w piątek wieczorem, a oni nie wiedzieliby o niczym aż do poniedziałku. Ale teraz nie miałam żadnej wymówki. Gdybym napomknęła o wyjściu na cały weekend, oni wiedzieliby swoje – że chodzi o orgie i mordowanie staruszek. Mimo to rozegrałam sprawę nie najgorzej. Sobota była najlepszym dniem. |
120 |
Stawiałam na to, że pomyślą, iż zostałam na noc z jakimś chłopakiem. Nie przyjdzie im do głowy, że dałam nogę. Zaczną się naprawdę niepokoić, to znaczy niepokoić policję, w niedzielę wieczorem. A w poniedziałek rano znajdą w skrzynce na listy miły liścik od swojej ukochanej córeczki. |
121 |
Gdybyś wiedziała... pomyślałam. Wymknęłam się około dziesiątej. Mama była na górze, a tato pojechał do supermarketu. Wyszłam z domu i skierowałam się na dworzec autobusowy. Och, zapomniałam powiedzieć o jeszcze jednej drobnej rzeczy. W piątek dobrałam się do Visy mojego taty i kupiłam bilet. |
122 |
Numer, który trzeba wstukać na klawiaturze bankomatu, tato zapisał na odwrocie lustra w sypialni. W zapamiętywaniu różnych rzeczy nie jest specjalnie mocny. Po drodze do stacji przechodziłam obok banku i wzięłam sobie sto funtów. Nie było problemu. W centrum nadałam list do rodziców. |
123 |
Dzięki za wszystko, do widzenia – tyle zdołałam wysmażyć. I kocham was. Napisałam to. Wtedy nie myślałam, że to prawda, ale mimo to się popłakałam. Pisałam kolejne listy i darłam je, pisałam i znów darłam. Już było dobrze, ale na papierze pozostały ślady łez, wiec musiałam zaczynać od nowa. |
124 |
Odchodziłam... i nie miało znaczenia, jak wiele serc będzie zranionych – moje, ich czy kogokolwiek. W duchu już od nich odeszłam. Siedziałam w autobusie i patrzyłam, jak miasto zostaje za mną. Nie pożegnałam się z budynkami ani ludźmi, wśród których dorastałam. Jedynie patrzyłam. |
125 |
Właściwie niemal cieszyłam się z tego uczucia, bo nie chciałam przeżywać wszystkiego na chłodno. Zamierzałam sprawić Smółce powitanie, które zapamięta do końca życia. Chciałam pójść na całość, dosłownie zwalić go z nóg. Nie zamierzałam zachowywać dystansu, zleźć po schodach i powiedzieć "Cześć". |
126 |
To musi być wybuch totalnego szczęścia. Smółka miał w życiu dosyć smutku. Chciałam, żeby biedaczysko raz poczuł się wspaniale. I sama też chciałam poczuć się wspaniale. Zdenerwowanie i podniecenie wypełniało mnie coraz bardziej, niczym paliwo rakietowe... Dostrzegłam go z okna autobusu. |
127 |
Wyciągnęłam ramiona i uścisnęłam go, i, och, pocałowałam. I znów uścisk i pocałunek, i kolejny uścisk, i taniec dookoła niego, a potem następne uściski i pocałunki i, och, moje cycki rozpłaszczyły się o jego pierś, i powoli twarz Smółki powiększyła się w niewiarygodnie szerokim uśmiechu. |
128 |
Zachowałam się nieco histerycznie. Ściskałam i całowałam nie tylko Smółkę. To było... poczucie swobody, jakiejś przygody. O tak! To było życie. Wielka, wspaniała porcja życia. Siedząc w autobusie byłam niespokojna, ale kiedy tylko zeszłam ze stopni, wszystko to gdzieś znikło. Odczuwałam dreszczyk. |
129 |
On zresztą jest tak trzeźwy. Chciałam jedynie, żeby udzieliło mu się trochę z mojego entuzjazmu. I, słowo daję, chyba mi się udało. Szedł obok mnie, z uśmiechem tak rozciągniętym, że wydawał się prawie biec wokół głowy. Czułam, że schwycił wiatr w żagle. Poprosiłam, żeby mnie trochę oprowadził. |
130 |
Poszliśmy przez centrum do doków... i od razu zakochałam się w tym mieście. Nie było takie wielkie i ruchliwe, jak pewnie twoim zdaniem powinno być. Nikt się za niczym nie uganiał. Ze szpar w ścianach wyrastały chwasty, a ludzie nie śpieszyli się donikąd. Uspokoiłam się i poczułam błogo. |
131 |
To znaczy, ciągle byłam podniecona, ale czułam się z tym normalnie. Nikt nie zamierzał mnie zatrzymywać. Nie miałam wrażenia, że uciekłam. Pamiętam, że pomyślałam sobie: podoba mi się tutaj. Smółka nalegał, żebyśmy poszli do domu. "Przygotowali dla nas coś do jedzenia – powtarzał. |
132 |
Byłoby nie w porządku..." Oni jednak mnie nie interesowali. Nie kocham Smółki. Już o tym mówiłam. Ale tamtego dnia był całkiem w moim typie. Cały czas zerkałam na swoje odbicie w witrynach. Byłam zaróżowiona na twarzy i miałam na sobie same jaskrawe rzeczy – szal, sweter i spódnicę. |
133 |
Nagle oparłam się o mur i przyciągnęłam go ku sobie. Jest ode mnie o stopę wyższy. Pociągnęłam go tak, że się nade mną nachylił. Po wyrazie jego twarzy widziałam, co z nim robię. A potem mnie pocałował – prawdziwym, długim pocałunkiem, jakbyśmy byli sami jedni pośrodku lasu albo pustyni. |
134 |
Naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. No bo znalazł sobie kąt, w którym mógł przebywać, i znalazł grupkę ludzi, którzy nie tylko byli gotowi go tolerować. Oni wręcz chcieli go utrzymywać. Uciekł zaledwie dwa tygodnie wcześniej, a już udało mu się urządzić. Nie miał jedynie własnej publiczności. |
135 |
Do nich nie można było zaliczyć Richarda ani Jerry'ego, ani Vonny. Byli za starzy i za sympatyczni. Prawdę mówiąc wydawali mi się trochę podejrzani. Ta dziewczyna, Vonny, podeszła do mnie, ucałowała mnie i uściskała, a ja odwzajemniłam jej uścisk i uśmiechnęłam się, ale ona przecież mnie nie znała. |
136 |
I nie odniosłam wrażenia, że aż tak bardzo jej się podobam. Richard wyglądał trochę niesamowicie, szczerząc zęby do wszystkiego naokoło, ale przynajmniej był zabawny. Wydał mi się jakiś nieśmiały, sama nie wiem. Jerry był w porządku, wyglądał dość normalnie, ale nawet on coś kręcił. |
137 |
Ja na jego miejscu pewnie spałabym w bramie i jadła własne paznokcie. Ale zapewne znalazłabym mnóstwo ludzi gotowych robić to ze mną. Chyba bycie miłym nie jest aż tak interesujące. Czasem ludzie uważają mnie za miłą osobę, lecz tylko dlatego, że dzięki mnie czują się szczęśliwi. |
138 |
Pierwszym złym znakiem było to, że posiłek przygotowany przez Richarda zupełnie wysechł w piekarniku. Richard się nie przejął. Kiedy powiedziałam, że zwiedzaliśmy miasto, rozpromienił się patrząc w sufit, jakby to była najbardziej ekscytująca w świecie rzecz, i odparł: "Och, to dobrze". |
139 |
Musieli dyskretnie przemycić do środka mnie i Smółkę, na wypadek gdyby barman nie chciał nas obsłużyć. Dopytywali się, czy słyszałam coś o mamie Smółki. Rozmawialiśmy o tym przez jakieś pół godziny, co wpędziło go w przygnębienie. Sygnał ostrzegawczy: wydawało mi się, że ich to bawi. |
140 |
Bo co prawda niewiele wiem o tych sprawach, ale czy przypadkiem anarchiści to nie ci, którzy od czasu do czasu wysadzają w powietrze ludzi zamiast ich serdecznie ściskać? Wyszło na jaw, że na niedzielny wieczór mieli wspaniały plan. Zamierzali iść i pozaklejać zamki w drzwiach banków. |
141 |
I nocne sejfy. – Rozejrzał się po pubie z uśmiechem człowieka, który wygrał milion funtów. Wszystko było ustalone. Ja i Smółka mieliśmy pójść z nimi. Chyba mnie to podniecało. To było coś innego. Nieraz u siebie obserwowałam wandali. Wiesz, tych, co bawią się rozwalając dziecięce huśtawki. |
142 |
Ale to miało jakiś cel, a poza tym oddałabym wszystko, żeby zobaczyć minę dyrektora banku, kiedy będzie na próżno próbował otworzyć drzwi. Wszyscy głośno się z tego roześmieliśmy. Opowiedziałam im o mamie i tacie. Wydawali się pełni współczucia. Richard był nawet dość zbulwersowany. |
143 |
Wymieniliśmy między sobą uwagi o matkach i ojcach i o tym, jacy są okropni. Smółka był trochę milczący. No cóż, miał powody, prawda? Ale ja już zaczynałam chichotać. Wypiłam piwo z wódką i sokiem pomarańczowym i myślałam, że właśnie w tym momencie moi rodzice zaczynają się na dobre wściekać. |
144 |
Była dziesiąta trzydzieści, a więc miałam już pół godziny spóźnienia. Pewnie siedzą, zgrzytają zębami i obmyślają nowe restrykcje, co – słowo daję – nadweręża nawet ich wyobraźnię, bo niewiele zostało do ograniczania. Zastanawiają się, z kim poszłam do łóżka, co sobie wstrzykuję i tak dalej. |
145 |
Zaczęłam mówić o liście, który miał nadejść w poniedziałek, ale to ich nie przekonało. Mama i tato martwili się teraz. Próbowałam wykazać, że biorąc pod uwagę okoliczności, bardziej prawdopodobną reakcją powinna być ślepa furia. Nic z tego. Nawet Smółka zwrócił się przeciwko mnie. |
146 |
Potem oczywiście zachciało mu się telefonować do swojej mamy i wspólnie musieliśmy mu to wyperswadować. Miałam nadzieję, że w ten sposób odczepią się ode mnie, ale kiedy tylko on się wycofał, znów zaczęli swoje. Mieli nawet przy sobie rulon monet, tak że nie musiałam odchodzić gdzieś dalej. |
147 |
Wystarczyło niewiele. Oddaliłam słuchawkę od ucha, szepcząc: "Błagam, błagam, nie rób mi tego..." Stałam w kącie pubu, ale miałam pełną świadomość, że oni mnie obserwują. Nie mogłam się do niego odezwać, tak głośno krzyczał. Nie mogłam nawet dać po sobie poznać zdenerwowania, bo oni patrzyli. |
148 |
Zapiekankę z ziemniaków. Zadzwonię jeszcze, może jutro. OK, na razie, tato. Dzięki, cześć... I odłożyłam słuchawkę. Nie wiem, dlaczego tak mnie to rozstroiło. Po prostu nie byłam przygotowana. Opuściłam dom. Uciekłam. Zwyczajnie nie byłam przygotowana na rozmowę z nimi. Chyba mnie to zaskoczyło. |
149 |
Było naprawdę wspaniale, ale teraz czułam się wykończona, całkowicie wykończona, jakbym nie przyjechała autobusem do Bristolu, tylko poleciała na Księżyc i z powrotem. Wróciliśmy ze Smółką i usiedliśmy w jego pokoju. Byłam na niego wściekła, że trzymał ich stronę. Prawie się pokłóciliśmy. |
150 |
Kiedy zobaczył, że płaczę, okropnie się przejął. Zaczął mnie tulić i powtarzać: "Przepraszam, przepraszam..." i sam miał wilgotne oczy. A ja pomyślałam, że nie po to przebyłam taki szmat drogi, żeby się kłócić ze Smółką o tę parę druhów drużynowych! Czuliśmy się bardzo bliscy sobie. |
151 |
Na razie mieli nie wiedzieć, że dom jest zamieszkany. Z tego samego powodu nie wolno nam było zapalać światła. Zaczynała mnie już trochę złościć ta lista rzeczy zabronionych. Smółka jednak ustawił świece wetknięte w butelki i zaparzył kawę. Usiedliśmy na podłodze, na stercie poduszek. |
152 |
Trochę mnie to zniecierpliwiło, więc powiedziałam na odczepnego: "Dobra, dobra..." Miałam dla niego prezent i nie zamierzałam się wycofać. W tym momencie czułam się już nieco zawstydzona. Położyłam karimatę obok jego materaca. Kiedy wyszedł z pokoju, rozebrałam się i wsunęłam do śpiwora. |
153 |
No i dobrze, pomyślałam. Zrobiłam swoje. Teraz jego ruch. Wrócił. Zdmuchnął świece i w kącie przebrał się w piżamę. Następnie wsunął się w swój śpiwór i po prostu leżał. Byłam zła. Wściekła. Podciągnęłam śpiwór na wysokość nosa, tak że wystawały tylko włosy i oczy. Zerkałam na niego. |
154 |
Jakbym to widziała. Musiała się odbyć wielka dyskusja o tym, czy Gemma jest wystarczająco dorosła. Byłam blada ze złości. Usiadłam nadąsana. On kręcił się nerwowo po pokoju. Podszedł, usiadł obok mnie i zapytał, czy będę jeszcze kiedykolwiek chciała. Potworność. Tego właśnie pragnęłam uniknąć. |
155 |
Wyczułam, że tkwi tam jeszcze przez chwilę, a potem i on wszedł do swojego śpiwora. Położył się blisko mnie i zaczął się przytulać. Cóż, nie wszystko przychodzi tak łatwo, jakby się chciało. Znowu się odwróciłam, a on mnie pocałował, wysunął się ze swojego śpiwora i wszedł do mojego. |
156 |
Uśmiechnął się jakby i wzruszył ramionami, a ja też się uśmiechnęłam, bo zdałam sobie sprawę... Podarował mi wykonany przez siebie obrazek, przedstawiający mlecz. Był uroczy. Nie wiem, co oznaczał dla niego ten mlecz, ale wiedziałam, o czym mówi. Mówił, że mnie kocha, nawet pomimo. |
157 |
Vonny też się przebrała w coś w rodzaju trykotu w żółto czarne paski i wełniane rajstopy, przez co wyglądała trochę jak olbrzymia osa, tyle że oczywiście znacznie atrakcyjniej. Nie udało mi się zmusić Jerry'ego, żeby się przebrał. Włożył najczarniejsze ciuchy, jakie mógł znaleźć. |
158 |
Jest nim polityka. Gemma włożyła swoją wyjściową sukienkę, a Vonny zrobiła jej makijaż w stylu gwiazd filmowych z lat czterdziestych: tony pudru i usta umalowane w serduszko za pomocą błyszczącej, czerwonej szminki. Chciała włożyć buty na wysokich obcasach, ale musiałem postawić stanowcze weto. |
159 |
Czasem trzeba biec. Jeśli chodzi o Smółkę, to bardzo się starał, ale miał spore trudności. Gemma chciała go przebrać w kobiece ciuchy, ale to by zanadto zwracało uwagę. Darowaliśmy mu w końcu. Najwyraźniej czuł się wystarczająco idiotycznie i bez tego. A oto jak miało się to odbyć. |
160 |
To nie jest proste. To wymaga czasu. Czy zauważyliście, że drzwi do banku są zawsze na widoku? Spróbujcie kiedyś poszukać cienia na budynku, w którym mieści się ta instytucja. Zawsze stoi tam latarnia. Pewnie mają jakiś układ z magistratem. A tak naprawdę, to nie jest aż tak trudne. |
161 |
Po prostu należy czekać, dopóki nie uzyska się pewności, że nikt nie patrzy. Vonny jednak zawsze się trochę denerwuje. Banki tak działają na niektóre osoby. Gdyby to od niej zależało, dawalibyśmy nogę zaraz po zaklejeniu zamka. Nie masz pojęcia, jak bardzo bawią mnie takie sprawy. |
162 |
Na tym polega cała zabawa. Ludzie zapominają o tej sprawie. Z diabła trzeba się śmiać, a nie bić się z nim. Oni zawsze będą mieli więcej karabinów, zawsze będą mieli bomby, które wybuchają z wielkim hukiem. Nieważne, jak gwałtownie się im przeciwstawiać, oni zawsze będą jeszcze gwałtowniejsi. |
163 |
Rozumiesz – zaczadzeni haszyszem anarchiści w punkowych przebraniach zaklejają zamki w bankach... Z drugiej strony, przecież to nie jest operacja wojskowa. I dlaczego on nie miałby podzielić się z Gemmą? Powiedziałem "ach, tak" z innego powodu. To Vonny miała z tym problem. Tak się zwykle dzieje. |
164 |
Chodzi o to, że Vonny uczestniczy w akcjach, bo naprawdę uważa, że uderzamy w system finansowy. Sądzi, że ludzie tracą jakieś pieniądze, że gospodarka popadnie w kłopoty. Coś w tym rodzaju. "Oddajcie Cezarowi..." – powiadam wam. Ja łowię serca i dusze. Serce dyrektora banku, serce urzędnika. |
165 |
Sądząc z wydawanych odgłosów, Gemma i Jerry dobrze się bawili. W gruncie rzeczy z tego powodu denerwowałem się odrobinę. Jej chichot zrobił się lekko histeryczny i potykała się stanowczo za często. Vonny popadała w coraz większe rozdrażnienie. Szła przed nimi, rzucając za siebie gniewne spojrzenia. |
166 |
Zauważyłem, że Jerry zlekceważył jej życzenie, żeby nie wprowadzać Gemmy w stan nieważkości. Smółka towarzyszył Vonny i, sądząc z pozorów, prowadzili ożywioną rozmowę, która – ośmielę się zaryzykować – miała charakter polityczny i dotyczyła Gemmy. Ach, tak. Wszystko jest w to uwikłane. |
167 |
Kiedy idziesz główną ulicą Bristolu, widzisz wokół tyle rzeczy. Na przykład sklepy mięsne. Staliśmy przed sklepem rzeźnika. Ja sam jestem wegetarianinem. Z wyboru. Dookoła nas błyszczały lampy uliczne, zużywając paliwa kopalne. Banki i towarzystwa ubezpieczeniowe inwestujące w śmierć i choroby. |
168 |
Wysoko nad nami wisiały gwiazdy. Noc była cudowna. Kiedy wyjdziesz na zewnątrz, podniesiesz głowę i spojrzysz ponad dachy i ulice, usłyszysz szum wiatru w górze i zobaczysz gwiazdy nad głową. A co robiła Vonny? Zatruwała Smółkę gadaniem o Gemmie. Tego tylko potrzebował. To go miało do nas przekonać. |
169 |
A jeżeli mogę to zrobić nosząc olbrzymie zielone buty z wymalowanymi stokrotkami, to tym lepiej. Muszę przyznać, że nie była to najbardziej udana akcja. Dwie rzeczy popsuły nastrój. Kiedy dotarliśmy do domu, Vonny gotowała się ze złości, a Smółka wyglądał jak przewiercony tępym śrubokrętem. |
170 |
Wielbił Richarda. Lubił nawet Vonny mimo jej oczywistej wrogości. No i naturalnie miał mnie. Mogliśmy kłaść się dowolnie późno i wstawać, kiedyśmy chcieli. Mogliśmy być razem całe dnie i całe noce. I muszę przyznać, że było to całkiem fajne. Gdyby nie Smółka, nie wytrzymałabym ani jednego dnia. |
171 |
Lecz był tam. A więc... Ponieważ nie miał pieniędzy, w zamian za utrzymanie miał remontować dom. Richard skombinował skądś kilka galonów farby i Smółka wstawał o dziewiątej rano i zamazywał ściany, pokój za pokojem, na obrzydliwy blady kolor. Ja też oczywiście byłam na ich utrzymaniu. |
172 |
Rano kotłowaliśmy się w łóżku, a po południu w farbie. Odkąd zaczęliśmy sypiać razem, pragnęłam go jak wariatka i trudno było nam powstrzymać się od uścisków i obmacywania. Kiedy się rozbierałam, białe ślady jego palców widoczne były na całym moim ciele! Smółka to świetny kumpel. |
173 |
Musiał chyba przemyśleć każdą rzecz w taki czy inny sposób, bo zawsze ma coś do powiedzenia. Ale też zawsze słucha. Marszczy czoło, jakby usiłując nie przeoczyć niczego, jak gdyby jego winą – a nie moją – było to, że powiedziałam coś głupiego, co się zresztą często zdarzało. I ma poczucie humoru. |
174 |
Prawie bez przerwy pokładaliśmy się ze śmiechu. Po prostu dobrze nam było ze sobą. Miał też jednak parę denerwujących nawyków. Myślę, że był trochę nadgorliwy z tą swoją chęcią bycia użytecznym. Co do mnie, to... w porządku, dawali nam jeść, ale myśmy zarabiali na swoje utrzymanie. |
175 |
Gotował, sprzątał... co tylko chcecie. Inną znów kwestią – i to taką, która mi najbardziej doskwierała – były niekończące się dyskusje o Gemmie. Oczywiście to Vonny stała za tym wszystkim. Bez przerwy ustalała, co jest słuszne, i zmuszała innych ludzi, żeby się do tego zastosowali. |
176 |
Właściwie postępowała tak wobec wszystkich. Zawsze czegoś chciała od Jerry'ego – to miał otworzyć z Richardem kolejny dom, to posprzątać kuchnię albo pościelić łóżko, albo zanieść rzeczy do pralni. Niespecjalnie jej się to udawało. On chciał jedynie siedzieć sobie w spokoju i upalać się. |
177 |
Ale lepiej poszło jej ze Smółką. Zalazło mi to za skórę jeszcze bardziej niż jej próby ze mną. On oczywiście uwielbiał te sytuacje. Wystarczyło, że głośno oznajmiła, co ma być na kolację, a już zrywał się na równe nogi i żebrał o pozwolenie pobiegania po sklepach z torbą na zakupy. |
178 |
Mnie raczej nie lubiła. Na twarzy miała wypisane, co sobie o mnie myśli: zepsuta gówniara. Nie lubiła ani mojego sposobu mówienia, ani postępowania, ani wyglądu. Uważała, że powinnam być w szkole, w domu i w ogóle poza jej życiem. Pewnie wyobrażała sobie, że trzeba mnie układać do snu w łóżeczku. |
179 |
Moim zdaniem na tym polegał jej problem. W zasadzie cały czas prowadziła kampanię zmierzającą do usunięcia mnie stamtąd i odesłania do domu. Nie znała mnie, bo inaczej by wiedziała, że najlepszy sposób, żeby nakłonić mnie do zrobienia czegoś, to powiedzieć, żebym tego nie robiła. |
180 |
Miał taki sam wyraz twarzy jak wtedy, kiedy jego prawdziwa matka, tam w Minely, owijała go sobie wokół palca. W gruncie rzeczy Richard i Vonny tworzyli doskonałą parę rodziców. Gdybym tak miała ich zamiast tej nieudacznej pary przygłupów, którymi obdarzył mnie Pan Bóg, nigdy bym nie uciekła. |
181 |
Było doskonale. Mogłam spędzać noce ze swoim chłopakiem. Dawali mi trawkę. Mogłam pomalować swój pokój na dowolny kolor i pozostawać poza domem tak długo, jak długo chciałam. Jako rodzice byli doskonali. Jedyny problem polegał na tym, że nie po to uciekłam z domu, żeby szukać sobie nowych rodziców. |
182 |
Nie mówiłam o tym Smółce, ale myślałam sobie: no cóż, na razie tak jest dobrze. Miałam zamiar rozglądać się czujnie za właściwymi przyjaciółmi. Ludźmi w naszym wieku albo niewiele starszymi, którzy nie przejmowaliby się tak bardzo legalnością naszego statusu, ponieważ sami byliby równie nielegalni. |
183 |
Po raz pierwszy zaprosili wtedy parę osób. Siedzieli sobie w kręgu, rozmawiali, popijali i wstawiali się. Żadnych tańców ani nic takiego. Richard przyniósł swój sprzęt grający. Usiedliśmy ze Smółką w kącie, niczym para oswojonych papug. Od czasu do czasu ktoś podchodził i zagadywał coś sympatycznie. |
184 |
Wszyscy byli starzy. Jedynym interesującym rezultatem tego spotkania było to, że mieliśmy zorganizować parapetówkę w następną sobotę, aby oficjalnie otworzyć siedlisko. Impreza pełną gębą, z tańcami i głośną muzyką. Richard zapowiedział, że zaprosi parę osób bardziej zbliżonych wiekiem do nas. |
185 |
Napomknął, że o parę ulic od nas mieszkają tacy ludzie, co brzmiało interesująco. Mówił, że są inni niewiele dalej i też mogą przyjść... Zaczynałam myśleć, że opłacało się poczekać. Był już zresztą najwyższy czas. Dwa tygodnie życia przy świeczkach i malowania ścian wyczerpało mój limit. |
186 |
Vonny i Jerry zaopatrywali mnie nawet w szlugi. No i dobrze... myślałam sobie. Tak więc następnego dnia oznajmiłam Smółce, że wychodzimy. Czy uwierzysz, że wyciągnięcie go z domu zabrało mi całe wieki? On w dalszym ciągu z obłąkaną gorliwością chciał malować te cholerne pomieszczenia. |
187 |
W końcu prawie na siłę wypchnęłam go z domu. Udaliśmy się do miasta, żeby trochę zaszaleć. Po drodze układałam sobie w myślach plan całego dnia. Zanim doszliśmy do Woolsworth, wiedziałam dokładnie, co chcę zrobić ze swoimi pieniędzmi. Pierwszą rzeczą był ogromny, tłusty, ohydny hamburger. |
188 |
Punkowa. Dałam Smółce parę funtów i powiedziałam: "Bądź tam". Potem się go pozbyłam. Nie chciałam, żeby się nudził, kiedy będę buszować w sklepach z ciuchami i kupować sobie rzeczy. A poza tym Smółka starał się być rozsądny. Mnie przerażałoby wydanie moich stu funtów na śpiwory i porządne buty. |
189 |
Na litość boską, wyglądałam starzej od Vonny! Ona nosiła irokeza i kółko w nosie, podczas gdy ja ciągle paradowałam w mięciutkich sweterkach. Pierwsza sprawa to czarna skórzana kurtka. Zrobiłam niezły interes – pięćdziesiąt funtów za trochę znoszoną, z taniej odzieży. Była super. |
190 |
Ciekawe, co miałby robić sierżant w krótkiej, czarnej spódniczce. Aha, jeszcze podkoszulek pradziadka, wiązany z przodu wytartymi tasiemkami. Dałam sobie przekłuć uszy. I nos. W dwóch miejscach. To bolało i właściwie miałam zamiar zrobić to tylko raz, ale Vonny miała jeden kolczyk, więc chciałam. |
191 |
Zostało mi tylko dwanaście funtów, żeby je ufarbować, ale w sumie wyszło w porządku. No i byłam... Cóż, powiem to sama. Cholernie wspaniała. Wiem, co chcecie teraz powiedzieć. "Punk za sto funciaków". Dobra, wiem. Jeśli zabrać się do rzeczy we właściwy sposób, to można wydać ze dwa i pół funta. |
192 |
Nigdy nie byłam ślicznotką, nawet jako małe dziecko, ale zapewniam, że wydobyłam z siebie to, co najlepsze. Naprawdę. Chodzi o to, że jeśli od samego początku wygląda się ślicznie i odjazdowo, nie trzeba się nawet starać. Wystarczy, że zatrzepoczesz rzęsami i już wszyscy lecą na ciebie. |
193 |
Kiedy byłam mała, często patrzyłam w lustro i wzdychałam: "Boże! Muszę przejść przez całe życie z takim wyglądem!". Później, w wieku mniej więcej dwunastu lat, zauważyłam, że ludzie przyglądają mi się. Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej, myśląc: Mmmm, coś jednak w końcu się zmieniło. |
194 |
Niektórzy spoglądali na mnie i nie dostrzegali niczego specjalnego. Ot, zwykła dziewczyna ze zbyt dużymi ustami i zbyt szeroko rozstawionymi oczyma. Ale inni patrząc widzieli we mnie o wiele więcej – mój sposób bycia. Oto dlaczego potrafię natychmiast ocenić, czy jestem w czyimś typie. |
195 |
Ta dziewczyna postąpiła słusznie. Zapuściłam się do sklepu z rękodziełem, żeby kupić prezent Smółce. Potem poszłam do kawiarni, w której się umówiliśmy. W tym momencie byłam już goła. Co za wstyd. Myślałam, że zabawimy się na całego, upijemy, a może nawet załatwimy sobie coś ciekawszego. |
196 |
Nic z tego. Ale z drugiej strony, komu potrzebne są pieniądze, kiedy wygląda się tak dobrze? Najlepsze ze wszystkiego było to... że mnie nie poznał. Słowo honoru. Siedział przy stoliku koło okna, a ja usiadłam przy sąsiednim. Gapił się ponad moją głową, jakbym była kimś nieznajomym. |
197 |
Zaczęłam ostentacyjnie mu się przyglądać, jak gdybym na niego leciała. Widziałam, że zaczyna go ogarniać panika. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Wpatrywałam się weń, a potem puściłam oko i uniosłam brwi, a on spłonął rumieńcem. Po chwili ostrożnie spojrzał na mnie i posłał mi niewyraźny uśmiech. |
198 |
Smółka był trochę spięty. Ludzie oglądali się za mną, a on był dumny z mojego towarzystwa, ale wstydził się swojej dumy. Rozumiesz, o co mi chodzi? Szybko jednak przywykł do tej myśli i zapragnął mnie dotykać. Objął mnie i zaczął całować, próbując gmerać pod moim ubraniem, lecz dałam mu po łapkach. |
199 |
Kilka osób tańczyło, ale większość siedziała, czekając na właściwą kapelę. Wzięliśmy coś do picia. Piwo. Podeszłam do baru i kupiłam je. Z takim wyglądem mogłabym zamówić cały budynek, a co dopiero drinka. Usiadłam obok Smółki i pod stołem ściskałam jego dłoń między udami. Było mi tak dobrze. |
200 |
Wewnątrz wrzało jak w ulu. Kochałam ten hałas. Kochałam ten tłum. Kochałam być sobą. Wstaliśmy i potańczyliśmy trochę, dopóki muzycy nie zeszli ze sceny. Oparliśmy się o ścianę, zamówiliśmy kolejnego drinka i czekaliśmy, aż będzie gotowa następna kapela. Zespół punkowy. Nie wiem, kim byli. |
201 |
Weszli i zaczęli niedbale brzękać na swoich instrumentach. Wszyscy ci ludzie sprawiali wrażenie naładowanych. Żadnych przymiarek, żadnego "raz dwa trzy próba mikrofonu" i upewniania się, że nagłośnienie działa prawidłowo. Złapali parę akordów, a potem... wyglądało to jak wybuch jakiejś sprzeczki. |
202 |
To było... to po prostu zaczęło wymykać się spod kontroli. Muzycy skupili się razem, a publiczność zaczęła gromadzić się tuż pod sceną i odkrzykiwać. Pomyślałam, że teraz zaczną się prawdziwe kłopoty. Kapela wyglądała tak, jakby miała zamiar rozwalić wszystko wokół siebie. To nie była gra. |
203 |
Całe to miejsce buzowało agresją. Następnie wychylił się do przodu i splunął pełną gębą śliny. Widać było, jak obryzgał najbliżej stojących... I wtedy zaczęli. Trudno to wyrazić. To było niesłychanie gwałtowne. Grali utwór po prostu tak, jakby wrzeszczeli na kogoś, tylko że za pomocą muzyki. |
204 |
W jednej chwili publiczność zaczęła tańczyć pogo, błyskały reflektory i wszystko pulsowało, a ludzie w pobliżu sceny starali się opluć wokalistę, który robił uniki i ślizgał się, bo podłoga była już mokra od śliny... To było to. To było przedstawienie! Po prostu krzyczałam z rozkoszy. |
205 |
Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Wbiegłam w sam środek tłumu i zaczęłam tańczyć, wyjąc i skacząc bang bang, bang bang, w górę i w dół... I ta kapela. Chciałabym wiedzieć, kim byli. Musieli być sławni albo staną się niebawem sławni, bo byli tak obsceniczni, tak brutalni i cudowni. |
206 |
Wiesz, o czy mówię. Ten tłum był gotów do linczu, lecz, zabawna sprawa, nie wszczęto ani jednej bójki. Smółka był tam również, skacząc tuż obok mnie. Niekiedy traci rozum. Wyskakiwał w górę i w dół, w górę i w dół. Czarne włosy opadały mu na oczy i szczerzył zęby jak wariat. To trwało i trwało. |
207 |
Lizał mnie po całej twarzy. Potem kapela znów zagrała szybko i zaczęliśmy od nowa, i znów, i znów... Byliśmy w tej punkowej jaskini bardziej lub mniej przypadkowymi gośćmi. Od razu można było rozpoznać, które dziewczyny są prawdziwymi punkówami. Wyglądały jak szmaciary. Nie przejmowały się niczym. |
208 |
Materiał był zbyt mocny. Rozwiązałam zatem tasiemki do połowy i pośpiesznie wróciłam na salę, i zaczęłam znów skakać. Nie mogłam znaleźć Smółki, ale to przestało mieć znaczenie. Torowałam sobie drogę prosto w ścisk pod sceną, wykonywałam szaleńcze podskoki i plułam na wokalistę razem z innymi. |
209 |
Tymczasem niektórzy zaczęli wspinać się na scenę i szaleć obok wokalisty. Ścisk zrobił się tak potworny, że można było zbiec ze sceny po głowach. Niektórym udawało się zrobić dziesięć, może dwanaście kroków, zanim tłum rzedł na tyle, że można było się potknąć i wpaść między ludzi. |
210 |
Zderzyliśmy się i przez chwilę tańczyliśmy obok siebie. Potem on musiał odejść, zamówić drinka i ochłodzić się, ale ja tańczyłam dalej. Dalej, dalej, dalej, dalej. Podchodzili jacyś ludzie i prosili, żebym z nimi zatańczyła. Tańczyłam, a potem ich gubiłam. Jakiś facet zapytał, czy chcę drinka. |
211 |
Nie powiedziałam jednak tego głośno. Widziałam, jak opiera się o bar i wygląda żałośnie. Więc to tak? Przecież zrobiłam to wszystko dla niego... przebrałam się, przyszłam na ten koncert, cały czas miałam w torbie prezent dla niego, a on jęczał i wyglądał tak, jakby tatuś mu przed chwilą przyłożył. |
212 |
Ale nie był natarczywy, nie przeszkadzało mu, że robię to, na co mam ochotę. Wypiłam duszkiem piwo i z powrotem ruszyliśmy na parkiet. Był świetnym tancerzem. Wirowaliśmy po całej sali. Byłam już wtedy pijana tańcem. Nie obchodziło mnie nic. Parę razy kątem oka dostrzegłam Smółkę. |
213 |
Wypchaj się. Teraz ty możesz pocierpieć dla odmiany, przeszło mi przez myśl. Chodziło o to, że znosiłam jego nudnych przyjaciół i ich zapiekankę z ziemniaków przez bite dwa tygodnie. Dlaczego nie mógł dla mnie wytrzymać jednego wieczoru? Widać było po twarzy faceta, że uważa mnie za swoją zdobycz. |
214 |
Trzęśliśmy się i podrygiwali, tonąc we własnym pocie. Znów grano wolny kawałek i on prawie położył się na mnie. Nie dbałam o to. To tylko taniec, myślałam. To tylko zabawa. W ogóle się nie przejmowałam. Miałam na sobie koszulkę, która tak się zrobiła mokra od potu, że kleiła się do mnie. |
215 |
Na moment prawie odskoczyłam do tyłu. To głupie, ale naprawdę czegoś takiego się nie spodziewałam. To nie była prośba, żeby z nim pójść na kawę. W znanym mi do tej pory stylu życia nie mieściło się, żeby kogoś zaprosić do siebie ot tak, żeby się z nim przespać. W domu każdy miał rodziców. |
216 |
Poszłam po torbę. I spotkałam Smółkę. Powinnam była wiedzieć, że nie wróci beze mnie. Nie siedział przy stoliku, ale widział wszystko. Nie był z tych, co to podejdą i powiedzą: "Ona jest moja" albo "Co ty sobie właściwie myślisz?". Lecz był tam pokazując, że nie odszedł i ciągle na mnie czeka. |
217 |
Wetknęłam mu pieniądze do ręki. On jedynie patrzył. Wtedy straciłam cierpliwość. Nie wiem dlaczego. Odwróciłam się i krzyknęłam: – Ja też nie jestem twoją pieprzoną matką! A potem poszłam sobie. Tamten gość – nie wiem nawet, jak się nazywał – czekał na mnie z małą grupką. To byli prawdziwi ludzie. |
218 |
To, co mieli na sobie, prawdopodobnie nie kosztowało razem więcej niż piątaka, a było ich coś koło dziesięciu osób – chłopaków i dziewczyn. Widziałam, że obserwują mnie i Smółkę. To były prawdziwe, paskudne punki. Można było pomyśleć, iż gotowi są poderżnąć gardło, ale ja wiedziałam, że to pozory. |
219 |
To tylko teatr, no nie? Po prostu taki styl... Jedna z dziewczyn puściła do mnie oko. Weszłam pomiędzy nich i otoczyli mnie ciasno. Przy wyjściu owionęło nas nocne powietrze. Zaczęli mówić wszyscy naraz i śmiać się. Ktoś zwrócił się do mnie, a ja coś tam odpowiedziałam. Znów poczułam się szczęśliwa. |
220 |
Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Naprawdę byłam zdecydowana pójść z tamtymi ludźmi. Wiedziałam, że to moje towarzystwo. Miałam nieodparte wrażenie, że zawsze na mnie czekali. Biegliśmy ulicą. Kiedy upewniłam się, że nikt nas nie goni, zatrzymałam go. Staliśmy tak, patrząc na siebie. |
221 |
I oboje zaczęliśmy się głośno śmiać. Jak gdyby całe to zdarzenie było zabawne. Jakby to był od początku żart. Ale gdybym nie znalazła w ostatniej chwili prezentu, zrobiłabym mu to. Potem żałowałam. Tego, że nie poszłam. Przecież chciałam. Lecz nie potrafiłabym zrobić tego Smółce. |
222 |
I oboje wiedzieliśmy, że mogłabym zrobić to jeszcze raz. W dowolnej chwili. Był bardzo czuły i pełen miłości. Myślał – jak przypuszczam – że dzięki temu będę go pragnęła. A przecież nie dlatego prawie odeszłam, że był nie dość miły. Zdjęłam poszarpane rajstopy, spódniczkę i całą resztę. |
223 |
Nachalnie przyglądała się w tłumie każdemu, kto jej zdaniem mógł być interesujący; przepychała się bez pardonu w kierunku każdego sklepu, który jej się spodobał. Biedny poczciwy Smółka w swoim piekle nie miał najmniejszej szansy odkrycia własnej osobowości, a akurat on naprawdę tego potrzebował. |
224 |
Właśnie to mnie najbardziej złościło. Ona umiała znaleźć czas na wszystko. Nie miała żadnych problemów, w każdym razie realnych. Smółka tyle przeżył w tej strasznej rodzinie; był taki wrażliwy, przeszedł tyle ciężkich zmagań. Teraz, kiedy się uwolnił, potrzebował odrobiny przestrzeni. |
225 |
Trwało to od samego początku. Prawdę mówiąc właśnie przez nią doszło do kryzysu między mną a Jerrym. On szukał tylko własnej przyjemności, nic innego go nie obchodziło. Nawet ja, kiedy już doszło do takiego wyboru. W porządku, ja też lubię zabawę, ale po prostu myślę, że życie to coś więcej. |
226 |
To odpowiedzialny facet, ale w pewnym sensie uważa, że wszystko musi sprawiać przyjemność. Gdy należało podjąć trudną decyzję, krzywił się i powtarzał: "Polityka". Smółka był najważniejszy. Tkwił w potrzasku. Na Smółkę ludzie reagują dwojako: albo chcą mu matkować, albo go wykorzystywać. |
227 |
To znaczy – bądźmy uczciwi – nie manipulowała nim. To nie leżało w jej charakterze. Była jednak tak bardzo zaprzątnięta sobą, że właściwie wychodziło na to samo. Po swojej przemianie w punka uznała, że odkryła Jedynie Słuszny Styl. Oczywiście będąc Gemmą od razu zanurzyła się w tym po czubek głowy. |
228 |
Tamtej nocy wróciła do domu z kółkiem w każdym uchu i dwoma w nosie. Dwa dni później miała już trzy następne. Nakłoniła Smółkę, żeby jej to zrobił sterylizowaną igłą. Igłę pożyczyła ode mnie. "Już nigdy nie będę mogła wrócić do domu. Już nigdy nie będę mogła wrócić do domu", piszczała. |
229 |
No właśnie. Chociaż, jeśli się nad tym zastanowić, może tylko chciała mnie zaszokować. Później przyszła kolej na Smółkę. Ogoliła mu całą głowę, zostawiając tylko długiego irokeza przez środek. Potem ufarbowała czub na zielono i czerwono i użyła litrów żelu, żeby postawić go na sztorc. |
230 |
Wyglądał pociesznie! Śmialiśmy się wszyscy, ale to było okrutne, bo taka fryzura w ogóle do niego nie pasowała. Był gotów spróbować jeszcze raz, może nawet dwa razy. Teraz myślę, że Smółka bardzo chciał próbować wszystkiego, dopóki się nim zajmowała, lecz to mu naprawdę nie pasowało. |
231 |
Na szczęście nie miała pieniędzy, ale cały następny tydzień spędziła na poszukiwaniu jakiejś dorywczej pracy, na przykład jako kelnerka czy ktoś taki. Dzięki Bogu, nie dopisało jej szczęście. Tymczasem starałam się przekonać Richarda. Miał ochotę nic nie robić, lecz... to była oczywista sprawa. |
232 |
Byłam zdana praktycznie tylko na siebie. W tym czasie z Jerrym prawie już nie rozmawiałam. A Richard tylko mnie wkurzył. Chętnie sięga po przywództwo, żeby obalać autorytety, lecz kiedy trzeba okazać odpowiedzialność, woli usiąść w kącie z nieszczęśliwą miną. Wiedziała doskonale, co się święci. |
233 |
Tygodniowe wymówienie – bardzo proszę. Dajmy jej czas przywyknąć do tej myśli. Zabawiła się, mogła jeszcze zostać na przyjęciu. Ale potem... Wobec nas zabrakło jej uczciwości. Miała dopiero czternaście lat i nikt jej nie maltretował tak jak Smółki. Zgoda, rodzice niepotrzebnie uprzykrzali jej życie. |
234 |
Niczego mi nie było wolno..." – powiedziała ze skargą w głosie. A przecież w jej sytuacji ucieczka od problemów nie była żadnym rozwiązaniem. Prawdę mówiąc, nadszedł czas, żeby zajęła się organizacją swojego powrotu do domu zaraz po parapetówce. Naturalnie oczekiwałam jakiejś sceny. |
235 |
Smółka siedział z nieszczęśliwą miną. Gemma wpadła w furię. Naprawdę zaczęłam współczuć jej rodzicom. Jeśli czegoś nie dostawała – tu, teraz, zaraz, natychmiast – uważała to za sytuację nie do zniesienia. Załatwiliśmy to tak delikatnie, jak było można. Miała zostać jeszcze dwa tygodnie. |
236 |
Zrobiliśmy dla niej wszystko, co można, ale – na litość boską! – działaliśmy absolutnie wbrew prawu. Utrzymywaliśmy ją, ukrywaliśmy... To wszystko jednak nie upoważniało nas do tego, żeby cokolwiek jej sugerować. W każdym razie nie w oczach Gemmy. Zdecydowałam się porozmawiać ze Smółką. |
237 |
Myślę, że Richard czuł się winny w związku z rozkazem wymarszu. Już po wszystkim wyszedł załatwić coś, co miało zapewnić jej dobrą zabawę na przyjęciu, ale moim zdaniem popełnił ogromny błąd. Po niedługim czasie wrócił cały rozpromieniony i obwieścił, że zaprosił dwoje ludzi w wieku Gemmy i Smółki. |
238 |
Naprawdę na nią czekałam. Wyciągnęłam mój strój i ufarbowałam włosy. Tak bardzo chciałam dobrze wypaść. A tu nagle ta ława przysięgłych. To było straszne. Przeciągnęła Richarda na swoją stronę. Już to samo było wystarczająco złe. Ale najgorsze, że nawet Smółka zaczął się z nią zgadzać. |
239 |
Wielkie dzięki, Smółko. A ja zrobiłam to wszystko dla niego. Wszystko. Nigdy bym nie uciekła, gdyby nie on. Mogłabym o tym myśleć, ale nie zrobiłabym tego. Teraz natomiast, kiedy już to zrobiłam, on mi mówi, że powinnam wrócić do domu. Wspaniale. Po tym wszystkim stałam się wobec niego chłodna. |
240 |
Człowiek potrzebuje kogoś, na kim może polegać. W każdym razie nie chciałam być z nim dłużej. Skoro próbował grać Pana Wielce odpowiedzialnego, to niechże sobie szuka kogoś innego do przytulania w nocy. To był piątek. W sobotę miała się odbyć impreza. Byłam zdecydowana dobrze się bawić. |
241 |
Vonny, Smółka i ja przygotowywaliśmy sałatki, a Richard kręcił się przy kuchni piekąc chleb – chleb z oliwą, chleb serowy, wszystkie rodzaje chleba. Najadłam się do oporu. Ale w końcu miałam dosyć, więc kiedy Richard wyszedł na godzinę czy dwie do swojego warsztatu, udałam się na górę do Jerry'ego. |
242 |
Jeśli chodzi o moje sprawy, to najbardziej bruździła cioteczka Vonny. Po prostu nie mogłam znieść traktowania mnie jak dzieciaka. I tego, że nikt mnie nie lubi. Tamta trójka poszła sobie do pubu, ale ja i Smółka naturalnie nie mieliśmy pieniędzy, więc zostaliśmy i patrzyliśmy się na siebie. |
243 |
A raczej to ja na niego patrzyłam, bo on był cały pokorny i próbował wydać się miły. Ale nie wystarczająco miły, aby pomóc mi pozostać w tym domu. Spróbowaliśmy wina, które kupili tamci, i zjedliśmy co nieco. Richard przed wyjściem dał nam trochę ciasteczek własnego wypieku – ciasteczek z haszem. |
244 |
Oczekiwałam, że zobaczę migotanie świateł albo coś podobnego, ale nic się nie działo, więc zjadłam więcej. I ciągle nic. Pomyślałam, że zjadłam za mało. Czekałam jeszcze na reakcję, kiedy wrócili. Richard mówił, że przyjdą jacyś ludzie w naszym wieku, ale jak dotąd było tylko kilkoro ich przyjaciół. |
245 |
Stali sobie w grupkach i rozmawiali – boja wiem? – o wykorzystaniu sałatki ryżowej jako paliwa do samochodów i o podobnych sprawach. Rozumiesz? Żyjesz sobie przez tyle lat jako mały Sammy, czy jak ci tam, kończysz szkołę, zaczynasz żyć na własny rachunek i co? Przeobrażasz się w dużego Sammy'ego. |
246 |
Dlaczego nie zostawisz mnie w spokoju? – odpowiadałam. Mocno przesadziłam paląc skręty i lejąc w siebie alkohol tylko dlatego, że nie potrafiłam wymyślić nic innego. Wydawało się, że nigdy nie przestanę. Później doszli inni ludzie, zabawa się rozkręciła i poczułam się odrobinę lepiej. |
247 |
W każdej chwili mógł podejść mi do gardła i wyskoczyć... Pop! Wstałam i wyjrzałam przez okno. Pamiętam jedynie, że wszystko było pomarańczowe i wyglądało tak, jakby koty i łasice, i jakieś inne stwory roiły się poza zasięgiem wzroku, kryjąc się za śmietnikami i lampami ulicznymi. |
248 |
Rozejrzałam się po pokoju i wszystkie sprzęty – szafa, komoda, nawet futryna okna – wszystkie wydawały się na mnie patrzeć, jakby były żywe. Co się dzieje? – myślałam. I nagle zdałam sobie sprawę – miałam odlot! Wiec tak to jest! Miałam totalny odlot... Ciasteczka! pomyślałam. No jasne, ciasteczka. |
249 |
Ale nie miałam racji. Zjadłam dziesięć razy za dużo i teraz miałam absolutny odlot. No i dobrze, pomyślałam, to w każdym razie coś. Chociaż nie było to zbyt przyjemne. Zeszłam na dół zobaczyć, co się dzieje. Na parterze było pustawo. Ludzie siedzieli małymi grupkami na podłodze i rozmawiali. |
250 |
Rozejrzałam się, ale nigdzie nie mogłam dostrzec Smółki. Weszłam do kuchni napić się wody. Napakowałam sobie ryżu do ust. Tak mi smakował, że zaczęłam jeść i jeść, i jeść, i jeść. Kiedy się skończył, wypiłam jeszcze jedną szklankę ponczu i wróciłam do salonu. Pojawili się nowi ludzie. |
251 |
Rzeczywiście robiła to wszystko do muzyki. Nie mogła ustać nieruchomo. Uśmiechała się bez przerwy. Nie do kogoś, ale do siebie i dlatego, że się dobrze bawiła. Miała usta chyba jeszcze szersze niż moje, a gdy się uśmiechała, jej oczy zmieniały się w dwie czarne, pełne szczęścia plamki na twarzy. |
252 |
Była piękna. Bez przerwy tańczyła wokół swojego faceta, całując go i głaszcząc. Było widać, że jest z niej dumny. Nie mogłam oderwać od niej oczu. Miałam wrażenie, że znajduje się w zupełnie innym pomieszczeniu na zupełnie innym przyjęciu niż pozostali obecni w pokoju. Była inna niż wszyscy. |
253 |
Z początku nie uwierzyłam własnym oczom. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że wszyscy faceci pożerają ją wzrokiem. O mało nie parsknęłam śmiechem, bo było to tak wyzywające, a zarazem... Miała na sobie czarny siatkowy podkoszulek. To było to. Trzeba było paru chwil, żeby załapać, o co chodzi. |
254 |
Goła jak niemowlę. Dosłownie można było zobaczyć wszystko. Jak na podkoszulek to było nawet dość długie, ale, kiedy się nachylała, żeby zmienić kasetę, odsłaniał się jej tyłek. Wszyscy się w nią wpatrywali, lecz wcale nie dlatego, że była bardziej czy mniej rozebrana. Ona miała moc. |
255 |
On zachowywał się tak, jakby miała na sobie dżinsy i koszulkę, tyle że parę razy dotknął jej pośladków. Nikt nie miał zamiaru protestować, kiedy odbierała ludziom ich drinki czy skręty. Gdyby to zrobił ktokolwiek inny, pewnie by się obrazili, ale jeśli chodziło o nią, uważali to za jej przywilej. |
256 |
Jeżeli robiła, było to dobre. Nie musiała mówić proszę ani dziękuję. Nie musiała niczego przyjmować. Wszystko już należało do niej. Była sobą bardziej niż ktokolwiek na świecie. Od pierwszego momentu, kiedy mój wzrok na niej spoczął, wiedziałam, że chcę być sobą tak bardzo, jak ona jest sobą. |
257 |
Nie miałam odwagi z nią pogadać, ale było mi dobrze od samego patrzenia na nią, od poznania, że można być kimś takim. Że ktoś taki już istnieje. Stałam w drzwiach przez jakiś czas. Byłam podniecona. Po chwili zachciało mi się z kimś pogadać, więc poszłam szukać Smółki, ale go nie było. |
258 |
Chciało mi się śmiać. Wstałam i wzięłam sobie następnego drinka, a potem usiadłam i wydmuchiwałam do niego bąbelki, bo nie było nic innego do roboty, nikogo do towarzystwa. Ani nie było dokąd pójść. Wtedy przede mną pojawiła się ta dziewczyna, tańcząc i kołysząc głową w rytm muzyki. |
259 |
Ona uważała, że mój drink jest wart wypicia. Wzięła go i oddaliła się. Czułam się jak naga, siedząc tak bez szklanki. Co za wrażliwość! – pomyślałam. Bo przecież ona nie czuła się naga nawet bez ubrania. Obserwowałam nerwowo, jak kołysze się z moją szklanką. Powąchała, ale nic nie wypiła. |
260 |
Wydawało mi się, że wie o mnie już wszystko. Stałam tam jak głupia, ściskając sobie głowę i powtarzając: "Wiem, wiem, wiem... ", oczywiście niczego nie wiedząc. Nagle objęła mnie i uścisnęła. Trzymała mnie tak przez jakiś czas. Odwzajemniłam jej uścisk i poczułam, że łzy napływają mi do oczu. |
261 |
Ona nic nie mówiła. Po chwili znów zaczęła ruszać się w rytm muzyki, cały czas przytulając mnie mocno, i wtedy sobie uświadomiłam, że na chwilę przestała tańczyć dla mnie. To ja wprowadziłam ją w stan unieruchomienia. Zaczęłam się poruszać i postałyśmy tak jeszcze trochę, po prostu kołysząc się. |
262 |
Poszłam w jej ślady. Usiadłam na sofie. Ta dziewczyna, magiczna dziewczyna, ciągle tańczyła. Tańcząc pocałowała w ucho swojego chłopaka, tańcząc wsadziła czyjś drink na czubek rulonu kubków, tańcząc postawiła na niego następny, tak że... uups! Płyn rozlał się na nią i na podłogę. |
263 |
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, nawet dziewczyna, do której należał drink. Magiczna dziewczyna zlizała alkohol ze swoich ramion i spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć: "Widzisz? Nie musisz zachowywać się jak wszyscy". Potem wyjęła komuś skręta spomiędzy palców i podeszła, by usiąść przy mnie. |
264 |
Lily... tak brzmiało jej imię. Zrobiła to, co ja – uciekła z domu. Zrobiła to w wieku dwunastu lat! Wyobrażasz sobie? Pomyślałam, że jeśli ktoś jest tak pewien tego, czego chce, to może uciekać mając dwanaście lat! I jeszcze pomyślałam, że ja też jestem kimś, skoro zrobiłam to jako czternastolatka. |
265 |
Ale od razu dało się zauważyć, że musiał uczestniczyć w paru naprawdę groźnych bójkach. Domyślałam się, że biedny Smółka umiera z chęci wywarcia dobrego wrażenia na Lily, lecz nie chce rozdrażnić Roba. W rzeczywistości Rob podniósłby dla niego podkoszulek Lily, gdyby Smółka go o to poprosił. |
266 |
Podskoczyła, objęła go za szyję i przycisnęła się do niego. – Dobra robota, człowieku. Rozwaliłeś te drzwi... wspaniale, wspaniale, tak! Sterczał w miejscu, wymachując nerwowo dłońmi przy jej pośladkach. Zerkał niespokojnie na Roba, który wstał i zaczął klepać go po karku i plecach. |
267 |
Porzucała mnie. Obie nadawały na innej długości fali niż ja. Gemma wyglądała na szczęśliwą, szczęśliwszą, niż kiedykolwiek była ze mną. Ale jednocześnie zachowywała się trochę histerycznie, co dało mi nadzieję, że może nazajutrz zechce wrócić. Było coś niesamowitego w naszym marszu ulicami Bristolu. |
268 |
Byłem pewien, że wpakujemy się w kabałę, jakąś bójkę czy coś w tym rodzaju. Rzeczywiście jacyś faceci, którzy pili w bramie, zaczęli coś do nas wykrzykiwać, ale po prostu przeszliśmy obok i nic się nie stało. Zaczynałem odnosić wrażenie, że popadam w paranoję. Tylko ja jeden ciągle się przejmowałem. |
269 |
Pomyślałem sobie, że pewnie się zastanawia, co ją we mnie drażni. Potem zaczęły rozmawiać o mnie. Domyśliłem się tego, bo stale rzucały w moją stronę ukradkowe spojrzenia. To trwało przez jakiś czas. W końcu Lily przystanęła, póki się z nią nie zrównałem, i dotknęła mojego ramienia. |
270 |
To wszystko było tak osobiste! Ale Gemma zawołała: "No dalej, powiedz jej. Tak będzie dobrze, powiedz jej, powiedz..." Więc spróbowałem. To było trudne. Nie znałem ich. Gemma stale się wtrącała. Wszystkim chciała się podzielić z Lily. Nieważne, czy to coś należało do niej, czy nie. |
271 |
Tak samo mój tato. Oni po prostu nie potrafią inaczej. Zaklinowali się i nie dają rady. Prawdopodobnie nie powinni byli mieć dzieci. To wszystko. Lily stale uciszała Gemmę. Nie mówiła dużo, po prostu słuchała. Nie wiem, co sobie myślała. Mieszkali w dużym starym domu na rogu City Road. |
272 |
Wewnątrz panował bałagan. Wszystko wypakowane różnymi rzeczami: książkami, ubraniami, narzędziami. Na podłodze leżał na wpół rozebrany silnik. Należał do Roba, który ciągle albo budował silniki, albo rozbierał je na kawałki. Lily nastawiła czajnik i włączyła muzykę. Zacząłem rozmawiać z Robem. |
273 |
Był w porządku. Bardzo sympatyczny. Brakowało mu dwóch przednich zębów, więc wyglądał jak prawdziwy zabijaka, ale w rzeczywistości był bardzo delikatny i uprzejmy. Jedynie ta luka w ustach przypominała, że potrafiłby być nieprzyjemny, gdyby zechciał. Gemma i Lily zaczęły zapalać świece. |
274 |
Z początku wyglądało to fajnie, ale później nie wiedziałem, co się dzieje, bo przynosiły ich coraz więcej i więcej. Bez końca nowe świece. Lily wydobywała je z szafki. Robiło się coraz zabawniej. Nawet Rob był zaskoczony. Nie miał pojęcia, skąd je wzięła, a przecież z nią mieszkał. |
275 |
Był to silnik motocyklowy. Zapewniał mnie, że potrafi go naprawić i sprzedać. Bardzo wcześnie zdobył wiedzę o silnikach. Miał dziwne dzieciństwo. Jego mama należała do grupy hipisów. Zimą zatrzymywali się na dłuższy postój, a latem podróżowali po całym kraju, z festiwalu na festiwal. |
276 |
Wspaniali mężczyźni na swych szalejących maszynach – zaczepiała go, ale on tylko się śmiał i w ogóle się tym nie przejmował. Pokój wypełnił się światłem świec. Bałem się, że coś się w końcu od nich zapali. Świece stały na stole pomiędzy rondlami i talerzami z ich ostatniego posiłku. |
277 |
Bo przecież to zrobiłem, może nie? Zawsze sądziłem, że brak mi siły. Tak myślałem. I dlatego czułem się taki słaby i pełen poczucia winy, jakbym ciągle uciekał, lecz... Nic dziwnego. Wydostanie się z tego było trudne. O mało mnie nie zniszczyło. Ale dokonałem tego. Wydostałem się. |
278 |
Dzień to dzień. Zwlekliśmy się z łóżek może o pierwszej. Później miałem pewien interes do załatwienia, ale tymczasem można było posiedzieć, posłuchać muzyki, popatrzeć na ludzi. Tak wygląda połowa mojego życia. Gemma wstała i zaczęła się nerwowo krzątać, dopóki nie pochwyciła nastroju tego miejsca. |
279 |
Na razie nie mogłam. Powiem mu później – odparła. Poprzedniej nocy zostaliśmy w pokoju, kiedy Smółka poszedł do łóżka, i Gems opowiedziała nam wszystko. O sobie i o nim. O tym, jak bardzo ją kochał, a ona jego nie. I o tym, że nie chciała go zranić – tak bardzo go lubiła. O wszystkich tych sprawach. |
280 |
Mogłem ją zrozumieć. Smółka przeszedł swoje. Jak na razie miał dość niespodzianek. Na jakiś czas potrzebował schronienia. Ale Gems – ona pragnęła brać wszystko szturmem. Ogromnie jej na nim zależało i nie chciała go rozczarować – nie wiedziała jeszcze, jak bardzo będzie za nim tęsknić. |
281 |
Naprawdę mówisz poważnie? Strasznie bym chciała tu być. Cudownie byłoby z wami mieszkać... Wszyscy mieliśmy wrażenie, że to prawda. Zaledwie ten pomysł zakiełkował, od razu wiedzieliśmy, że jest dobry. Skakaliśmy z radości po sofie i zaczęliśmy się ściskać, łącząc się w ciasno zbitą masę. |
282 |
Myślałem o przedstawieniu z Człowiekiem z Tytanu urządzonym przez Lily. Jak wspaniale musiał się czuć wczoraj wieczorem. A co teraz? Polubiłem go. Nie był kimś bezproblemowym, nie znajdował sobie od razu miejsca, tak jak Gemma, ale go polubiłem. Po prostu do wszystkiego dochodził nieco wolniej. |
283 |
Lily i Gems natychmiast zajęły się sobą, nie oglądając się na nikogo. Od samego początku były duchowymi siostrami. Biedny poczciwy Smółka siedział tam, nie rozumiejąc, co się dzieje, i rzeczywiście wyglądał na porzuconego. Cóż, w końcu został porzucony, czyż nie? Ja też jestem raczej cichym facetem. |
284 |
Lily posłała mi szybkie spojrzenie, a ja skinąłem głową. Rozumiesz, biznes. Wziął swój płaszcz i wyszliśmy na ulice. Był jeszcze dzieciakiem. To znaczy, tak się czuł. Różnica między nami była taka, jakby on wychował się nad brzegiem rzeki, a ja w dzikiej puszczy. Zaczął rozmawiać ze mną o Lily. |
285 |
Miałem jeszcze trochę czasu. Chciałem mu pokazać co i jak. Znaleźliśmy jakiś śmietnik. Zacząłem grzebać w poszukiwaniu drewna. Zbliżało się lato. Było wystarczająco ciepło, ale przy dobrej pogodzie moglibyśmy rozpalić w ogrodzie ognisko. Wyciągaliśmy kawałki drewna i inne rzeczy. |
286 |
Zaczął przeglądać. Zostały ze trzy reprodukcje. Niewielkie martwe natury z kwiatami. Górskimi, jak przypuszczam. Były tak realistyczne, że mogły uchodzić za fotografie. Ożywił się. Zaczął mówić o sztuce, kwiatach i o swoim zamiłowaniu do malarstwa. Potem zatroszczył się o losy książki. |
287 |
Może zapukamy do drzwi... Parsknąłem śmiechem. Nic nie wiedział o śmietnikach. Nie miał pojęcia, co ludzie potrafią wyrzucać. W śmietniku możesz znaleźć, co tylko chcesz. Dywany, ubrania, książki, radia – wszystko. Rozumiesz, babcia umiera i wszystko ląduje na śmietniku, bo jest po prostu stare. |
288 |
Albo babcia sama była starym wrakiem i każdy myśli, że wszystko, co miała, jest tak samo bezużyteczne jak ona. W śmietniku można znaleźć wszystko. Oczy wychodziły mu z orbit. Nie był w stanie pojąć, jak ktoś mógł uznać te obrazki za śmieci. Powiedziałem, że może tam być reszta książki. |
289 |
Spojrzał na śmietnik jak na skarbiec, zresztą nie bez racji. Złapał bakcyla, pomyślałem. A więc mieliśmy zajęcie na dłużej. Okazał się bystry. Zrobił tunel pod starymi drzwiami, tak że mógł przekopać się do środka. Wystawały mu tylko stopy. Ja stałem na czatach. Poszło doskonale. |
290 |
Skrzywiłem się. Te przedmioty nic dla mnie nie znaczyły. Sam bym je wyrzucił. Wolałbym znaleźć porządne imadło albo kawałek kabla. On jednak był strasznie przejęty. Kiedy wygrzebaliśmy już wszystkie książki, zgarnęliśmy zgromadzone drewno i odnieśliśmy do domu. Zwaliliśmy je w ogrodzie. |
291 |
Rozumiesz? Darmowy opał. Drewnem ze śmietników ogrzewaliśmy dom przez całą zimę i nie kosztowało nas to ani pensa. Smółka zaczynał chwytać ideę. Powiedział, że jego tato ciągle narzekał na koszty ogrzewania, podczas gdy rozwiązanie problemu było w zasięgu ręki. Wystarczyło się ruszyć. |
292 |
Ludzie wstydzą się brać coś za darmo. Gdyby po ulicach biegały pieczone prosiaki, nikt by ich nie łapał ze strachu przed społecznym napiętnowaniem. Tego się bał jego staruszek. "Ale ty nie?" – powiedziałem. Uśmiechnął się. Smółka wszedł na chwilę do domu, żeby pokazać książki Gemmie. |
293 |
Zabrałem się za rąbanie drew. Na zapas. Ze śmietników można wydobywać nie tylko drewno, ale czy wiesz, co w tym jest najzabawniejsze? Że to jest nielegalne. Nawet śmieci do kogoś należą! Raz przekopywałem pewien śmietnik, lecz nie w poszukiwaniu drewna. Ktoś wyrzucił kupę różnych części i blach. |
294 |
Aresztuje mnie panna oczach swoich kumpli, zgoda? Jaki będzie zarzut? Bezprawny zabór śmieci? Nastąpiła przerwa, podczas której policjant świdrował mnie bardzo niemiłym spojrzeniem, jakbym był psim gównem. Nie lubią, kiedy się ich przejrzy. Musisz zapamiętać jedno: nie przejmuj się aresztowaniem. |
295 |
Zamierzałem udać się prosto do domu towarowego Marks and Spencer i pokazać mu, jak zorganizować sobie żywność, ale po drodze przechodziliśmy obok księgarni Allena. W witrynie wystawili tę absurdalną księgę. Była ogromna, miała około pół metra wysokości. Album fotograficzny, czarno białe zdjęcia. |
296 |
To znaczy, niektóre były nawet bardzo wulgarne, lecz raczej w taki artystyczny sposób, rozumiesz? Coś, co możesz oficjalnie oglądać. Poczciwy Smółka uwielbiał takie rzeczy. Przeglądał album i stale odkrywał jakieś zdjęcie jeszcze bardziej cudowne niż to, które odkrył chwilę wcześniej. |
297 |
To znaczy, podobały mi się co mocniejsze obrazki, ale jego to fascynowało z zupełnie innych powodów. Mnie w tej książce najbardziej się podobała cena. Sześćdziesiąt funtów! Za książkę! Jezu Chryste! To dopiero było dzieło sztuki! Ten, kto wpadł na taki pomysł, zasłużył na nagrodę. |
298 |
Naprawdę zaczynałem go lubić. Byłem bliski myśli, żeby zgarnąć stamtąd parę książek, ale personel czujnie się nam przyglądał, więc uznałem, że lepiej się zmyć. Marks and Spencer. Byłem w dobrym nastroju. Pomyślałem, że przyszedł czas na uroczystość... z tej okazji, żeśmy ich poznali, a oni nas. |
299 |
Nie dałem mu okazji zauważyć momentu, kiedy wsunąłem sobie towar pod płaszcz. Po prostu nagle się zorientował, że koszyk jest pusty. Widziałem kątem oka, że rozgląda się po podłodze za nami, czy nie zgubiliśmy paczek. Wreszcie zaskoczył. Biedny poczciwy Smółka! Przez twarz przebiegł mu skurcz. |
300 |
Smółka był tak zdenerwowany i roztrzęsiony, że rozglądał się po całym sklepie, czy ktoś nas nie obserwuje. Pomyślałem, że w ten sposób w końcu ściągnie na siebie uwagę, ale te baby przy kasach są tak znudzone robotą, że nie zwróciłyby uwagi nawet wtedy, gdyby ktoś wytaczał ze sklepu słonia. |
301 |
Nie wiedział, jak powinien wyglądać. Trzeba przybrać wygląd nudnego faceta, który kupuje coś na nudny podwieczorek. Smółka miał w tamtej chwili minę desperado. Po drodze do domu wdepnęliśmy po piwo do sklepiku z alkoholem, a kiedy wyszliśmy, pokazał mi, co chował pod kurtką. Butelkę wina. |
302 |
Smółka siedział na podłodze, pokazując Gemmie książkę, którą wygrzebał ze śmietnika. Opowiadał jej także o albumie u Allena i o całej reszcie. Gems traktowała go trochę jak świra i to mnie wkurzało. Konkretnie to, że go porzuciła. Gdyby tak widziała, jak sobie dzisiaj poradził. Zerknąłem na Lily. |
303 |
Może udałoby się nam znaleźć sposób, żeby wciągnąć go do naszej paczki, zamiast tak po prostu pokazywać mu plecy. Jedzenie było fantastyczne. Steki, wino i inne rzeczy. Lily miała straszną ochotę na mięso. Nie jedliśmy go od tygodni. Potem rozpaliliśmy w ogrodzie wielkie ognisko. |
304 |
Poczułem przypływ jakiegoś natchnienia i zacząłem kopać ogródek, ale szpadel się złamał. W trawie rosły mlecze. Smółka znowu opowiadał o swoim mleczu. O tym, jak bardzo pragnął namalować duży, jaskrawy kwiat pastelami, które dostał od Gems. Wieczór był piękny. Gems leżała w objęciach Smółki. |
305 |
Mieliśmy wynieść śpiwory i spać na zewnątrz, ale później zaczęło padać, więc poszliśmy do łóżek. Rano wyjrzałem przez okno. Palenisko było mokre, lecz jeszcze tu i ówdzie się tliło. Zapowiadał się deszczowy dzień. Stale mam tamten obraz przed oczyma, bo nie był to codzienny widok. |
306 |
Smółka siedział na skrzynce obok wygasłego ogniska, z oczyma utkwionymi w drzewie. Płakał. Najpierw pomyślałem, że jego twarz jest mokra od deszczu, ale to na pewno były łzy. "Niech to cholera" – powiedziałem do siebie. Trąciłem Lily, żeby wstała i zobaczyła. Oboje staliśmy w oknie. |
307 |
Tak jakbyś się bez przerwy spowiadał. Potrafię nawet zachować kamienną twarz, jeśli tego chcę, ale potem się zapominam i znów przebiegają przez nią skurcze, i znów każdy dokładnie wie, co czuję w każdej sekundzie. Jedyne, czego pragnąłem, to zakopać się sto milionów mil pod ziemią. |
308 |
Jerry powtarzał, że powinienem się od niej uwolnić i że być może to, co zaszło, w końcu wyjdzie na dobre. Zabawne, ale przez cały czas w tle myśli pojawiał się obraz krzyczącej na mnie mamy i taty za jej plecami, wielkiego jak góra, z twarzą, która ciemniała, ciemniała, ciemniała coraz bardziej. |
309 |
Na dole przy schodach stała Lily i machała do mnie, kołysząc głową i szczerząc zęby w uśmiechu, niczym kot albo wąż, albo... jak Lily. Widząc ją miałem jakieś dziwaczne uczucie. Jak zawsze w obecności Lily. Spotykając ją gdziekolwiek poza jej domem, miało się wrażenie, że jest nie na swoim miejscu. |
310 |
Włożyłem płaszcz i wyszedłem za nią z domu. Było mokro. Poprzednio widziałem ją tylko w nocy albo w mieszkaniu, półnagą. Teraz miała na sobie długą spódnicę, która szargała się w kałużach. Szła obok, uśmiechając się cały czas, tak jak zwykle to robi – jakby nosiła w sobie jakąś tajemnicę. |
311 |
Musiałem wyglądać na rozczarowanego, że nie podziela mojego smutku. – Nie bierz sobie do serca tych romantycznych bredni o miłości – dodała. I zaczęła chwytać się za serce i gardło, jęcząc: – Moje życie nie ma sensu, nie mogę bez niej istnieć, och, ja, nieszczęsny, nieszczęsny... |
312 |
Ta książka, ten przedmiot za sześćdziesiąt funtów, który chyba tylko Bóg mógł mieć na własność! Ustawili ją na starych, drewnianych sztalugach, a dookoła pełno było wstążek i kwiatów – całe naręcza mleczy, wielka, żółta sterta mleczy. I duża karta z napisem "Dla Smółki z wyrazami miłości od. |
313 |
Dla kogo? – pytałem, bo to wszystko wydawało się pozbawione sensu. A oni odpowiedzieli chórem: "Dla ciebie! Dla ciebie!". Nie mogłem uwierzyć! Książka, otwarta na stronie z fotografią, która wydawała mi się szczególnie piękna, była udekorowana kwiatami i liśćmi z papieru wyciętymi przez Lily. |
314 |
Rozpłakałem się wtedy, w samym środku tego pocałunku. Nie chlipałem, pociekły mi tylko łzy, ale czułem je na policzkach. Myśleli, że to ze szczęścia – bo tak było – ale nie chodziło tylko o to. Wciąż byłem smutny po utracie Gemmy, a Lily mówiąc to i całując mnie, przypominała mi o wszystkim. |
315 |
Codziennie przychodzili do księgarni i obserwowali miejsce, czekając na moment, kiedy nikogo nie będzie w pobliżu. Przebierali się nawet w różne ciuchy, żeby ich nie rozpoznano. Ubawiło mnie to, bo Gemma i Lily mogły to zrobić, ale Rob ze swoim sterczącym irokezem i dwoma brakującymi zębami. |
316 |
Sprzedawców w dziale powieści, znajdującym się miedzy nim a drzwiami, dziewczynę przy ladzie, klientów, którzy kręcili się po księgarni, i personel ustawiający i metkujący książki. Zwyczajnie wyszedł tuż przed ich nosami, z tą wspaniałą, przykuwającą wzrok księgą, wetkniętą pod pachę. |
317 |
Dla mnie. Zrobili to dla mnie. Gemma podeszła i razem ze mną zaczęła przeglądać książkę. Pokazywaliśmy sobie zdjęcia, które najbardziej nam się podobały, i uśmiechaliśmy się do siebie nawzajem. Przez cały czas gdzieś z tyłu głowy błyskała mi myśl: co teraz? Co teraz? Lily i Rob usiedli przy stole. |
318 |
Rob podał folię Lily. Zapaliła zapałkę i potrzymała ją pod folią. Rozszedł się ciężki, słodki zapach i pojawiła się smuga białego dymu. Lily podniosła folię do ust. "Hop!" – powiedziała. Wessała biały dym i zacisnęła wargi. Na bardzo długo wstrzymała oddech. Potem zaczęła powoli oddychać. |
319 |
Myślałem tylko o jednym. Ona jest ćpunką, ona jest ćpunką, ona jest ćpunką... Znasz te historie. Bierzesz jeden mały niuch i wpadłeś. Jesteś uzależniony na resztę życia, kończysz na ulicy, napadając staruszki i myszkując staruszkom po kieszeniach, żeby zdobyć kilka funtów na następną działkę. |
320 |
Tym doświadczeniem może być osoba i może nim być narkotyk. Takie doświadczenie otwiera jakieś drzwi, które były tam cały czas, ale ich nigdy nie dostrzegałeś. A może zostajesz wystrzelony w inną przestrzeń. Tym razem to była Lily i Rob, i Gemma, poświęcający tyle czasu, bym poczuł się jednym z nich. |
321 |
Bez ograniczeń. To sekret. Jedyną rzeczą, która podlega ograniczeniom, jesteś ty. Postępujesz, jak ci każą. Siedzisz na swoim miejscu, dopóki ci nie powiedzą: "Wstań!". Stoisz nieruchomo, dopóki nie powiedzą: "Idź!". Może taki sposób ci odpowiada. To jest łatwe. Wszystko podane na tacy. |
322 |
Nie musisz nawet nic czuć. Czasem zastanawiam się, jak ta planeta trzyma się moich stóp. Zrobili wszystko, żeby mnie przyszpilić... moja mama, mój tato, szkoła. Umieszczali mnie w domach miłych ludzi i w domach sukinsynów. Robili mi rzeczy, o których nie potrafię nawet opowiadać. |
323 |
A co z tobą? Kontrolowany umysł, rozumiesz? Musisz chodzić do szkoły, zdawać egzaminy, iść na uniwersytet czy do college'u, znaleźć pracę, ożenić się, nie zmarnować szansy, zrobić to teraz, bo inaczej życie przecieknie ci miedzy palcami. O tak! Zabierają się za ciebie zaraz po narodzinach. |
324 |
Kiedy będziesz miał dzieci, oni każą im nosić gumową maskę i wrzucać monetę w otwór powyżej nosa, zanim będą mogły pooddychać. Posłuchaj. Ciocia Lily wie, jak to naprawdę działa. Powietrze jest za darmo. Co, wiedziałeś o tym? No to tym lepiej dla ciebie. W porządku. Jedzenie jest za darmo. |
325 |
Może nazywać się Sainsbury's albo Tesco, albo Morrison's, jeśli jest to duży sklep. Będzie się nazywał U Smitha, U Scholla albo U Singha, jeśli jest mały. Nieważne, jak się nazywa. Żywności jest w nim pełno – na półkach, w wielkich stosach na podłodze, w pudełkach, torbach i puszkach. |
326 |
Aha. Pewnie myślałeś, że najpierw musisz iść do szkoły, zdobyć wykształcenie, nauczyć się jakiegoś zawodu, wykonywać ten zawód, otrzymać wynagrodzenie, zabrać pieniądze do sklepu, wręczyć komuś pieniądze, zanim będzie ci wolno zanieść żywność do domu, co? Za dużo słuchasz innych ludzi. |
327 |
To też jest łatwe. Ponieważ możesz być wszystkim, czym chcesz. To wielki sekret. Jesteś magiczny! Jesteś niesamowity. Jesteś wszystkim, czym chcesz być. Uwierz w to! Wydostań tę żywność! Tak! Jeśli złapie cię jeden z tych, którzy myślą, że żywność należy do nich, nie ma sensu się sprzeczać. |
328 |
Lepiej daj nogę. Ale raz na jakiś czas możesz zostać zatrzymany; na przykład dlatego, że danego dnia w twojej aurze będą jakieś dziury. Wtedy trafiasz na policję i do sądu. Jeśli masz pieniądze, ukarzą cię grzywną. Jeśli nie masz pieniędzy, każą ci odpracować pewną liczbę godzin na rzecz gminy. |
329 |
Powiedz, jak nazwać taki wyrok? Czasem wyglądam przez okno i widzę, jak pełzną ci, co nie biorą – do pracy, z pracy, do szkoły, gdzie uczą się, jak pracować – dokądkolwiek bądź. I mam ochotę krzyknąć: "Hej! Posłuchajcie mnie! To nie jest tak, to naprawdę nie tak..." Tylko że nigdy tego nie robię. |
330 |
Posłuchaj, powiem ci wszystko. Możesz robić, co tylko zechcesz. Nie wierzysz mi. Myślisz sobie: ona zwariowała. Tak. Zwariowałam na punkcie bycia sobą. A jakie jest twoje szaleństwo? Na punkcie bycia nimi. Nawet o tym nie wiesz. Założę się, że nigdy nie dano ci szansy na to, byś się dowiedział. |
331 |
To nie ty byłeś zły. Jesteś piękny. Jesteś cudowny i wszystko, co robisz, jest cudowne, bo ty to robisz. Jesteś tą silniejszą stroną. Możesz zrobić coś źle i wiedzieć, że to jest złe, albo zrobić coś dobrze i wiedzieć, że to jest dobre, ale to coś nie może ci niczego zrobić. Ty, to cały czas ty. |
332 |
Posłuchaj. Możesz być wszystkim, czym zechcesz być. Uważaj. To jest zaklęcie. To jest magia. Wsłuchaj się w te słowa. Możesz być wszystkim, możesz zrobić wszystko, możesz być wszystkim, możesz zrobić wszystko. Posłuchaj zaklęcia. Jesteś wszystkim... każdą osobą, każdą rzeczą. Czymkolwiek chcesz. |
333 |
Możesz nawet lizać im dupy, jeśli musisz. Posłuchaj ich, nauczycieli, rodziców, polityków. Oni stale powtarzają: jeśli kradniesz, jesteś złodziejem, jeśli sypiasz z kim popadnie, jesteś dziwką, jeśli bierzesz, jesteś ćpunem. Chcą dostać się do środka twojej głowy i zawładnąć tobą za pomocą strachu. |
334 |
Może myślisz, że twoja mama i twój tato kochają cię, ale oni, kiedy robisz złe rzeczy, próbują cię splugawić. Tak jak moi próbowali splugawić mnie. To twoja kara za bycie sobą. Nie bierz udziału w ich grze. Nic nie może cię dotknąć. Pozostaniesz piękny. Ja zrobiłam wszystko. Wszystko. |
335 |
Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale wystarczy, że otworzą usta, a już wiesz, że to stracili. Zostali zamordowani przez życie. Patrzę wstecz, tam, skąd przyszłam, i myślę: co za szajs większość ludzi robi ze swojego życia. Mój tato. Zbyt wystraszony, żeby żyć, zbyt wystraszony, żeby umrzeć. |
336 |
I po co to wszystko? Zarabia pieniądze i wydaje je na nowy telewizor, chociaż stary działa, albo na nowy samochód, bo ten, który ma, jest stary, albo na wakacje, żeby uciec i odpocząć od upiornej pracy, którą musi wykonywać, bo potrzebuje pieniędzy... Ja nie potrzebuję pieniędzy. |
337 |
Możesz usiąść w kącie i patrzeć albo rozmawiać, albo robić, co chcesz. Będzie muzyka, będzie coś do picia, może później będzie coś do jedzenia, jeśli tak się złoży. Zwykle otwieramy oszklone drzwi do ogrodu i ludzie siadają na zewnątrz. Przyjęcie organizuje się samo. Nie musimy go planować. |
338 |
Później, wieczorem, rozpalamy ognisko. Ludzie kręcą się po okolicy i szukają drewna w śmietnikach, a potem ognisko pali się przez całą noc. Zawsze coś się dzieje – handel, muzyka, ludzie. Bywa tu Dev, dealer. Rzadko wychodzi z domu, ale czasem nas odwiedza. Siada przy ogniu i robi skręta za skrętem. |
339 |
Z Sal jestem naprawdę blisko. Nadajemy na tej samej fali. Jesteśmy sobie prawie tak bliskie, jak ja i Lily. Prawie. Col jest w porządku, ale bywa trochę nudny. Chyba bierze za dużo różnych rzeczy. Col... mało brakowało, żeby się przejechał. No cóż, ofiary się zdarzają. Życie to niebezpieczny biznes. |
340 |
Lecz w centrum wszystkiego jestem ja i Smółka, i Lily, i Rob. Ze Smółką jest teraz o wiele lepiej. Nie poznałbyś go. Zawsze był taki nerwowy i ciągle się martwił. Teraz do wszystkiego podchodzi na luzie. To od razu po nim widać. Wyplątał się wreszcie z tego biznesu z mamą i tatą. |
341 |
Musiał ich porzucić. To znaczy, porzucił ich fizycznie już przedtem, ale w dalszym ciągu nosił ich we własnej głowie. Lily ciągle mu powtarzała: "Po co nosisz w sobie to gówno?". To ich problem. Zrobili syf z własnego życia. On nie musi z tego powodu zamieniać w syf swojego. Naprawdę go kocham. |
342 |
Musiałam być szalona. To pewnie dlatego, że byłam wtedy tak podniecona. Czułam, że wszystko musi stać się inne, odkąd poznałam Lily i Roba. To oni przekonali mnie, żeby tego nie robić. Ja im powtarzałam, że czułam się przy nim klaustrofobicznie, że patrzył na mnie, jakbym była rybą w akwarium. |
343 |
Przekupiliby policję, żeby sprowadziła mnie z powrotem do domu – cholernego domu dla obłąkanych albo domu poprawczego, gdyby to nie miał być ich własny dom. Powiedziałam mamie: "Kiedy będę miała szesnaście lat, przyjadę cię odwiedzić i zostaniemy przyjaciółkami". Nic nie odpowiedziała. |
344 |
Nic dziwnego, że w domu ledwie wolno mi było oddychać. Kiedy pierwszy raz po przeprowadzce do Roba i Lily zadzwoniłam do domu, byłam sparaliżowana ze strachu. Stale to odkładałam i odkładałam. Bo co właściwie miałam im do powiedzenia? Zmieniłam się w coś, czego nigdy nie zrozumieją. |
345 |
Ale inni wciąż naciskali. Smółka regularnie telefonował do swojej mamy, chociaż jego rodzice byli gorsi nawet od moich. Jest takim dobrym chłopcem, że aż chce się czasem rzygać. On i Rob, i Lily ciągle namawiali mnie i namawiali. Rob mówi o matkach wyjątkowo dobrze. W jego wypadku ma to sens. |
346 |
To wszystko. Czy możesz to sobie wyobrazić? To cudowne przekonać się, że tacy ludzie istnieją. Bo to jest tak, że kiedy raz się wyłamiesz i nie pozwolisz, żeby ci prano mózg, możesz wyzwolić swoje dzieci i wnuki, i wszystkie następne pokolenia. Rob wypalił pierwszego skręta, kiedy miał osiem lat. |
347 |
Była rzeczywiście zadowolona z tego, do czego doszedł. Większość z tych, którzy palą hasz, pali również tytoń, ale Rob wychował się na tym, toteż miał więcej poczucia rozsądku. Wyobraź sobie, że zabiera się za pierwszego skręta zaraz po przebudzeniu. A jednak nawet on nie mówi mamie wszystkiego. |
348 |
Kazał nam przysiąc, że nie powiemy jej o heroinie. Wściekłaby się. Większość ludzi nie potrafi obchodzić się z herą. Trzeba być kimś wyjątkowym, żeby móc z niej korzystać. Tak czy inaczej zamęczał mnie, żebym odezwała się do mamy. Tak samo Lily i Smółka. Odpowiadałam: "Wiem, że to będzie straszne. |
349 |
Czułam, że to prawda. Mówił jak mały chłopczyk, któremu kazano zaczekać za drzwiami gabinetu dyrektora. Chciało mi się krzyczeć z radości, ponieważ wiedziałam, że wszelka przewaga, jaką miał nade mną, została ostatecznie złamana. Nie chciałam jednak być podła w stosunku do niego. |
350 |
Cały czas jest na tabletkach – odpowiedziała. Poczułam się winna po tych słowach, ale Smółka położył dłoń na mikrofonie, tak że nie mogła go słyszeć, i oświadczył: "Cholerny ćpun". To było takie śmieszne. To było straszne. Na sekundę zaległa cisza, a potem parsknęli i zaczęli się bezgłośnie śmiać. |
351 |
Rob patrzył na Smółkę i powtarzał: "Ty sukinsynu!", ale nie przestawał się śmiać. A Smółka mówił: "Przepraszam, przepraszam". Nikt jednak nie potrafił przestać. Zatelefonowałam do niej później, już bez towarzystwa, i tym razem wszystko poszło dobrze. Chyba na swój sposób zrozumiała. |
352 |
Z tatą też jest w porządku. Próbuję z nim normalnie rozmawiać, ale nigdy nie wychodzi to poza rzeczy w rodzaju: "Co u ciebie? Jaka tam jest pogoda?". Czasem mówi, że mnie kocha, ale nigdy nie brzmi to całkiem przekonywająco. Biorąc wszystko razem pod uwagę, chyba z mamą jestem w lepszych stosunkach. |
353 |
Vonny i Richard zachodzili od czasu do czasu. Nie wiem, czy z sympatii do nas, czy tylko dlatego, że chcieli mieć na nas oko. To miłe. Lubię ich. Nawet Vonny. Teraz nie może być kimś w rodzaju cioci i tak jest dobrze. Dasz wiarę? Nie znają nawet połowy prawdy. Nie powiedziałam jej wszystkiego. |
354 |
Nie mówię im o tym. Nie zrozumieliby. Mają własne drągi – hasz, amfa w małych ilościach, alkohol. Ale hera? Sama nie wiem. Któregoś dnia może im powiem, choćby po to, żeby zobaczyć ich twarze. Tak, wszędzie naokoło jest pełno narkotyków. To po prostu część życia – przyjemność, biznes. |
355 |
Czasem przenoszą cię na inną planetę. Czasem musisz na własną rękę szukać drogi powrotnej. Wiem, co sobie myślisz. Myślisz: ooch, ona jest ćpunką. Uciekła z domu pół roku temu i już jest ćpunką. Biedne dziecko, wyprano ci mózg. Zobacz, narkotyki są fajne. Dzięki nim dobrze się czujesz, to wszystko. |
356 |
Jasne, są potężne i dlatego mogą być niebezpieczne. Tak samo jak życie. Jeśli potrafisz się pilnować, to jest w porządku. Oczywiście oni nigdy nie odważą się powiedzieć ci o tym. Wcale nie dlatego, że chcą cię trzymać z dala od narkotyków. Och, nie. Im to odpowiada, chcą tego od ciebie. |
357 |
Co to za rządek buteleczek w apteczce twojej mamy? Ile tego bierze dziennie? Jak myślisz, jak często jest na głodzie? Co trzy miesiące, kiedy kończą się recepty i musi podreptać do lekarza po następne? Nazywają to leczeniem farmakologicznym. Dzięki! Sama potrafię przepisać sobie leki. |
358 |
Byłoby bardzo pouczające prześwietlić ich wnętrzności i zobaczyć je po trzydziestu latach takiego postępowania. Nie wiesz, co się dzieje, kiedy utulony zasypiasz w swoim łóżku. Słyszałeś kiedyś brzęk butelki o szklankę, kiedy zgasną już światła? Zajrzyj kiedyś do barku w salonie i zobacz. |
359 |
To jest kontrolowanie umysłu. Producenci papierosów, producenci leków, producenci alkoholi – to oni cię kontrolują. Wszystko jest w porządku, jeśli bierzesz to, co wytwarzają. Papierosy – dzięki nim wyglądasz odjazdowo. Będziesz wyglądał zupełnie odjazdowo w namiocie tlenowym z odciętymi nogami. |
360 |
Idź do lekarza. Masz, weź to, weź tamto. Dzięki temu poczujesz się lepiej. Tymczasem będą zalewać Trzeci Świat tym, co już nie pójdzie tutaj. A któregoś ranka obudzisz się i zobaczysz, że twoje dziecko nie ma rączek i spogląda jednym okiem umieszczonym pośrodku szyi. Nie, dzięki. |
361 |
Przesiedzieć cały dzień w kiblu i być baaaardzo szczęśliwym i czuć się baaaardzo dobrze. Łapanie smoka... taak. To jest jak chińska magia. Dym to twój chiński smok, a kiedy go wciągasz i zaczyna – jak powiada Lily – wić się w twoich żyłach, czujesz się lepiej niż ktokolwiek inny przed tobą. |
362 |
Dlatego to jest niebezpieczne. Musisz być silny, żeby poczuć się dobrze, bo po chwili trzeba będzie znów otworzyć drzwi, wyjść na zewnątrz i... iść do pracy albo zadzwonić do mamy, albo zrobić cokolwiek innego. Nieomal nie ośmielasz się brać, bo to jest samopoczucie warte sto milionów dolarów. |
363 |
O nie! Naprawdę. To jest niebezpieczne. Nawet ja to wiem. Rob i Lily znają to z własnego doświadczenia. To stało się, zanim przenieśli się do Bristolu; mieszkali wtedy w Manchesterze. Trochę źle kontrolowali swoje postępowanie, zwłaszcza Rob. Przeżył ciężki okres, ale udało mu się z tym skończyć. |
364 |
I tu po prostu przestała – bez żadnego problemu. Kiedy Rob był znów czysty, tak samo nagle zaczęła. Teraz bierze działkę za działką. Przeraża mnie, tyle tego bierze. Ona mówi, że jest silniejsza niż wszyscy inni. No cóż, jest! W rzeczywistości Rob nigdy nie uzależnił się od heroiny. |
365 |
Igły. Wstrzykiwanie. Lubił wbijać sobie igłę w przedramię i naciskać tłoczek. Zwykle robił to z dżinem i wódką; robił to nawet z wodą, kiedy nie miał nic innego. Ale to się skończyło, zanim zamieszkaliśmy razem. Teraz sprawy mają się inaczej. Jasne, heroina jest silna, ale my jesteśmy silniejsi. |
366 |
Jak my, gdy bierzemy trochę albo folgujemy sobie na całego, a potem odstawiamy to na parę dni albo na cały tydzień. Kiedyś odpuściliśmy sobie wszyscy jednocześnie: ja, Lily, Smółka i Rob. Po prostu powiedzieliśmy w jednej chwili: tak będzie, koniec na parę tygodni. I zrobiliśmy to. |
367 |
Skopaliśmy ogród. Smółka ciągle pracuje nad swoim mleczem. Teraz maluje wielki kwiat na ścianie naszej sypialni. Zaczął natychmiast po naszej przeprowadzce. Jak skończy, mlecz będzie zajmował całą ścianę. Powinieneś to zobaczyć – intensywnie czarne tło i te niesamowite pomarańczowe i żółte strzały. |
368 |
Szepcze mi to w nocy, kiedy leżymy przytuleni. Tylko ja już nigdy nie odpowiedziałam "biedronko". Mówię: mleczu. Mleczu, mleczu. Kocham cię. Przerwał pracę nad nim na jakiś czas, ale w ciągu tamtego tygodnia, kiedy odstawiliśmy herę, prawie skończył. A Rob zajął się swoim motocyklem. |
369 |
Odkąd pamiętałam, wszystko leżało w częściach na podłodze. Rob nawet tego nie dotykał. Jak już się za to zabrał, udało mu się przymocować koła i zamontować silnik. Niebawem znowu przerwiemy i wtedy, mam nadzieję, skończy. To nie było trudne. I udało się. Mogłabym to powtórzyć w dowolnej chwili. |
370 |
Tutaj w Bristolu nigdy nie ma dużych mrozów. Morze dochodzi do nas Kanałem Bristolskim, zapewniając nam wilgotny, rześki klimat. Mimo to w ciągu ostatnich paru dni było naprawdę zimno. Wczoraj mury, gałązki i konary pokryte były drobniutkimi kryształkami szronu. W tym mieście rośnie mnóstwo drzew. |
371 |
Dzisiaj znów był przymrozek i z każdego wczorajszego kryształka wyrosły nowe. Wygląda to jak zaczarowana kraina. Gdziekolwiek spojrzeć – lodowe kwiaty. Wyszedłem na dwór od razu, kiedy to do mnie dotarło. Stałem patrząc godzinami. Ja, Rob i Sal poszliśmy poślizgać się na Richmond Road. |
372 |
Ulica była tak oblodzona, że mieliśmy kłopoty z podejściem. Kiedy się wdrapie na szczyt, można siąść na kawałku tektury i zjeżdżać chyba całymi milami aż do skweru na dole. Spędziliśmy tam cały ranek. Wyciągnęliśmy Gemmę i Cola. W końcu przyszła nawet Lily. Zapomnieliśmy o całym świecie. |
373 |
Nie po to, żeby robić pieniądze. Nigdy nie mamy ich dużo, ale wystarczy, żeby kupić fajki, hasz i trochę hery od czasu do czasu. Ze sklepów można wynieść większość potrzebnych rzeczy, ale kraść drągi to niezbyt rozsądne. Pomijając wszystko inne, zwykle należą do przyjaciół. Dealing to co innego. |
374 |
Zwykły biznes. Odwiedzasz kumpli, trochę sprzedajesz, trochę kupujesz, trochę bierzesz. Zwykle zostaje dość pieniędzy, żeby kupić jedzenie i inne rzeczy, więc nie musimy kraść w sklepach. To dobrze, bo zakupy bez gotówki są co prawda zabawne, ale jednak nużą, jeśli trzeba je robić codziennie. |
375 |
Rob ma szesnaście lat, więc może brać zasiłek. Lily skończy szesnastkę za kilka miesięcy, lecz tymczasem musimy radzić sobie sami. Przez jakiś czas rzeczywiście sporo wynosiłem ze sklepów. Gemma przyszyła mi do płaszcza wielkie kieszenie, tak że mogłem porządnie obładować się towarem. |
376 |
Wchodziłem do supermarketu szczuplutki, a wychodziłem gruby. Próbowałem nawet dorównać Robowi, ale to było naprawdę niebezpieczne, bo Rob to całkiem inna klasa. Rob siedział w tym od dziecka. Trenował. Wyrósł wśród namiotów, przyczep i ciężarówek. Często wstawał w nocy i wchodził do cudzego namiotu. |
377 |
Teraz mamy zimę. Jest zimno. Chyba nie ma co oczekiwać, że będzie tak samo dobrze. Pamiętam nasze noce przy ognisku w ogrodzie. Według mnie to jest istota lata. Wielkie ogniska – podtrzymywaliśmy je przez całe noce. Kiedy ogień przygasał, ktoś odchodził i wracał z drewnem znalezionym w śmietniku. |
378 |
Nie mówiłem ci o huśtawce? Razem z Robem zawiesiliśmy ją na wielkiej sykomorze na tyłach ogrodu. Olbrzymie wspaniałe drzewo, którego korzenie rozsadzały mur po drugiej stronie, rozpychając się między kamieniami... Wspięliśmy się na drzewo i wycięliśmy część gałęzi, żeby zamocować huśtawkę. |
379 |
Mówiła, że okaleczamy jej drzewo. Gadała i gadała, ale kiedy skończyliśmy, była zachwycona. Huśtawka składała się z jednej wspaniałej, długiej liny – musiała mieć pięć jardów – z drewnianym krzyżakiem na końcu. Trzeba było trzymając linę cofnąć się na drugi koniec ogrodu i wejść na niewielką pryzmę. |
380 |
Nie tylko ze względu na długość liny, ale dlatego, że przelatywało się poza ogród nad ulicę. Ludzie spacerowali sobie albo jechali na rowerach i nagle słyszeli nad sobą świst powietrza, jakby pikował jakiś olbrzymi orzeł. A to ktoś przelatywał sobie ponad ich głowami! Często robiliśmy to bez ubrań. |
381 |
Ludzie o mało co nie rozbijali samochodów. To był czad. Wyobrażasz sobie? Prowadzisz wóz, a tu nagle wyjąc frunie w powietrzu naga dziewczyna. Kochaliśmy się nawzajem. Kochaliśmy samych siebie. Wciąż się kochamy. Ja i Gemma też, oczywiście. Byłem szczęśliwy, kiedy przyjęła mnie z powrotem. |
382 |
A potem, kiedy wróciłem, zakochała się we mnie tak samo, jak ja zakochałem się w niej. To był cud. Latem przesiadywaliśmy obok siebie całymi godzinami, trzymając się za ręce przy ognisku, a ja byłem wdzięczny i szczęśliwy, że wszystko tak się ułożyło. Kocham, ale teraz już inaczej. |
383 |
Gdyby mnie rzuciła, byłbym wściekły, ale wiem, że poradziłbym sobie z życiem. Poprzednim razem odebrałem to jak koniec świata. Być może, jeśli chodzi o mnie, na tym polega różnica między dziś a wczoraj. Dawniej miałem uczucie, że życie pędzi obok, a ja muszę złapać je w garść albo stracę wszystko. |
384 |
Pamiętam, co myślałem, kiedy się tutaj przeniosłem: teraz wszystko zależy tylko ode mnie. Po raz pierwszy czułem, że pochwyciłem w ręce swoje własne życie. Tam miotałem się i walczyłem, żeby wszystko utrzymać razem. Teraz po prostu pozostawiam sprawy własnemu biegowi. I to nie ja spadam. |
385 |
To reszta świata odpływa. W górę albo w dół. Nie wiem. Po prostu odpływa. Jako dealer ma się ten problem, że zawsze jest się blisko narkotyków, więc nieustannie istnieje pokusa, żeby brać. Ale jestem zadowolony, że nie musimy już tyle kraść. Rzeczywiście byliśmy parę razy o krok od wpadki. |
386 |
Kiedyś skończył nam się alkohol, więc Rob i Col postanowili obrobić miejscowy sklepik. Poszedłem z nimi – sam nie wiem dlaczego. Oni robili to wcześniej, dla mnie to była zupełna nowość. Dotarliśmy na miejsce. Rob ciska cegłę i – brzdęk – szyba się posypała. Potem rozległ się alarm. |
387 |
Byłem trochę zbyt powolny. Zawsze jestem trochę wolniejszy. Za długo rozglądałem się po ulicy. Tamci dwaj wskoczyli i zgarnęli butelki tak szybko, jak mogli. Ale moja ślamazarność wyszła w końcu na dobre, bo zobaczyłem nadchodzącego gliniarza. Kicał ulicą w naszym kierunku; pewnie był tuż za rogiem. |
388 |
Policjant czekał na górze. Słyszeliśmy wycie nadjeżdżających wozów policyjnych i pisk hamulców. To było polowanie! Zablokowali przejścia po obu stronach nasypu. Mieli ludzi na górze i na dole. Z powodu alkoholu wartego pięćdziesiąt funtów zorganizowali operację, która musiała kosztować tysiące. |
389 |
Aha, pewnie. Schowaliśmy się w krzakach i chichotaliśmy. Prawdę mówiąc, przez moment ogarnęła mnie panika i pomyślałem że lepiej byłoby się poddać. Znasz ich sposoby: tak będzie lepiej dla ciebie, magistrat spojrzy przychylniej, mamy zamiar wypuścić psy... Rob i Col wiedzieli, co robić. |
390 |
Przywykli do takich rzeczy. Po prostu siedzieliśmy cicho. Po jakimś czasie gliniarze się znudzili albo pomyśleli, że daliśmy nogę. Więc sobie poszli. A kiedy oni odeszli, my zrobiliśmy to samo. Ze strachu miałem mokro w gaciach – naprawdę – ale z perspektywy czasu wydaje się to zabawne. |
391 |
Od miesięcy nie robimy takich rzeczy. To zbyt ryzykowne. Gdyby przyszli do naszych domów, sprawa wyglądałaby poważnie. Oprócz tego, że zajmuję się trochę dealerstwem, to by mogło wykończyć Lily. Zaszła nieco za daleko – jeśli już o to pytasz – chociaż nikt z nas głośno o tym nie mówi. |
392 |
No, nie jestem pewien. Może ona wie, co robi. Słowo daję, czasem poważnie myślę, że Lily ma szczególną moc. Pamiętasz tę książkę, którą mi ofiarowali? Wciąż ją mamy. Trzymam ją w szufladzie. Jest tam pudło na sztućce, które znaleźliśmy na śmietniku – stare, drewniane z jedwabną wyściółką. |
393 |
W środku leży kawałek jedwabiu, jakby chusta czy coś takiego. Jest bardzo stara. To też znaleźliśmy na śmietniku. Piękny przedmiot. Może mieć siedemdziesiąt albo nawet sto lat. Jakaś kobieta nosiła ją, kiedy ona i on byli młodzi i piękni, w latach dwudziestych albo jeszcze dawniej. |
394 |
Potem umarli, a ludzie, którzy po nich przyszli, wyrzucili ją. Myśmy jednak ją znaleźli, więc się nie zmarnowała. Zawinęliśmy w nią książkę. Lily nazywa ją Niebiańską Biblią, ze względu na moje słowa, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem. Rob stale to powtarzał: "To tak jakby mieć niebo na własność". |
395 |
I pozwala książce się otworzyć. Ostatnim razem było to zdjęcie nagiej kobiety. Niemłodej. Raczej starej i obwisłej. Siedziała w fotelu paląc papierosa i wyglądając przez okno. Dym wił się w splotach po całym pomieszczeniu. Nic ładnego w zwykłym sensie tego słowa, ale fotografia była naprawdę piękna. |
396 |
Nigdy nie mogłem dociec, czy to gra, czy nie. Ale myślę, że jeśli ktoś zna magię, to tylko Lily. To zabawne – niekiedy jest zdecydowanie przeciw wszelkiemu hokus pokus, innym razem zachowuje się tak, jakby była królową czarownic. Nigdy nie wiadomo, jak zachowa się Lily. Czasem mnie to martwi. |
397 |
Próbowałem porozmawiać o tym z Gemmą któregoś dnia, lecz tylko ją zdenerwowałem. Pomyślała, że zaczynam miewać lęki. Powiedziała, że powinienem odstawić herę. Nie martwię się o siebie. Nigdy nie biorę hery dzień po dniu. Po prostu dlatego, że chcę udowodnić samemu sobie. Ale martwię się o Gemmę. |
398 |
Pewnego dnia przeprowadzę się na wieś, będę hodować kwiaty i warzywa. Może będę miała małą kwiaciarnię. Może będę sprzedawać to, co wyhoduję. A latem, gdy odczuję potrzebę szaleństwa, będę jeździła na festiwale i odwiedzała przyjaciół. Kiedyś. Ale teraz jestem dziewczyną z miasta. |
399 |
Masz to pod nosem. Możesz się schylić i to wziąć, cokolwiek zechcesz. W mieście trzeba mieć pieniądze. Przez pierwsze sześć miesięcy żyliśmy z niczego, ale potem... no cóż, potrzebujesz pieniędzy na wszystko. Potrzebujesz pieniędzy na autobus, żeby iść na koncert, żeby kupować sobie rzeczy. |
400 |
Pracować w fabryce czterdzieści godzin tygodniowo? Nie, dzięki. Raczej wolałabym zagłodzić się w domu na śmierć. Pieniądze są łatwe. To kolejna rzecz, której nauczyła mnie Lily. To było – czy ja wiem – ostatniej wiosny? Wszyscy byliśmy na głodzie. Poszaleliśmy sobie w poprzednim tygodniu. |
401 |
Potem wróciła Sally. To było w czasie, kiedy pozbyła się Cola i tęskniła za nim, ale nie chciała przyjąć go z powrotem. Pojechała do Manchesteru w odwiedziny do brata, więc przez tydzień była czysta i ledwie zipała. Kupiła parę gramów. Zawsze dzielimy się wszystkim, więc wykończyliśmy to razem. |
402 |
Gdyby to była szkarlatyna albo grypa, mógłbyś pomyśleć: cóż, jestem chory, to nie potrwa długo. Głód narkotykowy nie jest niczym gorszym, lecz w odróżnieniu od grypy wiesz, że wszystko, co musisz zrobić, to wciągnąć trochę i zamiast czuć się jak gówno, poczujesz się lepiej niż ktokolwiek na świecie. |
403 |
Wszystko, o czym potrafisz myśleć, to hera, hera, hera. Gdyby Dev był na miejscu, zadbałby o nas, ale tamtego ranka zmył się. Powinniśmy byli poprosić go, żeby trochę zostawił, tak że zeszlibyśmy stopniowo. On jednak wyszedł bardzo wcześnie, a poprzedniego wieczoru zapomnieliśmy go poprosić. |
404 |
Nigdy do tej pory nie odczuwałam głodu tak mocno, ale wówczas – nie wiem – po prostu wydawało się, że z każdą chwilą jest coraz gorzej. Brałam amadin i wszystko inne, lecz nic nie pomagało. Jest tylko jeden sposób, który może sprawić, że się dobrze poczujesz, kiedy dostajesz gęsiej skórki. |
405 |
Lily nienawidzi źle się czuć. Złe samopoczucie kłóci się z jej religią. Siadała, zrywała się, szła do łóżka, wracała. Po południu oglądaliśmy ze Smółką film, ale Lily po prostu nie mogła się na niczym skupić. Wyszła naradzić się po cichu z Sal. Irytowało mnie, że nie powiedziały, o co chodzi. |
406 |
Wyszli. Wrócili po prawie dwóch godzinach. Ja i Smółka próbowaliśmy wyciągnąć coś z Sal, ale nabrała wody w usta. Byłam dość namolna, więc w końcu zaczęła się złościć. Zamknęłam się, ale płonęłam z ciekawości. Potem usłyszeliśmy ich głosy w holu i wiedziałam, że im się udało, cokolwiek to było. |
407 |
Spod sufitu opadała powoli garść dziesięciofuntowych banknotów. Lily zaczęła tańczyć po pokoju. Sal chwyciła ją i ucałowała. Rob zgarnął banknoty i poleciał po towar. Cały czas powtarzałam: "Jak to zrobiłaś, jak to zrobiłaś?". Pomyślałam, że musieli kogoś obrabować. Ale ona nie słuchała. |
408 |
On też się pośpieszył. Zwykle nie był tak szybki. Na ogół zostaje nieco dłużej, zwłaszcza jeśli jest to dealer, którego słabo znamy. Lily pierwsza dała sobie w żyłę. Potem posłała mi ten wielki uśmiech Lily i powiedziała: "Sześćdziesiąt funtów. Nieźle jak na dziesięć minut pracy, co, Gemmo?". |
409 |
Później, kiedy się uspokoiła, przyznała, że trochę ją to podnieciło, ale nie w takim sensie, jak mogłoby mi się wydawać. To ją nakręcało, tak jak w dzieciństwie, kiedy przechodziła przez rzekę po barierce mostu kolejowego. Rodzaj wyzwania. Robi to tak. Staje na rogu ulicy. Czeka chwilę. |
410 |
On chodzi tam i z powrotem, gryząc paznokcie i kręcąc się nerwowo. Kwadrans później samochód wraca. Ona wysiada, odnajduje go i oddaje mu pieniądze. Potem wraca na swoje miejsce i czeka na następnego frajera. Dwóch frajerów. I – hokus pokus – sześćdziesiąt funtów. Tak, pieniądze są łatwe. |
411 |
Możesz je zarabiać w bramie lub we własnej sypialni albo na tylnym siedzeniu czyjegoś samochodu. Używasz swojego ciała tak samo, jak inni ludzie – stolarze, mechanicy, ogrodnicy. Możesz wykonywać swoją pracę w warsztacie, ale równie dobrze możesz to robić na rogu ulicy czy w domu. |
412 |
Och, moja droga, och, och, och... Tak, mniej więcej podobnie poniżające, jak wychodzenie do pracy przez pięć dni w tygodniu. Mniej więcej tak poniżające, jak zjeżdżanie do kopalni. Mniej więcej tak poniżające, jak siedzenie w biurze przez całe życie, kiedy na zewnątrz świeci słońce. |
413 |
Mniej więcej tak poniżające, jak wyjście za mąż i rodzenie dzieci, a potem odkrycie, że to sukinsyn, który pomiata tobą i chce, żebyś dawała mu pięć razy w tygodniu, a ty nie możesz odmówić, chociaż go nienawidzisz – i to wszystko za mniej na tydzień niż Lily może zarobić w parę godzin. |
414 |
Już wcześniej powiedziałam im, że wyobracałam paru frajerów. Kocham to. Trzeba było widzieć ich twarze, jak próbują jakoś się z tym uporać. Oni po prostu nienawidzą okazywać przygany. Myślą, że tacy z nich państwo Alternatywni, prawdziwi wywrotowcy. Zakleją parę banków, wypalą parę skrętów. |
415 |
Zresztą chcę wspomnieć o czymś innym... Nie potrafiłam się oprzeć. Siedzieli tam i chcieli wiedzieć, na czym jestem. Więc pomyślałam: pokażę wam na czym. Podwinęłam rękawy i pokazałam im ślady. Po igle. Nie będę zanudzać cię detalami. Prawie pożałowałam swojego kroku – tyle musiałam wysłuchać. |
416 |
Ale to się kończy śmiercią. Chyba naprawdę ją to poruszyło. Wstała i zaczęła chodzić wielkimi krokami po pokoju jak anioł zagłady. "Niektórzy z was zmierzają ku śmierci". Było tam kilkoro młodszych dzieciaków; małe żebraczki, które sprzedawały działki jeszcze nędzniejszym żebrakom. |
417 |
No bo ja zaczynając miałam czternaście lat, a teraz mam piętnaście i pół, lecz niektóre z nich mają trzynaście, a widziałam nawet dwunastolatkę. Czuję się winna sprzedając im to, ale potem myślę: co one mają innego w życiu? Te dzieciaki nie uciekły z domu tak jak ja – żeby posmakować życia. |
418 |
Problem w tym, że nie mogły także znieść ulicy. Nie brały hery, żeby dobrze się bawić; brały ją, żeby uciec od wszystkiego. Nie wchodziły w obieg, żeby zarabiać pieniądze. One robiły to, żeby przeżyć. Powinny były pracować w kawiarni albo pilnować dzieci w przedszkolnej stołówce, żeby piły mleko. |
419 |
One naprawdę nie powinny być w obiegu. Poza wszystkim innym nie ufałabym mężczyznom, którzy chcą to robić z małymi dziewczynkami. Ale tak to jest – nie mają innego sposobu na zarabianie pieniędzy. I taka też jest prawda o nas. Co innego możesz sprzedać? Chodzi mi zresztą głównie o nieletnich. |
420 |
Kiedy tu przychodzi, próbuję jej tłumaczyć: "Zobacz, możesz być, czym zechcesz. Nie musisz tam sterczeć... ", a ona tylko patrzy i wzdycha. Lubi tu być. Przypuszczam, że dla towarzystwa. Jeśli naciskam zbyt mocno, wzdycha i mówi: "Czy mogę już iść?". Jak gdyby potrzebowała mojego pozwolenia. |
421 |
Może. Przynajmniej decyduje o sobie. A jednak jest mi byle jak z powodu tych dzieciaków. Zasługują na to, żeby mieć jakieś życie. Ja dokonałam wyboru sama i jestem szczęśliwa. Tak, jestem. Decyduję o swoim życiu i kocham je. Kocham siebie, kocham Smółkę i kocham moich przyjaciół. |
422 |
Podchodzę do tego rozsądnie. Lily mówi, że wszystko jest u mnie rozsądne, nawet szaleństwo. Święta racja. Dbam o siebie. Jem dobrze. Zawsze wymagam od frajera, żeby miał kondom. Nie pracuję na ulicy. Robię to w salonie masażu. Z nikim, oprócz Smółki, nie dzielę igieł. Nie jestem ćpunką. |
423 |
W ogóle wierzy w magię. Wierzyć w magię na sposób Lily to wierzyć, że nigdy nie poniesiesz szkody, bez względu na to, co robisz... a jeśli nawet, to jest ci coś takiego przeznaczone. Śmieszna sprawa, ale jeśli chodzi o Lily, to się chyba sprawdza. Nic nie wydaje się jej szkodzić. |
424 |
To nie znaczy, żeby nigdy nie spotkała jej krzywda. Jej też przytrafiają się różne rzeczy. Raz obracał ją jakiś frajer. Ten facet zbił ją i odebrał jej pieniądze. Wróciła z podbitym okiem, szukając Roba, bo miał mieć na nią oko. To jednak nie była wina Roba. Facet odjechał z nią, zanim to zrobił. |
425 |
Wieczorem znów stanęła na ulicy. Ja bym się bała wyjść ponownie, ale to była ona – radosna jak zawsze. Była nawet z tego dumna. Sądzę, że na tym polega jej sekret, jest dumna ze wszystkiego, co się jej zdarzy. Czyni z tego coś specjalnego – tylko dlatego, że przydarza się to właśnie jej. |
426 |
Salonie zdrowia U Dido. To przyjemne i czyste miejsce. Jest bezpiecznie, bo to prywatny teren, wokół jest pełno innych dziewczyn, a kierownictwu zależy, żeby nic złego się nie stało, bo to zaszkodziłoby ich interesom. Obsługujesz frajerów lepszej klasy. Lily musi brać ich, jak lecą, prosto z ulicy. |
427 |
W salonie, jeśli uważasz, że klient jest trochę nieświeży, po prostu rzucasz mu ręcznik i mówisz: "Przyjdę zrobić ci masaż, jak weźmiesz prysznic". Oczywiście kierownictwo nie chce, żeby klient sobie poszedł, więc nie możesz wybierać i przebierać. Nie możesz powiedzieć: "On mi się nie podoba. |
428 |
To by nie było w porządku wobec innych dziewczyn. Ale jeśli trafi się zboczeniec, wysyłają do niego Joego, a ten pokazuje mu drzwi. A szef, Gordon, jest naprawdę dobry. Jeżeli ktoś budzi w dziewczynie obrzydzenie albo nie może go znieść, to szef podbija cenę, żeby jakoś się go pozbyć. |
429 |
Zwykle Elaine, bo jej naprawdę na niczym nie zależy. Fuj! Lubię dać sobie przedtem w żyłę – nie aż tyle, żeby zupełnie odlecieć. Po prostu wystarczająco – rozumiesz – żeby nie angażować się w to bez reszty. To są usługi publiczne, naprawdę. Po wypłacie w poczekalni siedzi kolejka mężczyzn. |
430 |
Trzysta funtów na tydzień w wieku piętnastu lat. Ciągle myślę, że chciałabym wrócić i pokazać się rodzicom. Nie to, ile zarabiam, bo mogliby się domyślić. Po prostu siebie. Pokazać im się, żeby wiedzieli, jak dobrze sobie radzę. Jeszcze nie teraz. Chciałabym przedtem być czysta. Za dużo biorę. |
431 |
Wiem o tym. Planuję odstawić na kilka tygodni. Wtedy do nich pojadę. Cały czas mam zamiar do nich zadzwonić, ale... boli mnie od tego głowa. Po prostu teraz nie mogłabym znieść rozmowy z nimi. Nawet z moją mamą. Tęsknię za nią, lecz nie mogę z nią rozmawiać. Przyjdzie na to czas. |
432 |
Z tej odległości wyglądają jak cegły dziurawki. Należę do plemienia. Żyjemy za tymi oknami i drzwiami. Czasem wychodzimy na ulice; nie na dłużej, niż trzeba, żeby zrobić zakupy lub kogoś odwiedzić. W tej części miasta, w domach i mieszkaniach – nad sobą, pod sobą, obok siebie – żyje wiele plemion. |
433 |
Sprzedawcy, urzędnicy, pracownicy biurowi. Azjaci, prowadzący swoje sklepiki, przybysze z Karaibów, Irlandczycy, Polacy, ludzie, którzy lubią i robią różne rzeczy; wszystkie plemiona, wymieszane i wzajemnie powiązane. Ludzie zajęci własnymi sprawami, przyjaźniący się, robiący interesy. |
434 |
Właśnie zaczynałem lepiej ich poznawać. Nie mogę przypomnieć sobie, gdzie ich spotkałem, ale pojawiali się u nas, żeby kupować drągi. Potem sprzedawali trochę sami. On był najprzystojniejszym facetem, jakiego znałem. Bardzo owłosiony brunet. Porośnięta klata, czarny zarost na ramionach. |
435 |
Musiał golić się dwa razy dziennie. No cóż, oczywiście nigdy tego nie robił, ale by musiał, gdyby chciał być zawsze porządnie ogolony. Miał piękne oczy, jak płynne złoto, i w ogóle wywierał wrażenie. Mógłby być modelem, może nawet był nieco za przystojny. Ludzie zwracali na niego uwagę. |
436 |
Ja też. A on, kiedy zorientował się, że ktoś na niego patrzy, odrzucał głowę do tyłu i rozkładał ramiona w pozie modela. To było zabawne. Zawsze zdobywał poklask, pozując jak model z magazynu. Nosił idiotyczną koszulę z wizerunkiem smoka na piersiach, ozdobioną czarodziejskimi ognikami. |
437 |
Czasem, kiedy robiło się ciemno, zaczynał prezentować tę swoją koszulę. Siedząc odchylał głowę jak wiking Eryk, a ta kretyńska koszula błyszczała w półmroku. Helen miała jasne, kręcone włosy. Była całkiem ładna, z zadartym nosem. Zdaje się, że pochodziła z Birmingham. Tryskała energią. |
438 |
Pewnie po prostu myślała, że to nie ma znaczenia, bo był przystojny i zarabiał całkiem spore pieniądze. W każdym razie Rob ubił z nimi jakiś interes. Akurat było krucho z towarem. Ja i Gems mieliśmy trochę, ale nie chcieliśmy się dzielić, ponieważ było tego niewiele, naprawdę odrobina. |
439 |
Byli na mieście organizując towar i zadzwonili do Roba wieczorem z wiadomością, że wszystko zostało załatwione i może przyjechać po swoją działkę. Poszedł do nich od razu. Paliło się światło, ale nikt nie odpowiadał. Walił w drzwi i krzyczał... I nic. Mieszkali na Brook Road, tuż za rogiem. |
440 |
Oboje naprawdę ciężko to przechodzili. Współczułem im. Brrr. To takie uczucie, że nawet najmniejsza rzecz, jaka cię spotyka, to już zbyt wiele. Czasem odczuwasz fizyczny ból, kiedy ktoś mówi ci "cześć". Posiedział pół godziny, a potem poszedł z powrotem. To samo – bez odpowiedzi. |
441 |
Zaczęliśmy się nieco niepokoić. Alan i Helen nigdzie nie wychodzili. Wszyscy myśleli o tym samym. Widzisz, to nie było za bardzo prawdopodobne, że ich przymknięto, bo policja kręciłaby się tam jeszcze pół godziny potem, jak dzwonili. Z drugiej strony... cóż, wszyscy wiemy, że można przedawkować. |
442 |
Poszedłem tam mijając dom, żeby rzucić okiem, ale nie odważyłem się zapukać. Kiedy wróciłem, Lily zaczynała się złościć. Miała pretensje do Roba, a ja i Gems podpadliśmy jej tylko dlatego, że w przeciwieństwie do nich mieliśmy odrobinę. Chciała, żeby ktoś tam poszedł i włamał się do środka. |
443 |
Waliła pięścią w drzwi i rozdrapywała sobie ręce. Rob i ja popatrzyliśmy na siebie i zdecydowaliśmy się pójść razem. W końcu nie musieliśmy się wspinać. Gemma przypomniała sobie, że inny nasz kumpel, który mieszkał kilka budynków od Alana i Helen, miał na wszelki wypadek klucz do ich domu. |
444 |
Potem wszedł do pokoju i zaczął szperać, otwierając szuflady i zaglądając na półki. Podszedłem bliżej, żeby się im przyjrzeć. Dotknąłem ramienia Alana, które okazało się zupełnie zimne. Za mną krzątał się Rob, coraz bardziej nerwowo. Chyba był wystraszony, ale nie bardzo się nim przejmowałem. |
445 |
Wyglądali jak zwykle, tyle że się nie poruszali. Alan wciąż był wspaniały. Ona ostatnio trochę schudła. To do niej nie pasowało. On też schudł, ale dzięki temu był jeszcze przystojniejszy. Chciałem pocałować ją w policzek, bo wiedziałem, że nie może się obudzić. Była jak Śpiąca Królewna. |
446 |
Spojrzałem na nich i pomachałem małą torebką, jak gdyby pytając: w porządku? Potem zauważyłem drobne szczegóły, które na początku mi umknęły: zakrzepły śluz pod nosami i w oczach. I zobaczyłem muchę maszerującą po jego twarzy. Wtedy ogarnęło mnie przerażenie. Krzyknąłem i wybiegłem. |
447 |
Kiedy już mieliśmy to w domu, wszyscy panicznie baliśmy się tego używać. Później ktoś słyszał w radio ostrzeżenie policji skierowane do ćpunów. Informowano, że pojawił się wyjątkowo mocny towar, który zabijał ludzi. Rozumiesz, bierzesz swoją zwykłą działkę i w ten sposób możesz przedawkować. |
448 |
To moja prywatna sprawa. Nie wiem, dlaczego to robię. Oni nie mają już ze mną nic wspólnego. Chyba zwyczajnie po to, by się dowiedzieć, czy z nią wszystko w porządku i czy sobie jakoś radzą, albo może sprawdzam, czy tam jeszcze są. A możliwe, iż robię to dlatego, że chcę coś samemu sobie udowodnić. |
449 |
Zwykle idę ulicą i postanawiam to zrobić – ot, po prostu. Wchodzę do budki, podnoszę słuchawkę, wybieram numer i... znów ona. Nagle. Jakby była tuż przy mnie cały czas, przez te wszystkie miesiące, a ja tego nie widziałem. Ma charakterystyczny sposób odbierania telefonu. Przeciągłym tonem. |
450 |
Czuję, jak się ożywia. Słyszę, jak odstawia szklankę i siada wyprostowana. Potem następuje pauza. Czeka na moje słowa, pozwalając mi pomęczyć się w niepewności. Kiedyś w ten sposób udawało jej się wpędzić mnie w panikę. Teraz ja też pozwalam jej poczuć się niepewnie. Czekam, dopóki się nie odezwie. |
451 |
Wreszcie zaczyna. Czy u mnie wszystko w porządku, dlaczego się nie odzywałem, czy potrzebuję pomocy, jak bardzo za mną tęskni, czy mam coś do powiedzenia. Mówi, że stale słyszy o dzieciach śpiących na ulicy i modli się każdej nocy, bym to nie był ja. Ciekawe, jaki bóg chciałby jej słuchać. |
452 |
Przez chwilę nie wiem, jak mam zareagować. Potem słyszę brzęk szklanki o zęby i myślę: Ach, tak. Wiem, do czego zmierza. To jest wzruszające. Naprawdę. Zna tylko jedną sztuczkę i odgrywa ją wciąż na nowo. Mimo to zawsze prawie mnie na to łapie. Ta sama rzecz – zawieszenie, rozumiesz. |
453 |
A wszystko, co słyszysz, to odgłos ssania papierosa albo popijania drinka. Więc mówisz już cokolwiek, obiecujesz jej wszystko na ziemi, tylko po to, by zareagowała. A potem, kiedy już wprost błagasz, żeby cokolwiek powiedziała, ona strzela z grubej rury. Na przykład: "On mnie bije, kochanie. |
454 |
Wyciągnęła z przedramienia igłę. Wytarła ją starannie w ligninę i odłożyła. Sally jest zawsze taka czysta i delikatna. Używamy oddzielnych igieł, odkąd zaczęłyśmy pracować. Trzeba zachować rozsądek. Kiedyś dzieliłyśmy się, ponieważ to było tylko między nami. Teraz dzielę igły jedynie ze Smółką. |
455 |
Gdy zaczynają się kłócić, lepiej się schować. Byłam gotowa zniknąć pod stołem. W końcu Lily wyrzuciła z siebie: "Mogę skończyć z tym, kiedy chcę..." Sally tylko się roześmiała. No tak, to nie było zabawne, ale w innych okolicznościach mogłoby być. Ile razy próbowałyśmy z tym skończyć. |
456 |
Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że ona może mieć dziecko. Bo przecież, nie mówiąc już o herze, ono mogło być czyjekolwiek. Lily posłała Sally to spojrzenie. Wyglądała... A Sally, która cały czas siedziała na łóżku, zaczęła się podnosić, ponieważ zanosiło się na to, że Lily zamierza jej przyłożyć. |
457 |
Taśma doszła do połowy, kiedy drzwi się otworzyły i weszła Lily. Tańczyła, spoglądając na mnie i na Sal, ale jednocześnie kołysała się, jakby była gdzieś we własnej przestrzeni. Śpiewała: Lurkying, lurkying, lurkying about... Wzięła jakieś przedmioty ze swojej toaletki i udawała, że gra. |
458 |
Będę matką i ty będziesz jego matką, i tak samo Gemma, i my wszystkie będziemy czyste i zaczniemy żyć prawdziwym byciem... – Popatrzyła na nas w oczekiwaniu, że będziemy myślały tak jak ona. – Nie macie zamiaru przychodzić tutaj naćpane, nie będziecie dawały mi hery, skoro jestem w ciąży. |
459 |
Zrozumiałam, o co jej chodziło. Zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że była w ciąży od miesiąca. Będziemy miały dziecko w domu na Boże Narodzenie. Dziecko. To znaczy, że trzeba rozpocząć nowe życie... Rozumiesz to, prawda? Lily nie może dawać sobie w żyłę, kiedy rośnie w niej małe dziecko. |
460 |
To by nie było w porządku. I nie jest w porządku zostawiać ją samą z tym problemem. Więc wszystkie przestaniemy, dokładnie tak samo jak wszystko robiłyśmy razem od pierwszego spotkania. Przez solidarność z Lily. Przez solidarność z dzieckiem. Tak to się stało. Zmiana. Bo wszystko zaczęło mieć sens. |
461 |
Lily i Rob snuli plany na przyszłość. On miał zamiar znaleźć pracę i wszyscy mieliśmy wyprowadzić się z City Road, gdzie – spójrzmy prawdzie w oczy – jest dość syfiasto. A Lii zamierzała wyjść z obiegu i hodować warzywa w ogródku i trzymać kurczaki i w ogóle wszystko. Lily będzie matką. |
462 |
Rob i Smółka chcą zbudować huśtawkę w ogrodzie, taką małą, dla dziecka. Jasne, musimy poczekać, aż ono podrośnie, lecz huśtawka będzie już gotowa. Obaj chodzili po śmietnikach szukając dziecięcego łóżeczka i wszystkiego, co potrzebne jest dziecku. A Sally i ja zamierzałyśmy robić na drutach. |
463 |
Wyobraź sobie! Ja i druty! Ale pierwsza sprawa – wielka sprawa – to nasze wspólne postanowienie, że odstawimy herc. Właśnie tak. To było dobre do czasu. Nie, nie żałuję tego. Dlaczego miałabym żałować? W porządku, były wypadki, zawsze są. Przechodzisz przez jezdnię i wypadek gotowy. |
464 |
To trwało jednak za długo. Nadeszła już pora... wszyscy wiedzieliśmy to od dłuższego czasu. To była tylko kwestia dostatecznego powodu w odpowiednim czasie. I teraz coś takiego się zdarzyło. Dzięki Lily, jak zwykle. Patrzę na to w taki sposób. Miałam romans, ale wszystko skończone. |
465 |
Na początku czujesz się dzięki niej tak dobrze. Lecz po niedługim czasie, po tym, jak twój organizm się przyzwyczai, to przestaje działać w taki sposób. Zaczynasz jej potrzebować, żeby czuć się normalnie. Rozumiesz? Więc budzisz się z uczuciem obrzydzenia, ponieważ jesteś na głodzie. |
466 |
Stajesz się niczym staruszka, która musi brać rano swoje pigułki, żeby jakoś przetrwać dzień. Jedyne, co możesz robić później, to brać coraz więcej, więcej i więcej. Ścigasz tego smoka, polujesz na tego kopa, polujesz na dobre samopoczucie. Bierzesz coraz więcej, więcej i więcej, i coraz częściej. |
467 |
Potem chorujesz od tego i odstawiasz na parę dni. I to jest ta naprawdę paskudna sprawa, bo wówczas, kiedy jesteś czysty, wtedy to działa najlepiej. I wtedy znów dajesz sobie w żyłę i... mmmmmmmm! Wszyscy rozmawialiśmy o tym i wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że czujemy to w ten sam sposób. |
468 |
Codziennie. Smółka i ja mamy przynajmniej dni bez brania. Chociaż tak naprawdę Smółka też mnie przeraża. Stał się taki cyniczny. Znasz Smółkę, zawsze tak cieszył się światem. Zawsze czymś się emocjonował. Boja wiem? Kwiat, gwiazdy na nocnym niebie – to wszystko było dla niego cudowne. |
469 |
Teraz go nie rozumiem. Ja nie czuję, żebym się zmieniła oprócz tego, że przez większość czasu mam podłe samopoczucie. Ale on się zmienił. Czasami prawie myślę, że wolałam go takim, jakim był kiedyś. Może niedosłownie, zawsze był taki spięty, a jednak... Jest jeszcze inna sprawa. To kłamstwa. |
470 |
Na temat hery. Wiesz? Na przykład, kończy nam się. To się zdarza od czasu do czasu. Mówi, że nic nie pozostało, a ja wtedy myślę: cholera, to oznacza głód. Ale potem on się wymyka, a kiedy wraca, ma szklane oczy. "Brałeś", mówię. I on się przyznaje. To naprawdę zdarzyło się któregoś dnia. |
471 |
Usiadł potakując z uśmiechem: "Tak, tak, wziąłem trochę..." Zaczął mi tłumaczyć, że nie miał wystarczająco dużo dla dwojga, a gdybyśmy się podzielili, to oboje czulibyśmy się okropnie, więc pomyślał, że zaoszczędzi nam mnóstwa kłopotów, jeśli weźmie wszystko sam. I mówi to poważnie. |
472 |
Potem zaczyna mówić o tym, jak musi wychodzić i zdobywać drągi, więc potrzebuje tego bardziej ode mnie. Ja muszę masować staruchów w salonie. Czy on myśli, że to zabawa? Czy myśli, że ja to lubię? Nie wie, że najchętniej byłabym nieobecna, kiedy to robię? Dla niego to nie ma znaczenia. |
473 |
A jeśli zajdę w ciążę? Moglibyśmy wychowywać je razem i dzieci stałyby się naprawdę dobrymi przyjaciółmi, tak jak ja i Lily. Wiem, że nie można powiedzieć, co wyrośnie z dziecka, ale naprawdę myślę, że żyjemy wszyscy tak blisko siebie, że musiałyby zostać przyjaciółmi. Teraz mam szesnaście lat. |
474 |
Mogłabym już nie pracować... To byłoby najlepsze. Wykonywanie tej pracy zaczęło mnie przygnębiać. Ciągle powtarzam sobie, że to tylko praca, łatwe pieniądze. Nie jest gorsza niż jakakolwiek inna praca. Ludzie mają różne przesądy na temat seksu, ale to tylko coś, co robisz ze swoim ciałem. |
475 |
Bawi mnie to. Czasem myślę, że jestem tam, żeby dawać ludziom szczęście. I robię to. Kiedy mam dobry dzień, widzę tych facetów: wchodzą do salonu, wyglądając niczym ostatnie psy, a wychodzą jak książęta. Nie ma co ukrywać, nigdy nie mieliby takiej dziewczyny jak ja, gdyby za to nie zapłacili. |
476 |
Myślę, że przestanę robić numery w pracy – mam na myśli pełny seks. Z tym dałabym sobie radę. Nie zarabia się tak dużo, ale można wytrzymać. Może kiedy będę czysta, w ogóle dam sobie spokój i też będę miała dziecko. Mówiłam ci, że Lily zrobiła się sina któregoś dnia? To było naprawdę przerażające. |
477 |
Siedziałyśmy wszystkie w sypialni ze sprzętem. Dawałyśmy sobie po kolei w żyłę. W pokoju frontowym było paru przyjaciół, zatem po wszystkim wyszłyśmy do nich. Lily była ostatnia, więc została sama. Pomyślałam, że to dziwne, bo Lily zwykle nigdy nie jest ostatnia, jeśli chodzi o herc. |
478 |
Wróciłam tylko dlatego, że zostawiłam fajki. Leżała na łóżku i myślałam, że śpi, ale miała ten dziwny kolor. Niebieski. Gapiłam się tylko, nie zdając sobie sprawy, na co patrzę, dopóki nie zobaczyłam igły w jej przegubie. Potem pomyślałam o tym, co Smółka opowiadał o Alanie i Helen. |
479 |
Potem przypomniałam sobie krew w strzykawce. To naprawdę niebezpieczne. Do krwiobiegu może się dostać powietrze, a kiedy taka mała banieczka dotrze do mózgu... Błyskawicznie wyrwałam igłę, kalecząc jej przy tym ramię i z otworu wypłynęła czarna krew. Czarna krew. Myślałam o Alanie i Helen. |
480 |
Ona wydawała się coraz bardziej niebieska. Smółka położył Lily z powrotem, chcąc zrobić masaż serca, ale Rob ciągnął ją, żeby usiadła. Miał przeczucie, że nie powinna leżeć. Zaczęłam uderzać ją po twarzy; pac, pac, pac. Wtedy drgnęła. W ciszy, która nastąpiła, zaczerpnęła dwa małe łyki powietrza. |
481 |
Jej oddech był taki płytki. Chyba wszyscy wstrzymaliśmy oddech. I ona też. Uderzyłam ją jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, aż wzięła kolejny oddech, głęboki i wibrujący tym razem, i odrobina różowego koloru wróciła na jej twarz. Następnie postawiliśmy ją na nogi i zmusiliśmy do chodzenia po pokoju. |
482 |
Dlatego, że umarła, przestała oddychać, jej serce się zatrzymało. Miałam to okropne uczucie, że wraca z krainy umarłych, ze straszliwym przesłaniem dla nas. Jak w jakimś horrorze. Naprawdę chciałam, żeby ją zostawili i po prostu pozwolili jej umrzeć... Później słowa zaczęły się robić wyraźniejsze. |
483 |
Powiedziała jedynie: "Zostawcie mnie samą, zostawcie mnie samą..." Doszła do siebie po tym wszystkim. Zaczęła krążyć po pokoju. Było to takie niesamowite właśnie dlatego, że zachowywała się po prostu normalnie. Bo przecież gdybym wróciła parę minut później, byłaby martwa. A tu proszę, jest. |
484 |
Kiedy trochę doszła do siebie po herze, usiłowała obrócić tę historię w żart. "Żyj szybko, umieraj młodo", powtarzała. Ale to nie było zabawne. Co dziwne, ona się śmiała. Uważała, że to śmieszne. Słowo daję, ona chyba nie dba o to, że może umrzeć. Jakby to była tylko kolejna przygoda. |
485 |
Nikt nic nie powiedział. Wiem, wiem, w tym momencie to tylko trochę galaretki, to nie jest osoba ani nic takiego. Lecz cokolwiek to jest, nie mogę uwolnić się od myśli, że też zrobiło się wewnątrz niej sine. Byłoby potworne, gdyby to miało zaszkodzić dziecku. Wiem, że jestem głupia. |
486 |
On nigdy z niczego nie rezygnuje. Niby dlaczego miałby rezygnować? Nie miałem prawa jazdy, ale umiałem prowadzić jeszcze jako dzieciak. Mam siedemnaście lat, powinienem zdać egzamin, lecz... chyba mam lepsze rzeczy do zrobienia. Domek należy do jednego z przyjaciół Wendy. Wendy to moja mama. |
487 |
W wakacje dom jest wynajmowany, ale był kwiecień, sam początek sezonu, więc mieliśmy szczęście, bo domek miał być wolny przez tydzień. Cały tydzień. Wendy zawsze zabierała mnie tam zimą, kiedy byłem dzieckiem. Wtedy mi się nudziło, ale teraz, gdy o tym myślę, musiało być świetnie. |
488 |
Jechaliśmy, a ja czułem się tak, jakbym zabierał ich do innego świata. Przed wyjazdem wykończyliśmy resztę hery i mieliśmy przy sobie tylko odrobinę, troszeczkę, tylko tyle, żeby zasnąć tego wieczoru, tak byśmy mogli od rana zacząć wszystko od zera. Lily nazywała to jazdą na mózgu bez siodła. |
489 |
Smółka siedział obok mnie i patrzył w mapę. Lily, Gemma i Sal paplały na tylnym siedzeniu. To było wspaniałe uczucie, zostawić Bristol za sobą. Wydostać się na M4 i podziwiać krajobraz. Nie sądzę, żeby którekolwiek z nas widziało wieś w ciągu ostatnich dwóch czy trzech lat. Pola, pusta przestrzeń. |
490 |
Chyba czarodziejem. Trochę tak jest. Ja, tatuś. Dzięki mojej magicznej pałeczce. Gemma i Sal naprawdę się w to włączyły. Sal na początku miała wątpliwości, ale teraz była tak samo pełna zapału jak wszyscy. To była prawdziwa szansa. Ona i Gems już zaczynały mówić o tym, żeby też mieć dzieci. |
491 |
Nie wiem. Znam Lily lepiej niż oni, rozumiesz. To dziecko. Cóż, to część życia, nie? Niezależnie od tego, czy są czymś dobrym, czy złym – dzieci, ma się rozumieć – one się po prostu zdarzają. Ale nie byłem zupełnie pewien, czy tym razem pójdzie wspaniale. Trzymałem język za zębami. |
492 |
Cały czas mówił o tym wszystkim, co dają dzieciakom w szpitalach – wiesz, kiedy kobiety idą rodzić, oni podają im środki przeciwbólowe, potem coś innego na wywołanie skurczy, potem znowu coś, żeby podtrzymać oddychanie u dziecka – co oznacza, że połowa ludzkości jest na prochach od narodzin. |
493 |
Powiedziałem: "Nie sądzę, żeby teraz był czas o tym rozprawiać". On opowiadał o tym gównie, którym nafaszerują Lily i dzieciaka w szpitalu, a to nie ułatwiało jej decyzji o odstawieniu hery. Spojrzał na mnie trochę urażony, ale od tej pory trzymał gębę na kłódkę. Miał kilka skrętów, lecz. |
494 |
I nic się nie działo. Żadnego odgłosu. Jeśli wstrzymało się oddech, nie było słychać nic. To wydawało się niesamowite po tych wszystkich latach w Bristolu, bo tam zawsze słychać samochody albo odgłosy ludzi wykonujących różne czynności. Tu w promieniu dwudziestu mil nikt niczego nie robił. |
495 |
Ta część Walii jest taka jakaś – poza czasem. Było zimno. Zimniej w środku niż na zewnątrz. Obok kominka leżało parę polan. Wyszliśmy ze Smółką, żeby przynieść więcej. Potem zaczęliśmy rąbać drewno, podczas gdy dziewczyny zrobiły herbatę, przyniosły rzeczy z samochodu i trochę ogarnęły pokój. |
496 |
Wyłączyliśmy lampę i staliśmy w mokrej trawie czekając, aż oczy przyzwyczają się do ciemności. Ale było tak ciemno, że nic nie dało się zobaczyć. Obserwując te części nieba, gdzie nie było widać gwiazd, chcieliśmy zgadnąć, gdzie są góry, ale nie daliśmy sobie rady. Góry naprawdę dobrze się ukryły. |
497 |
Osobiście byłem zdecydowany na autentyczny wysiłek. Miałem w kieszeni małą paczuszkę, o której nikt nie wiedział, i prawie już myślałem, żeby ją wyrzucić, lecz nie chciałem wszystkiego zepsuć. Nienawidzę uczucia głodu. Po wszystkim jest w porządku, ale potrzebuję czegoś, żeby zejść stopniowo. |
498 |
Zapytałem Lily: "Chcesz herbaty?" – a ona odpowiedziała uśmiechem. Leżąc w łóżku wyglądała tak pięknie. Pocałowałem ją i poszedłem do kuchni. Smółka i Gemma już wstali i byli na zewnątrz, pijąc kawę. Zawołali mnie, więc wyszedłem. To było nieprawdopodobne. To miękkie, chłodne, czyste powietrze. |
499 |
Góry, pagórki i las. Wysoko krążył myszołów. Małe ptaszki podskakiwały w pobliskich świerkach. Nikt się nie odzywał. Po prostu patrzyliśmy, popijając z filiżanek. Potem poszedłem po Lily. Usiadła na stercie polan i wszyscy patrzyliśmy i patrzyliśmy bez końca. To było jak nasiąkanie. |
500 |
Wszyscy ciągle czuliśmy się trochę rozbici, jak zawsze na początku. Sals stwierdziła, że o tej porze w Bristolu czułaby się jak ostatnie gówno, ale tutaj jest w porządku. Powietrze było tak dobre, że nie mogliśmy źle się czuć. Teraz jednak wiem, że było to trochę mylące wrażenie. |
501 |
Zeszliśmy ścieżką ze wzgórza. Niebawem znaleźliśmy się w lesie, wśród wysokich drzew. Przez korony przedostawało się całkiem sporo światła. Widzieliśmy wiewiórki i ptaki. Było przyjemnie. Potem spacer pod górę i to wystarczyło – pewnie żadne z nas od lat nie spacerowało inaczej niż po ulicy. |
502 |
To już nie było tak dobre. Ludzkie dzieło. Było ciemno; upakowali te drzewka tak gęsto. Poszliśmy dalej. Przypuszczam, że to miał być las. Był martwy – martwe drzewka upakowane w równych rządkach, jak jakaś fabryka drzew. Nic nie rosło pod nimi ani miedzy nimi, jakby drzewka dzieci zatruły glebę. |
503 |
Była wściekła. Miała na nogach czarne zamszowe buty, które zawsze nosi, naprawdę niezbyt odpowiednie na wędrówkę po lesie. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że wszyscy są jacyś niewyraźni i umęczeni, i pomyślałem... oooch. Lily zawróciła i zdecydowanym krokiem ruszyła pod górę w kierunku chaty. |
504 |
Ja mogłem jeszcze trochę wytrzymać, ale na pierwszy rzut oka było widać, że pozostali mieli dosyć. Nie rozmawialiśmy wiele w drodze powrotnej, wdałem się jednak w rozmowę z Sally. Wyglądało na to, że ona też trzyma się nie najgorzej i przyszło mi do głowy, że może tak samo jak ja wzięła działkę. |
505 |
Chciałem ją zapytać, ale to było zbyt ryzykowne. W połowie drogi Gemma nagle odwróciła się i powiedziała: "Boże, nie sądziłam, że będę się tak źle czuła, to jest straszne..." Ja i Sal tylko się roześmieliśmy. To było zabawne. Czego się spodziewała? Żadne z nich tego nie oczekiwało. |
506 |
Cóż, bądźmy uczciwi, wszyscy braliśmy. Dałbym jej trochę, ale wszyscy robili taki szum wokół tego natychmiastowego i całkowitego ozdrowienia, że nie chciałem pogarszać sprawy. Rozumiesz, nakręcasz się, że coś zrobisz, a potem upadasz – to nie może pomóc, no nie? Poza tym jest dziecko. |
507 |
Rozpaliliśmy wielki ogień, żeby było przyjemniej, i zaczęliśmy palić skręty, aby odpędzić niepokój. Smółka i Lily znosili to najgorzej. Sal i Gemma siedziały obok siebie, podtrzymując się wzajemnie na duchu. Gems powtarzała: "Nieważne, jak bardzo źle się czuję. Mam zamiar to przezwyciężyć". |
508 |
Jest silna. Naprawdę tak myślała. Ona i Sal to twarde baby. Lily nie mówiła o tym. "Tak, czuję się dobrze, martwcie się o siebie" – stwierdziła jedynie, ale nikomu nie patrzyła przy tym w oczy. Jeśli chodzi o Smółkę, to wyglądał bardzo nieciekawie. Chyba w jego wypadku trawka była błędem. |
509 |
Smółka należy do ludzi, którzy niezbyt dobrze znoszą zielsko. Zaczął mieć znów ten nerwowy wygląd jak kiedyś i zaczął wychodzić na małe samotne spacery, aż w końcu Lily spytała go, czy zatrzymał coś dla siebie. On zaprzeczył. Jestem prawie pewien, że nie kłamał, ponieważ był kompletnie rozbity. |
510 |
Po prostu musisz to przetrzymać – oświadczyła Sally. Do tego czasu Sal i ja posyłaliśmy sobie uśmieszki, kiedy jedno z nas powiedziało coś takiego. To było coś w rodzaju: "Ja wiem, że ty wiesz. I ty wiesz, że ja wiem, ale żadne z nas nic nie powie". Lily dostała skurczy, podobnie jak Gemma. |
511 |
Gemma dostała gwałtownych skurczy żołądka. Pomyślałem sobie: ho, ho, pewnie sporo brała, skoro teraz ma takie objawy. Podałem im puszki, a kiedy je otwierały, poszedłem do sypialni wziąć następną działkę. Wyobrażałem sobie, że lepiej będzie, jeśli ktoś zachowa jasny umysł. Ale Lily poszła za mną. |
512 |
Byliśmy przerażeni, bo mogło nie być już więcej hery. Po raz pierwszy czułam coś takiego. Po raz pierwszy wiedziałam, że nie mogłabym się bez tego obyć. Rob poszedł się naćpać do Deva. Ja doszłam już do siebie, bo Smółka był w domu, kiedy tam dotarliśmy, i oczywiście zdążył już wziąć. |
513 |
Wypiliśmy ją siedząc przy stole naprzeciw siebie, a potem on znów zaczął. Tłumaczył, że to nie ma znaczenia, ponieważ tak naprawdę wcale nie miał zamiaru rezygnować, chciał jedynie przez to przejść, bo pozostali byli tacy pełni zapału, a z kolei zmył się, bo nie chciał wystawiać nas na pokusę. |
514 |
Siedziałam i patrzyłam na niego. Właściwie nawet go nie słuchałam. Myślałam, jak bardzo zmienił się na korzyść w ciągu tych ostatnich lat. Naprawdę tak pomyślałam. Że jest z nim lepiej. Lecz nagle zapragnęłam znów dawnego Smółki. Chciałam z powrotem swojego Smółkę. Zaczęłam płakać. |
515 |
To musiała być modna dzielnica tego miasta, wierz albo nie. Nawet ja pamiętam z czasów mojej młodości, że było tu trochę dużych pieniędzy. A ci z nas, którzy ich nie mieli – nasłuchałeś się tego, ale taka jest prawda – więc my wszyscy żyliśmy razem. Stanowiliśmy coś w rodzaju społeczności. |
516 |
Ty po prostu musisz zrobić jak najlepszy użytek z tego, co jest. Ale mnie bywa przykro z powodu niektórych ludzi. Znam taką jedną staruszkę. Musi mieć dziewięćdziesiąt parę lat. Całe życie mieszkała na St Paul's. A teraz popatrzcie – ulica zrobiła się czarna. Na okrągło huczy reggae. |
517 |
Ale to jest ciekawe. Oczywiście ona sama trochę się zadręcza – nigdy nie wychodzi, nigdy nie rozmawia z sąsiadami. Nie możesz jej winić. Prawdopodobnie w dzieciństwie uczyli ją, że czarnuchy jedzą ludzi. Prawdopodobnie myśli, że curry robi się z takich starych poczciwców jak ona. |
518 |
Ci rastafarianie to więksi Żydzi niż ja. Zaginione plemię Izraela – niektórzy z nich w to wierzą, czytałem gdzieś o tym. Urodziłem się w Bristolu, wychowałem się w Bristolu. I mój ojciec, i wcześniej jego ojciec. Jesteśmy tu od dziesięcioleci. Przyznaję, że mój pradziadek był trochę Żydem. |
519 |
Zmieniłbym je, gdybym się tym przejmował. Czasem się mnie czepiali, ale nigdy by mi nie przyszło do głowy, że ktoś rozwali mój sklep, bo noszę żydowskie nazwisko. Nawet gdybym był Żydem, to z jakiej racji uwzięli się na mnie? Bez przerwy się skarżą, jak to cierpią z powodów rasowych. |
520 |
A według nich, jak czują się Żydzi? Te czarnuchy nawet nie wiedzą, co to jest prześladowanie. W zasadzie moja rodzina bezpośrednio nie ucierpiała. Myśmy byli tutaj, podczas gdy tamtych zagazowano gdzie indziej, ale mimo wszystko... Oni tu byli zaledwie od dwóch pokoleń, ci z Indii Zachodnich. |
521 |
Bo gdyby chodziło o rabunek czy melinę z trefnym towarem – coś, co można nazwać tradycyjnym przestępstwem – to by było bardziej swojskie i można by o tym opowiedzieć kumplom. Zrobiłem mały obchód, po prostu, by wiedzieć. Od lat znałem dobrze ten dom. Narożny, z ładnym dużym ogrodem. |
522 |
Spacerowałem po drugiej stronie ulicy, kiedy drzwi się otwarły i wyszło dwóch sanitariuszy, na pół niosąc, na pół wlokąc za sobą tego chłopaka. Kogut na wozie policyjnym ciągle migał. Nie wiem, kto to był. Nie pamiętam, żebym go kiedyś widział. Prochy, pomyślałem. To musiało być to. |
523 |
Typowe. Powiedziałem sobie: dość, to nie moja parafia. Nie biorę prochów ani nimi nie handluję, chociaż wiem, że niektórzy z chłopców robią na tym niezłe pieniądze. Patrzyłem, jak ładują tego chłopaka do ambulansu i już miałem pójść swoją drogą Pod Orła, kiedy drzwi znów się otworzyły. |
524 |
To znaczy, zgoda, oboje jesteśmy raczej dużych rozmiarów, ale u faceta to co innego. Tak czy inaczej, samo dobranie się do tego i owego we wzajemnych kontaktach wymaga obecnie całej logistyki, a przy tym nie myślę, żeby ona specjalnie tym się przejmowała przez parę ostatnich lat. |
525 |
No więc dobrze, odwiedzam ten salon masażu raz na jakiś czas. Kiedy mój wierzchowiec ponosi albo kiedy mój brat przyjeżdża z Hiszpanii i wpadamy tam, zanim udamy się na piwo. Albo nawet w drodze powrotnej, bo przecież dziewczyny muszą w końcu jakoś zarabiać. Tę znałem, ponieważ.. |
526 |
Ta – mówiła, że nazywa się Nicky, nie żeby to miało cokolwiek znaczyć – ta akurat wyznaczała wysoką stawkę, ale w końcu zawsze dawała mi to, czego chciałem. Pojmujesz? Mówiłem wtedy: "Nie stać mnie na to, kochanie". A ona: "Och, no cóż, po prostu będziesz musiał zadowolić się czymś w zamian. |
527 |
A ona się śmiała, odrzucając głowę do tyłu. Jakbyśmy byli parą. Urocze, no nie? Myślę, że mnie lubiła, chociaż nigdy nic nie wiadomo. Może po prostu była dobra w swoim fachu. Po sesji z Nicky zawsze wychodziłem, czując się jak milion funtów. Tak, Nicky była wspaniała. Rozmawialiśmy o wszystkim. |
528 |
Miała jednak dość dziwne poglądy na temat bycia kurwą. Jej zdaniem, gdyby nie ludzie tacy jak Nicky, wszyscy ci smutni mali faceci, którzy nie dostają tego od swoich żon – albo którzy w ogóle nie mają kobiety – ci wszyscy byliby tak sfrustrowani, że wychodziliby popełniać przestępstwa seksualne. |
529 |
Była zbyt otwarta, pozwoliła, żeby wymknęło jej się to, co naprawdę myślała o frajerach. Tak, tak, wiem, że żadna z tych dziewczyn nie szanuje swoich klientów. Na tym polega problem kurestwa jako profesji. Będąc właścicielem trafiki, możesz sam palić i szanować swoich klientów palaczy. |
530 |
Będąc kurwą, uprawiasz seks, ale z jakiegoś powodu patrzysz z góry na facetów, którzy za to płacą. Zresztą dość słusznie, jak sądzę, bo ci faceci, którzy za to płacą, tak samo patrzą z góry na te dziewczyny. No cóż, ja to wiedziałem i ona to wiedziała, ale nie powinna o tym mówić. |
531 |
To znaczy, jestem stary i tłusty i mam zadyszkę, a kiedy chcę, żeby ktoś się ze mną przespał, muszę za to płacić. Ale nie muszę tego robić z ćpunką. Nie jestem takim desperatem. Jeśli mam być szczery, to raczej wolałbym spróbować z moją ślubną. Nie wiem, czy wciąż pracowała w salonie. |
532 |
Od jakiegoś czasu jej nie widywałem, ale teraz wolałbym, żeby tak pozostało. Wyglądała dość obrzydliwie. Może to niebieskie światło, czy coś innego – nie wiem – ale wyglądała na czterdziestkę, a zawsze twierdziła, że ma siedemnaście. Myślę zresztą, że w tamtym czasie dodawała sobie lat. |
533 |
Obserwowałem Nicky, a ten chudy chłopak, który był z nią, patrzył to na nią, to na mnie... i lekko mi się ukłonił. Z początku pomyślałem, że ktoś stoi za mną. Obejrzałem się przez ramię, ale nikogo innego tam nie było, więc to musiało być do mnie. Co jest? W ogóle go nie znam, pomyślałem. |
534 |
Dlaczego mi się ukłonił? Pewnie widywałem go przedtem, przechodząc tą ulicą. To po prostu jedna z tych twarzy, które mijasz miesiącami, a potem pewnego dnia znikają, czego ty nie zauważasz tak samo, jak nie dostrzegałeś ich obecności. Przyjrzałem mu się uważnie. I wtedy zaskoczyłem. |
535 |
To mógł być tylko ten chłopak, którego oddałem Richardowi kilka lat temu. A niech mnie, pomyślałem, przeszedłeś długą drogę i to raczej prosto w dół. Przypomniałem sobie ten moment, kiedy nie przyjął ode mnie fajek mówiąc, że skóra mi od nich zszarzeje. Miałem w kieszeni paczkę bensonów. |
536 |
Samochód z niebieskim kogutem. To było jak sen. Nie bałem się. Czułem ulgę. Zabawne. Sam się dziwiłem tej uldze. Naturalnie polegało to na tym, że w końcu całe to pieprzone bagno miało się skończyć. Tylko że oczywiście nic się nie skończyło. Kilka razy przeszedłem się tam i z powrotem. |
537 |
Chodziło o to, że zatrzymał się u nas znajomy, Col. Ten sam, który kiedyś był z Sally. Wyjechał na sześć miesięcy do Amsterdamu, wrócił, a teraz spał na naszej ławie. To mógł być on. Po prostu nie wiedziałem i musiałem to sprawdzić. Nie mogłem tak po prostu nic nie robić. Więc wszedłem. |
538 |
To było straszne. Stale spoglądałem na drzwi, za którymi mogła być Gemma. Jeden z gliniarzy wyszedł z holu, żeby pogadać przez krótkofalówkę. Następnie drzwi się otwarły i wyszli dwaj sanitariusze. Trzymali między sobą Cola. Był odurzony i lał się im przez ręce, kiedy z nim chodzili. |
539 |
Był to naprawdę nieprzyjemny kobiecy głos. Musiała być prawdziwą suką. Gemma zamknęła się, ale już wiedziałem. Wiedziałem, że tam jest, i wiedziałem, że nic jej się nie stało. Po tym, jak zobaczyłem Cola, byłem gotów płakać z ulgi... Gliniarz był naprawdę wkurzony. Mocno docisnął mnie do ściany. |
540 |
Sądzę, że powstrzymało go jedynie to, iż na zewnątrz stali sanitariusze i mogli coś usłyszeć. Wkrótce potem wyprowadzili Gemmę do holu i zabrali nas oboje do wozu policyjnego. Widziałem tę kobietę, która z nią rozmawiała. Miała twarz jak białą maskę, potworną, perfidnie wyglądającą. |
541 |
Czułem się dość skrępowany. Nie zamieniłem z nim ani słowa, nawet mu nie podziękowałem, odkąd trzy lata temu opuściłem dzikie siedlisko. Raz prawie do tego doszło. Wracaliśmy do domu późno w nocy z imprezy i wpadliśmy na niego i jeszcze jakiegoś faceta. Sądząc z wyglądu, wyszedł na piwo. |
542 |
Rozpoznałem go od razu. Chyba chciał się do nas przyczepić o to, że na niego wpadliśmy, chociaż naprawdę to była jego wina, ale wtedy zobaczył Lily w świetle latarni. Miała na sobie swój zwykły strój na imprezy – siatkowy podkoszulek. Cokolwiek chciał powiedzieć, jej widok odebrał mu mowę. |
543 |
Miałem już zawołać "cześć", ale Lily spojrzała na niego i zaczęła krzyczeć: "Włochaty Potwór! Włochaty Potwór!". Uciekliśmy, jakby był jakimś monstrum, wrzeszcząc: "Włochaty Potwór!". Pamiętam, że miałem nadzieję, iż mnie nie poznał. W areszcie policjanci byli o wiele sympatyczniejsi. |
544 |
Starłem ją palcem i pomyślałem: policyjna mordo, ale nie odważyłem się tego powiedzieć. Potem wyszedł, a zamiast niego przyszedł ten drugi i udawał miłego i przyjacielskiego. Mówił do mnie "Davidzie" i usiadł obok mnie "żeby pogawędzić, zanim koledze skończy się przerwa na herbatę. |
545 |
Oczywiście trzymałem język za zębami. Wiedziałem, kogo grali – Dobrego i Złego Glinę. Powinieneś tak się przestraszyć paskudnego, że powiesz wszystko temu sympatycznemu. Zabawne było to, że ten miły był za głupi, żeby dobrze wywiązać się ze swego zadania. Nie mógł się zmusić do tego, by być miłym. |
546 |
Poza tym to był właśnie ten, który nazwał mnie wszarzem. Ciągle prosiłem go o fajkę, a on powtarzał: "Za minutę, Davidzie, za minutę..." Fajka oczywiście nigdy się nie pojawiła i wkrótce stało się jasne, że się nie pojawi. Nic nie mógł zrobić. To było dla niego po prostu za trudne. |
547 |
To jednak i tak działało. Śmieszne, co? Naprawdę musiałem trzymać nerwy na wodzy, zwłaszcza kiedy ten sympatyczny mówił, że będzie o wiele lepiej dla Gemmy, jeżeli będę zeznawał, że sąd spojrzy na sprawę przychylniej, jeśli będę współpracował... To były tylko kłamstwa, wiedziałem, ale mimo wszystko. |
548 |
Prawie mu uwierzyłem. Oczywiście kiedy się wydostałem, potwierdziło się, że to były tylko kłamstwa. Jeszcze tej nocy zwolnili Gemmę. Ja wyszedłem po trzech dniach. Oskarżyli mnie i postawili przed sądem magistrackim. Zostałem oddany na okres próbny pod kuratelę służb społecznych. |
549 |
Ściany pomalowano jaskrawą farbą i wszędzie zalatuje kapustą. Za to park jest piękny – krzewy, trawniki, dzikie zakątki i wielkie, wielkie drzewa, które musiały zostać posadzone sto lub dwieście lat temu. Szedłem przez zarośla pełne czerwonych jagód i to było po prostu olśniewające. |
550 |
Powietrze pachniało liśćmi i glebą. Kolory były tak wyraziste, że bolały mnie oczy. Nie tak jak na głodzie, kiedy jaskrawe kolory są naprawdę nieprzyjemne. Teraz jestem czysty. To było po prostu olśnienie czerwienią. Czułem, że po raz pierwszy od trzech lat naprawdę na coś patrzę. |
551 |
Mój obrońca mówi, że jeśli ukończę kurs tutaj w Weston, jeśli otrzymam dobrą opinię, jeśli pozostanę czysty, jeśli zacznę prowadzić normalne życie z Gemmą i dostanę pracę i całą resztę, to istnieje poważna szansa na to, że zostanę warunkowo zwolniony. Możemy nawet się pobrać, Gemma i ja. |
552 |
Jestem tutaj – spójrzmy prawdzie w oczy – bo aż nazbyt przeraża mnie więzienie. Znam ludzi, którzy siedzieli, i wszyscy mówią: "to się po prostu dzieje i zwyczajnie musisz się z tym pogodzić". Ale ja ciągle rozmyślam o klawiszach i o całej tej brutalności, i o tym, że nie mógłbym tego znieść. |
553 |
Wiem, że na pewno bym nie zniósł. Zabawna rzecz, kiedy mnie przymknęli, było całkiem inaczej. Siedziałem w celi myśląc: dzięki Bogu, wszystko skończone. To już nie leżało w moich rękach, rozumiesz? Myślałem, że od razu poślą mnie do poprawczaka, po prostu wsadzą mnie na parę lat. |
554 |
Żadnych decyzji, żadnych upadków, żadnych obietnic ani kłamstw. Żadnej heroiny. Straciłbym wszystko – sprzęt, który kupiliśmy, Gemmę, przyjaciół, dom, rzeczy. I cieszyłem się z tego. Co za ulga, myślałem. Nie mam już własnego życia. Dzięki ci za to, Boże. A te sukinsyny mnie wypuściły. |
555 |
Nie zostawiać tego policji. Chryste! Policjanci jako terapeuci – komu to potrzebne? Ze wszystkich rzeczy, jakie uświadomiłem sobie podczas mojego pobytu w tym miejscu, najważniejsze jest dla mnie to, że kocham Gemmę. Pomyśl, zapomniałem, że jestem zakochany! Piszę do niej codziennie. |
556 |
Na każdym liście rysuję mały żółty mlecz. Zawsze podpisujemy nasze listy: "Mleczu, kocham cię". Mnóstwo ludzi powtarza mi, że powinienem z nią zerwać. Ciągniemy się nawzajem w dół. Jestem słaby, wiem. To pierwsza rzecz, której tu uczą. Musisz pamiętać, że jesteś słaby i zawsze będziesz słaby. |
557 |
Nie ma czegoś takiego jak silny nałogowiec. No więc ciągniemy się wzajemnie w dół. Widzę to. Lecz nie mogę z niej zrezygnować. Ona jest wszystkim, co mam. Miesiąc temu mógłbym to zrobić, ale nie teraz. Miesiąc temu nie kochałem jej. Nikt mnie nie obchodził – ani rodzice, ani przyjaciele, ani Gemma. |
558 |
Uczucia istnieją, w porządku. Byłem tak naćpany, że nie przeżywałem uczuć. Gemma przysięgała, że pozostanie czysta, dopóki będę w ośrodku. Zanim tu przyjechałem, nie braliśmy nic przez blisko dwa tygodnie – no, prawie nic, raczej ograniczyliśmy branie. Chcemy mieć dzieci i to będą czyste dzieci. |
559 |
Widziałem ją. Wszystkie naczynia w przegubach łokci i pod kolanami ma tak pokłute, że wstrzykuje sobie do żył między piersiami. Widziałem ją, jak z dzieckiem przy piersi szukała igłą żyły. "Piękne, grube żyły, kiedy sutki są duże i wypełnione mlekiem", powiedziała. I nikt nie odezwał się ani słowem. |
560 |
Gdyby ktoś napomknął Lily, że wyrządza krzywdę swojemu dziecku, na pewno by się wściekła. Ale ona to wie. Hera sprawia, że widzisz wszystko z dystansu. To nie ma znaczenia, to już przestało być realne. A przecież jest. Gemma mówi, że jeśli tym razem nie poradzimy sobie oboje, to się rozstaniemy. |
561 |
Okazała się taka silna. Rzuciła salon, rzuciła heroinę. To jest naprawdę trudne, bo ja tutaj nie mam pokus, a ona ciągle tam jest z Lily, Robem i Sal, i... tym. Pisze do mnie dwa razy na tydzień. Prawdę mówiąc – ona jest ze mną szczera pod tym względem – od czasu do czasu się załamuje. |
562 |
Potrafię to zrozumieć. Cenię szczerość bardziej niż cokolwiek. Kiedy przyjadę, wyprowadzimy się z Bristolu i poszukamy naszego własnego miejsca. Ja będę wówczas czysty od miesiąca, a ona będzie brała tylko trochę. Wiem, że może to zrobić, bo nie opowiada kłamstw, tak jak ja to robiłem. |
563 |
To dotyczy także mnie. A wiec każdy, kto czuje, że nie da rady, niech lepiej odejdzie teraz. Naprawdę. Odejdźcie teraz, a będziecie mogli wrócić kiedy indziej. Czekasz, aż cię przyłapią, to zostajesz wylany na zawsze. Jeżeli cię przyłapią na braniu tutaj narkotyków, nigdy już nie wrócisz. |
564 |
Kilka osób rzeczywiście wstało i wyszło. Ja też miałem pokusę, ale... dla mnie to był wybór między tym miejscem a poprawczakiem. Potem przyszło najgorsze – odtruwanie, gęsia skórka. Nigdy nie znosiłem tego tak źle. Prawda jest taka, że zawsze miałem jakąś odrobinę, żeby przez to przejść. |
565 |
Zrobiłbym to, gdybym mógł sam decydować. Siedziałem w fotelu jęcząc, czułem się fatalnie, a każdy mówił: "Dalej, Smółka. Możesz to zrobić. Jeszcze parę dni i będziesz czysty". Ale ja pragnąłem hery. W końcu powiedziałem im, że nie zniosę tego dłużej, i poprosiłem, żeby zawołali któregoś z doradców. |
566 |
Możesz go dostać w ciągu dwóch minut, jeśli chcesz. Metadon jest substytutem heroiny. Dają go narkomanom w trakcie kuracji. W rzeczywistości pod pewnymi względami jest gorszy niż hera. Bardziej uzależnia, a przy syndromie odstawienia jest najgorszy. Ale heroina jest nielegalna, a metadon nie. |
567 |
Mało brakowało. Wtedy byłem wściekły, lecz oni wiedzą, co robią. Są zawsze bardzo pomocni, ale każą ci walczyć na każdym etapie. Wiedzą, że to nie jest łatwe. Dowiedziałem się później, że Steve sam był narkomanem przez piętnaście lat. Piętnaście lat i przestał. Więc to jest możliwe. |
568 |
Naprawdę ciężki przypadek. Zjadał rano własne rzygi, żeby nie marnować alkoholu. Budził się – a zawsze upewniał się przed zaśnięciem, że ma przy sobie trochę gorzały, aby wypić ją od razu po przebudzeniu – więc budził się i zaraz ją wypijał, a jego żołądek natychmiast to odrzucał. |
569 |
Łapał rzygi w dłonie i wypijał z powrotem... Nie domyśliłbyś się tego, widząc go teraz. Jest absolutnie zwyczajnie wyglądającym facetem. Zresztą skończył z tym dziesięć lat temu. Całe dziesięć lat. A potem pewnego wieczoru uznał, że ma to już za sobą, że może sobie na trochę pozwolić. |
570 |
Obudziłem się następnego dnia rano w rynsztoku. Wiedziałem, że tylko jedno może sprawić, bym znów lepiej się poczuł. Więc to zrobiłem. I nie trzeźwiałem przez kolejne cztery lata..." Pamiętam, jak raz Dev i jego dziewczyna postanowili to odstawić i wykupili sobie wakacje na Wyspach Kanaryjskich. |
571 |
I wiesz co? Spotkali w samolocie faceta, który okazał się dealerem i trochę od niego kupili. To jedna z tych prawd, których uczą. Nigdy nie możesz ponownie dotknąć tych rzeczy, cokolwiek by to było – szlugi, alkohol, hera. Nieważne, co mi się przytrafi, nieważne, co zrobię albo czego nie zrobię. |
572 |
Nie mogę ponownie dotknąć heroiny. Nawet jeden raz. Bo nie jestem wystarczająco silny. Bo ona jest silniejsza ode mnie. To jest ta ważna sprawa, o której zawsze muszę pamiętać... Uczą takich rzeczy, ale większość pracy polega na terapii. Siadamy i rozmawiamy ze sobą, jedno o drugim. |
573 |
Jest tu kobieta mniej więcej w wieku mojej mamy, która była na valium od trzydziestu lat. Masz pojecie? Przez cały ten czas odurzona valium. Ma na imię Nancy. Jej lekarz musi się gęsto tłumaczyć. Najwyraźniej jest wiele takich kobiet. W gruncie rzeczy dzięki niej lepiej myślę o swojej mamie. |
574 |
Ona przynajmniej znalazła sobie bardziej interesujący narkotyk niż valium. Nancy ma syna w moim wieku, którego ogląda niezbyt często. Zabrali go jej, kiedy miał osiem lat. A ja oczywiście mam mamę, którą widzę niezbyt często. Zatem mamy ze sobą coś wspólnego. Chodzimy na spacery po parku. |
575 |
Właściwie nie za bardzo przypomina moją mamę, ale czuję się z nią dobrze, bo wydaje mi się, że jej pomagam. Gdyby nie odebrano jej syna, mógłby skończyć jak ja, rozumiesz. A wiec w pewnym sensie jestem dla niej użyteczny przez swoją bezużyteczność, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nancy mnie wspiera. |
576 |
Chodzi o to, że ćpuny wzajemnie utwierdzają się w uzależnieniu, przez co trudniej im z tym skończyć. Nawet Steve mówi, że pary prawie zawsze muszą się rozstać. A przecież my się kochamy... to nie może być złe, czyż nie? Jak miłość może być zła? Nancy mówi: "Jeśli ją kochasz, pomóż jej, Smółko". |
577 |
W terapii nie chodzi o to, że wszystko, co ktokolwiek mówi, koniecznie musi być prawdą. Daje ci do myślenia i to jest istotą rzeczy. Jest dla ciebie wyzwaniem. To, co mówiłem o sobie i Gemmie, naprawdę dało mi do myślenia o sobie i o niej, a im więcej myślę o tym, tym bardziej wiem, że ją kocham. |
578 |
Jest także jeden facet, Ron. Jest Szkotem i próbował prawie wszystkiego. Czasem zachowuje się agresywnie, ale to w rzeczywistości bardzo ciepły gość. Był na alkoholu, na heroinie, był nawet na syropie od kaszlu. To pierwszy człowiek uzależniony od syropu, jakiego spotkałem. To zabawne, bo. |
579 |
To zdarzyło się w zeszłym tygodniu. Byliśmy na terapii. Przypadła moja kolej. Rozmawialiśmy o mojej mamie. Często kończy się na tym, że rozmawiamy o mojej mamie. To najzupełniej oczywiste, bo ona jest takim samym nałogowcem jak ja i taką samą ofiarą, poniewieraną przez mojego tatę. |
580 |
Wtedy nagle Ron podniósł się i powiedział: "W porządku, pogadaliśmy o twojej mamie i o tym, że jest ofiarą i że zrobiła ofiarę z ciebie, i o wszystkich tych rzeczach, które was łączą. Dobra. A co z twoim tatą? Co cię łączy z twoim ojcem? Co z odrobiną sympatii do staruszka?". Rozpętała się burza. |
581 |
Naprawdę była wściekła. Moderator próbował dać mi głos, ale ja po prostu nie miałem na to żadnej odpowiedzi. To była prawda. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale to mama była szefem. On mnie bił, a ona żyła w strachu przed jego powrotami do domu. Ale to ona była szefem, zgadza się. |
582 |
To znaczy, chyba warto o to zapytać, nie? To znaczy, że nie przestajesz być ludzką istotą, jeśli uderzysz kobietę, czy może się mylę? A może nie wolno mi zadawać pytań? Zrozumiałem, że to miała być swobodna wymiana myśli..." Ta kobieta, na imię miała Sue, była już naprawdę wściekła. |
583 |
Wciąż i wciąż była bita przez swojego męża. Przykro mi było z jej powodu, bo właśnie uczyła się, jak stanąć na własnych nogach, a tu Ron wyskoczył z czymś takim. Powiedział, że powinienem zadzwonić do taty i dowiedzieć się, jak się czuje i co u niego. To mnie całkowicie rozstroiło. |
584 |
Może ona chce, żeby ją bił. Może to jej pasuje... Te słowa rzeczywiście rozsierdziły parę osób. W tym mnie. Siedziałem obok Nancy i obserwowałem ją, żeby się dowiedzieć, co ona o tym myśli, ale tylko potrząsnęła głową. Później stwierdziła, że jej zdaniem Ron chciał tylko namieszać, ale. |
585 |
Nie wiem, czy to, co powiedział, było prawdą, uzmysłowiło mi jednak pewną sprawę. Nigdy przedtem właściwie nie myślałem o tacie i o sobie. Pewnego dnia, kiedy to będzie już poza mną, zadzwonię i pojadę go odwiedzić... być może. I mamę. Ale nie teraz. To wszystko jeszcze trwa. Zaczekam. |
586 |
I nie ma to nic wspólnego z cynizmem. Muszę jedynie pamiętać, że ja jestem słaby i oni są słabi. Nie mogę tego dokonać samotnie. Jeśli jesteś osobowością skłonną do uzależnień, to potrzeba ci pomocy z zewnątrz. Niekoniecznie jakiejś osoby albo organizacji. Czegoś głębszego niż to. |
587 |
Jakiejś siły poza tobą i silniejszej od ciebie, do której możesz się odwołać w chwili słabości. Nie wiem, co oni mają na myśli, kiedy o tym mówią, ale ja zaczynam wyrabiać sobie pewną ideę na ten temat. To coś poza tobą jest dla każdego czymś innym. Wiem, że nigdy nie mogę już zaufać samemu sobie. |
588 |
Wiem, że nie mogę także zaufać Gemmie. Jest silniejsza ode mnie, ale mimo to wciąż słaba. A co z miłością? Szukałem listu, który napisała do mnie któregoś dnia, i tych słów u dołu kartki: "Mleczu, kocham cię..." I pomyślałem, że to jest magia. Kochać kogoś. To nie jesteś ty i nie są to oni. |
589 |
To nie jest w tobie, to jest pomiędzy tobą. To jest większe i silniejsze od ciebie. To właśnie mam. To wszystko, co mam, gdy o tym myślę. Moja osobowość nieomal się rozpłynęła, kiedy byłem na heroinie. Skończyłem z tym, ale nie wiem, kim jestem. Wiem tylko, że jestem słaby i Gemma jest słaba. |
590 |
Byłam dość sceptyczna, jeśli chodzi o ten cały eksperyment, ale trzeba mieć otwarty umysł albo nigdy nic się nie zmieni. Później zaczął opowiadać o tych wszystkich rzeczach, których go nauczono. Że nie może polegać na sobie, że potrzebuje pomocy z zewnątrz, cokolwiek by to było. Lily się krzywiła. |
591 |
Tak, to jest dopiero narkotyk. Wyciągnęli go z jednego narkotyku i przestawili na inny. Dobrze wykonali swoją robotę, przyjacielu..." No cóż, miała rację, ale nie musiała tego mówić. Może on potrzebował prania mózgu. Biedny poczciwy Smółka. Szturchnęłam ją i upomniałam: "Zostaw go, robi co należy". |
592 |
Świetnie. Zamknęli cię we wnętrzu twojej własnej głowy, a potem dali ci klucz. No i jak teraz się wydostaniesz? Zrobili z ciebie twojego własnego dozorcę. Tak im wychodzi taniej... Byłam na nią zła. Naprawdę zachowywała się nieznośnie. On tego potrzebował. Siedział sobie popijając musujące wino. |
593 |
Podskakiwała z emocji. Chciała pokazać światu, jak bardzo jest szczęśliwa, że znów ma go dla siebie. Zagarniała go całkowicie. Poprzedniego dnia było trochę inaczej. Poszłam pomagać jej w przygotowaniach do imprezy. Przyrządzała sałatkę ryżową i wyglądała naprawdę okropnie. Nie odzywałam się. |
594 |
Zaproponowałam jej, ale odmówiła. To była dla niej wielka sprawa, żeby niczego nie brać, wszyscy wiedzieliśmy jednak, że cały czas jest na granicy załamania. Istota rzeczy polega na tym, że ludzie mówią, iż to przyjaciele nie pozwalają ci przestać, ale ty przestaniesz, kiedy nadejdzie właściwy czas. |
595 |
Oszalałaś... – Zaczęłam się śmiać i ona też śmiała się przez łzy, bo to wszystko było naprawdę głupie. Dałyśmy sobie trochę. Niepokoiła się z tego powodu, ale przecież nie może zmienić się w superwoman. Zrobiła sobie inhalację, nie chcąc, żeby Smółka zauważył na niej ślady. Nie kłuła się od tygodni. |
596 |
Tryskała radością. Smółka zachowywał niewzruszony spokój, chociaż – patrząc z perspektywy czasu – być może zachowywał się trochę dziwnie. Później zauważyłam, że Rob zniknął. Wiedziałam, co to prawdopodobnie oznacza, więc weszłam na górę do sypialni i znalazłam go jak się spodziewałam – w trakcie. |
597 |
Przykro mi, jeśli cięto martwi – odparł z uśmiechem niemowlaka popijającego mleczko. Opadłam na łóżko i zamknęłam oczy. Po prostu nie potrafiłam się martwić. Powiedziałabym coś, ale nie wydawało mi się, by go cokolwiek obchodziło. Przypuszczam, że naprawdę tak było. Nie brał nic od miesiąca. |
598 |
Krążyła przez chwilę po pokoju, a potem warknęła coś do Roba. Siedział bez ruchu. Wie, że nie należy wystawiać głowy, kiedy Lily wychodzi z siebie. Cały czas przygotowywał dla niej strzykawkę i teraz podał jej sprzęt. Lily usiadła na brzegu łóżka i zaczęła wymacywać sobie żyłę pod kolanem. |
599 |
Jej strzykawka cały czas leżała napełniona w sypialni. Nie miała zamiaru jej tam zostawiać, w każdym razie nie w jednym pokoju z dwoma ćpunami. Jak jedna z gwiazdek lat pięćdziesiątych, schodzącą po wielkich schodach w sukni balowej, a wszystkie głowy odwracają się w moim kierunku. |
600 |
Mieszkałem wtedy z Sandrą. W Australii i południowo wschodniej Azji było wspaniale. Rower to według mnie jedyny sposób podróżowania. W swoim czasie, kiedy odbywałem regularne wycieczki po parku narodowym New Forest, na rynku pojawiły się pierwsze rowery górskie. Wiedziałem od razu, że to przyszłość. |
601 |
W czasie tej podróży często myślałem o Smółce. Byłby zachwycony każdą spędzoną tu sekundą. Myślałem o naszym ostatnim spotkaniu i o tym, co mi wtedy powiedział: "Nie muszę uciekać do Azji, żeby się dobrze bawić". Siedziałem na obalonym posągu w Tajlandii, na obrzeżu ruin świątyni w dżungli. |
602 |
Nocowałem na plażach, kąpałem się i pedałowałem piętnaście mil przez busz. Wszędzie było pełno motyli. Wielkich jak ptaki. Myślałem sobie, że wiem, gdzie chciałbym być... Po powrocie przeniosłem się na trochę do Birmingham. Mam tam przyjaciół, ale nigdy przedtem nie mieszkałem w tym mieście. |
603 |
Mieszkała w tym samym domu, co moi przyjaciele, i zaczęła się między nami affaire du coeur. Niestety, nie jestem najlepszy w tych sprawach. Potem ona dostała posadę w college'u w Reading. Reading! Musiałem zwariować! Poszedłem do sklepu rowerowego na rozmowę i zaproponowano mi pracę. |
604 |
Takie jest życie. Wróciłem myśląc, że zarobię dość szybko wystarczającą sumę, żeby wyjechać do Indii. Zamiast tego wylądowałem z Sandrą w mieszkaniu w Woolsey. Co gorsza, Sandrze to się spodobało. Ciągle się zakochuję, ale zawsze jestem przez to nieszczęśliwy. Nie mam pojęcia dlaczego. |
605 |
To nie jest tak, że brakuje jej współczucia. Raczej podchodzi do tego profesjonalnie. Studiowała nauczanie niepełnosprawnych dzieci. Podczas stażu pracowała z ciężko upośledzonymi dzieciakami, co było straszliwie wyczerpujące. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła w weekend, była praca w domu. |
606 |
To znaczy, zwykle jest taki, odkąd jest na drągach. Gdzieś zagubił tę otwartość, którą miał wcześniej. Powiedziałbym, że nastąpiło to po jakichś sześciu miesiącach od opuszczenia domu. To zabawne. W rzeczywistości od lat już mi się nie podobał. Pokochałem go, kiedy pojawił się po raz pierwszy. |
607 |
Heroina wkrótce to stłumiła, ale w dalszym ciągu dostrzegałem jakieś przebłyski. Zerkał na mnie nieufnie kątem oka, albo powoli na jego twarzy pojawiał się uśmiech, a ja wtedy myślałem, że gdzieś w środku wciąż jest dawny Smółka. Ten wieczór zaczął się nie najgorzej. Opowiedział mi o aresztowaniu. |
608 |
To nie było zbyt pocieszające. Poszła do łóżka wcześnie, ale ja zostałem, żeby podyskutować ze Smółką. Miał wiele do powiedzenia o herze i o wyzwalaniu się z nałogu. Wszystko brzmiało według mnie bardzo rozsądnie. Pomyślałem, że jest w porządku. Położyłem się mniej więcej godzinę później. |
609 |
Zamierzaliśmy spędzić sobotnie przedpołudnie, robiąc takie rzeczy jak pranie i prasowanie. Sandra bywała uparta. Zawsze odkładaliśmy te czynności, kiedy mieliśmy wizytę przyjaciół. Zostałem wysłany do supermarketu. Smółka pojechał ze mną. W samochodzie zauważyłem, że zachowuje się trochę nerwowo. |
610 |
Połknął garść paracetamolu. Nie odezwałem się. Starał się być przekonywający, ale Sandra nie mogła się mylić. No cóż, pomyślałem, jeśli nie chce się przyznać, to jego sprawa. W rzeczywistości to nie była prawda. Tak naprawdę myślałem, że to oznacza, och, mój Boże, kolejne kłopoty. |
611 |
Właściwie od czasu kiedy wyprowadziliśmy się z Reading. Rozstaliśmy się kilka miesięcy później. Nie była to zbyt dobra atmosfera dla Smółki do wychodzenia z heroiny. Miałem nadzieję, że kiedy znajdziemy się na świeżym powietrzu w pobliżu wody, poczuje się lepiej. Wróciliśmy do domu. |
612 |
Sandra ciągle miała mnóstwo do zrobienia. Zaczynało mnie to denerwować. Skąd miałem wiedzieć, że przez cały ranek wisiała na telefonie, rozmawiając ze swoją matką? Chyba nic nie zrobiła, kiedy nas nie było. Zasugerowałem, że ja i Smółka pójdziemy sami, lecz nie, to też jej nie pasowało. |
613 |
Wziąłem z sobą trochę barbituranów, żeby przetrwać pierwszą noc, ale już się skończyły. Nie mogę, Richard. Przepraszam. Nie mogę. Nie tym razem. Próbowałem mu to wyperswadować mówiąc, by pomyślał o Gemmie, o tym, jak dobrze mu szło, co – jak wiedzieliśmy obaj – było stekiem kłamstw. |
614 |
Byłem gotów ją zabić. Przyjechał mnie odwiedzić, bo myślał, że jestem w stanie mu pomóc. Był moim przyjacielem. Był ciągle jeszcze dzieckiem! Jeśli zdecydowała, że nie chce mu pomóc, mogłem równie dobrze teraz mu dać te pieniądze, poza tym że w tej sprawie też nie miałem żadnych argumentów. |
615 |
Jestem tylko ćpunem mam zamiar wrócić i się z tym pogodzić... Gdy to mówił, jego twarz zaczęła się kurczyć. Zaczął płakać i natychmiast odwrócił się i wybiegł z pokoju. Byłem w szoku. Wyglądał tak spokojnie. Gapiłem się na Sandrę. Ona popatrzyła na mnie i znienacka wybiegła za nim. |
616 |
Chociaż był wysokim chłopakiem, unieruchomiła go w uścisku i otoczyła ramionami tak ściśle, że nie mógł się ruszyć, i ściskała go, i ściskała, i ściskała. Stałem obserwując jego twarz ponad jej ramieniem. To było potworne. Płakał i płakał. Nie mógł się uspokoić. Nie miał już siły. |
617 |
Czy to może pomóc? Smółka przytaknął. Wspomniałem o paracetamolu. Mówił, że zażył dwa. Sandra i ja spojrzeliśmy po sobie. Był w takim stanie, że baliśmy się, iż mógł zrobić wszystko, toteż skłoniliśmy go, by oddał nam opakowanie i rzeczywiście wziął dokładnie dwa. Sandra poszła po lekarstwa. |
618 |
Muszę oddać sprawiedliwość Sandrze – zaofiarowała oszczędności całego życia, żeby go ratować, odkąd przeszła na jego stronę. Problem ze Smółką był taki, że on niczego nie chciał. Łzy ustały, ale był uparty jak muł. Zamierzał wrócić i wziąć heroinę. To wszystko. Nie zgadzał się na nic innego. |
619 |
W końcu postanowiliśmy odłożyć wszystkie poważne decyzje i po prostu iść na spacer. Przynajmniej lepiej by się poczuł nad rzeką. Mogliśmy też wstąpić do pubu i wziąć dla niego parę drinków. Ale czas upływał i zdecydowaliśmy, że najpierw powinniśmy zjeść lunch. Poszliśmy się przygotować. |
620 |
Znalazłem się w niezłym gównie. Miałem wątpliwości co do wydarzeń, lecz upewniłem się w jednej sprawie – był znów sobą. Wrócił, szczery i bezradny, i przypuszczam, że tym właśnie zjednał sobie Sandrę. Smutne jednak było to, że bycie sobą okazało się dla niego tak trudne do zniesienia. |
621 |
Posiekaliśmy warzywa i rozmawialiśmy, co zrobimy. Sandra, kochana osoba, chciała, żeby pozostał tak długo, jak długo będzie mu to potrzebne. Pamiętam, jak tam stałem uśmiechając się do siebie z rozkoszą i myśląc, że robię to po raz pierwszy od tygodni. Kiedy wróciliśmy z jedzeniem, on już zniknął. |
622 |
Zaczęliśmy szukać po całym domu i zorientowaliśmy się, że w pokoju nie ma także jego torby. Wybiegłem na ulicę, ale nie mogłem go dostrzec. Poszedłem w jedną stronę, Sandra w drugą, nigdzie go jednak nie było. Wróciliśmy więc do domu, złapaliśmy kluczyki i udaliśmy się do samochodu. |
623 |
Wskoczyliśmy do jej starego renaulta i ruszyliśmy w kierunku autostrady. Dotarliśmy do wjazdu – ani śladu. Zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z auta. Mógł nas przecież spostrzec i ukryć się gdzieś na poboczu. Sprawdziliśmy, ale zdecydowanie go tam nie było. Wtedy przypomniałem sobie. |
624 |
Może nawet nie wie o tym tutaj. Ruszyliśmy autostradą do następnego zjazdu. Objechaliśmy rondo, tam też go nie było. Zjechaliśmy z ronda, kierując się z powrotem do miasta. Szedł drogą w stronę wjazdu. Nie próbował się schować. Zahamowaliśmy, wyskoczyliśmy i pobiegliśmy do niego. |
625 |
Cóż, pospieraliśmy się znów o to samo. Smółka niczego nie chciał. Interesowało go jedynie to, czy pożyczymy mu na autobus, czy będzie musiał wracać autostopem. Trwało to dziesięć minut lub dłużej, ale stopniowo zaczynałem nabierać pewności – nie byliśmy w stanie mu pomóc. On już podjął decyzję. |
626 |
To była absolutnie najostatniejsza rzecz, jakiej bym sobie życzyła, a tu jakiś potwór dobijał się do moich drzwi. Zeszłam bardzo spokojnie na dół, jak nieprzytomna. Bum, bum, bum, bum, bum, bum, bum... Wiedziałam, że to nie policja, bo słychać było w tym jakąś desperację. Potem usłyszałam oddech. |
627 |
Przyszedł, kazał jej się rozebrać, a potem zażądał od niej... czegoś, czego nie chciała zrobić. Kiedy odmówiła, złapał ją i zaczął szarpać. Lily usiłowała krzyczeć, żeby zaalarmować Roba, który na wypadek kłopotów zawsze czekał na dole z kijem baseballowym, ale facet zakrył jej usta dłonią. |
628 |
Bardzo mocno. Naprawdę mocno je zacisnął. Na przemian dusił ją i popuszczał. Po to, by wiedziała, że może ją zabić, naprawdę zabić, jeśli nie zrobi tego, czego żądał. Nie mogła krzyczeć. Popuszczał, żeby złapała oddech, i zaraz ponownie mocno zaciskał. Robił jej to, dopóki nie była na pół uduszona. |
629 |
W pewnej chwili udało jej się wsunąć dłoń pod rajstopy, obrócić się na plecy i kopnąć go. Odwrócił ją i wygiął jej ramię wsadzając je pod jej plecy, tak że mało go nie złamał. Potem znów zacisnął pętlę i zrobił swoje, cały czas zaciskając rajstopy wokół jej szyi. Kiedy skończył, puścił ją. |
630 |
Ten facet ubrał się i zszedł z sypialni na dół. Lily słyszała, jak Rob krzyczy, ale minutę później drzwi zamknęły się z trzaskiem. Wtedy Rob wbiegł na górę. Próbowała powiedzieć mu, żeby nie wzywał pogotowia, bo sprowadzą policję, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Rob tylko patrzył na nią. |
631 |
Schodziła dalej. Sunny leżał na podłodze i zanosił się krzykiem. Podniosła go jedną ręką. Rob stanął jej na drodze i próbował ją zawrócić, ale go odepchnęła. Ciągle była nago, więc wzięła z krzesła szlafrok, wybiegła i dotarła tutaj. Kiedy opowiadała o tym wszystkim, wydarzyły się dwie rzeczy. |
632 |
Najpierw usłyszałyśmy nadjeżdżający wóz policyjny. Syreny. Cały czas oczekiwałam, że pojawi się Rob, ale nie przyszedł. Uciekł i schował się u Deva. Druga sprawa, to mój test ciążowy, który stał na stole. Takie coś, co na dnie probówki pokazuje ci mały krążek, jeśli jesteś w ciąży. |
633 |
Na to właśnie czekałam. Trzeba wytrzymać tyle godzin. Siedziałam obok Lily i pocieszałam ją, ale Sunny tak krzyczał, że musiałam go wziąć i podać mu butelkę. Po drodze przeszłam obok probówki. Spojrzałam na nią przelotnie i wydawała się w porządku, rozumiesz? Nie było krążka, wszystko było dobrze. |
634 |
Pomyślałam, że to już jednak coś. Chciałam to wyrzucić, a kiedy wykonywałam ten ruch, spojrzałam ponownie i na dnie probówki tym razem zobaczyłam krążek. Doskonałe, małe kółeczko, które mówiło, że to mam. Nie wiem, dlaczego widziałam dwie różne rzeczy. Może to sprawa kąta widzenia, oświetlenia. |
635 |
Zdobył się na uśmiech. Ja też – niezbyt prawdziwy. Potem odwróciliśmy się i zasnęliśmy. Nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wiedziałam, jak by zareagował. Będzie chciał, żebym ją utrzymała. Stale mówi, że powinniśmy mieć dziecko, jak Rob i Lily. To głupie! Oboje jesteśmy ćpunami. |
636 |
Nie byłam przerażona ani zdenerwowana, wiesz? Byłam zadowolona. Chcę urodzić dziecko Smółki. Teraz to naprawdę jest głupie, nie? Nie wiem, dlaczego zaczęłam go tak kochać. Zawsze to było na odwrót – on kochał mnie bardziej. Nie rozumiem samej siebie, bo naprawdę teraz zrobił się z niego sukinsyn. |
637 |
Wyciąga mi pieniądze. Po prostu zabiera je z mojej portmonetki. Kradnie nasz towar. Zabiera herę, ucieka i nie wraca, dopóki nie skończy działki. Potem mówi, że mnie kocha. Ma przy tym rozbiegane oczka. Nie wiem, czy mówi prawdę. Nie sądzę, żeby obecnie on sam wiedział, co jest prawdą. |
638 |
Kiedyś myślałam, że jeśli się zakocham, to w jakimś sukinsynu z kolczykiem w uchu. No cóż, mam, czego chciałam. Leżałam w łóżku długo rozmyślając. O Smółce. O Lily, Robię i Sunnym. Wystarczy spojrzeć w oczy tego dziecka – ono jest tego pełne. Hery, oczywiście. Musiał ją wyssać z mlekiem matki. |
639 |
Ona nawet daje mu smoczek z paroma ziarenkami, kiedy rozrabia. To ćpunek. Był ćpunem przez całe swoje małe życie. Był ćpunem, zanim się urodził. Najbardziej przeraża mnie to, że ta mała grudka galarety w moim brzuchu wydaje mi się jedyną rzeczą wartą czegokolwiek w całym świecie. |
640 |
Była taka zmęczona. Pomyślałam, że jednak zajmę się Sunnym. Położyłam go na macie koło kominka i odwinęłam pieluszkę. Była brudna. Rzeczywiście zrobił potężną kupę. Podniósł wysoko nóżki, tak jak to zwykle robią niemowlęta, i gruchając złapał swoją stopkę i próbował ją ssać. Wytarłam mu pupę. |
641 |
Nie mówiłam tego. Coś takiego nigdy nie przyszło mi do głowy. Patrzyła na mnie, jakbym była jakimś potworem, który zamierza ukraść jej dziecko. A ja czułam się cholernie winna, bo nagle, kiedy już to powiedziała, stało się dla mnie oczywiste, że jej zdaniem ktoś powinien je zabrać. |
642 |
Wydawało mi się, że pokój wypełnił się jakimś hałasem. Nie wiem, dlaczego to było tak dokuczliwe. Myślę, że w tamtej chwili opadła maska. Pomyślałam: Mój Boże, to wyszło z jej podświadomości. I obie zdawałyśmy sobie sprawę, że odsłoniła coś, czego nigdy nie odsłoniła przed nikim. |
643 |
Próbowała po prostu zachowywać się normalnie, ale to nie było normalne. Stała patrząc na mnie i usiłując zachować spokojną twarz. Dostrzegłam, że oczy miała pełne łez. Otworzyła usta, a ja wiedziałam, co chce powiedzieć. Chciała powiedzieć: "Pomóż mi". Nie pytaj dlaczego – po prostu wiedziałam. |
644 |
Widziałam, jak szuka odpowiednich słów, ale nie potrafi ich znaleźć. Wyciągnęłam ręce, żeby ją objąć, ale ona tylko potrząsnęła głową. Nieznacznym, niepewnym gestem. Przez kilka straszliwych sekund myślałam, że za chwilę załamie się i rozpłacze. Ale Lily odwróciła się i poszła z powrotem do kuchni. |
645 |
Usiadła na ławie. Nie mogłam się poruszyć. Nie wiedziałam, co robić. Myślałam, że mogłaby znienacka zerwać się i... i dźgnąć mnie nożem albo coś innego. Byłam pewna, że w każdej sekundzie może wpaść w gniew. Wtedy Lily odchyliła głowę i ziewnęła. Szerokim, przeciągłym ziewnięciem. |
646 |
Obserwowałam, jak opuszcza pokój. Odwróciła się przy drzwiach i posłała mi szeroki, ciepły uśmiech, i znów dostrzegłam strach w jej spojrzeniu. Potem wyszła. Usiadłam na dywanie i dopiłam herbatę. Słuchałam, jak kładzie się do łóżka. Czekałam długi czas. Dziecko było wszystkim, co miała. |
647 |
Zawsze było takim dobrym dzieckiem, takim spokojnym. Powiedziałam do siebie w myślach: "Szłam za tobą wszędzie, dokądkolwiek poszłaś. Szłam za tobą wszędzie, ale teraz nie pójdę..." Po chwili zeszłam do holu i włożyłam płaszcz. Przemknęłam się cichutko korytarzem i wybiegłam frontowymi drzwiami. |
648 |
Odłożyłam słuchawkę. To fatalnie, że trzeba czekać tak długo. Myślałam, by wrócić i razem z nimi czekać na to, co się miało stać, ale po prostu nie mogłabym tam tkwić czekając godzinami. Nie miałam dokąd pójść. Zaczęłam iść przed siebie. Ktoś przyhamował i jechał wolno przy krawężniku obok mnie. |
649 |
Ale trzeba mieć jakąś bazę, kiedy chce się robić coś takiego, bo nigdy nie ma się pewności, jak długo uda się pomieszkać jako dziki lokator. Potraktowałam poważnie swoją naukę w college'u i nie chciałam mieć co kilka miesięcy zamętu z przeprowadzką. John studiuje historię sztuki. |
650 |
Po badmintonie zwykle idziemy na parę drinków. Wydał już swoje miesięczne stypendium, więc jeśli chcę gdzieś z nim iść, muszę płacić za drinki, co nie przestaje mnie irytować. Dostaje tyle co ja, więc dlaczego mam mu stawiać? Mówi, że ma większe potrzeby, co jest prawdą – pije więcej ode mnie. |
651 |
Zazwyczaj zostaję na noc i idę następnego dnia prosto na zajęcia. Tak więc nie wracam do domu wcześniej niż w czwartek po południu. Mam mieszkanie z ogrodem, gdzie mieszkam razem z dziewczyną o imieniu Sandy, ale w tamtym tygodniu jej nie było. Willy mieszka o parę domów ode mnie. |
652 |
Tam robiło się coraz gorzej. Kupa odmóżdżonych zombies. Ona cały czas chełpiła się tym wszystkim – tym, że się puszczała, że używała igieł. Uważała to za niesamowitą podnietę. Chodziłam tam jeszcze jakiś czas, po tym jak Richard wyprowadził się z Bristolu, ale później przestałam. |
653 |
Pomyślałam, że musi być w tarapatach. Mówiąc prawdę, była już od lat, ale teraz wreszcie uświadomiła to sobie. Pojechałam natychmiast do jej domu – był zamknięty. Zaglądałam przez okna – nie było nikogo. Wróciłam do siebie, zastanawiając się, co robić. Martwiłam się o nią. Bałam się. |
654 |
Lubię Gemmę. Wiele za nią przemawiało, ale brakowało jej właściwej samooceny. Była szósta po południu, kiedy odkryłam tę kartkę. Musiała wsunąć ją przez szparę na listy. Leży tam kawałek chodnika, którego używam jako wycieraczki, i kiedy się czasem zawinie, listy mogą dostać się pod spód. |
655 |
Zawsze mówiła, że je ma, kiedy jest na głodzie, ale, uczciwie mówiąc, byłam zdania, że nieco przesadzała. Po to, by ją przyjęli. No więc leżała tam, dopóki jej nie wyrzucą, nie troszcząc się o to, dokąd pójdzie. Biedna Gemma! Oczywiście mogłam ją zabrać do siebie. Zrobiłabym to nawet, ale. |
656 |
Przypuszczam, że prowadzenie auta odwracało jego myśli. Pomyślałam, że to niebezpieczne, ale w końcu jest doskonałym kierowcą. Siedziałam obok niego i rozważałam wszystkie te sprawy. Dzięki córce przeżywałam jak gdyby na nowo własne dzieciństwo i straciłam wraz z nią tak wiele. Wszyscy straciliśmy. |
657 |
Kazano nam czekać, a potem pojawił się lekarz, który chciał omówić z nami ten przypadek, zanim ją zobaczymy. Powiedział zresztą, że jest w ciąży. Na dokładkę. Dał mi do zrozumienia, że nie należy się w tym miejscu spodziewać zbyt wielkiego współczucia dla niej z powodu jej problemów. |
658 |
Stanęłam i popatrzyłam na niego z gniewem. To nasze dziecko. Byłam na niego taka wściekła. Byłam gotowa zrobić mu awanturę przy wszystkich, na środku korytarza. Ale kiedy odwróciłam się do niego, zobaczyłam, że wcale nie jest wściekły. Patrzył na mnie wilgotnymi oczyma – to jego sposób płaczu. |
659 |
Wilgotne oczy, zwisające bezwładnie ręce i twarz szara jak zimowy deszcz. Wyglądał, jakby zawalił się na niego cały świat. Sądzę, że na wiele sposobów wpędzaliśmy Gemmę w desperację. Lecz ona nas także. Zniszczyła nasze życie. Chodzi o to, jak żyliśmy, ja i Grel, po jej odejściu. |
660 |
Oskarżaliśmy się nawzajem. Te potworne, potworne kłótnie o każde słowo, o każdy czyn i o to, co ona mówiła i robiła. To prawie zrujnowało nasze małżeństwo. Być może do końca je zrujnowało. Być może byliśmy wciąż razem tylko dlatego, że żadne z nas nie umiało wymyślić nic lepszego. |
661 |
Ale przynajmniej ciągle jesteśmy razem... Chwyciłam go za ramię i ścisnęłam. Bóg wie, że nikt z nas nie jest doskonały. A on, niech Pan ma go w swojej opiece, zwiesił głowę, zamknął oczy na chwilę i po policzku pociekła mu łza. Potem pośpieszyliśmy do sali. Mogę znieść wszystko poza jego płaczem. |
662 |
Powiedziałam Grelowi: "Chcę zobaczyć ją sama". Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. On miał takie samo prawo jak ja. Przypuszczam, że chciałam zachować tę bezcenną chwilę tylko dla siebie. Jedynie potrząsnął głową. Miałam już dodać: "Jestem matką", ale powstrzymałam się w ostatniej chwili. |
663 |
Następnie weszliśmy do środka... Moja pierwsza myśl: Mój Boże, wygląda jak moja matka. Mimo wszystko stale myślałam o niej jako o czternastoletniej dziewczynie. A ona wyglądała jak moja matka, moja własna matka. Stara kobieta. Podeszłam i usiadłam obok niej i położyłam dłoń na jej dłoni. |
664 |
Z tego, co zamierzałam powiedzieć, nie zostało nawet jedno słowo. Po prostu zaczęłam płakać. Próbowałam coś mówić, ale nie mogłam, więc tylko oparłam się głową o jej pierś i płakałam, płakałam, płakałam... Ona także płakała. I wtedy zrozumiałam, że jest już dobrze. Łzy powiedziały za nas wszystko. |
665 |
Jeśli podlizujesz się klawiszom, kumple mogą narobić ci smrodu. Jeśli trzymasz z kumplami, klawisze myślą, że stajesz się twardym gościem i zaczynają cię zmiękczać. Siedzenie w zamknięciu przez cały dzień jest wystarczająco złe bez wydzierania się klawiszy. Myślę, że jakoś to przetrwam. |
666 |
Przedtem byłem w strasznej depresji, a jeszcze wcześniej byłem chory oczywiście. Pierwszą sprawą był głód po odstawieniu metadonu. Od ponad roku brałem go na receptę. Wsadzili mnie na dwadzieścia pięć miligramów i schodziłem po kilka miligramów tygodniowo, ale naturalnie przez cały ten czas brałem. |
667 |
Dużo godzin spędziłem na sprzedawaniu metadonu, aby kupić herę. Uzależnionych od metadonu też jest całe mnóstwo. Potem trochę sobie popuszczałem i prosiłem doktora, żeby znów wsadził mnie na dwadzieścia pięć albo trzydzieści. Ale przez ostatnie tygodnie przed sprawą szło mi całkiem nieźle. |
668 |
Chyba miałem na czym się skupić. Mówiłem sobie: "nie używaj igieł, wciągaj nosem, jeśli musisz, rób wszystko, żeby nie brać w ogóle". I wychodziło mi nie najgorzej, biorąc pod uwagę to bagno, w jakim tkwiłem przez ostatnie miesiące. Udało mi się obyć bez hery przez cały ostatni tydzień. |
669 |
Oni są szaleni, bo to właśnie ci dają, kiedy wychodzisz z heroiny; coś, co jeszcze bardziej uzależnia i jest gorsze przy odstawieniu. Jedyny powód, dla którego to zapisują, jest taki, że metadon nie daje takiego kopa. To nie jest zabawne. To lekarstwo, więc nie może być przyjemne. |
670 |
Chciałem uciec. Chciałem popełnić morderstwo. Połamałem paracetamol na cztery połówki, wziąłem jedną, a resztę zostawiłem na później. Kiedy masz na przetrzymanie tylko tyle, równie dobrze możesz liczyć na efekt placebo. Jedną nawet rozkruszyłem i wciągnąłem nosem, ale to też niewiele pomogło. |
671 |
Tak to się właśnie odbywa. Zjadłbyś gówno albo poszedł na ring, żeby walczyć przez dziesięć rund z Mike'em Tysonem. Niewolnik, bohater, ciota, alfons, pan wszechświata – gotów jesteś być kimkolwiek, żeby tylko zasłużyć na następną działkę. Kiedyś robiliśmy niektóre z tych rzeczy. |
672 |
Rob obciągał druta, wiesz? Sprzedawał się pedałom w publicznych toaletach. Lily się wściekła, gdy się dowiedziała. Dosłownie dostała białej gorączki. Wszystko było w porządku, kiedy sama robiła to w domu, ale on? Z mężczyznami? Biegała naokoło wrzeszcząc i płacząc. Ja kradłem towar. |
673 |
Każdemu. Przychodziłem do jakiegoś kumpla wieczorem, siedziałam do późna, pytałem, czy mogę zostać, a potem wstawałem w nocy i myszkowałem po szufladach, szafkach i kieszeniach płaszczy. Gemma jako jedyna wydawała się jakoś z tego wychodzić. Przestała robić wypady do salonu. Mimo to brała ostro. |
674 |
Brała tyle co ja, a zapewniam, że biorę sporo. A potem oczywiście wyłamała się. I zaufaj tu Gemmie. Tamtej nocy, kiedy pojawili się gliniarze, rozgorzało piekło. Nie wiadomo, skąd wiedzieli wszystko. Lily darła się na mnie: "Suka! Suka! Suka!" – jak gdyby Gemma była częścią mnie. |
675 |
O ciąży dowiedziałem się dopiero o wiele później, ale Gemma cały czas mówiła o tym, że Lily bierze, mimo że ma dziecko. Chyba naprawdę ją to szokowało. Słyszałem, że wyszła frontowymi drzwiami tej nocy i wiedziałem, że wszystkie ubrania zostawiła w sypialni, więc musiało to wydawać się dziwne. |
676 |
Oboje są pod kuratelą. Jako jedyny dostałem wyrok skazujący. Lily i Roba już nie wypuszczono, nawet nie wyznaczono im kaucji, ponieważ uznano, że ryzyko jest zbyt duże. Lily poszła z dzieckiem na detoks do jednego ośrodka, Rob do innego. Potem od razu do dwóch różnych ośrodków rehabilitacyjnych. |
677 |
I są tam w dalszym ciągu, po ośmiu miesiącach. Gemma mówi, że za kilka miesięcy przeniosą się do zakładów częściowo otwartych. Nie przypuszczam, że kiedyś ich jeszcze zobaczę. W gruncie rzeczy odstawienie mogło być gorsze. Jak powiedziała pielęgniarka, nie miałem dokąd pójść po drągi. |
678 |
Cóż, nawet to nie jest całkiem prawdą. W więzieniu można dostać wszystko; to raj narkomana, tylko że ja oczywiście w tamtym czasie tego nie wiedziałem. Chodzi o to, że nie miałem tego strasznego poczucia możliwości. Tego: Jedyne, co muszę zrobić, to..." Potem popadłem w depresję. |
679 |
Gemma przyjechała mnie odwiedzić, a ja nie mówiłem jej, jak się czuję. Powiedziałem jedynie, że uważam na głowę, znoszę wszystko i pozwalam, żeby wszystko działo się samo. I wreszcie – jak już mówiłem – pomyślałem sobie: może to nie jest takie złe? Jakoś udało mi się wystawić głowę ponad wodę. |
680 |
Dostałem rozsądny wyrok. To było moje drugie przewinienie, mogli mi dać o wiele więcej niż osiemnaście miesięcy. Przy odrobinie szczęścia mogę wyjść po dziewięciu. Jedna trzecia z tego już minęła. Pewnego dnia klawisz powiedział do mnie, kiedy go mijałem: "Dobrze ci idzie, chłopcze. |
681 |
Uśmiechnął się i skinął głową. Tak... tak jest, pomyślałem sobie. Dobrze mi idzie. Byłem całkiem zadowolony z siebie. Byłem chory, byłem w depresji, a teraz jest mi nieźle. Niektórzy klawisze są w porządku. Oczywiście zdarzają się cholerne sukinsyny, ale niektórzy są w porządku. I nieźle mi idzie. |
682 |
Miała rację. Byłem dumny, kiedy zadowoliłem klawisza. To naprawdę jest jak narkotyk. Czujesz do nich wdzięczność za to tylko, że są ludzcy. Ale to pomaga, a wszystko, co pomaga, jest ważne. Gems jest wielka jak dom! Cały czas robiła się większa i większa, a teraz niedługo się rozsypie. |
683 |
Dzień jest wietrzny. W domu hulają przeciągi. W kominku gaz pali się na całego. Widzę, jak płomień chybocze się przy każdym porywie wiatru na zewnątrz. Kiedy wyglądam przez okno, nic się nie porusza, nawet przy takiej wichurze. W Bristolu zawsze widziałam drzewa kołyszące się na wietrze. |
684 |
Stąd widać morze. To znaczy, byłoby widać, gdyby nie było tak ciemno. Fale rozbryzgują się w fontannach piany. Nie widzę tego, ale mogę to wyczuć węchem, nawet w domu. Znowu cholerne Minely. Mimo to lubię być blisko morza. Dziecko leży na kanapie. Nie śpi. Przed chwilą je nakarmiłam. |
685 |
Ma na imię Oona i kocham każdą jej cząsteczkę. Ocaliła mi życie. Naprawdę. Smółka jest w łóżku. Śpi. Przyjechał dzisiaj po południu. Zwolnili go o siódmej rano. Miałam go odebrać samochodem, ale Meadowfield jest o wiele mil stąd, więc odmówił, ponieważ dali mu bezpłatny bilet na pociąg. |
686 |
Wspaniałe. Był bladoszary po tak długim siedzeniu w zamknięciu, ale znów był dawnym sobą – Smółką, moim Smółką. Zachowywał się nieśmiało. Wysiadł z wagonu i stał ze swoją niedużą torbą, uśmiechając się do mnie, kiedy szłam ku niemu peronem. Potem zobaczył Oonę i uśmiechnął się jeszcze szerzej. |
687 |
Potem podałam mu dziecko. A on rozpromienił się jak... jak Smółka w swoich najlepszych dniach i tulił swoją malutką dziewczynkę. Ach, Smółka. I był czysty. Odstawił herę na ponad miesiąc przedtem, zanim przeszedł na metadon, i nic nie brał w Meadowfield, więc był czysty jak gwizdek. |
688 |
A ja byłam tak zadowolona, że go znów widzę. Przygotowałam w domu małe przyjęcie na jego cześć. Nikogo z dawnego towarzystwa – nie chcę już widzieć nikogo z nich. Zaprosiłam Richarda i Vonny, to wszystko. I paru dawnych kumpli ze szkoły, i jeszcze ludzi, których poznałam już po tym wszystkim. |
689 |
Był Barry, który ukrył nas w garażu swojego ojca, i kilku innych – znajomi z plaży, koledzy ze szkoły. Potem poszliśmy z Ooną nad morze na spacer, a Richard zaprosił nas na lunch. Czułam się już wówczas trochę niespokojna, ale złożyłam to na karb podniecenia i tego, że długo go nie widziałam. |
690 |
Pomyślałam, że to może dlatego, że jestem trochę przewrażliwiona, jeśli chodzi o herę. Powiedziałam już, że był czysty, zanim przyjechał zamieszkać z nami, i rzeczywiście był, ale tylko dlatego, że przebywał w zamknięciu. No cóż... dajmy mu szansę. Wiedział dobrze – pierwszy niuch hery i. |
691 |
Ulokowałam Richarda i Vonny w pokoju dziecinnym. Cóż, mała tam jeszcze nie śpi. Jej łóżeczko stoi obok mojego tapczanu. Potem położyliśmy się w łóżku. Czułam się dziwacznie. To znaczy, od dawna tego nie robiłam. Rozebraliśmy się oboje do naga – wszystko to było bardzo podniecające. |
692 |
Nie wiedziałam, co robić. Bo przecież czekałam. Dom, Oona, ja – wszystko bezpieczne i pełne oczekiwania. Już nigdy więcej hery, mała, sympatyczna rodzina – miało być tak wspaniale. A on, to przecież mój Smółka, i dwukrotnie wziął na siebie moje przewinienie i przeszedł przez to gówno. |
693 |
I prawdopodobnie nigdy by nie stał się ćpunem, gdyby nie ja – i wtedy... bum! Zrobiliśmy to wreszcie. Nie było łatwo. Przez ten szok byłam sucha jak tatusiowa chusteczka, ale udało mi się skoncentrować i przemóc, tak że pod koniec wszystko było w porządku. Powiedziałam mu, że to po prostu nerwy. |
694 |
Musiałam wypić chyba galon herbaty. Później, zapewne po to, żeby było jeszcze gorzej, przyszedł zobaczyć, czy nic mi nie jest. On także nie mógł zasnąć. Próbowałam udawać, że jestem jedynie rozstrojona i podenerwowana. To brzmiało dość rozsądnie. Usiadł obok mnie i zaczęliśmy się przytulać. |
695 |
Tato jest... no cóż, nie sądzę, żeby ktokolwiek zdobył się na rozmowę z nim o takich sprawach, nawet moja mama. Ale z nią nie poszło źle. Powiedziała: "Daj sobie na to pół roku". Ona wie, że to wszystko robiliśmy z sobą; chybaby wolała, żebyśmy się rozstali. Lecz pozwala mi podejmować decyzje. |
696 |
Smółka jest ojcem – sądzę, że z jej punktu widzenia to wielka różnica. Sześć miesięcy. Naprawdę, naprawdę miałam nadzieję, że pójdzie lepiej. To po prostu niesprawiedliwe, czyż nie? Ja zostałam z takim życiem, jakie mam. On został z niczym. To powinno działać, prawda? To powinno działać. |
697 |
I ma swoje drobne zajęcie za barem – bez formalności, bo potrąciliby mu z zasiłku. On bierze dwa wieczory i ja biorę dwa wieczory. No cóż, to, że chcesz być czysty, nie oznacza, że musisz zmienić się w jakąś postać z Sąsiadów. I jest wspaniałym partnerem, ale... To się po prostu skończyło. |
698 |
Któregoś dnia rozmawiałam przez telefon z Sally. Ciągle nalega, żebym ją odwiedziła, ale stale to odkładam. Jest jeszcze za wcześnie. Nie jest czysta. Bierze metadon, ale i coś innego od czasu do czasu. Ma nowego chłopaka, Micka, i zamierzają razem wyjechać do Amsterdamu, żeby tam trochę pomieszkać. |
699 |
Żeby być uczciwym wobec Sally – ona nawet niespecjalnie udaje, że chce z tego wyjść. Ale da sobie radę, jeśli w ogóle ktokolwiek ma dać sobie radę. Sal jest jedną z tych osób, które mogą to robić bez końca. Zazdroszczę jej. Chciałabym do niej pojechać, ale wiem, jak by to się skończyło. |
700 |
Ale nie wydaje mi się. Przecież nie odstręcza mnie sama myśl o tym. Po prostu – nigdy więcej ze Smółką... Sal radziła mi: "Musisz dać temu szansę, Gems". – Wszyscy tak mówią. I jeszcze to: "Tak czy inaczej, musisz postępować zgodnie z tym, co czujesz". – To także mówi moja mama. I to mówi każdy. |
701 |
Ale ja nie chcę postąpić, tak jak czuję. Chcę być w porządku wobec Smółki. Po prostu rzygać mi się chce od tego. To takie niesprawiedliwe. Smółka potrafił sobie poradzić z załamaniem... A potem myślę: co ja dobrego dla niego zrobiłam? Nigdy by się nie zetknął z Lily i Robem, i herą, gdyby nie ja. |
702 |
Siedziałby w tym domu z Vonny i Richardem. Moja mama nie zgadza się z tym. Mówi, że w końcu i tak znalazłby drogę. Być może... był większym ćpunem niż ja. Nie chodzi o to, że więcej brał. Nie ustępowałam mu, kiedy to trwało. Ale gdy tu przyjechałam, przeszłam swoją gęsią skórkę i na tym koniec. |
703 |
Po prostu nie chciałam tego znać; nie chciałam nawet zbliżyć się do tego. Ale Smółka... jeździł za tym po okolicy autostopem. I rzeczywiście to zrobił, kilka razy. Wiec może mama ma rację. A jednak to jest niesprawiedliwe, no nie? Tak bardzo kocha Oonę. "Daj temu pół roku". Chciałabym jedynie. |
704 |
Spróbuj tego, mając pięćdziesiąt pięć lat. Twoje jedyne dziecko cię nienawidzi, twoja żona cię nienawidzi, twoi koledzy – byli koledzy – gardzą tobą. Wszyscy mają dobre powody. Wszystko, dla czego się trudziłeś, minęło i tyle. To nie jest uczucie oczekiwania na nowy świt, zapewniam cię. |
705 |
Później to się popsuło. Możesz mówić, co chcesz, dlaczego tak się stało – ona nie była taka, jak myślałem. Nie sądzę, żebym ja był taki, jak ona myślała. W końcu i tak jest tylko jedna odpowiedź – gorzała, gorzała i jeszcze raz gorzała. Zawsze powtarzałem, że lubię wypić drinka. Nie więcej. |
706 |
Pod koniec dnia. Najzabawniejsze jest to, że oboje kończyliśmy na butelce. Czy to nie dziwne? Żadne z nas nigdy nie miało na początku takiego zamiaru. Tak wychodziło. Ku twojemu zdziwieniu. Kiedy David wrócił do Minely, byłem idiotycznie przerażony. Ale miałem nadzieję. W końcu to mój syn. |
707 |
To było trudne, ponieważ oglądał mnie na długo przedtem, zanim ja zobaczyłem siebie. Twój syn, twój mały synek, który myśli, że jesteś całym światem, a ty musisz stanąć naprzeciw niego i powiedzieć: "Oto ja. Wszystko ci spieprzyłem. Czy zechcesz mnie jeszcze znać? Nie będę miał pretensji, jeśli. |
708 |
Nie było już powodu, żeby to utrzymywać, skoro nas opuścił. Bez względu na to, jak było mi ciężko, zawsze myślałem: muszę tu pozostać dla tego chłopaka. Musiałem to ciągnąć ze względu na niego. Nie mogę pozostawić Davida na łasce jego matki. On jednak niczego nie ułatwiał. Wtrącał się cały czas. |
709 |
Jak ona musiała się czuć, widząc, że syn wykonuje za nią całą pracę! Próbowałem mu wytłumaczyć:" Davidzie. Twoja matka ma problem. Musimy pomóc jej z tego wyleźć..." Ale on robił swoje, próbując żyć za nią jej życiem. Przypuszczam, że powinienem powiedzieć coś innego: "Twój ojciec ma problem. |
710 |
Potrzebuję pomocy". Potrzeba samooszukiwania się w sytuacji uzależnienia jest jednak dość przemożna. Nie wiedziałem nawet, że byłem alkoholikiem, dopóki nie było po wszystkim. Na przykład: wracałem, a cały dom śmierdział ginem i perfumami. "Śmierdzisz alkoholem", wydzierałem się. |
711 |
Ale ja wiedziałem, że kłamie. Zabawne, co? Nie mogła nic ode mnie wywąchać, bo byłem na to za sprytny... ha, ha, ha! Piłem czystą wódkę i używałem płynu po goleniu. Mówiła to tylko po to, żeby odwrócić uwagę od faktu, że cały dzień była na ginie. Musiałem śmierdzieć jak skunks. Biłem ich. |
712 |
Nie, nie prosiłem i nigdy nie będę prosił swojego syna o wybaczenie. Gdyby on z tym wyszedł, to co innego. Przyjąłbym to z pokorą. Jane mieszka tam, gdzie dawniej. Nie widuję jej zbyt często, ale kiedy już do tego dochodzi, czuję ten smród, który wydzielają długoletni alkoholicy. |
713 |
Coś jak smród ciepłego moczu, zaprawionego odrobiną spirytusu. Ale oni o tym nie wiedzą. Pochlapiesz się wodą po goleniu albo perfumami i myślisz sobie: sprytny jestem, ha, ha, ha. Straciłem pracę mniej więcej rok po odejściu Davida. Zastanawiam się, jakim cudem tak długo mnie trzymali. |
714 |
Sam ten smród, nie mówiąc o reszcie. Do tej pory mnie to upokarza – ta myśl, że śmierdziałem. Moje ostateczne upokorzenie nastąpiło podczas zebrania szefów wydziałów. Zasnąłem pijany w fotelu. Nie takie znów wyjątkowe doświadczenie. Obudziłem się, kiedy ktoś zaczął potrząsać mną za ramię. |
715 |
Smród. Potem uczucie ciepła na udach, przechodzące w uczucie chłodu. Powiedziałem: "przepraszam", wstałem i wyszedłem. Ze stołu wziąłem egzemplarz gazetki szkolnej i trzymając go przed sobą, ruszyłem jak najszybciej do samochodu, mówiąc do siebie: "To jest sen. To jest sen. To jest sen". |
716 |
Sukinsyny. Mogli wyjść na paluszkach z pokoju, zostawiając mnie, żebym się sam obudził, posprzątał po sobie i wymknął się cichaczem. Przynajmniej mógłbym oszukiwać sam siebie wierząc, że to nie wydarzyło się publicznie. Myśląc o tym, zastanawiam się, jak często naprawdę tak postępowali. |
717 |
Właśnie spróbowałem zamknąć się i nie mówić o tym, ale nie da się usunąć tego obrazu z pamięci... siedzą wokół mnie myśląc: ten biedny stary bałwan znów się uchlał. Jakie to smutne, prawda? Potem smród, rozglądanie się i wreszcie ktoś zauważa krople cieknące po krawędzi fotela na dywan. |
718 |
Będę o tym myślał na łożu śmierci. Wiem, że będę. Może to będzie moja ostatnia myśl na tym świecie. Wieść rozniosła się po pokoju nauczycielskim. Pan Lawson zmoczył majtki podczas zebrania. David Hollins, dyrektor, potraktował mnie bardzo sympatycznie. Przepracowałem w tej szkole dwadzieścia lat. |
719 |
A co zostało? – zapytasz. Ach. Trochę melodramatyczna odpowiedź w tej sytuacji, ale taka jest prawda. Został Bóg. Przepraszam. Nie jestem typem kaznodziei. Nie zamierzam nikogo nawrócić. Zawsze byłem wierzący. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że Bóg jest od zastępowania butelki. Zawsze się modliłem. |
720 |
Myślę o sobie: przynajmniej masz swoją wiarę. A David – on naprawdę nie ma nic. Nie chodzi mi o możliwość utraty pracy. On stracił żonę – czy też jej odpowiednik – i córkę. W wieku dziewiętnastu lat to oznacza trochę coś innego. Ma do odzyskania swoją córkę. Może ja mam syna do odzyskania. |
721 |
Myślę, że chciał być sarkastyczny. Ja i David mamy z sobą wiele wspólnego. O tylu sprawach moglibyśmy rozmawiać. Ale jego to naprawdę nie interesuje. Przypuszczam, że gardzi wszelką refleksją, jaką mogę mu ofiarować. Tak naprawdę chce ze mną rozmawiać tylko o jednym jakim byłem sukinsynem. |
722 |
Na początku, po jego powrocie, widywaliśmy się trochę. Mieszkam niedaleko w małym mieszkaniu, odnowiony moralnie, więc musiał pomyśleć, że powinien dać mi szansę. Wpadał tutaj i pozwalał mi potrzymać wnuczkę. Byłem bardzo wdzięczny. W dalszym ciągu ją widuję... Gemma przychodzi od czasu do czasu. |
723 |
Zastanawiam się, czy to by się spodobało jej ojcu. Nie mówił mi za wiele o swoim życiu prywatnym, tylko o moim, więc muszę ułożyć z kawałków to, co wydarzyło się później. Zasadniczo coś się psuło. Wyszedł z więzienia, a ona nie chciała go znać. Dlatego mówię, że to nie była love story. |
724 |
Myślę, że wciąż tak jest pomimo gniewu, upadków, przemocy i alkoholu. Oczywiście nie możemy żyć razem, i w tym jest cała tragedia. Ale kochaliśmy się... kochamy się. Ja kocham, w każdym razie. David i Gemma byli na dragach, kiedy się poznali. Towarzystwo z plaży. Nie heroina, chyba. |
725 |
Czekał tydzień, potem zrezygnował i wyniósł się z mieszkania, żeby mogła znów się wprowadzić. To oczywiste, że nie mógł tam siedzieć i skazywać ją i swoje dziecko na przebywanie z tymi strasznymi ludźmi. Zaproponowałem, że go przyjmę. Mógłby zamieszkać ze swoją matką; miejsca jest dosyć. |
726 |
Ale nie, poszedł mieszkać u przyjaciół. I najwidoczniej – dowiedziałem się o tym zresztą dużo później – najwidoczniej ogarniał go gniew, bardzo silny gniew. Chodził tam późną nocą i krzyczał, dopóki go nie wpuściła. Krzykliwy. Pijany. Denerwował dziecko. Zrobił się uciążliwy. Jak dobrze to znamy. |
727 |
Aż tak bardzo nie ucierpiała. Żadnych podbitych oczu ani rozwalonej wargi. Ale nie to jest istotne. Istotne jest to, że ją uderzył. Oczywiście nie powiedział mi o tym. Gemma przyszła do mnie, kiedy opuścił Minely, i znam to głównie z jej relacji. Od dawna nie miałem o nim żadnej wiadomości. |
728 |
Nie wiem nawet, czy żyje. Długi czas czekałem, żeby się odezwał. Chciałem z nim o tym pogadać. To znaczy, chciałem, żeby sam mi o tym opowiedział. Myślałem czasami: co masz teraz do powiedzenia o sobie, mój panie? Wreszcie miałem nadzieję, że być może w tych okolicznościach spojrzy na mnie inaczej. |
729 |
Miło by było dzielić z kimś swoje słabości. W gruncie rzeczy miałem złośliwą satysfakcję. Tyle czasu stracił, mówiąc mi, jakim to jestem sukinsynem, a teraz... ho, ho, ho. No cóż, wiem, że nie jestem uczciwy. Z nim było inaczej. Jemu zdarzyło się to jeden raz. Przyszedł przeprosić następnego dnia. |
730 |
Może to ja robię z tego za dużą sprawę – każdemu mogą puścić nerwy, a on przecież tyle przeżył. Założę się, że miał stracha. Myślał, że przeobraża się w swojego starego – w potwora! Obaj utraciliśmy nasze związki rodzinne, obaj straciliśmy dzieci. Obaj byliśmy od czegoś uzależnieni. |
731 |
Odszedł jednak i nigdyśmy się już nie spotkali. Jakiś czas potem przyszła pocztówka z Herefordu. Najwidoczniej miał tam przyjaciół; miał zamiar zaliczyć pierwszy poziom egzaminów w college'u. Miał dziewczynę. Wyglądało, że jest dość szczęśliwy. Tak opowiada Gemma. Obecnie są przyjaciółmi. |
732 |
Bardziej niż ja i Jane. "Naprawdę dobrze sobie radzi. Ma uroczą przyjaciółkę. Nie, jest bez zarzutu. Jest czysty. Naprawdę stosunki między nami są dobre" – mówi. Przyjeżdża zobaczyć się z nią i Ooną od czasu do czasu. W wolne dni zabiera Oonę, dzięki czemu Gemma ma trochę chwil dla siebie. |
733 |
Ma instynktowną potrzebę niesienia pomocy. Wierzę, że jest zdolny do wielkiej miłości i oddania. Wiem, że nigdy nie otrzymam od niego tych rzeczy, ale lubię myśleć, że okazałem się użyteczny – kiedy jeszcze był mały, zanim sprawy przybrały zły obrót – jako ktoś, kto zaszczepił w nim te uczucia. |
734 |
To była największa przygoda mojego życia, rozumiesz. Gemma jest kimś wyjątkowym, prawda? I hera też. Lubię być zakochany. To jakby oddawać część samego siebie. Miłość jest na zawsze! Tak, no cóż, już w to nie wierzę. To jedynie coś, co ci się przytrafia, jak wszystko inne. Zaczyna się i kończy. |
735 |
Jak mówili w ośrodku – uzależniasz się tylko raz. Nie odważysz się wziąć znowu, niezależnie od tego, jak bardzo czujesz się bezpieczny. Tego zresztą należy żałować, bo heroina to koncentrat miłości. Żeby kochać inną osobę, musisz czuć się bezpieczny, musisz być na to gotowy. To nie jest łatwe. |
736 |
Przeprowadzam się. Mam teraz nową dziewczynę. Nazywa się Carol i jest dla mnie o wiele lepsza niż Gemma. Stąpa obiema nogami po ziemi. Gemma była trochę zwichrowana, nie? Myślałem, że wie wszystko. Kiedy jest się w takim stanie jak ja wtedy, nawet ktoś taki jak Gemma wydaje się rozsądny. |
737 |
Poznałem Carol u kumpla, a reszta potoczyła się sama. Przeprowadziłem się do niej po kilku miesiącach. To duży dom. Dzielimy go z kilkorgiem innych ludzi. Jest dobrze. Jestem czysty. Mam wspaniałą dziewczynę. Pracuję... ja i praca! Tak, w magazynie. Wiesz, układanie towaru na półkach i takie sprawy. |
738 |
Miałem dobre oceny. Tu w Herefordzie zapisałem się do technikum, ale w tym roku zamierzam zrezygnować z drugiego poziomu. Czeka na mnie college, wiem, że pójdę tam któregoś dnia, kiedy będę gotowy. Prowadzimy z Carol miłe, spokojne życie i to jest właśnie to, czego teraz potrzebuję. |
739 |
Ma głowę na swoim miejscu. Za dobrze mnie zna, żeby mieć ze mną dzieci. Rozśmiesza mnie czasem ta Carol. Kiedy przyjeżdżam do Minely, nie spędzam zbyt wiele czasu z Gemmą. Wszystko jest w porządku, gdy rozmawiam z nią przez telefon, czy spotykam się w pubie, ale jak widzę ją z Ooną, odczuwam ból. |
740 |
Chcę być z nimi, ale Gemma mi nie pozwala. To sprawia, że jestem zły, a nie chcę się złościć na Gemmę. Po co? Skończyło się, w tym tkwi sedno sprawy. Ja i Gemma. Wszystko, co pozostało, to te małe pastylki – pięć miligramów metadonu, końcówka wszystkiego. Carol wie o przeszłości. |
741 |
Opowiedziałem jej. Wie, że jestem na receptach. Pięć miligramów to tyle co nic. Nawet tego nie czuję. Nie potrzebuję tego, nie w takim sensie, że można by mówić uzależnieniu. Miło jest wiedzieć, że się to ma – tylko tyle co tydzień odrobinę zmniejszam dawkę. Teraz znam siebie o wiele lepiej. |
742 |
Wiem, że nie mogę tego zrobić sam. Potrzebuję pomocy. Tu w Herefordzie jest pełno hery. No cóż, wszędzie jest, ale tu widuję kilka znajomych twarzy. Kilka osób z Bristolu z jakichś powodów wylądowało tutaj. Mógłbym pójść i dostać to choćby teraz, gdybym chciał. Tego nie da się uniknąć. |
743 |
Niesamowite, jak to cię szuka. Prawie trzy miesiące po przyjeździe – byłem już wtedy z Carol od paru tygodni – rozmawiałem z pewnym facetem na imprezie i w którymś momencie on powiedział: "Chcesz trochę?". Śmieszna sprawa, ale ani ja go nie znałem, ani on mnie, a w jakiś sposób się domyślił. |
744 |
Włożyła płaszcz i wyszliśmy, chociaż to była udana impreza. Skręciliśmy za blokiem, kiedy powiedziała: "W porządku. Co się dzieje?". Więc jej opowiedziałem. Znała już historię o herze, o Gemmie i o wszystkim. Zapytała: "Nie jesteś tak czysty, jak mówiłeś, prawda?". To był atak z zasadzki. |
745 |
Po tej ofercie na przyjęciu zacząłem odczuwać tę potworną ochotę, której nie doświadczałem od ponad roku. To coś wiedziało, że tam byłem, rozumiesz? Po raz pierwszy od czasu jeszcze przed zamknięciem wiedziałem, że mógłbym wyjść, przejść kawałek drogi i kupić. Nie potrafiłem przestać o tym myśleć. |
746 |
Następnego dnia wróciłem, by mu powiedzieć, że skłamałem, że jednak brałem trochę. Co było właściwie prawdą, tyle że zdarzyło się kiedy indziej. Pojechałem odwiedzić Bristol. To się nie liczyło, coś w rodzaju wakacyjnego romansu, rozumiesz? Zapominasz o takich rzeczach, ledwie wrócisz do domu. |
747 |
Nie martwiłem się, ponieważ wszystko dało się kontrolować. No wiec wykorzystałem to teraz, sprzedałem mu parę kłamstw, powiedziałem, że to się wydarzyło tydzień wcześniej, podczas gdy minęły dwa miesiące. Ale zadziałało. Dostałem receptę. Wszystko w dobrej sprawie – bym znów był czysty. |
748 |
Schodzę z dawki bardzo powoli. Po odrobinie. Chciałem odstawić naprawdę szybko, skończyć z tym raz na zawsze. Niecierpliwiłem się, chciałem, żeby już było po wszystkim, ale doktor powiedział, że to nie jest dobry sposób. "Musisz to bardzo spowolnić, tak byś prawie nie czuł zmian". |
749 |
Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Postępuję właściwie. Byłoby wielce zaskakujące dla kogoś z moją historią, gdybym nie miał paru obsunięć... Tym, czego trzeba unikać, są owe nieoczekiwane ataki. Czasem biorę garść metadonu – wiesz, jako narkotyk. A jednak nie mówię o tym Carol. |
750 |
Nie odważyłbym się. Z Carol trzeba ostrożnie. Jest wspaniała, nigdy się nie czepia. Ale ona na niczym nie była, więc nie może tak naprawdę zrozumieć. Nie należy jej o tym mówić. Staram się, jak mogę najlepiej – oto, co jest ważne. Próbuję podejść do tego pozytywnie. Postępuję właściwie. |
751 |
Nie mydlę oczu samemu sobie. To wcale nie idzie gładko. Mogę się przyznać, że potknąłem się kilka razy. O tym także nie odważę się powiedzieć Carol. I z pewnością nie powiem Gemmie. Mogłaby nie dopuścić do moich kontaktów z Ooną, gdyby wiedziała, że biorę. Nie ma prawa tego robić. |
752 |
Mam prawo ją widywać, a ona ma prawo widywać mnie. Z moją historią nie można przyśpieszać. To tak łatwo pomyśleć: Och, mój Boże, więc tu się znalazłem. Znów jestem na metadonie. Znów się potknąłem. Jestem tylko ćpunem. Jeśli zaczniesz tworzyć złą opinię na swój temat, to już ją masz. |
753 |
Musisz mówić sobie: biorę coraz mniej metadonu, chodzę do lekarza raz na tydzień, nie mam nałogu heroinowego. Postępuję właściwie. I myślę – to jest trochę jak marchewka na patyku, wiesz? – że jeśli się z tego wydostanę, znów będę z Gemmą. Wiem, wiem. Nie wyrzuciła mnie dlatego, że brałem. |
754 |
Błysk. Zniknięcie. Błysk. W każdej przerwie pomiędzy kolejnymi emisjami nadajnika na monitorze pojawiała się blada, ledwie widoczna mgiełka – "Kania" z tej odległości potrafiła już zobaczyć wrak. Ale i dla niej nie było to łatwe. Gdyby nie namiernik, pewnie szukaliby go o wiele dłużej. |
755 |
A potem wszystko się rozpadło, Ziemia zginęła pod termonuklearnymi uderzeniami przeprowadzonymi przez oszalałe nagle Sztuczne Inteligencje, floty kolonialne zdziesiątkowały się nawzajem podczas Bitwy na Pogorzelisku... Właściwie nie wiadomo było, co "Skowronek" napotkał podczas podróży. |
756 |
Dość, że do portu przeznaczenia nigdy nie dotarł. Zresztą baza testowa Działu Rozwoju Floty już wtedy nie istniała. Podobnie jak dziewięć dziesiątych ludzkości spłonęła w ogniu wojny, która wybuchła po śmierci Ziemi. Wraz z nią zaginęły wszelkie zapisy o okręcie. Niszczyciela nawet nikt nie szukał. |
757 |
Czterech medyków, dwóch speców od komputerów, psycholog i piątka z jednostek specjalnych. Każdy z co najmniej dwuletnim doświadczeniem w Operacjach Specjalnych, dziewięciu z nich w akcjach w terenie. Także tych przeprowadzanych na własnym terytorium. Dowództwo nie chciało ryzykować. |
758 |
Dopóki pozostają żywi, ta technologia jest jak najbardziej odzyskiwalna. A jak bardzo jest potrzebna, nie muszę chyba wspominać. Kilka wymienionych spojrzeń, niepewna mina Reese'a. Phillips nerwowo przygryzł dolną wargę, a Stein bardzo głośno wypuścił powietrze z płuc. Cross zaklął cicho. |
759 |
Wszelki sprzęt przewożony razem z nimi najprawdopodobniej uległ zniszczeniu. Hybrydy były... Miały być przełomem. Ludzie kosmiczni. Idealnie działający w przestrzeni. Niestety, całkowicie zależni od technologii. Nie mogliśmy wybrać gorszej pory na skoki ewolucyjne. Przerwał na kilka sekund. |
760 |
Lepszy obraz przekazywały pułkownikowi zewnętrzne kamery promu. Analizy sekcji taktycznej "Kani" były precyzyjne, choć suche. Obraz wraku o wiele lepiej ukazywał ogrom zniszczeń. To, że niszczyciel w ogóle utrzymywał się w jednym kawałku, wydawało się efektem ingerencji sił wyższych. |
761 |
Wokół niemal całkowicie zmiażdżonej rufy unosiła się aureola szczątków – pojawiających się cyklicznie na ekranie błyszczących punktów. Systemy czujników na dziobie po prostu zniknęły, a bok niszczyciela był rozerwany kilkoma eksplozjami, prawdopodobnie – jak sugerował raport – w którejś z wyrzutni. |
762 |
Eksplozja pocisków w wyrzutni raczej nie była wywołana ostrzałem, brakowało innych oznak trafienia. Jednocześnie zabezpieczenia głowic zadziałały jak trzeba – inaczej z niszczyciela nic by nie zostało. Poszło pewnie paliwo i łącza energetyczne zgromadzonych w podajnikach rakiet. Błąd komputera. |
763 |
Brisbane widział już statki w podobnym stanie. Przed Dniem na okrętach wojennych pracowała cała masa SI. Nawigacja, obliczenia bojowe, symulacje, dystrybucja mocy. Właściwie wszędzie, gdzie dało się je wykorzystać. To był dodatkowy, mniej znany aspekt Dnia, przyćmiony przez śmierć Ziemi. |
764 |
Po ramieniu żołnierza pełzła biała plama – zapewne reakcja systemu na światło reflektora. – Ambulatorium, całkowita czystka, wydaje się, że wysmażyło im komputer medyczny. Nie potrafimy uzyskać nawet zgłoszenia systemu, Stein próbował się podłączyć zewnętrznie i poszperać w danych, ale nic z tego. |
765 |
Pancerne wrota powoli ruszyły w górę. – Tędy. Obszar za grodzią był zdecydowanie w lepszym stanie. Nie dostrzegli żadnych widocznych zniszczeń, korytarze wyglądały tak, jakby po prostu przestano ich używać. Gdzieniegdzie paliły się porozmieszczane przez ludzi Harrisa przenośne reflektory. |
766 |
Zasalutował przechodzącym, ciężka rękawica powędrowała do odkrytej skroni. Szturmowcy na ogół nie lubili hełmów, bo ograniczały widoczność. Kapral zapewne zdjął swój, kiedy tylko Harris mu na to pozwolił, i teraz niezamaskowana głowa żołnierza wydawała się zawieszona w powietrzu. |
767 |
Przypominało bardziej sektor niż pomieszczenie – kilka przedziałów oddzielonych przezroczystymi ścianami, dwie sale operacyjne i dwa niezależne laboratoria. Chłodne powietrze pachniało nieco stęchlizną, a wzbudzone reflektorami cienie tańczyły na ścianach. Krypta. Tym właśnie "Skowronek" był. |
768 |
Tutaj niczego się nie dowiemy... – Moment ciszy, a po chwili: – Znaleźliśmy też część załogi. Ton porucznika nie zdradzał żadnego zdenerwowania. Harris był pod tym względem niezawodny. Widział podobne rzeczy wiele razy i jeśli chodziło o opanowanie, Brisbane ufał mu bardziej niż sobie. |
769 |
Okręt wypadł z przestrzeni przystankowej bez żadnej kontroli, a przeciążenia, którym została poddana załoga, z pewnością były mordercze. Systemy bezpieczeństwa musiały zadziałać przynajmniej w kilku miejscach – w końcu hibernatory pozostały nietknięte – ale trudno było liczyć, że we wszystkich. |
770 |
Wszystkie były sprawne. Konający "Skowronek" nie pozwolił umrzeć nikomu. Oficerów było czterech i rozpoznali ich od razu – choć systemy komputerowe okrętu nie działały, każdy pojemnik zastojowy miał własny niezależny system medyczny wraz z podstawowymi informacjami na temat stanu swojej zawartości. |
771 |
Dla lekarzy cała akcja musiała być wyjątkowo nieprzyjemna. – Według systemu medycznego zdrów jak ryba, choć połowy środków, które ma aplikowane, nie kojarzę nawet z nazwy. Ale wszystkie odczyty ma w zielonych polach. Bierzemy jego? James A. Stray. Cholera. Nie powinien mieć imienia. |
772 |
Niech Reese rozłoży się ze sprzętem do biomonitoringu w sali pozabiegowej, chcę być informowany natychmiast, jeśli coś zacznie odbiegać od normy. – Wyprostował się gwałtownie. – Potem sprawdźcie, czy możemy zrobić jakiekolwiek badania tej chemii. Weźcie tylu ludzi, ilu będziecie potrzebować. |
773 |
Czarny uniform z dystynkcjami komandora porucznika i naszywką Pierwszej Kompanii Hybryd sprawiał, że obok zakutych w skafandry ludzi Brisbane'a wyglądał niemal dystyngowanie. Ale nie tylko to go wyróżniało. Spod krótkich jasnych włosów oficera patrzyło na Brisbane'a jedno błękitne oko. |
774 |
Także dane o tym locie. – Pół prawdy jest zawsze lepsze niż nic. Nie było sensu mówić Strayowi, że zwyczajnie mieli ważniejsze rzeczy na głowie, że nie ocalała żadna z baz Sektora Sol, że dziewięćdziesiąt procent ludzkości zginęło w ciągu sześciu miesięcy od Dnia. Prawo do nieświadomości. |
775 |
Dziękuję, sir. – Stray przeniósł spojrzenie na monitor i zaczął pisać. Jego palce poruszały się tak szybko, że trudno było za nimi nadążyć wzrokiem. Brisbane wyszedł z pomieszczenia i zamknął za sobą drzwi. Oparty o przeciwległą ścianę Rivers wyprostował się na widok przełożonego. |
776 |
Przed porucznikiem rozstawiono kilka ekranów diagnostycznych wysokiej rozdzielczości, a po jego prawej stronie unosił się olbrzymich rozmiarów hologram mózgu Straya. Co jakiś czas niektóre części trójwymiarowego modelu zmieniały lekko odcień w zupełnie niewyczuwalnym dla Brisbane'a rytmie. |
777 |
Zestaw plastykowych kostek i mały gwiazdozbiór narzędzi, które wstrząs musiał wyrzucić z jakiejś źle zabezpieczonej skrzynki. Wszystkie śluzy prowadzące do centrum były przepisowo zamknięte. Na szczęście hydraulika nie zareagowała na śmierć systemu komputerowego i działała bez zarzutu. |
778 |
W próżni jedynym dźwiękiem, jaki towarzyszył mozolnemu otwieraniu kolejnych wrót, był ciężki oddech Harrisa w komunikatorze. W minimalnej załodze okrętu obsadę centrali stanowiły dwie osoby. Dwójka oficerów sześć lat temu wpięła się w pasy stanowisk, zabezpieczyła śluzy i przygotowała do skoku. |
779 |
Ktoś mógłby pomyśleć, że po dwóch latach można się przyzwyczaić – Brisbane wzniósł oczy w górę. Unikalne rozumienie pojęcia muzykalności było nieodłączną częścią charakteru Loftona i w oddziale nikt już nawet nie próbował z tym walczyć. Żołnierze po prostu ściszali odrobinę odbiorniki. |
780 |
Jak rozumiem, Stray ma czterech zakładników, nie chcę ryzykować. Zwłaszcza że chce rozmawiać. Na atak zawsze będzie czas. Poruczniku – zwrócił się do Harrisa – zostańcie tutaj i przygotujcie uderzenie, ale żadnych akcji bez mojego rozkazu. Hasło "zielony". Postukał paznokciem w bok hełmu. |
781 |
Starcia nie wygra, ale może kogoś zabić. Spróbuję przemówić mu do rozsądku. – Pułkownik zsunął karabin z ramienia i położył go na podłodze. Z namysłem przyjrzał się kaburze. Nie, pistolet jednak zostaje. W ten sposób da do zrozumienia, że przychodzi jako oficer, a nie jako negocjator. |
782 |
Zabić mnie? Nie sądzi pan, iż Flocie powinno wystarczyć, że zabili mnie i moich ludzi już raz? Brisbane westchnął ciężko, starając się wykorzystać ten czas do namysłu. Niestety, siedzący naprzeciw niego człowiek miał rację. Oraz pistolet. Może Harris faktycznie miał dobry pomysł z wkraczaniem. |
783 |
Nie planowaliście mi pomóc. – Nie podniósł nawet głosu. – I trudno się dziwić. Nie wiecie, jak działamy, nie macie środków, żeby choć podtrzymać nas przy życiu, nie mówiąc już o ruszeniu projektu. Nie ma pancerzy. Bez nich moi ludzie są nikim. Nie ma stabilizatorów. Bez nich za.. |
784 |
Brisbane opuścił wzrok. Jego rozmówca miał rację. Wraz z nadejściem Dnia, w wypalanych ogniem szalonych Sztucznych Inteligencji bazach danych zginęła cała technologia, którą mogli pomóc tym ludziom. Może za kilka lat uda się ją odzyskać, ale Pierwsza Kompania Hybryd nie miała kilku lat. |
785 |
Powiedzmy, porucznik Reese, który będzie moim konsultantem. Reszta ma zniknąć stąd na dziewięć godzin. W tym czasie spróbuję uruchomić systemy "Skowronka". Jeśli mi się to nie uda, po dziewięciu godzinach wrócicie i oddam się do waszej dyspozycji. Brisbane zmarszczył w niedowierzaniu brwi. |
786 |
Ma pan na to moje słowo. Pułkownik długo patrzył na oficera. Na dystynkcje, właśnie poprawiane guziki munduru i okrągłą naszywkę Pierwszej Kompanii Hybryd na lewym ramieniu. Na zajmującą pół twarzy plątaninę urządzeń, mającą go sprzęgać z systemami, które już nie istniały. Rozumiał tego człowieka. |
787 |
Brisbane wzmocnił uścisk i ruszył w prawo, chcąc obrócić komandora tyłem do leżącej na stole broni. Śluza odskoczyła z hukiem ładunku wybuchowego, a Harris wpadł do pomieszczenia, nim zdążyła rozewrzeć się do końca. Przemieszczał się błyskawicznie, robiąc miejsce kolejnym szturmowcom. |
788 |
Po jego skafandrze w żółwim tempie płynęły plamy maskowania. Stray błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi, skulił, niemal całkiem chowając się za sylwetką pułkownika. Wyrwał dłoń z uścisku i sięgnął po broń lewą ręką. Jasna cholera, jaki facet był szybki, Brisbane ledwo dostrzegł ruch. |
789 |
Nagle patrzył prosto w tunel lufy pistoletu Hybrydy, długi i ciemny. Rzucił się bokiem za osłonę stolika, wiedząc, że nie zdąży, nim tamten pociągnie za spust. Seria wystrzelona przez wpadającego przez inne wejście Irvinga trafiła Hybrydę w głowę, dokładnie w gniazdo systemów wizyjnych. |
790 |
To nieuczciwe, nieuczciwe wobec niego, nieuczciwe wobec jego ludzi, nieuczciwe wobec wszystkich żołnierzy, którzy służą po naszej stronie. Byliśmy im winni lojalność, sir, i on niczego więcej nie chciał. Zamrugał kilka razy oczami, otwarł usta, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamilkł. |
791 |
Pracujemy jednak dla Dowództwa Operacji Specjalnych. Zajmujemy się wygrywaniem wojny, a przynajmniej nieprzegrywaniem jej. Technologia, którą znaleźliśmy tutaj, jest bezcenna. Bardzo dosłownie, poruczniku. Na tyle bezcenna, że jak sądzę, nie możemy sobie pozwolić ani na honor, ani na zasady. |
792 |
Mógł mnie jeszcze próbować zastrzelić, ale to nie zmieniłoby sytuacji. Ta sama przysięga, która panu tak teraz ciąży, zapewne skłoniła go do wzięcia pod uwagę skutków, szerszych skutków, otwarcia ognia. Zakładam, że orientował się w sytuacji tak samo dobrze jak pan. Ale był lepszym żołnierzem. |
793 |
Niewielkie, jednoosobowe stateczki uwijały się jak w ukropie, montując rękawy transportowe, podłączając systemy zewnętrzne i oznaczając granice strefy dokowania bojami. Generał Solskjaerd obserwował ich bezgłośny taniec od kilku minut. Brisbane, stojący przy biurku przełożonego, czekał cierpliwie. |
794 |
Nawet śladowe dane dotyczące jej lokalizacji nadal są lepsze niż żadne, a skoro "Skowronek" się znalazł... – Brisbane wzruszył ramionami. – Tonący brzytwy się chwyta. To szansa, której po prostu nie możemy przepuścić. Nie będzie drugiej. Wąskie usta generała wykrzywiły się w ponurym uśmiechu. |
795 |
Ocalała ludzkość szybko zaczęła przypominać grupy złomiarzy walczące na gruzach cywilizacji o resztki spadku. Często pod szumną nazwą "kontrolowanego systemu gwiezdnego" kryły się dwie stacje górnicze, po stu pięćdziesięciu ludzi na każdej i frachtowiec, który zawijał do nich raz na pół roku. |
796 |
Na sygnał wywoławczy wrak odpowiedział szerokopasmówką. Nie ma możliwości, żeby Amerykanie go nie wyłapali. "Sztorm" zagłuszył raport lokalnego garnizonu, ale to kwestia dni, zanim się zorientują, że coś jest nie tak... Solskjaerd przygarbił się lekko, wpatrzony przed siebie niewidzącym wzrokiem. |
797 |
Przełożony, choć wyglądał niepozornie, był jednym z najbystrzejszych umysłów, jakie miała do zaoferowania kadra oficerska Unii Europejskiej. W głowie starszego człowieka ścierały się koncepcje, analizowane były wykresy zysków i strat, ważone krótko- i długoterminowe konsekwencje decyzji. |
798 |
Przez chwilę Wierzbowski był nawet ciekaw słów kolegi, ale przez szum silników clansmana nie dało się nic wyłowić. Pewnie zresztą było to normalne CJ-owe gadanie. Drobna Kicia, z jasną grzywką, która jak zwykle wymykała jej się spod hełmu, bębniła paznokciami w trzymaną na kolanach apteczkę. |
799 |
Wierzbowski wytrzymał dwa uderzenia serca i odwrócił wzrok. Nie potrafił rozszyfrować Thorne'a, który wydawał się nie tyle częścią oddziału, co jego chwilowym sojusznikiem. Marcin zawsze miał wrażenie, że niemal trzydziestoletni szeregowiec widzi pluton tak, jak wilk może widzieć stado owiec. |
800 |
Błękitne grzbiety zatańczyły mu w dłoniach. Wyćwiczone, praktycznie odruchowe ruchy w jakiś sposób uspokajały. Lubił się nimi bawić, żartował, że przynoszą mu szczęście. Oczywiście, w takim przypadku pewnie nie wylądowałby tutaj. Przełożył karty i dotknął grzbietu pierwszej z nich. |
801 |
Będzie walet pik. Przyjrzał się awersowi. No tak, uśmiechnął się krzywo. Jeśli próbuje się w ten sposób sprawdzić, co przyniesie los, może lepiej nie pamiętać układu kart i przebiegu tasowania. Poczuł lekki wstrząs kadłuba maszyny i delikatną, ledwo uchwytną zmianę rytmu pracy silników. |
802 |
Szybko przełożył talię i odkrył wierzchnią kartę. Siódemka kier. Szczęśliwa wróżba. Oby prawdziwa. Kilkanaście minut lotu minęło drużynie Wierzbowskiego bez rozmów, w starannie ukrywanym napięciu. Wreszcie prom zadygotał po raz kolejny i – na ile Marcin mógł wierzyć błędnikowi – wyrównał lot. |
803 |
Musieli już się zbliżać do bazy Juno, gdzie stacjonowały główne siły Czterdziestego Regimentu, od prawie trzydziestu sześciu godzin walczące o planetę z garnizonem amerykańskim. Nierówną walkę, trzeba dodać – ponad pięć tysięcy żołnierzy sił inwazyjnych Unii dawało dwunastokrotną przewagę liczebną. |
804 |
Marcin widział, jak kobieta porusza ustami, ale słyszał ją tylko dzięki komunikatorowi. – Przyszły nowe rozkazy, lądujemy poza strefą bezpieczną. Sierżancie, przygotujcie ludzi do desantu za osiem minut. Odprawa na dole, jak połączymy się z resztą plutonu. Wierzbowski zamrugał szybko kilka razy. |
805 |
Nie najgorsze miejsce. Na kilkunastu filmach zamieszczonych w katalogu odprawy widział obrazy planety, które przesłały im jednostki pierwszego rzutu. Szary całun przykrywający nieliczne, poskręcane rośliny wybijające się nisko ponad grunt. Reflektory żłobiące jasne tunele w kłębach mgły. |
806 |
Oznaczoną markerami linię kompozytowych płyt, po których pełzły transportery, niczym opancerzone żuki z błyszczącymi oczyma świateł. Pędzące po stalowym niebie, gnane silnymi na dużych wysokościach wiatrami chmury. Zdecydowanie nie przypominało to marcowej aury, ale nie było w tym nic dziwnego. |
807 |
Cała Unia posługiwała się datą standaryzowaną według kalendarza ziemskiego. Materiał wideo nie dawał zresztą odpowiedzi na pytanie, jaka pora roku panuje na planecie. Może nawet i wiosna. Jedno trzeba było przyznać – jak na nie najgorsze miejsce New Quebec wyglądała przygnębiająco. |
808 |
Dwadzieścia kilka osób na małej przestrzeni powinno tworzyć coś w rodzaju tłoku, gdzie cały czas zauważa się obecność innych ludzi, ale jakimś cudem Marcin nadal czuł się tak, jakby był zupełnie sam. Krótka odprawa, która nastąpiła później, rozproszyła nieco obawy Wierzbowskiego. |
809 |
Zadanie ma zostać bezwzględnie wykonane w ciągu czterech i pół godziny, tyle czasu posterunek będzie jeszcze zagłuszany. Potem zabierają magów na główny teren działań. Operacja raczej prosta, ale czas jest w niej kluczowy, dlatego wysłano nas. Porucznik wydobyła datapad i wprowadziła kilka poleceń. |
810 |
Unia mogła mieć tu przewagę liczebną, jednak nie czyniło to jej żołnierzy kuloodpornymi. Choć większość znajomych Marcina zgrywała twardzieli przed kolegami z oddziału, to jednak w głębi duszy walki bał się każdy. Może z wyjątkiem takich maniaków jak Thorne czy Wunderwaffe Weiss. |
811 |
Niemal idealnie regulaminowa postawa, poruszająca się powoli, miarowo, ze stałą prędkością lufa karabinu, wreszcie oporządzenie, niezmiennie sprawiające wrażenie nowego, nie pozostawiały cienia wątpliwości. Weiss jakimś cudem zawsze wyglądał tak, jakby wycięto go żywcem z podręcznika szkoleniowego. |
812 |
Kilka metrów od niego Sanchez i Niemi wydawali podobne dyspozycje pozostałym drużynom. Polak popatrzył w stronę, w którą mieli wyruszyć. Kłęby mgły nie tylko ograniczały widoczność, ale niemalże hipnotyzowały lekkim falowaniem, a kiedy nastawił uszu, zdawało mu się, jakby gdzieś pośród nich ktoś. |
813 |
Kilka osób cofnęło się, jakby te parę kroków robiło jakąś różnicę. Wierzbowski zacisnął ręce na karabinie. Właśnie tracili cały element zaskoczenia i jeśli tamci mają w nosie ofiary postronne, to będzie niezła zabawa. Może metr obok niego leżał Szafa z erkaemem wspartym na plecaku. |
814 |
Lufa broni mierzyła w wejście do bunkra, doskonale widoczne w światłach rozstawionych na użytek cywili reflektorów. Z drugiej strony miał Jackiego oddychającego szybko i nierówno. Maskująca chusta zsunęła mu się na szyję i Wierzbowski widział, jak szeregowiec co chwilę nerwowo oblizuje wargi. |
815 |
Nie strzelać! – Usłyszeli krzyk z wnętrza przysadzistego budynku. Chwilę później wyszła z niego piątka Amerykanów. Prowadzący ich całkowicie łysy porucznik mógł mieć czterdziestkę. Na bladej twarzy poznaczonej siatką drobnych blizn mocno odcinały się oczy, jakby wyrzeźbione dosyć topornym dłutem. |
816 |
Idący po prawej stronie szyku Wierzbowski czuł na sobie spojrzenia kilkunastu par oczu. Podświadomie oczekiwał pułapki, tego, że za moment jankesi sięgną do ukrytej broni albo zajazgocze schowany gdzieś kaem. Pozostali chyba też, bo wszyscy rozglądali się czujnie i ostrożnie stawiali kolejne kroki. |
817 |
Nie było tego wiele – większą część bunkra zajmowało pomieszczenie komunikacyjne. Zwykle pełniące rolę serca stacji przekaźnikowej, obecnie było zimną kryptą wypełnioną martwymi urządzeniami i ciemnymi ekranami. Jak można było przewidzieć, ludzie Haddocka zrobili, co mogli, zanim zdali broń. |
818 |
Porucznik Haddock i jego ludzie zostali zabrani przez Cartwright do środka, kiedy tylko pierwsza drużyna zabezpieczyła budynek. Ciekawość robiła swoje i przez chwilę Wierzbowski nawet zazdrościł Szafie i Thorne'owi, których porucznik zabrała jako obstawę. Potem jednak pochłonęły go inne sprawy. |
819 |
W ciągu kilku minut powstał spis wszystkich cywili, a Kicia i Ricardo zajęli się sporządzaniem listy potrzeb medycznych. Sierżant wyznaczył też łącznika ze strony Amerykanów – został nim niejaki Maine, wysoki, na oko sześćdziesięcioletni, chudy jak szczapa mężczyzna o wyglądzie kaznodziei. |
820 |
Ludzie, choć nadal nieufni, przynajmniej przestali sprawiać wrażenie oczekujących na rozstrzelanie. To już było coś. Wierzbowski wiedział oczywiście, że po Dniu nacisk na przestrzeganie konwencji spadł i rzeczywistość wojny często stała w sprzeczności ze szczytnymi ideałami cywilizowanego konfliktu. |
821 |
Uśmiechnął się na widok Ricardo tłumaczącego jakiemuś dziesięciolatkowi konieczność wzięcia sprayu wzmacniającego. Niski sanitariusz gestykulował żywo, wymachując dozownikiem na wszystkie strony. Przed sąsiednim namiotem Kicia prowadziła rozmowę z ciemnoskórą Amerykanką w zaawansowanej ciąży. |
822 |
Nasi dzielni sprzętowi dżokeje chyba też mają echo, więc jesteśmy raczej w... Cóż, w bagnie. Cartwright teraz melduje się sztabowi w Juno, sierżant jest z nią. Wierzbowski po krótkiej walce z własną ciekawością – zakończonej druzgocącą porażką – podszedł do drzwi i stanął obok Szafy. |
823 |
Za dwie i pół to miejsce nie będzie zabezpieczone przez speców od walki elektronicznej... Nawet dziecko będzie mogło przesłać coś na orbitę. Musimy wiedzieć. Oczekuję, że zrobicie, co w waszej mocy – ucięła Cartwright. – Meldujcie o wynikach. W korytarzu Wierzbowski i Szafa wymienili spojrzenia. |
824 |
Sekundę później usłyszeli kroki wewnątrz pomieszczenia. Pewne, szybkie, niemal marszowe Cartwright, łatwe do odróżnienia od nierównych i jakby chwiejnych CJ-a, lekkich, przypominających trucht kroków Isaksson czy ślamazarnego człapania Kudłatego. Porucznik zmierzała w ich stronę. |
825 |
Porucznik nie wyszła z budynku ani na moment, zluzowała za to McNamarę, który przejął dowodzenie obozem. Siedząc na rozkładanym krzesełku z wojskową racją na kolanach, Marcin bawił się swoją talią. Szybko przetasował – tak, żeby nie pozwolić sobie zapamiętać układu – i odkrył pierwszą z kart. |
826 |
W tym świetle wyglądał zupełnie jak McNamara. Tylko broda się nie zgadzała. Wyobraził sobie rosłego sierżanta w złotej koronie i z jabłkiem w ręku. Jeśli jeszcze dodać do tego akcent... Zachichotał cicho. Ale kier mógł być niezłą wróżbą na przyszłość. Schował karty do kieszeni i zajął się posiłkiem. |
827 |
Choć światła pomagały, to widoczność nadal nie przekraczała trzydziestu, może czterdziestu metrów. Panująca tu wszędzie mgła rzedła wewnątrz wyznaczanego reflektorami obwodu, by zaraz poza nim demonstrować swoją supremację. Wierzbowski przeżuł kolejny kęs zimnej porcji, nadal wpatrując się w bagno. |
828 |
Amerykanka podeszła do niego prawie bezgłośnie. To ta od leków, przypomniał sobie. Jak jej było? Josephine. Josephine Cannaranthe. Ciemnoskóra kobieta ubrana była w granatowy jednoczęściowy kombinezon i ciężkie robocze buty. Ewakuacja musiała ją zastać przy pracy – przebiegło przez głowę żołnierza. |
829 |
Było w nich jednak coś nieuchwytnego, co niepokoiło Marcina. Może świadomość legendy Operacji Specjalnych, może zgranie zespołu, zdającego się działać jak jedna, sześcioelementowa maszyna. Może fakt, że ustawili zabezpieczenie, jakby spodziewali się ataku także ze strony plutonu Cartwright. |
830 |
Cała trójka radiooperatorów jednocześnie, niczym marionetki za pociągnięciem sznurka, skinęła głowami. W normalnej sytuacji Marcin uznałby to za śmieszne, teraz jednak czuł przede wszystkim zdenerwowanie. W jakiś sposób bzdury Jackiego, zabawne wcześniej, teraz nie brzmiały aż tak nieprawdopodobnie. |
831 |
Spojrzał na napiętego jak struna Reeda, który chyba jako jedyny nie znudził się jeszcze obserwacją swojego sektora. Co by nie powiedzieć o jego teoriach, Jackie był stężonym duchem bojowym całej dywizji. Czasem Wierzbowski zazdrościł mu beztroskiej wiary w wyszkolenie, dowództwo, zaopatrzenie. |
832 |
Najwyraźniej ten sam protokół bezpieczeństwa, który wyczyścił bazę danych posterunku, załatwił też system anteny. Miało to w sumie sens. Co za idiota robiłby czystkę w komputerze, skoro dałoby się bez problemu zabrać, co się chce, z anten zewnętrznych. Cóż, przynajmniej mogą wracać. |
833 |
Major Hampel również zostanie przy pańskiej kompanii. Jestem pewien, że wsparcie maga się przyda. Zwiadowca kiwnął głową z aprobatą. Co prawda jego jednostka dysponowała już przydziałowym magiem, ale posiadanie dwóch ludzkich komputerów zamiast jednego było czymś nie do pogardzenia. |
834 |
Carrera żartował, że to pieprzone bagno jest po prostu przez jankesów wyszkolone do walki z okupantem. Ma pewnie stopień oficerski i poprzyczepiane na drzewach baretki. Niezależnie od tego, ile razy to powtarzał, wybuchał potem swoim zgrzytliwym, przypominającym nieco porykiwanie osła śmiechem. |
835 |
Dwunastka nie miała co prawda koszar z prawdziwego zdarzenia, ale za to po przemieszczeniu części cywili do obozów przesiedleńczych było tu całkiem sporo pustostanów. To, co obecnie pełniło rolę sypialni drużyny sierżanta McNamary, wcześniej było mieszkaniem jakiejś górniczej rodziny. |
836 |
Jak to się stało, że poduszkowiec patrolowy, na zdrowy rozum wręcz stworzony do warunków panujących na Bagnie, odmówił posłuszeństwa, było zagadką dla całego plutonu. W czasie jednego z jeszcze-szybkich-i-wygodnych objazdów punktów kontrolnych nagle padła turbina i pojazd klapnął w błotną kałużę. |
837 |
Jak ruszyła turbina, to rozwalało sterowanie, jak w końcu udało się ściągnąć części, "Świstak" po prostu nie odpalał. Cartwright oczywiście zarządziła piesze patrole. Tym lepiej, jak powiedziała McNamarze, bo poduszkowiec jest za głośny i nawet ślepy i głuchy wróg da radę się przed nim ukryć. |
838 |
Założył hełm i zaciągnął pasek, z ponurym wyrazem twarzy patrząc na wystrzeliwującą pomiędzy budynkami kolonii pięćdziesięciometrową wieżę kombinatu i świecącą na niej konstelację czerwonych świateł pozycyjnych. – Załatwmy przynajmniej to jak najszybciej... Chcę się załapać na kolację. |
839 |
Pozornie bezsensowne godziny i dni ćwiczeń padania na ziemię, podrywania się i tego wszystkiego, czego można nauczyć się w pięć minut. Ale nie o to chodzi, nie o nauczenie się. Wiedza może pomóc wykonać zadanie, sprawność – wygrać potyczkę, ale w nagłych sytuacjach właśnie instynkt ratuje życie. |
840 |
Zdecydowanym ruchem odsunął rozdygotanego Reeda, podał mu swój hełm i karabin, a potem zajął się leżącym. Kurwa, dzieciak faktycznie kogoś trafił – pomyślał Marcin. Złodziej? Jakiś cholerny zamachowiec? Zdecydowali się na coś? Ale w pojedynkę? Na uzbrojonych żołnierzy? Idiotyzm przecież. |
841 |
A może to jakaś pułapka? Rozejrzał się po zalegających w parku maszyn cieniach. Nic. Oczywiście to nie był żaden dowód. Dobrze przygotowaną i opartą na umiejętnym maskowaniu zasadzkę wzmacniacz wykrywał tylko w warunkach laboratoryjnych, a i to jedynie wtedy, kiedy był w doskonałym stanie. |
842 |
Wunderwaffe przyjechał transporterem razem z Ricardo i nas pozbierali. – Wierzbowski wzruszył ramionami. Teraz, kiedy wrócili już do garnizonu, błyskawicznie odzyskiwał nonszalancką pozę. A przynajmniej starał się. – Nie zostaliśmy napadnięci przez bandę tubylców z dzidami, jeśli o to wam chodzi. |
843 |
Nieuzbrojone. Powód nieważny. Wszyscy nagle zamilkli, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W zupełnej ciszy Sokole Oko podciągnął się i usiadł na górnej pryczy. Potem uniósł na chwilę głowę i potoczył wzrokiem po pokoju. Poza tym na pobliźnionej twarzy kaprala nie drgnął ani jeden mięsień. |
844 |
Nikt się nie odezwał. Przez ostatni miesiąc starannie unikali tematu amerykańskiej placówki, nawet nie próbowano snuć hipotez na temat tego, co mogli zrobić komandosi Dowództwa Operacji Specjalnych. Bueller złamała tabu i chyba się nawet zorientowała, ale w tym momencie nie mogła już się wycofać. |
845 |
Zawsze do wszystkich mówił po imieniu. Było to, co prawda, dość nietypowe, ale w plutonie szybko założono, że jest to jeszcze jedno z jego dziwactw. – Robercie, pomyśl, o czym mówisz. Szczeniak parsknął śmiechem. Przebiegł wzrokiem po pozostałych obecnych jakby w poszukiwaniu wsparcia. |
846 |
Co z tego, że było to w miejscu, gdzie nie miało prawa być w ogóle nikogo, a co dopiero dzieciaków? Kiedy razem z Kicią ładowali ciało do transportera, czuł na sobie spojrzenia, widział ludzi w każdym oknie kolonii. Ta bardziej zdroworozsądkowa część umysłu mówiła mu oczywiście, że to niemożliwe. |
847 |
Ale to były ciała żołnierzy, ludzi z bronią, którym płacono za zabicie jego. Uzbrojonych wrogów, podobnych do siebie, noszących jednolite mundury i o niewidocznych twarzach, ukrytych za systemami wizyjnymi. Tym razem nie zginął żołnierz i ta świadomość sprawiała, że szeregowy czuł się dziwnie. |
848 |
Porucznik przekaże szczegóły za... – zerknął na zegarek – cztery minuty i trzydzieści osiem sekund. Zwijać się. Nich ktoś skoczy po Szafę. Bueller z westchnieniem ruszyła do plecaka. Sokole Oko zarzucił karabin na plecy i stanął przy drzwiach. CJ zaczął potrząsać śpiącym Thorne'em. |
849 |
Zachowywała się tak, jakby rozpaczliwie starała się wykopać możliwie głęboką fosę pomiędzy Cartwright – kobietą i Cartwright – oficerem. Żeby nikomu nawet do głowy nie przyszła myśl, że można ją odbierać jako atrakcyjną dwudziestokilkulatkę o jasnych jak słoma włosach i bardzo błękitnych oczach. |
850 |
Nie po pierwszym pechowym razie, kiedy usłyszała jakąś głupią aluzję, którą palnął Szczeniak. Od tego momentu wszyscy wiedzieli, że nie jest bynajmniej łagodniejsza od mężczyzn czy brzydkich kobiet. Jakoś przestano w ogóle zauważać jej wygląd. Porucznik patrzyła ponad holoprojektorem na swój pluton. |
851 |
Cicha, szara, pochłaniająca dźwięki... A raczej przekształcająca je w swój własny język. Nieruchoma, ale tylko do momentu, kiedy się w nią zanurzyli. Przesłoniła jasne przecież oświetlenie kompleksu już po kilkunastu krokach, zastępując je niewyraźną poświatą, drżącą i dezorientującą. |
852 |
Jak dobrzy znajomi, najpierw cicho zaznaczyły swoją obecność, by po chwili stać się słyszalnymi już wszędzie. Bulgot. Seria szybkich plaśnięć, jakby ktoś bardzo lekki biegł po płytkim błocie. Stłumiony trzask łamanej gałęzi nadgniłego drzewa. Jęk? Nie, to pewnie odgłos ulatniającego się gazu. |
853 |
Uniesiony po raz chyba setny namiernik CJ-a w końcu wyłapał po prostu jedną z rozmieszczonych na moczarach, wpół zatopionych w błocie tyczek zawierających podstawowe sensory i przede wszystkim informacje o własnej lokalizacji. Szczęśliwie, nieuszkodzoną, co wcale nie było takie oczywiste. |
854 |
Kilka zmęczonych "tak jest" zawtórowało pomlaskiwaniu wojskowych butów o błoto, kiedy sekcja ustawiła się w szyku. Sokole Oko ruszył pierwszy, niemal bezgłośnie stawiając stopy w sięgającej ponad kostki wodzie. Nie wyglądał na ani odrobinę bardziej zdenerwowanego, niż kiedy był w środku garnizonu. |
855 |
Przerażające, jak łatwo jest uchwycić się mitu. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że niewysoki zwiadowca rzeczywiście mylił się rzadko. I nawet jeśli tutaj, na Bagnie, gdzie technika zawodziła, a wzrok nie sięgał dalej niż na kilkanaście kroków, nie mieli zbyt wielu innych możliwości. |
856 |
W grząskim, niepewnym terenie i w ciemności nocy nawet te trzy godziny marszu, który mieli za sobą, niepokojąco przypominały trzy lata. Kicia – drobniejsza od innych sylwetka na tyłach szyku – natychmiast ukucnęła i oblała twarz wodą z manierki, a CJ podjął bezsensowną próbę wytrzepania wody z buta. |
857 |
Wierzbowski i Szafa spojrzeli na siebie w ciemności. Sokole Oko nawet nie zająknął się, w jaki właściwie sposób w ogóle wiedział o obecności wroga. Ale on nigdy nie mówił takich rzeczy, po prostu wiedział. Wszyscy się do tego przyzwyczaili i po pewnym czasie McNamara też przestał pytać. |
858 |
Sokole Oko, bierz Thorne'a i idźcie to sprawdzić, reszta czekać. Nikt nie strzela bez rozkazu. Czekali. Kiedy dwójka zwiadowców zniknęła im z oczu, tylko to im pozostało – czekanie na meldunek i wsłuchiwanie się w kolejne uspokajające stuknięcia w mikrofon oznaczające, że tamci jeszcze żyją. |
859 |
A może dziwne zawirowanie czarnej wody wywołały czyjeś kroki? Czy Kicia dalej tam leży, czy pozostał po niej tylko sam plecak? Czy to czyjś płacz słychać na bagnie? Chichot? Ściszoną rozmowę? Zaskakiwanie zatrzasków wbijanego magazynka? Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. |
860 |
Zwielokrotniony plusk wzburzanej wody powracał głośniej, a to, co jeszcze niedawno było szeptami i chichotami na granicy słyszalności, teraz przeszło w odległe zawodzenie niewyczuwalnego wiatru, a w pewnym momencie Marcin był niemal pewien, że usłyszał krótki, urwany wrzask, jakby zwierzęcia. |
861 |
Przez krótką chwilę zdawało się, jakby bezpośrednio za Kicią posuwała się po wodzie niewielka zmarszczka. Przed oczyma wyobraźni żołnierza stanęła zębata paszcza otwierająca się pod wodą tuż obok wojskowego buta starszej szeregowej. Choć to oczywiście były bzdury, podpowiadał rozsądek. |
862 |
Zwykle jednak witali ją z ulgą. Droga oznaczała teren wyrwany planecie, fragment ludzkiego terytorium. Choć mgła unosiła się nad nią dokładnie tak samo jak wszędzie indziej, żołnierze lepiej się czuli, poruszając się po czymś, co zostało wybudowane, co miało początek, koniec i cel. |
863 |
Łączność z transporterem mieli już od ponad dwudziestu minut, kiedy bryła pojazdu oraz sylwetka wartującego Kowboja wyłoniły się z szarości – Pączek wyłapał ich lokalizatory i wbił się na komlinkowy kanał łącznościowy. Mówił szybko i nerwowo, nawet jak na siebie, ale naprowadził ich bezbłędnie. |
864 |
Podejrzewali, że chłopak musiał wymknąć się z koszar wkrótce po tym, jak większa część plutonu opuściła Dwunastkę. Nikt z pozostałych w koszarach ludzi nawet tego nie zauważył – obsada była i tak minimalna, więc naprawdę nie było komu pilnować otępiałego chłopaka siedzącego na ambulatoryjnym łóżku. |
865 |
Nie zatrzymał się też po dalszych dwóch uderzeniach. Ani kolejnych. Carrera omal nie zwymiotował podczas oględzin medycznych. Tak przynajmniej powiedział Kowboj w transporterze. Dwunastka powitała ich włączonymi wszystkimi reflektorami i wartownikami z sekcji Sancheza przy bramie i przy koszarach. |
866 |
Zawiadomi górę i ściągnie tu prawdziwych śledczych. Sami nic nie zrobimy. Znasz się na dochodzeniach? – Bueller złożyła się w skomplikowanej figurze gimnastycznej, starając się jednocześnie zdjąć buty, wyjąć datapada z torby i wykręcić się przodem do znikającego w łazience szeregowca. |
867 |
Wierzbowski uśmiechnął się w duchu. Choć rzucone przez kolegę pytanie wydawało się luźnym przedłużeniem rozmowy, tak naprawdę było testem – przynętą dla tych, którzy mogli oczekiwać samodzielnych akcji. Którzy palili się do roboty śledczej. Za których w razie czego będzie można się chować. |
868 |
Trzy ruchy na koszulkę, cztery na czystą bluzę mundurową. Wyćwiczony gest zamienił zrolowane poncho przeciwdeszczowe w regulaminową kostkę, którą żołnierz natychmiast ułożył na poskładanym już kocu. Rzeczy Jackiego. Tak naprawdę dopiero wtedy dotarło do wszystkich, że chłopak nie żyje. |
869 |
Podoficer zwykle działał tylko w dwóch trybach. Wesołego swojaka, zawsze z anegdotą na podorędziu, kiedy sytuacja była luźna, oraz skupionego i zimnego profesjonalisty. Niestety, obdarzony przez naturę dość dużą otwartością i dobrodusznością, rzadko kiedy bywał w tej drugiej roli przekonujący. |
870 |
Jeśliby którykolwiek z żołnierzy miał coś wspólnego z prowadzeniem dochodzenia, wiadomość o tym – razem z trzema różnymi i wzajemnie sprzecznymi interpretacjami śladów – już byłaby na ustach wszystkich. Jako że żadna wieść do nich nie dotarła, oznaczało to działanie na ślepo. To nie mogło być dobre. |
871 |
Oczywiście ryzyko można było co najwyżej minimalizować. Mundury, naszywki z flagą Unijnego Skrzydła Kolonialnego oraz wilczym łbem Czterdziestego Regimentu Piechoty Kolonialnej, pancerze, hełmy i przede wszystkim broń same w sobie budowały potężny mur na drodze do jakichkolwiek pokojowych dyskusji. |
872 |
Zwykle. Teraz transporter był jedynym poruszającym się obiektem na ulicy. Otwarty normalnie prawie do samego rana pub był zamknięty na głucho, żaden dźwięk nie dochodził też z virtuala, a holograficzna reklama dyskoteki została odłączona, chyba pierwszy raz, odkąd Wierzbowski pamiętał. |
873 |
Obserwują nas. – Jego wzrok przesunął się po kolejnych nieprzezroczystych od zewnątrz oknach. Koloniści zawsze trzymają się razem – zwykle przecież nie mają nikogo innego w bardzo dalekich i często wrogich miejscach. Poczucie wspólnoty buduje się w takich warunkach właściwie automatycznie. |
874 |
Może Szczeniak ma rację, może trzeba przestać się cackać, pogrozić i będzie spokój. W końcu to oni są uzbrojeni. I to im zamordowano człowieka, podczas gdy śmierć tamtego dzieciaka była wypadkiem. Więc dlaczego sierżant tak się nad tym trzęsie? Musieli zadzwonić trzy razy, zanim drzwi się otwarły. |
875 |
Stanął w nich na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna w luźnej koszuli w dawno już wyblakłe wzorki i roboczych spodniach. Na lewym ramieniu miał zawiązaną czarną chustę. Siwiejące rude włosy były zaczesane na bok, a w kącikach bladozielonych oczu wiek wyrył charakterystyczne kurze łapki. |
876 |
Fragment pomieszczenia, który Wierzbowski zdołał dojrzeć, był pomieszaniem funkcjonalności oraz zatrzęsienia stylizowanych na antyczne drobiazgów. Ze ściany patrzyli dwudziestopierwszowieczni aktorzy, a obok zestawu virtuala stała kolekcja książek z bardzo przekonującej imitacji papieru. |
877 |
McNamara gestem nakazał dwójce żołnierzy pozostać w korytarzu, a sam z Kicią wszedł do wnętrza mieszkania. Wyszli może po trzydziestu sekundach. Sami – najwyraźniej młody O'Riley wyczuł pismo nosem i zniknął z widoku. Z jakiegoś powodu ani sierżant, ani Kicia nie wyglądali na zawiedzionych. |
878 |
Kapral kiwnął głową i pierwszy wyszedł na zewnątrz. Kolejny strzał nie padł, ani wtedy, ani później, gdy na ulicy była już cała czwórka. Pokonanie kilkunastu metrów do pojazdu zajęło im niekończące się pięć sekund. Wierzbowski złapał się na nieustannym zerkaniu na potężną bramę kopalni. |
879 |
Wierzbowski zmarszczył brwi, próbując bezskutecznie wyłowić słowa ze ściszonego meldunku radiowca. CJ był wyraźnie zdenerwowany – przestępował z nogi na nogę i lekko zaciskał i rozluźniał dłonie. Porucznik zapytała o coś ściszonym głosem, po czym kiwnęła głową po wysłuchaniu odpowiedzi szeregowca. |
880 |
Żołnierze spojrzeli po sobie. Ktoś potrząsnął głową, jakby nie do końca uwierzył w to, co usłyszał. Stojącemu obok Wierzbowskiego Szczeniakowi wyrwało się ciche przekleństwo. Grupa górników zafalowała i pośród rozbudzonych szeptów rozległo się nawet kilka głośniejszych protestów. |
881 |
Krok w tył, opuszczenie lufy. Przed wystrzałem powstrzymał się w ostatniej chwili, wyhamowany ostrym: "Stój!" Niemi. Drugi cywil już miał w ręku ciężki i nieprzyjemnie kanciasty próbnik. Trzeci ruszał właśnie na pomoc kolegom, kiedy zderzył się z olbrzymim, szerokim w barach Neve'em. |
882 |
To wszystko zaczyna przyspieszać i niedługo w ogóle tego nie będzie się dało zatrzymać. A wtedy naprawdę będziesz mogła postrzelać. Kobieta tylko parsknęła i pokręciła głową. Ale nie powiedziała nic więcej, w milczeniu przypatrując się znikającym we wnętrzu transportera górnikom. |
883 |
Jakoś nigdy nie potrafił sobie wyobrazić momentu, w którym z kilku małych kamieni powstaje niszcząca fala porywająca ludzi i maszyny, spychająca z drogi nawet potężne sześćdziesięciotonowe spartany, rzucając je niczym plastykowe czołgi zabawki, niedbale, do góry nogami albo z zerwanymi wieżami. |
884 |
Zdarzało im się mylić, oczywiście, zwłaszcza na Bagnie, gdzie sensory w ogóle trochę wariowały. Ale jakoś nikt nie wierzył, że to właśnie miał być taki przypadek. Ledwo umieścili więźniów w dwóch pomieszczeniach wyznaczonych na areszt, a już szli na odprawę. Trzeciej drużynie dostał się patrol. |
885 |
Z kolei Thorne po prostu wzruszył ramionami, a Szafa rozmawiał ściszonym głosem z Kicią, która chyba wolałaby iść na patrol, niż pilnować więźniów. CJ właściwie i tak był jakby na patrolu, bo musiał zmienić Kudłatego przy sensorach w sali kontrolnej, gdzie zniknęli też Cartwright i McNamara. |
886 |
Ale żaden przy zdrowych zmysłach nie zrobi tego w ich obecności. Kiedy dowódca pełni swoją funkcję, jest nieomylny. Nawet balansująca na krawędzi furii Bueller i Szczeniak o niewyparzonym języku świetnie rozumieli tę zasadę. Dlatego właśnie Colin McNamara wszedł do idealnie cichej sali. |
887 |
Gotowość, ale nikt nie podnosi broni. Nie mierzymy. – Rosły podoficer ruszył powoli ze swojego stanowiska naprzeciw nadchodzącym. – Dowodzenie, mamy około stu do stu pięćdziesięciu kontaktów, cywile, brak widocznej broni – rzucił jeszcze na otwartym kanale i ruszył naprzeciw zbliżającej się grupy. |
888 |
A może właśnie dlatego? Szeregowy potrząsnął głową z niedowierzaniem i rozluźnił chwyt na broni, patrząc na wymianę zdań pomiędzy Colinem McNamarą a kilkoma zapewne najgłośniejszymi cywilami. Z odległości ponad trzydziestu kroków nie słyszał, o czym dowódca rozmawia z przybyłymi. |
889 |
Kilkanaście metrów obok Marcina wymierzona w ziemię lufa broni Szafy podskoczyła na ułamek sekundy w górę, ale zaraz powróciła do przesuwania się lekko w ślad za wzrokiem wypatrującego zagrożeń żołnierza. Kicia nerwowo przygryzała wargi, spoglądając to na McNamarę, to na Wierzbowskiego. |
890 |
W pewien sposób usprawiedliwiała jego własne wątpliwości, wiedział, że nie tylko on sam się waha. W grupie wartowniczej chyba tylko ona myślała podobnie do Wierzbowskiego. McNamara był sierżantem, do tego o wiele starszym od szeregowca. Zawsze sprawiał wrażenie, że wie, co robić. |
891 |
Podobnie zresztą było z Sokolim Okiem, zdającym się – pomimo spokojnego głosu i pojednawczego tonu – czasem w ogóle nie być człowiekiem. Szafa... Szafa, kiedy opuszczał garnizon, stawał się maszyną do prowadzenia wojny, pozbawioną ludzkich uczuć, posłuszną rozkazom niemal bez mrugnięcia okiem. |
892 |
I podczas gdy Marcin miał w oddziale kilka osób, do których czuł respekt albo szanował ich zdanie, jasnowłosą felczerkę po prostu lubił. Pomachał do koleżanki, bardzo licząc na to, że jego uśmiech kwalifikuje się jako "uspokajający". Chyba zadziałał, bo dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi. |
893 |
Choć pancerz i hełm sprawiały, że wydawała się większa, Jeyne Cartwright nadal wyglądała przy podoficerze jak dziecko. W przeciwieństwie do sierżanta nie robiła pojednawczych gestów. Stała wyprostowana, z rękoma założonymi za plecy, w milczeniu wpatrując się w stojący naprzeciw tłum. |
894 |
Rozejdźcie się do domów i przyjdźcie kilkuosobową grupą, a będziemy rozmawiać – mówiła dalej tym samym tonem. Kolejny kamień – a raczej, jak zauważył Wierzbowski, jakiś kawałek metalu – poszybował ponad tłumem. Ten był celniejszy. Kicia jęknęła i zatoczyła się lekko po uderzeniu w hełm. |
895 |
Biegnący za nim Bob, właściciel pubu przy głównej ulicy, potknął się i rozłożył jak długi na mokrym betonie ulicy. Kawałek dalej McNamara zrobił krótki krok do przodu, stając pomiędzy napastnikami a Cartwright. Pierwszemu wystrzelił antyrozruchowym pociskiem w klatkę piersiową niemal z przyłożenia. |
896 |
Żołnierz uderzył go metalową kolbą karabinu, wywołując krótki krzyk. Wierzbowski zobaczył jeszcze, jak przerażona Kicia, leżąc na ziemi, strzela do pochylającego się nad nią olbrzyma w niebieskim kasku ochronnym. Pocisk musiał trafić w brodę, bo głowa mężczyzny podskoczyła jak po uderzeniu młotem. |
897 |
Odpalił kolejny gumowy pocisk bez mierzenia, byle w kierunku wroga. Wtedy właśnie coś ciężkiego uderzyło go w czoło, tuż pod hełmem. Osunął się na jedno kolano, walcząc z eksplodującymi przed oczyma kolorami. Czuł, jak uginają się pod nim nogi, i tylko z trudem utrzymał się w klęku. |
898 |
Cartwright zaczęła coś mówić przez radio, przyciskając dłoń do ucha. Szafa ruszył w jej stronę, zmieniając magazynek. Wystrzał padł mniej więcej wtedy. Marcin nie usłyszał go w jazgocie broni McNamary. Porucznik po prostu nagle runęła na ziemię, wprost pod nogi nadbiegającego erkaemisty. |
899 |
Broń Szafy wypluwała z siebie kolejne serie, a żołnierz nie przejmował się już tym, żeby pociski przechodziły w bezpiecznej odległości nad głowami tamtych. Kicia podniosła się i z pomocą Sokolego Oka dotarła do Cartwright. Ktoś musiał rzucić granat dymny, bo wszystko zaczęła nagle spowijać szarość. |
900 |
Dwa drakkary, czterdzieści osób. Marcin ze swojego stanowiska patrzył, jak z brzuchów maszyn wytaczają się transportery opancerzone, jak przed budynkiem garnizonu rozstawiają punkty obronne dwa pełne plutony piechoty. Dowodzący nimi porucznik Kunne nie różnił się niczym od swoich podkomendnych. |
901 |
W tym czasie dwie kule w ramię dostał Torpeda, a Kowbojowi pancerz uratował życie, co żołnierz przypłacił rozległymi siniakami na całym tułowiu. Najpoważniejsza ofiara starcia – Kudłaty – był tak poszarpany odłamkami, że Kicia i dwóch medyków z oddziału Kunnego nie bardzo wiedzieli, od czego zacząć. |
902 |
Wilcox w ogóle nie wypowiadała się na ten temat, krążąc tylko po korytarzu przed zamkniętym wejściem do zabiegówki jak uwięzione w klatce dzikie zwierzę. Nadal brudna od maskowania i w ubłoconym mundurze sama miała na ramieniu opatrunek, ale na pytania medyków kręciła tylko głową. |
903 |
Wszedł do pustej sypialni – wydawało mu się, że ostatni raz był tu potwornie dawno – i usiadł na pryczy. Zdjął pancerz i przepoconą bluzę mundurową. Był w trakcie rozwiązywania butów, kiedy w drzwiach stanął McNamara. Sierżant był blady na twarzy i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie widział. |
904 |
Ale nic nie było w porządku. Godzinę później w Dwunastce wylądowała mangusta z oznaczeniami Drugiej Kompanii Zwiadu. Dowodzący nimi oficer natychmiast udał się na rozmowę z McNamarą. Mniej więcej po kwadransie wyszedł, wskoczył do strumieniowca i po chwili maszyna już znikała we mgle. |
905 |
Oddział Kunnego wyruszył na patrole w poszukiwaniu kontaktów z wrogiem, póki jeszcze oczka działały. Potężne drakkary, pozbawione obciążających je transporterów opancerzonych, czekały w pogotowiu, gotowe poderwać się na pierwszy sygnał i udzielić siłom naziemnym morderczego wsparcia z powietrza. |
906 |
Pewnie w kilku udałoby się wszystko wyprostować. Ale tak naprawdę zdarzenia od pierwszego wystrzału pozostawały niemal zupełnie poza kontrolą. Po prostu szły od jednego logicznego następstwa do drugiego. Lawina, która zapoczątkował feralny patrol, porwała ze sobą dziewiętnaście istnień. |
907 |
Kilku podobno próbowało uciekać. Dwójka zginęła, udzielając pomocy staremu O'Rileyowi, którego trafiono precyzyjnie w krzyże. Dziecko, dwunastoletniego Seana McManusa, który ukrywał się akurat za drzwiami do jednego z budynków mieszkalnych, bardzo solidnymi, ale jednak nie kuloodpornymi. |
908 |
Musiał myśleć, że to była samowolka, że komuś puściły nerwy, w końcu zanosiło się na bijatykę. Zareagował natychmiast, ale tamten źle zinterpretował błyskawiczny doskok olbrzymiego Szkota. Colin McNamara dostał w szyję, dokładnie przez taki sam przypadek jak dzieciak zastrzelony przez Jackiego. |
909 |
Oddziały UE czekały ześrodkowane w kluczowych punktach Strefy Obrony Strategicznej. Większość wojsk wycofano z kolonii, pozostawiające je samym sobie. We wszystkich prawdopodobnych miejscach desantu wroga stacjonowały samodzielne jednostki przeciwlotnicze, saperzy minowali drogi pomiędzy koloniami. |
910 |
Po prostu nie spodziewali się, że będzie ich tak wielu. Jankesi weszli do systemu we wtorek i pomimo wysiłków eskadry "Królewskiego Dębu" już czterdzieści godzin później na niebie Bagna pojawiły się jasne smugi znaczące ślady wejścia w atmosferę promów Sto Pierwszej Powietrznodesantowej. |
911 |
Podobno flota przepuściła zaledwie trzy czwarte sił amerykańskiej dywizji, a niepewna sytuacja przewagi orbitalnej – oraz paskudne warunki atmosfery New Quebec – w praktyce uniemożliwiały pełne wsparcie lotnictwa, ale i tak na jedyny Czterdziesty Regiment na powierzchni planety było ich aż nadto. |
912 |
Doskonała proporcja sił do ataku. Pewnie dowodzący siłami UE generał Valerie pluł sobie teraz w brodę, że zabrał na Bagno tylko Czterdziesty Regiment, a nie całą dywizję. Luki w kadrze musiały być bardzo dotkliwe – placówką dowodziła Cartwright, postawiona na nogi właściwie tylko chemią. |
913 |
Sierżant Borgia z plutonu C, zwany Szalonym Borgią, zaczął przyjmować zakłady, czy uda się wystrzelić do wroga przed rozkazem ewakuacji. Marcin sam obstawił, że tak, choć miał szczerą nadzieję przegrać, traktując swój zakład raczej jako ofiarę dla dowolnego boga wojny, który chciałby go wysłuchać. |
914 |
Podobno flota nie dopuściła do zajęcia przez jankesów orbity, a w bitwie nad planetą strąciła im lekki krążownik i dwa niszczyciele. Podobno Strefa Obrony Strategicznej kurczyła się z dnia na dzień i generał Valerie bronił tylko tajnego projektu, o który chodziło w całej inwazji. |
915 |
Osiemnastu rannych. Musieli zatrzymać się tutaj, nie przeżyliby lotu dalej. Cartwright odwołała komplet sanitariuszy z normalnych obowiązków, a niewielką mesę Kijowa kazała przerobić na dodatkową salę opieki – ambulatorium nie było przeznaczone do zajmowania się taką liczbą rannych. |
916 |
Do rana zmarło sześciu. Nie grzebali ich na miejscu, po prostu zamknęli ciała w plastykowych kontenerach. Jakby Cartwright liczyła, że potem będą mieli czas i możliwości, aby transportować martwych żołnierzy. Resztę sanitariusze zdołali ustabilizować na tyle, żeby przewieźć ich na tyły. |
917 |
Olbrzymi technik, fałszywie nucąc wesołą melodyjkę, uwijał się przy "Świstaku" i istotnie zanosiło się na to, że poduszkowiec w końcu zacznie działać jak należy. Od dłuższego czasu maszyna sprawiała głównie kłopoty, jednak Mały, kierowany podziwu godnym oddaniem, zapewniał, że ją odratuje. |
918 |
Chudy nawet w pełnym umundurowaniu żołnierz z plutonu C pomachał im na powitanie, po czym nonszalancko zarzucił karabin na ramię i usiadł na burcie "Świstaka". Przez chwilę grzebał pośród licznych kieszeni uprzęży, w końcu wydobył niewielkie plastykowe pudełko. Wyciągnął je w stronę kolegów. |
919 |
Zresztą, jak zdążyłem ją poznać, to teraz szykuje nam jakąś niespodziankę. Nie ma czasu na maluczkich, jak ja – planuje wojnę. Poważnie, współczuję wam. Nie zdziwiłbym się ani trochę, gdyby posłała nas na poszukiwanie przeciwnika. – Żołnierz zarechotał suchym, przypominającym kaszel śmiechem. |
920 |
Była chyba jedyną osobą na sali, u której dało się dostrzec radosne podniecenie. Wiele osób przewyższało starszą szeregową Camillę Isaksson pod względem umiejętności bojowych czy oddaniu służbie. Nikt jednak nawet się do niej nawet nie zbliżył w kategorii uzależnionych od ryzyka. |
921 |
Generał Valerie planuje załatwić parę spraw ze zgrupowaniem "Currahee", w okolicy Przejścia Jeuneta, dwadzieścia kilometrów stąd. My oraz von Zangen mamy zapewnić mu spokój w trakcie tej dyskusji. Wierzbowski nerwowo potarł podbródek. Jeśli dowódca mówił prawdę, zanosiło się na walną bitwę. |
922 |
Nie tylko on zdawał sobie z tego sprawę. Na siedzeniu obok Kowboj energicznie zgasił papierosa i przez chwilę wpatrywał się w pogniecionego peta, CJ zaklął cicho po portugalsku, a nieco dalej Thorne zmrużył oczy i lekko przygryzł wargi. Jak na niego była to zaskakująco mocna reakcja. |
923 |
Wbrew pozorom żołnierze, jakkolwiek by zapierali się znajomości matematyki, potrafili być mistrzami liczenia szans. Jakiś naturalny instynkt pozwalał im wyczuć kłopoty, nawet gdy te ukrywały się w pozornie całkiem niewinnych informacjach. A tym razem sytuacja nie była tylko ryzykowna. |
924 |
Była krytyczna. Utrzymanie linii przeciwko wrogowi, który atakuje z przewagą ludzi i ciężkiego sprzętu, to coś zupełnie innego niż tańce Trzeciego Batalionu wokół zgrupowania "Bastogne". Tamci przynajmniej mieli pole manewru. Sanchez milczał. Pozwalał ludziom przetrawić wiadomość. |
925 |
To potrwa według planu mniej więcej dziewięć godzin. Dowódca chce tam pełen perymetr, na wypadek gdyby Amerykanie puścili jakieś dalekie rozpoznanie. Siedzący nieopodal Szczeniak skrzywił się z dezaprobatą, a O'Bannon westchnął cicho, ale poza tym druga drużyna powstrzymała się od komentarzy. |
926 |
To wszystko. Istnieje pewne szczególne uczucie, które przychodzi zawsze po ostatnich słowach odprawy. Niezależnie od tego, jak ciężko mają wyglądać nadchodzące godziny, zaraz po rozdzieleniu zadań da się wyczuć mobilizację, nagłą falę dobrego nastroju przepływającą przez wszystkich zebranych. |
927 |
Wierzbowski zdołał zachować jako takie poczucie czasu tylko dzięki częstemu zerkaniu na zegarek. Bagno nie było dobrym terenem do prowadzenia wojny. Na szczęście dla piechoty miało to najmniejsze znaczenie. Wbrew nazwie na mokradłach niewiele było miejsc, gdzie można było łatwo postradać życie. |
928 |
Ci, którzy ignorowali to zalecenie, kończyli zapadnięci po burty w grząskim gruncie, skazani na porzucenie pojazdu lub oczekiwanie na pomoc. Ale niełatwo jest podciągnąć dźwigi w podmokłym terenie. Mokradła wokół kolonii Bagna były istnym cmentarzyskiem ciężarówek, ciągników i podobnego sprzętu. |
929 |
Tysiąc rzeczy mogło w nim pójść nie tak. Zgrupowanie "Bastogne" mogło w końcu oderwać się od batalionu von Zangena. Amerykańska flota mogła zająć orbitę. Zwiad mógł źle ocenić siły przeciwnika. Wreszcie bitwa mogła po prostu nie przebiegać dokładnie tak, jakby sobie tego życzyli. |
930 |
Okolica nie pomagała zachować optymizmu. Kiedy pojawili się na Bagnie po raz pierwszy, Wierzbowski sądził, że przyzwyczai się do Mgły. Tak samo myślał miesiąc później, kiedy wychodzili na patrole z olbrzymiego kombinatu Dwunastki. Teraz wiedział, że nie potrafi. Mleczny opar nie sięgał wysoko. |
931 |
Żołnierze sprawdzali broń i sprzęt, ale raczej usiłując zabić czas niż z jakiejkolwiek realnej potrzeby – rozłożony i złożony kilkanaście razy karabin nie ma już wielu opcji zaskoczenia właściciela. Część próbowała spać, ale mało komu się to udawało. Wierzbowski nie był wyjątkiem. |
932 |
To oznaczało, że czeka ich walka na wyczerpanie, że po prostu będą musieli uczynić postęp przeciwnika zbyt kosztownym, żeby ten chciał napierać dalej. To nie będzie tanie starcie. Nerwy pożerały go bardziej niż przed zrzutem. Próbował postawić pasjansa, ale nie mógł się skoncentrować. |
933 |
Napisał, a potem skasował w całości długi list do Barbary. Pewnie i tak wiedziałaby, co chce jej powiedzieć. Potem przez dobrą godzinę siedział i wpatrywał się w karabin, nasłuchując alarmu. Kiedy Kicia poprosiła go, aby przeszedł się z nią sprawdzić Małego, był jej niemal wdzięczny. |
934 |
Zresztą i tak nie byłoby potrzeby jej użycia. Chyba nikt z wyjątkiem Thorne'a nie spał. W ciągu minuty posterunek wypełnił się tupotem, przekazywanymi pospiesznie rozkazami i adrenaliną. Podobno szedł na nich pełen batalion, ale Cartwright nie zdecydowała się ani wycofać, ani zmienić planu. |
935 |
Jej oczy zdawały się lekko błyszczeć w nielicznych światłach Kijowa. Poduszkowce pierwszej grupy czekały gotowe w centralnej części obozu, za nimi stała kolejna czwórka maszyn przeznaczonych do wsparcia piechoty. W cichym pomruku silników dało się wyczuć minimalnie inny rytm generatora "Świstaka". |
936 |
Obok niego Wierzbowski zauważył sylwetkę Małego, który dokonywał ostatnich poprawek w systemach swojego pupila. Trasic krążył wokół wysłużonej maszyny niczym kwoka wokół kurczęcia. Myśl ta wydała się Polakowi zabawna, kiedy nagle uderzyła go kolejna. Mały nie posiadał niemal nic więcej. |
937 |
Cóż, szanse ma raczej z tych średnich – w głowie Marcina odezwał się... jak to CJ nazwał? Realizm wojskowy. Wreszcie technik domknął panel dostępowy, przy którym pracował, i wtedy Marcin zobaczył niewielki prostokącik karty, który był przyklejony taśmą do zewnętrznej części poduszkowca. |
938 |
Mały poklepał go po pancernej burcie. Gdzieś głęboko w jego duszy pojawiła się nadzieja, że "Świstak" jednak przetrwa walkę. Sam nie wiedział, dlaczego. Tymczasem obok Polaka przebiegała jedna z drużyn drugiego plutonu, rozpoznawalna po taszczonych lekkich działkach przeciwpancernych. |
939 |
Kilka godzin wcześniej pokryta paskudnymi bliznami po oparzeniach pilotka "Tuptusia" zostawiła Wierzbowskiemu swoje rzeczy osobiste, wraz z adresem gdzieś na Ziemi Ognistej. Hama, chyba tak się nazywała. Jovanka Hama. Widzieli się wtedy może trzeci raz w życiu, rozmawiali pierwszy. |
940 |
W tej chwili podpułkownik Aaron Sheridan faktycznie wyglądał jak śmierć pochylona nad szachownicą. Niczym impulsy nerwowe w ciele gotującego się do skoku drapieżnika rozkazy poderwały nieruchomy przez ostatnią godzinę oddział. Zagrały silniki transporterów, ożyły linie komunikacyjne. |
941 |
Wiedział, co może zrobić dobrze przygotowane pole minowe – nawet z czołgami. Lepiej było zadbać o bezpieczeństwo zawczasu. Samodzielny Batalion poruszał się może wolniej, niżby mógł, ale w tej konfiguracji był praktycznie w pełni przygotowany na zasadzki. A przynajmniej taką Sheridan miał nadzieję. |
942 |
A to oznaczało możliwość złapania przeciwnika z ręką w nocniku. Na ekranie taktycznym symbole oznaczające jego oddziały przemieszczały się w idealnym szyku. Z przodu pojedyncze drużyny zwiadu asekurowały saperską kompanię "Dog", która sprawnie wyznaczała bezpieczną trasę dla sił głównych. |
943 |
Gdyby coś się z nimi działo, pierwsza bym wiedziała. Wierzbowski przetarł czoło grzbietem osłoniętej rękawicą dłoni i wbił wzrok w pulpit kontrolny. Dawało mu to może jedną dziesiątą informacji, które uzyskiwała tam aż zarumieniona z podekscytowania technik drugiej drużyny, ale zawsze jednak coś. |
944 |
Czyżby dowódca unijny próbował przejść Polder w drugą stronę? To byłby ciekawy ruch, chociaż mocno ryzykowny... Może to tylko przemieszczenie małych oddziałów? Czy też właśnie wpakował się w nieudaną pułapkę Europejczyka? – Meldować o wynikach starcia, sprawdzić wraki. Chcę znać liczebność załóg. |
945 |
Niezależnie od tego, czy były przednią strażą Unii, czy wiozły desant, który Europejczycy próbowali przerzucić na jego stronę Polderu – ich dowódca powinien był myśleć, że sensory da się oszukać. Że Sheridan mógł znaleźć automatyczny czujnik i ogłupić go, że nie można jechać całkiem na pamięć. |
946 |
Tamci nie mieli nic. Bagno było niemal podręcznikowym piekłem każdego zwiadowcy, kiedy jedna strona była ślepa, a druga widziała... to nawet nie była walka. Sheridan, z całą siecią detektorów swojego batalionu, o nadjeżdżającym wrogu dowiedział się dopiero wtedy, gdy ten niemal na niego wpadł. |
947 |
Przynajmniej kwadrans na przegrupowanie się i przygotowanie sensownej obrony... Jeszcze dwanaście minut. Jeśli prawidłowo oszacował liczebność wroga po rozmiarze przedniej straży, miał do czynienia co najwyżej z kompanią. Dopaść ją nieprzygotowaną może oznaczać rozbicie z marszu. |
948 |
Kompanie "Able" i "Baker", zbliżenie do wroga na maksymalnej prędkości, "Easy", naprzód i zlokalizować pozycje przeciwnika, namiary strzeleckie przekazywać na czołgi plutonu "Złotego". – Sheridan lekko uniósł się z fotela. To była szansa na wygranie bitwy, zanim ta na dobre się zacznie. |
949 |
Ale nie trzeba było nic przyspieszać. Byli w końcu Sto Pierwszą Powietrznodesantową. Rozkaz podziałał na batalion jak ukłucie gigantyczną ostrogą. Currahee! Okrzyk bojowy zgrupowania niósł się od pojazdu do pojazdu, od żołnierza do żołnierza. Jego ludzie wyczuli już bliskie starcie. |
950 |
Na ciemnym niebie rozkwitły czasze ich spadochronów, a ukryte wewnątrz skorup czujniki zaczęły przekazywać obraz pola walki do centrum dowodzenia batalionu. Co kilka sekund huczały lufy. Co kilka sekund kolejne pociski mknęły w górę, by tworzyć coraz szczelniejszą sieć rozpoznania. |
951 |
Punkt dowodzenia batalionu szybko zaczynał zamieniać się w twierdzę. Sheridan obserwował to wszystko na ekranie taktycznym. Uruchomił dodatkową konsoletę, aby mieć wgląd w mapę tworzoną na bieżąco przez sensory pocisków przygotowawczych, które coraz liczniej szybowały nad Polderem. |
952 |
Postawili zasłonę dymną, czekają na rozkazy. – Radiooperator wyrzucał z siebie słowa jak z karabinu maszynowego, choć jakimś cudem zachował niemal idealną dykcję. – Kompania "Baker" zgłasza ostrzał od zachodu, raczej mały oddział, przegrupowują się do kontry. "Able" pyta o rozkazy. |
953 |
Sto Pierwsza Powietrznodesantowa dowiodła jednak, że jej sława nie była przesadzona. Amerykanie przyjęli ciosy na początku bitwy, ale nie pozwolili, by ich one zwolniły. A potem otrząsnęli się i przeszli do kontry. Już wkrótce przekonali się o tym saperzy, wysłani, aby dobić czołgi wroga. |
954 |
Jak się okazało, albo przejrzeli blef Cartwright, albo po prostu uznali, że mają to gdzieś. Zasypali podejrzany rejon pociskami artyleryjskimi i natarli z taką siłą, że saperzy Delacroix musieli przeprowadzić graniczący niepokojąco blisko z ucieczką odwrót. Drugie skrzydło też nie miało lekko. |
955 |
Dość, że pościg ustał i teraz razem ze swoimi ludźmi dwoiła się i troiła, żeby utrzymać nacisk na jankeską kompanię i dać kolegom czas na pozbieranie się. Ale to nie mogło trwać długo – jak w końcu osiem osób może szachować kompanię? Marcin zaklął cicho, kiedy stopa ugrzęzła mu w błocie. |
956 |
Wyszarpnął ją, o mały włos nie tracąc równowagi. Cholerne bagno. Gdzieś z przodu rozległo się długie, ciągłe ujadanie G918 i charakterystyczne chrząknięcie, od którego przeciwpancerna świnka wzięła swoje przezwisko. Druga drużyna jeszcze walczyła. Jedna z lepszych wiadomości ostatnich godzin. |
957 |
Ku swojemu zdziwieniu Wierzbowski zorientował się, że leży na plecach, z twarzą ponad taflą wody. Ktoś – chyba Thorne – pochylał się nad nim, trzymając go mocno za ramiona. Na jak długo odpłynął? Chyba tylko na chwilę, pozostali też dopiero się podnosili. Polak uniósł dłoń w uspokajającym geście. |
958 |
Następnie sięgnął do hełmu i zdjął gogle. Przyjrzał się im przez moment badawczo, po czym parsknął chrapliwym śmiechem. Z plastikowej osłony twarzy sterczała ostra metalowa drzazga, długa na dobre kilkanaście centymetrów. Szafa przesunął rękawicą pod linią oczu, a potem przyjrzał się swojej dłoni. |
959 |
Szóstka żołnierzy ponownie ruszyła ciężkim truchtem przez bagno w kierunku niedalekich odgłosów wymiany ognia. O ile oczywiście – przebiegło Wierzbowskiemu przez głowę – na Bagnie można ocenić odległość na słuch. Nagle gdzieś całkiem blisko usłyszał zawodzenie silników poduszkowca. |
960 |
Dały za to radę praktycznie pozbawić zdolności bojowych trzy z czterech maszyn. Co więcej, ich ciągły nacisk sprawił, że kompania "Able" miała pełne ręce roboty z utrzymaniem paskudnie niekorzystnych pozycji osłonowych. W chwili obecnej głównym frontem natarcia jego batalionu było lewe skrzydło. |
961 |
Spojrzał na ekran raz jeszcze. W ciągu najdalej pół godziny zwiadowcy kompanii "Easy" połączą się z walczącą nadal "Baker". To powinno nadać lewemu skrzydłu wystarczający impet, żeby raz na zawsze pozbyć się paskudnie ruchliwych oddziałów Unii i w końcu ruszyć naprzód. A już mieli opóźnienie. |
962 |
Lekko zmrużył oczy, wpatrzony w jakiś niewidoczny dla Wierzbowskiego punkt na celowniku. – I dlatego, jeśli nie zabili nas od razu, teraz uważają, że dawno się relokowaliśmy. Polak zazdrościł koledze spokoju. Po trzech godzinach bitwy Szafa zachowywał się tak, jakby dopiero co opuścili Kijów. |
963 |
Robił wrażenie człowieka znajdującego się po prostu na właściwym miejscu. Szafa, który przed wojskiem był, zdaje się, operatorem dźwigu, odnalazł w korpusie sens życia. Był nieskomplikowany, konkretny i miał instynkt, którego mogli mu pozazdrościć nawet sierżanci – a to już wiele znaczyło. |
964 |
Trzy godzin walki. Trzy godziny wysiłku i strachu. Właściwie Marcin stracił orientację, jak wygląda sytuacja globalna. Zmieniała się zbyt wiele razy. Godzinę wcześniej drużyna Piętaszka zmyliła krok w tańcu na amerykańskim lewym skrzydle. Jankesi wykorzystali ten błąd z całą bezwzględnością. |
965 |
Wymęczona drużyna Sancheza była ostatnim odwodem na ich drodze. Stracili mangusty. Ich uderzenie przez chwilę sprawiło, że Polak czuł, że bitwa jest jeszcze do odratowania. Oczywiście mylił się. Widział jedną z maszyn przed upadkiem, jak usiłowała umknąć, zataczając się pod ogniem przeciwlotniczym. |
966 |
Niebo przestawało być granatowoczarne i stawało się zwyczajnie szare. Spadła temperatura – a może to po prostu zmęczenie sprawiało, że żołnierz bardziej odczuwał zimno. Mgła zgęstniała lekko i do Marcina zaczynały docierać odgłosy Bagna, biorąc górę nad głuchymi uderzeniami pocisków artyleryjskich. |
967 |
Nie było ważne, czy to jakiś podstęp, czy rzeczywiście atak okazał się dla nich zbyt kosztowny. Zawsze był to czas na wytchnienie tak bardzo potrzebne obrońcom Przesmyku 209. Kiedy Wierzbowski i Szafa dostali potwierdzenie od Sokolego Oka, po prostu siedzieli w błocie i śmiali się jak dzieci. |
968 |
Przy ich stanowisku zebrały się wkrótce resztki grupy zachodniej. Drużyna Niemi była poharatana, ale cała. To był cholerny cud. Szczeniak jak zwykle kozaczył, choć ze zmęczenia był niemal szary na twarzy, a Isaksson tak się naszprycowała stymulantami, że ręce dygotały jej jak w febrze. |
969 |
Maskująca peleryna Szalonego Borgii była porwana w strzępy, a cała uprząż brudna od zaschniętej krwi. Cudzej, szczerzył się Włoch. Jego drużyna weszła z jankesami w starcie bezpośrednie. Stracili czterech ludzi, Amerykanie ponoć więcej. Choć właściwie to, ilu zginęło tamtych, nie było takie ważne. |
970 |
Dopiero wracające siły bojowe, teraz ledwie godne tej nazwy, dowodziły wydarzeń ostatniej nocy. Nie przetrwał żaden strumieniowiec, z siedmiu poduszkowców jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności ocalał tylko "Świstak". Mały płakał z radości. Saperów wycofało się trzech. To było drogie zwycięstwo. |
971 |
Porucznik Cartwright zebrała pozostałości swoich sił godzinę później. Była blada ze zmęczenia, ale jej oczy błyszczały drapieżnie, kiedy prowadziła odprawę. Marcin nie miał pewności, ale zdawało mu się, że widzi na twarzy oficer też ślad współczucia, delikatny cień, kiedy patrzyła na swój oddział. |
972 |
Stłumione błękitne oświetlenie ledwo wydobywało kształt siedzącego w fotelu majora i pełzające po podłodze węże łączy danych, niknące w trzymanym przez mężczyznę na kolanach przetworniku, by następnie eksplodować setkami delikatnych, cienkich połączeń znikających pod opaską kontroli neuralnej. |
973 |
Powietrze niemal iskrzyło elektrycznością, a kiedy stało się w bezruchu wystarczająco długo, można było odnieść wrażenie, że na samej granicy świadomości wyłapuje się ciche, nieregularne odgłosy. Ilekroć Brisbane był w pobliżu maga, miał nieokreślone odczucie, że atmosfera jest.. |
974 |
Wśród siedemdziesięciu ośmiu osób było tylko dwóch oficerów, a pluton, do którego należał Wierzbowski, był największą grupą, którą można było uznać za zgrany oddział. Morale leżało na obu łopatkach i fakt, że w ogóle jeszcze się trzymali, był efektem tylko i wyłącznie siły ducha rannej porucznik. |
975 |
Zapas sił dowódcy w tak rozpaczliwej sytuacji zdawał się rosnąć, zamiast maleć. CJ twierdził, że to kwestia poniesionych obrażeń i ciężko ranna, funkcjonująca tylko dzięki prochom Cartwright tak naprawdę pogodziła się z losem, więc nic nie mogło jej wystraszyć. Marcin wolał tak nie myśleć. |
976 |
Oba silniki zgasły dosłownie sekundę po tym, jak pilot twardo osadził chwiejący się strumieniowiec na jednym z trzech prowizorycznych lądowisk obozu. Z przedziału transportowego jeden po drugim wysiedli przybysze, łącznie ósemka. Obwieszeni sprzętem, musieli być mocno stłoczeni we wnętrzu maszyny. |
977 |
Dobrze było wiedzieć, że są jeszcze jacyś, bardziej namacalni niż poprzecinane zakłóceniami głosy w odbiorniku. Uczucie zagubienia i izolacji szybko obezwładniało na Bagnie, gdzie dominium człowieka ograniczone było tylko do pojedynczych bastionów kolonii otoczonych mlecznoszarym całunem Mgły. |
978 |
Normalnie dawno zrezygnowałby z prób nawiązania rozmowy, ale jedyną alternatywą było wpatrywanie się w szarą zasłonę Mgły. Thorne, co by nie mówić, jako dyskutant nie był oszołamiająco gorszy od Szafy. – Posłuchaj sam siebie. "Nie, to nie jest ich strumieniowiec", "Tak, to są specopy". |
979 |
Ostatnie szepty zamilkły, kiedy wiadomość w pełni dotarła do umysłów żołnierzy. Wierzbowski poczuł gwałtowną ekscytację – prawie siedem lat! Okręt musiał tu spaść właśnie w okolicach Dnia. Na co jeszcze można było liczyć po takim czasie? A jeśli było można, to co to musiał być za okręt. |
980 |
Olbrzymi erkaemista poklepał radośnie po plecach stojącego obok podobnie zbudowanego Małego, na co technik zareagował odruchowym uniesieniem obu kciuków. CJ przygryzł mocno wargę i potarł dłonią zarośnięty podbródek, ale najwyraźniej nie zamierzał po raz kolejny podpadać komentarzem. |
981 |
Działamy w oddaleniu od naszych zwykłych terenów łowieckich, więc jest duża szansa na niski stopień pogotowia. Łatwizna. Reszta kompanii rusza zaraz za nami, więc będą ładować na pozycji niezależnie od tego, czy odniesiemy sukces. Będą po prostu mieć większy albo mniejszy problem. |
982 |
Dowodząca drugą drużyną sierżant mówiła cicho, nawet nie półgłosem. – Wiemy, że najbliższa stała baza nieprzyjaciela jest ponad trzydzieści kilometrów od tamtego miejsca, więc raczej nie należy obawiać się szybkiej retaliacji. Siatki patroli nie znamy i raczej nie damy rady poznać. |
983 |
Rozejść się. Pluton nie zareagował od razu. Tylko niezawodni Weiss i Szafa wstali niemal jednocześnie i ruszyli do wyjścia, kiedy stało się jasne, że dowódcy drużyn nic już więcej nie powiedzą. Kilka osób wymieniło sceptyczne spojrzenia. Ktoś zaklął, ktoś inny tylko westchnął ciężko. |
984 |
Ktoś bardziej z tyłu chyba klaskał, kilku żołnierzy unosiło zaciśnięte w niemym pozdrowieniu pięści. W ciągu najbliższych kilku godzin załogi czterech startujących właśnie ociężale strumieniowców miały wyznaczyć warunki początkowe bitwy i prawie każdy w obozie wyszedł zobaczyć ich start. |
985 |
Atmosfera była aż gęsta od oczekiwania, które każdy zagłuszał własnymi drobnymi rytuałami. CJ z pełną niemal nabożnego skupienia miną i rękawiczkami pod pachą usiłował skręcić papierosa. Parę godzin wcześniej pożyczył bibułki i mieszankę od Kowboja, ale widocznie zapomniał o zdobyciu know-how. |
986 |
Spokojnymi, metodycznymi ruchami po kolei wyciągał granaty, obie latarki, narzędzia podręczne, batonik proteinowy, medpakiet, baterie do komlinka, marker laserowy, flary, uważnie je oglądał i wkładał z powrotem. Sokole Oko siedział przy samej ściance oddzielającej ich od kokpitu. |
987 |
Sam Lofton najwyraźniej też nie czuł się najlepiej w tej roli – cały czas splatał i rozplatał dłonie i starał się wyraźnie unikać spojrzeń pozostałych. Wierzbowski spojrzał na zegarek. Jeszcze czterdzieści sześć minut lotu, zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. O ile. |
988 |
Wydobył z kieszeni talię i przetasował ją. Król trefl, pomyślał, sięgając po wierzchnią, ale kiedy ją odkrył, okazała się dwójką karo. Blotka zamiast honoru, rewelacja, skrzywił się do siebie. Musiał w którymś momencie przetasować i nie zapamiętać nowego układu. Szlag by to trafił. |
989 |
Zirytowany schował talię do kieszeni i wyjrzał przez uchylone drzwi desantowe. "Dachowiec" leciał na wariacko niskim pułapie i co wyższe rośliny Bagna zdawały się sięgać ku jego kadłubowi. Jakby próbowały ściągnąć go w dół, do wody – przebiegła przez głowę Wierzbowskiego irracjonalna myśl. |
990 |
Jak dotąd żadnej wpadki. Za jego plecami odgłos pracy silników "Betty" i strumieniowca oesów wzniósł się na wyższe częstotliwości, kiedy maszyny, zrzuciwszy pasażerów, zawróciły do bazy. Jeśli oni nie skrewią sprawy tutaj, obie wrócą, wioząc resztę kontyngentu pozszywanej niczym zombie kompanii. |
991 |
Nastąpiła krótka chwila ciszy, kiedy Niemi na kanale dowódczym rozmawiała z dowodzącym ich zespołem pułkownikiem Brisbane'em. Szczeniak odruchowo zerknął w stronę, gdzie wylądowała drużyna Operacji Specjalnych, i przebiegł przez pełen zakres opcji oferowanych przez system wizyjny. |
992 |
Kilka delikatnych ech na termo, nic więcej. Jak zawsze cholerna mgła zakłócała odbiór. Choć w tej sytuacji to właściwie dobrze – jeśli on ledwie widział drugi oddział, wiedząc, gdzie ich szukać, istniała spora szansa, że jankesi nie wyłapią ich na perymetrze i nie poślą do ziemi. |
993 |
W ciągu kilku kroków druga uformowała zadany szyk i ruszyła w kierunku celu. Ciężkie taktyczne buty "na każde warunki" przemokły po dalszych kilkunastu. Szczeniak skrzywił się na myśl o zwierzyńcu, który zamieszka już wkrótce na jego stopach. Jak cholernie dobrze, że był takim optymistą. |
994 |
Jankesi faktycznie nie spodziewali się ataku na ten wierzchołek swojej sieci WE. Prowadzona przez Loftona i CJ-a pierwsza drużyna weszła w perymetr jak w masło i wyglądało na to, że mają przeciwnika – czwórkę techników i osłaniającą ich drużynę żołnierzy Sto Pierwszej – wystawioną jak na polowaniu. |
995 |
Sylwetka jednego z nich obniżyła się, jakby cel poprawiał coś przy zapięciach butów. Drugi podszedł kilka metrów w kierunku przyczajonego oddziału Unii i zamarł. Optyka wychwyciła kilka fragmentów niezamaskowanej broni. Wyglądało na to, że wartownik patrzy w ich stronę przez własny celownik. |
996 |
Zacisnął palec na spuście karabinu, posyłając cztery pociski w kierunku "Zapięcia". Z czterdziestu metrów nie dało się chybić, ale na wszelki wypadek już zaczynając iść naprzód, strzelił jeszcze raz. Przesunął celownik w stronę "Czujnego", ale ten już leżał bezwładnie w płytkim błocie. |
997 |
Druga niepotrzebna już krótka seria trafiła tuż pod hełm, wystająca z wody lewa część twarzy Amerykanina patrzała na niego rozbitymi goglami. Przypadek jest najlepszym strzelcem – przebiegła Wierzbowskiemu przez głowę myśl. Gdyby próbował to zrobić specjalnie, nie trafiłby tak dobrze. |
998 |
Oesy weszły do amerykańskiego posterunku jak do siebie, wsparcie ludzi Niemi było właściwie niepotrzebne. Jedyny pocisk w drużynie wystrzeliła Bueller, teraz rozmawiająca o czymś cicho z Neve'em kilka metrów dalej. Nie używali komlinków, więc pewnie o niczym, co powinien wiedzieć. |
999 |
Nowe, niespodziewane rozkazy były na ogół symptomem zmian sytuacji. I to niebezpiecznym symptomem. Takie rzeczy wymuszały na szarżach modyfikację planów, a na palcach jednej ręki dało się w korpusie policzyć oficerów, którzy byli w stanie ich dokonać jednocześnie szybko i bez katastrofalnych błędów. |
1000 |
Cztery osoby zajmowały większość wolnej przestrzeni, a z piątym Szczeniakiem można już było mówić o tłoku. Wtedy właśnie pierwszy raz w życiu zobaczył maga. Wiedział oczywiście, kim byli magowie – napakowani elektroniką kontrolerzy walki elektronicznej uznawani niemal za istoty z innego świata. |
1001 |
Mówiło się, że trzeba przebić 160 punktów IQ, żeby być zakwalifikowanym do programu, że na dzień dobry dostawali stopień majora i ochronę. Historie o tym, że żaden z nich nie wytrzymywał więcej niż kilku lat służby, nadawały magom rangę niemal legend, choć żołnierz osobiście nie dawał im wiary. |
1002 |
Przez ekrany ich monitorów płynęły strumienie danych szybciej, niż Szczeniak nadążał choćby obejmować je wzrokiem. Starszy szeregowiec poczuł mrowienie w karku, a w słuchawce komlinka, na samej granicy słyszalności usłyszał coś... co mogło być muzyką, głosami albo po prostu szumem. |
1003 |
Zaskakująco szerokie rozstawienie plutonów wokół celu było problemem, który dostrzegał nawet Wierzbowski. Dotychczas sądził, że kadra poruszyła go na swojej odprawie i dostała jakieś wyjaśnienie. Zachowanie Borgii temu przeczyło. Cartwright poprawiła maskującą chustę osłaniającą dolną połowę twarzy. |
1004 |
Oba oddziały zatrzymały się jednocześnie. Żołnierze przycupnęli w płytkiej wodzie. Na wzmacniaczu obrazu gogli Szczeniaka zatańczyły kręgi zakłóceń, lekko przesłaniając rozmytą sylwetkę klęczącego kilka metrów od niego Małego. Żołnierz uderzył rękawicą w bok urządzenia, ale nic się nie zmieniło. |
1005 |
Sensory na razie milczały, ale jeśli wierzyć odprawie, pojawienie się Amerykanów było kwestią czasu. Na razie jednak jedynymi przybyszami był drugi i trzeci rzut kompanii Cartwright, choć garstka żołnierzy była rozstawiona tak szeroko, że na wsparcie ogniowe z ich pozycji nie było co liczyć. |
1006 |
Może takie maszyny jak Szafa, Weiss czy Thorne doskonale czuli się w tej okolicy, sycąc swój instynkt drapieżnika. Normalni ludzie potrzebowali towarzystwa. – Zanim dotrą do ciebie, będą musieli wykończyć nas wszystkich po kolei. Ze mną pójdzie im łatwo, ale Szafa jest nieśmiertelny. |
1007 |
Z obu stron przez drzwi desantowe wystawały lufy działek wsparcia, cały czas poruszających się, kiedy strzelcy szukali celów. Maszyna przeleciała ledwie kilka metrów ponad ich stanowiskiem, z tej odległości Marcin mógł zobaczyć nawet czarno- żółtą osę wymalowaną na jej dziobie. Wstrzymał oddech. |
1008 |
W takich chwilach wyszkolenie i logika ustępowały zawsze miejsca prostemu strachowi, zakorzenionemu od wieków lękowi myszy słyszącej krzyk puszczyka. Czy jak gadał z Kicią, przekręcił się jakoś i odsłonił? Czy może złapali echo jego transmisji radiowej? Czy słyszą jego głos? Czy.. |
1009 |
Nastąpiła kilkunastosekundowa cisza, kiedy Sanchez porozumiewał się z dowództwem kompanii. Jeśli wierzyć przekazom z oczek, wróg zbliżył się do linii wyznaczanej przez przednią straż plutonu na mniej niż trzydzieści metrów. W normalnej sytuacji walki strzeleckiej byłaby to morderczo mała odległość. |
1010 |
Drużyna rezerwowa w drodze, żeby nas wesprzeć, będą do pięciu minut. Torpeda, zostaw mohikanina, przygotuj się do otwarcia ognia w cele w sektorze trzecim. Szafa, zamknij ich od wschodu. Reszta cele wedle uznania, zaczynamy na mój znak, gotowość. Fala potwierdzeń przepłynęła przez eter. |
1011 |
W jednej chwili mgła ożyła odgłosami krótkich serii karabinów, do których niemal natychmiast dołączył ciągły zajadły terkot G918 Szafy i Torpedy. Gdzieś wybuchł granat, potem drugi. Wierzbowski wystrzelił kilka serii w kierunku niewidocznego przeciwnika, choć na trafienia specjalnie nie liczył. |
1012 |
Nie dajmy im nawiać zbyt łatwo – zakomenderował Sanchez. – Ruszać się! Wierzbowski z Kicią poderwali się i podbiegli do przodu, uważając, by nie wpakować się na linię ognia Szafie. Już po kilkunastu metrach na termo gogli Marcina pojawiła się smuga gorącego dymu zasłony postawionej przez Amerykanów. |
1013 |
Odruch cisnął go w wodę, zanim zdążył o tym pomyśleć, zimna ciecz o mocno metalicznym smaku wypełniła mu nos i usta. Kolejne pociski przeleciały tuż nad nim, uniemożliwiając podniesienie się. Uniósł głowę dopiero, kiedy strzały zamilkły na chwilę. Kicia krzyknęła, ale to było jedyne ostrzeżenie. |
1014 |
Gdzie ta cholerna Kicia? Sięgnął po pistolet, ale zbyt wolno – tamten już składał się do poprawki. Trzasnął wystrzał. Amerykanin zesztywniał i upadł na kolana. Wierzbowski poderwał broń, ale kolejny strzał zza pleców przeciwnika posłał tamtego w błoto. Kilka metrów za nim zobaczył ludzką sylwetkę. |
1015 |
Żebra nadal bolały jak diabli, ale to chyba nic groźnego. Zerknął w stronę Kici i od razu zrozumiał, co jej przeszkodziło. Słup gorącego dymu, pochodzący zapewne z amerykańskiego granatu, dokładnie przesłaniał całe pole widzenia. Jankes wiedział, co robi, ich szczęście, że nie miał odłamkowego. |
1016 |
Janeirao był strasznym panikarzem, ale poniekąd miał rację. Amerykanie znali teraz mniej więcej ich lokalizację i jeśli tylko będą w stanie, podciągną ludzi, a ich następny ruch będzie bardziej zdecydowany. Przycupnięta obok Wierzbowskiego Kicia powoli potarła dłonią opancerzony obojczyk. |
1017 |
Choć latał później na wielu okrętach, ten wrył mu się w pamięć tak mocno, że teraz prawie widział przechodzących spiesznym krokiem oficerów, słyszał wymieniane cicho uwagi. Mógł sobie przypomnieć atmosferę napięcia podczas odpraw Sekcji Analiz, tak gęstą, że można było jej niemal dotknąć. |
1018 |
Cienkie i delikatne jak babie lato na mało uczęszczanych trasach i wielożyłowe, opisane długimi listami danych na trasach najbardziej obciążonych. Pamiętał też późniejsze spotkania z Ariadną, długie rozmowy... "Alta" niosła w sobie mnóstwo wspomnień. Mnóstwo całkiem dobrych wspomnień. |
1019 |
Otrząsnął się. To nie była pora na wspomnienia, nie tak blisko celu. Mężczyzna poprawił plecak i ruszył w głąb pochyłego korytarza, rozświetlanego reflektorami przy hełmach jego oddziału. Był całkiem inny niż ten, który pamiętał, ale i tak w o wiele lepszym stanie, niż można by się spodziewać. |
1020 |
To, że "Alta" przyziemiła względnie w całości, można było zdecydowanie uznać za zdarzenie bliskie cudu. Według projektu tego rodzaju okręt nie miał się nawet zbliżać do atmosfery. Lądowania planetarne, choć przewidziane, były trudne do przeprowadzenia nawet przy w pełni sprawnych systemach. |
1021 |
Teraz procentowały godziny, które każdy z nich spędził nad planem "Alty". Pułkownik osobiście dopilnował, żeby jego ludzie dokładnie znali układ korytarzy i pomieszczeń okrętu. Nie zmieniało to faktu, że stracili niemal dwie godziny na zbliżenie się do celu o niespełna sto metrów. |
1022 |
Grupa niemal jednocześnie przyspieszyła. Umocowane przy hełmach reflektory oświetlały pociemniałe przez lata ściany, wyrwane z mocowań grodzie i pokryte wilgocią okablowanie wyglądające z rozerwanych paneli technicznych. Minęli stanowiska wyrzutni i całkowicie zalane przejście na niższe pokłady. |
1023 |
Martwiły go rzeczy jak najbardziej realne. "Alta" była okrętem wywiadowczym, z tajnymi danymi na pokładzie i masą zabezpieczeń, żeby uczynić je trudnymi do przejęcia. Jeśli była zdolna puścić szerokopasmowe potwierdzenie obecności, to znaczy, że nadal dysponowała sprawnymi systemami. |
1024 |
Pułkownik przymknął oczy, odtwarzając w myślach plan okrętu. Ostatnie kilka prób podejścia do Centrum, czyli Centralnego Rdzenia Danych, wyczerpało niemal wszystkie możliwości niezawierające kilkugodzinnego torowania sobie drogi przez zmiażdżone korytarze. A kilku godzin zwyczajnie nie mieli. |
1025 |
Dobrą wiadomością było to, że najprawdopodobniej szyb przetrwał nietknięty. Złą, że musieli mieć olbrzymie szczęście, żeby dało się nim dostać do Centrum bez przebijania się przez grodzie. A zegar tykał, odliczając i tak niezbyt liczne minuty, które dawała im kompania Cartwright. |
1026 |
Wiedział, oczywiście, że jego ludzie ćwiczyli podwodne starcia, wiedział, że takie środowisko najprawdopodobniej bardziej zaszkodzi przeciwnikowi niż im, ale to były argumenty umysłu. Jakiś prymitywny instynkt kazał mu czuć się mocno zaniepokojonym, kiedy nurkował w warunkach bojowych. |
1027 |
Powinniśmy być w pobliżu stanowiska sterowania bateriami obronnymi. – Brisbane nie musiał przypominać sobie studiowanych planów. Pamiętał to miejsce. – Rozejrzyj się za oznaczeniami na drzwiach. Nad ramieniem Delaviente Brisbane widział, jak światło poruszyło się w wyjściu z klatki. |
1028 |
Wszystko zgodnie z planem, idę naprzód. Harris popłynął wzdłuż korytarza, a zaraz za nim ruszyła Delaviente, odruchowo trzymając broń w pogotowiu. Brisbane odbił się od schodów. Ruch wywołał natychmiastową reakcję tysiąca drobnych cząstek unoszących się w wodzie, wprawiając je w wirujący taniec. |
1029 |
Czy do ostatniej chwili próbowali wylądować? Lub po prostu nie zdążyli i znaleźli śmierć w którymś z korytarzy prowadzących do kapsuł na drugiej burcie? W biegu, mając nadzieję, że jeszcze zostało kilka sekund? Może wszyscy byli nieprzytomni o wiele wcześniej? Niezdrowe myśli, skarcił się. |
1030 |
Jego sylwetka na przedzie szyku zawisła nad podłogą korytarza. Żołnierz sięgnął do dźwigni ręcznego otwierania, ale nic to nie dało. – Zabezpieczone. Trzeba będzie ciąć. Irving, do mnie, potrzebuję oszacowania czasu. Wezwany komandos przepłynął zgrabnie koło Brisbane'a w stronę czoła grupy. |
1031 |
Bryce miał rację. Decyzja, żeby nie włączać do akcji idealnie przystosowanego do działań w środowisku systemów elektronicznych maga mogła wyglądać na ryzykowną – i kosztowała ich czas. Ludzki substytut SI był jednak o wiele bardziej przydatny na swojej obecnej pozycji niż w korytarzach "Alty". |
1032 |
Prowadzący do serca okrętu szyb przetrwał uderzenie o New Quebec praktycznie nietknięty. Brisbane wsunął się do wewnątrz, chwycił drabinki technicznej i odepchnął się w górę, w ślad za Harrisem i Delaviente. Kilka uderzeń serca później wynurzył się ponad taflę wody, w chłodne powietrze. |
1033 |
Zabezpieczona gródź w szybie głównym oznaczała przynajmniej godzinę cięcia. Godzinę, której nie mieli, a przynajmniej pułkownik nie sądził, żeby mieli. Nie należało liczyć na to, że kompania Cartwright utrzyma się aż tak długo. Niestety, poza czasem brakowało im również alternatyw. |
1034 |
Oczywiście, myślał, pokonując kolejne szczeble, to mogła być pułapka, ktoś mógł w końcu dotrzeć do Centrum pierwszy. Jednak nawet gdyby on, Harris i Delaviente zginęli na miejscu, zawsze pozostawał Irving, Stein i Bryce, dobrzy, doświadczeni ludzie, w tym przypadku dysponujący nowymi informacjami. |
1035 |
Puste fotele stanowisk roboczych nie były nawet zakurzone, a martwe ekrany sprawiały wrażenie po prostu uśpionych, gotowych do pracy, gdyby ktoś nacisnął włącznik. "Alta" dobrze ochroniła swoje serce. Zaraz przy pancernych wrotach wiodących do banku danych jaśniała zielona dioda kamery. |
1036 |
Nawet taki nieudacznik jak ja mógł się dochrapać. – Zerknął na Harrisa. Co robić – zdawały się pytać rozłożone ręce porucznika. – Stein, Irving i Delaviente, zabezpieczcie szyb windy, my zajmiemy się odzyskiem. Harris skinął głową bez słowa. Rozkaz niósł wystarczająco dużo informacji. |
1037 |
To dało mu chwilę potrzebną do namysłu. Właściwie było do przewidzenia, że Ariadna tak zareaguje na wieści. Z drugiej strony, i tak nie sądził, żeby liczyła na wycofanie, chyba że chciała jakoś rozegrać ich znajomość... Tak czy inaczej, zdecydowała się na postawienie sprawy na ostrzu noża. |
1038 |
Nie mogłem tego oczekiwać. – Pułkownik skinął głową, unosząc uspokajająco dłonie. Ariadna na ekranach wydęła zabawnie wargi – i wtedy właśnie zorientował się ile przyjemności sprawia mu rozmowa ze starą przyjaciółką. Pomimo trudnej sytuacji, pomimo tego, że każda sekunda była cenna. |
1039 |
I sądzę, że zależy ci na ukończeniu jego transmisji. Pułkownik przetarł czubkami palców przymknięte powieki. Znużenie, któremu umykał przez tyle dni przy użyciu stymulatorów, teraz odrabiało straty. Obrócił się powoli i spojrzał na monitory. Tym razem każdy pokazywał tylko fragment awatara. |
1040 |
Lasery podczerwone. Według raportów diagnostyki jeden z nich ma działające ogniwo. Nie wystarczy na wiele, góra trzy – cztery strzały, nawet na tak ograniczonym zasięgu, ale może zmienić koleje potyczki... A na pewno zmusić amerykańskiego dowódcę do przemyślenia taktyki. A to da czas twoim. |
1041 |
Ja też podejmuję ryzyko. Konsoleta dowódcza jest w końcu w Centrum. Miała rację. Zaopatrzył się oczywiście w kod dowódczy "Alty". Kilkanaście uderzeń w klawiaturę i mikroładunki na ogniwie energetycznym bloku defensywnego okrętu eksplodują, pozbawiając Ariadnę wszelkiej szansy na ucieczkę. |
1042 |
To znaczy, że ktoś musi ustąpić, bo będziemy budować consensus tak długo, że tamtym ludziom już nie pomogę. Liczę, że ludzkie opóźnienie da mi kilka sekund, jeśli postanowisz nie dotrzymać umowy. Ale to wszystko, co mogę zrobić. Spojrzał w ciemne oczy awatara, choć wiedział, że to bez sensu. |
1043 |
Jak bardzo ucierpiałby świat, gdyby Ariadna wydostała się z "Alty"? Przecież ona nic nie zrobiła, pozostała wierna aż do dziś. Nie wydała banków danych wrogowi, czekała na nich cierpliwie – a jeśli prawie siedem lat to długo dla człowieka, to dla SI taki okres musi być całą wiecznością. |
1044 |
Potem wszystkie ekrany Centrum zamigotały jednocześnie, kiedy programy bojowe odległego o kilometry maga wlały się poprzez otwarte łącze danych. Nawet jeśli Ariadna pozostawiła za plecami jakieś systemy wartownicze, nie miały one szans sprostać wyposażonemu we wszystkie kody dostępu Hamplowi. |
1045 |
To mogło potrwać, ale wydarzy się niezawodnie. Ariadna musiała natychmiast dojść do tego wniosku i teraz pospiesznie wracała w ostatnim desperackim akcie woli życia. Oczywiście, wiedziała, że jej się nie uda. Wcisnął przełącznik. Sygnalizacyjna dioda łącza bezprzewodowego zgasła. |
1046 |
SI, pozbawiona banków danych, ale świadoma, miała umierać ile... kilka miesięcy? Rok? Mnóstwo czasu na przeklinanie byłego najlepszego przyjaciela. Westchnął ciężko i obrócił się w stronę obu wyjść z Centrum. W rosnących szparach pod otwieranymi grodziami pojawiały się już błyski latarek jego ludzi. |
1047 |
Ale liczyła, że będziemy chcieli ocalić tamtych ludzi. Trochę smutne. Nauczyła się już, że jesteśmy gotowi poświęcać swoich bez specjalnego problemu. Bez strumienia zaszyfrowanych danych pewnie mogłaby nie uwierzyć, że pójdziemy na układ. A tak, myślała, że uznam tę walkę za ważną. |
1048 |
Dała nam dobry układ i sądziła, że się zabezpieczyła. Myślę, że nie sądziła, iż my też przychodzimy przygotowani. Stein kiwnął głową i uśmiechnął się, zapinając zatrzaski maski tlenowej. Podał pojemnik czekającemu na zewnątrz Harrisowi i po chwili sam był już wewnątrz szybu windy głównej. |
1049 |
Wiedział w końcu, które z nich są bardziej rzeczowe, które bardziej ufne. Wiedział, że Ariadna ma do niego słabość. I że jest bardziej ludzka od większości ludzi, jakich zdarzyło mu się spotkać. I potrafił użyć tej wiedzy, żeby ją zabić. W końcu najłatwiej zdradza się przyjaciół. |
1050 |
Jakby w tym cholernym błocie nie było ich wystarczająco dużo. Żołnierz starał się ignorować pojawiające się nagle na termo słabe odczyty, rozkwitające błękitną częścią widma, niemal słyszalne ze wszystkich miejsc naraz szmery i uciskające go w tyle czaszki wrażenie, że ktoś go cały czas obserwuje. |
1051 |
Szczeniak pokiwał głową. Trudno było się nie zgodzić. W warunkach Bagna dźwięk bywał zwodniczy, czasem słyszało się odgłosy jakby pochodzące z pracującej kopalni, kilkadziesiąt kilometrów dalej, czasem przegapiało się strzały sto metrów od siebie. A pozycje osłonowe były, zdaje się, dość daleko. |
1052 |
Mały, kontroluj perymetr. Isaksson, podejdź z przeciwnej strony. Kapral podszedł z boku do tunelu, co jakiś czas zerkając szybko na mijane wyrwy w kadłubie. Idący kilka kroków za nim Szczeniak starał się mierzyć wszędzie jednocześnie, boleśnie świadom, jak nieskuteczną stanowi osłonę. |
1053 |
Huknęła seria z karabinu O'Bannona. Obaj mężczyźni odskoczyli jak oparzeni, lufy broni przemieszczały się nerwowo w poszukiwaniu celów. Szczeniak czuł mocne, szybkie uderzenia własnego serca. Przez chwilę jedynym dźwiękiem w korytarzu był syk płonącej flary. A potem O'Bannon wybuchnął śmiechem. |
1054 |
Nie trwał długo. Trzydzieści, może czterdzieści sekund, ale wystarczająco, żeby Wilcox i Kowboj dostali po odłamku, a Torpeda ocalał tylko cudem, kiedy wystrzelony granat zamiast eksplodować na wysokości kilku metrów i zasypać go szrapnelami, wbił się w błoto dwa metry przed nim. |
1055 |
Niemniej wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to chwilowy stan. Sytuacja była tragiczna. Cokolwiek zrobią, rozbicie ich linii obronnej było najpewniej kwestią kwadransa. Kiedy Amerykanie już się przebiją, pozbawiona osłony grupa przy wraku będzie odcięta, bez możliwości ucieczki. |
1056 |
I tak długo czekali, może liczyli, że Kicię i jego wyjmie strumieniowiec. Pięciu, może sześciu. Cisnął w ich stronę przygotowany wcześniej granat. W mgnieniu oka Mgła zgęstniała, kiedy wzmocnił ją gorący dym zasłony. Nagłe uczucie spokoju było tak zaskakujące, że chciał wybuchnąć śmiechem. |
1057 |
Stojący za nim żołnierze delikatnie odstawili niesione pojemniki i uformowali krąg dookoła nich. – Poruczniku, proszę wycofać jednostki, które nie mają kontaktu z wrogiem, pod osłoną tych już związanych walką. Wzywam ostrzał artyleryjski na zero za dziesięć minut. Misja wykonana, powodzenia. |
1058 |
Wydawało się, jakby zamarł, wypatrując czegoś ponad mgłą. Do starszych oficerów zapewne świadomość porażki musiała się dłużej dobijać, żeby w końcu dotrzeć, pomyślał rozgoryczony Szczeniak. Dla niego, jako szeregowca, była chlebem powszednim. Westchnął i wymienił spojrzenia z Isaksson. |
1059 |
Bagno było teraz tylko pozornym sojusznikiem. Może bez sprzętu, w nieważnej strefie oddział mógłby zalec w jakiejś dziurze i liczyć na to, że jankesi go przegapią, ale tutaj, w miejscu, na którym im najwyraźniej zależy? Przecież postawią kordon i będą choćby dmuchaniem mgłę rozpędzać. |
1060 |
Pieprzone oesy i ich genialne plany. I wszystko po nic. Szczeniak miał w głębokim poważaniu historyjki o braterstwie broni i zakładał, że prędzej czy później na wojnie można umrzeć, ale jakaś jego część kłóciła się z bezsensownością tej śmierci. Brisbane tymczasem marnował kolejne sekundy. |
1061 |
Nikt nie miał nastroju na rozmowę. Nie było co liczyć na jakiś cud, który ocali resztę kompanii czy nawet plutonu. Zdarzało się, oczywiście, tyle że nigdy nie było to nic przyjemnego. Strzelanina to strzelanina. Znajomych szkoda, skrzywił się żołnierz w duchu, resztę trącał pies. |
1062 |
Problem polegał na tym, że w ciężkich warunkach ostatnich dwóch tygodni znajomymi byli niemal wszyscy. W przedziale transportowym panowała więc względna cisza, nie licząc silników i pochlipywania Isaksson. Sam Szczeniak wiedział, że ma jeszcze jakiś czas, zanim melancholia dorwie i jego. |
1063 |
Pusta. No cóż, te pięć minut jakoś jeszcze wytrzyma. A potem – potem będzie tylko świst powietrza i pochłaniający wszystko wybuch pocisków artyleryjskich. Nie czuł strachu – cała gama chemii, którą zdążył już przyjąć, wprawiła go w nastrój raczej spokojnego wyczekiwania niż obawy. |
1064 |
Przez te wszystkie dni, kiedy tak cholernie się bał. Wsłuchując się w nierówną melodię niedalekich serii karabinowych, wciągnął mocny zapach zasłony dymnej. Brudną od krwi i błota dłonią sięgnął do zasobnika medycznego i wymacał plastikowy kształt jednorazówki painkillera. Ostatni. |
1065 |
Przymknął oczy z rozkoszy, kiedy rozchodzące się ciepło powoli wypełniało cały organizm. Bez pośpiechu, uważając, żeby nie urazić za bardzo zranionej nogi, Kowboj obrócił się na plecy. Poczuł chłód bagiennej wody, przesiąkającej przez mundur, ale to nie było tak naprawdę ważne. Ważne było niebo. |
1066 |
Kowboja i sześćdziesięciu innych załadowano po prostu do hibernatorów zainstalowanych na przerobionym na wojskowy fracht tankowcu i posłano na Mołdawię. Obudzono go dopiero na stacji wahadłowców. Wtedy też dowiedział się o ośmiu chłopcach ze zwiadu, których lodówki nawaliły w trakcie podróży. |
1067 |
Matka Kowboja chorowała od śmierci ojca, a jedyna siostra była inżynierem na wydobyciu w Pasie, więc nikt po niego nie wyszedł. Pamiętał Mołdawię doskonale. Nie pamiętał tylko, jaki on sam powinien być. Stojąc na betonowej płycie, czuł się jak rozbitek powracający po latach z bezludnej wyspy. |
1068 |
O Jackiem, zatłuczonym na śmierć na Dwunastce. O Ricardo, który biegł do niego z apteczką, cały czas mówiąc doń przez radio i którego przekaz nagle się urwał, aby już nigdy nie powrócić. O Wilcox, która klęczała w brudnej wodzie, z wyciem przyciskającej dłonie do poszarpanej odłamkami twarzy. |
1069 |
Bał się patrzeć w niebo, bo pomiędzy gwiazdami widział ginące okręty. Nie wiedział, ile czasu spędził na krześle w pokoju na piętrze, zaciskając dłonie na pistolecie. Pewnie właśnie po to zluzowanym żołnierzom zezwalano na posiadanie broni. Żeby mogli uciec od ścigających ich cieni. |
1070 |
Nazywała się Angyal, a w jej oczach dostrzegał szarość Mgły... Nie bała się cieni. Czasem rozmawiali godzinami, a czasem po prostu spacerowali bez słowa. Pokazał jej antyczny zegar z kukułką, hologramy speedbolistów, piłkę do kosza. Wszystkie swoje skarby. Matka była nią zachwycona. |
1071 |
Nadal było magiczne. Uklęknął przed nią pod rozłożystym dębem na granicy lasu. Bał się jak nigdy, ale i tak zapytał. Powiedziała "tak". Kiedy szli przez polanę, trzymając się za ręce, Kowboj widział, jak cienie uciekają w gęstniejącą Mgłę, pomiędzy porwane resztki zasłony dymnej. |
1072 |
Tylko silnik jeszcze wystawał ponad wodę. Pierwszy pilot chyba się katapultował – nad kokpitem ział otwór po odstrzelonej przez mechanizm wyrzutu osłonie. Drugi nie miał tyle szczęścia. Poprzez wślizgującą się przez rozbitą owiewkę mgłę Wierzbowski widział jego zamarłą na stanowisku sylwetkę. |
1073 |
W szarawym półświetle popołudnia skroplona na kadłubie wilgoć błyszczała leciutko. "Królowa Nocy". I zszarzały art z blondynką w pończochach i w różowym szlafroczku. Przynajmniej nikt znajomy. Maszyna musiała oberwać rakietą – ogon był niemal przełamany na pół i osiadł na powierzchni bajora. |
1074 |
Czterech zwiadowców plus oficer. Trzech zginęło na miejscu, dwójka chyba próbowała się odczołgać po kraksie... Musieli obawiać się eksplozji poharatanej maszyny. Ciała leżały raptem kilka metrów od mangusty, twarzami zanurzone w czarnej wodzie. Jolly Roger i pikowy as. Druga Kompania Zwiadu. |
1075 |
Dobrze było nie chodzić w sięgającej do pół łydki wodzie. Kicia, choć niemal nieprzytomna, zajęła się najpierw Szafą. Powoli, mechanicznymi ruchami sprawdziła jeden opatrunek, potem kolejne. Zaaplikowała painkillery i odkażacze. Teraz niewiele więcej dało się zrobić dla erkaemisty. |
1076 |
To, że jeszcze w ogóle żył, zawdzięczał wyłącznie własnej sile. Nikt, kogo ciało oberwało takie cięgi, nie powinien nadal walczyć. Ale Szafa trzymał się twardo. Wierzbowski zebrał nieśmiertelniki i przeszukał maszynę. Starał się nie przyglądać tamtym, nawet kiedy grzebał im po kieszeniach. |
1077 |
Przy oficerze była apteczka, ale znaleźli w niej tylko kilka opatrunków i puste przegródki po chemii. Pokładówki "Królowej Nocy" nie mógł nigdzie znaleźć. Musiała wypaść gdzieś podczas ostatnich sekund życia maszyny. Dodatkowym zyskiem z poszukiwań było kilka batoników i paczka z jednym papierosem. |
1078 |
Kicia spojrzała na niego i kiwnęła głową. – Byli jednymi z nas. Niech dalsza droga będzie dla nich lżejsza niż ta tutaj. Z gwiazd pochodzimy, do gwiazd wracamy. Nie wiedzieli, co dodać, więc stali tylko kilka minut nad zaimprowizowanymi mogiłami. Mgła szeptała swoje pożegnania wokół nich. |
1079 |
Lepiej, jeśli będzie przekonana o tym, że historie dobrze się kończą. Bo po co opowiadać złe końce? Wyjął raz jeszcze hologram siostry. Pamiętał dzień, kiedy go wykonano. Miesiąc po operacji, kiedy pozwolono jej już opuszczać budynek szpitala, ale nadal czekały ją długie tygodnie rekonwalescencji. |
1080 |
Kicia i Wierzbowski z niejakim podziwem spojrzeli na zdrowe kolory. – Korpusowi kolonialnemu Stanów bardzo zależy, żeby żarcie było dobre. Wiecie, najedzony żołnierz walczy lepiej, te wszystkie bzdury. Na razie opracowali tylko kolorki i zapach, czekamy, że lada dzień staną się jadalne. |
1081 |
To teraz jego główny atut. Wierzbowski spojrzał na kolegę. Szafa był nietykalny. Zawsze w najgorszym ogniu. Zawsze bez draśnięcia. Wróg zdawał się omijać miejsce, gdzie był erkaemista, jakby zwyczajnie bał się nawet zwrócić broń w jego stronę. Teraz Szafa dostał wszystkie zaległości z procentem. |
1082 |
Był jednym z nas. Niech dalsza droga będzie dla niego lżejsza niż ta tutaj. Z gwiazd pochodzimy, do gwiazd wracamy. Widma Mgła oddawała żołnierzy powoli. Jeszcze trzy dni po tym, jak dotarli do punktu ewakuacyjnego Dunkierka, pojawiały się w nim niedobitki zdziesiątkowanej kompanii Cartwright. |
1083 |
Jeszcze tego samego dnia do placówki dotarła pięcioosobowa grupa prowadzona przez Szalonego Borgię. Wysoki Włoch wyglądał jak poparzona karykatura samego siebie, a w jego grupie nie było ani jednej osoby, która nie byłaby ranna. Trzy z nich, wliczając w to samego sierżanta, zmarły w ciągu nocy. |
1084 |
Z przedziału desantowego maszyny wyciągnięto trójkę żołnierzy, parę martwych strzelców z plutonu łączności i skulonego radiooperatora na granicy katatonii. "Dachowiec" przyniósł również wieści o tym, że von Zangen wycofuje się coraz bardziej na wschód, odciągając przeciwnika od ich pozycji. |
1085 |
I o tym, że na resztę mangust skrzydła transportowego nie ma co czekać. Cartwright pojawiła się niemal równo trzy dni po Wierzbowskim, Kici i Szafie. Hełm zastąpiła brudną ciemnozieloną szmatą, a oczy błyszczały jej od stymulatorów, ale szła pewnie i spokojnie, jakby wracała z patrolu. |
1086 |
Dalej Weiss w – jakimś cudem – nadal dobrze utrzymanym mundurze i Thorne, który na widok Polaka skrzywił się w ironicznym uśmieszku. Pochód zamykał Neve. Potężny mężczyzna co prawda szedł z pistoletem w dłoni, ale nadal targał na plecach erkaem, którego zapewne nie zdecydował się porzucić. |
1087 |
Porucznik natychmiast poszła rozmawiać z dowódcą punktu ewakuacyjnego, kapitanem Sztemem. Oczywiście, Jeyne Cartwright nie uznawała czegoś takiego jak przerwa w działaniach. Dunkierka wypełniała się strzępami rozbitych oddziałów, pojedynczymi rannymi i wycofującymi się z innych działań drużynami. |
1088 |
Każdy medyk wie, jak zrobić sobie koktajl chemii, po której będzie wyglądał jak półmartwy – idealna rzecz do załatwienia sobie wolnego dnia. Nikomu powieka by nie drgnęła, gdyby Kicia odpuściła. Ale oczywiście jej poczucie obowiązku jak zwykle wygrywało z instynktem samozachowawczym. |
1089 |
To musiała być jakaś rzecz w psychice kadry medycznej. W noc po pojawieniu się porucznik Cartwright Marcin, upewniwszy się, że nie jest absolutnie niezbędna, zaprawił jej kawę środkiem usypiającym. Zadziałało jak marzenie, wymęczony organizm uczepił się szansy na chwilę odpoczynku. |
1090 |
Myślał, że następnego dnia będzie na niego wściekła, ale chyba nawet nie pamiętała, jak znalazła się w namiocie. Higiena leciała na twarz. Choć tabletek do uzdatniania wody mieli sporo i nie groziło im pragnienie, to jednak mycie w bagnie często bardziej przeszkadzało, niż pomagało. |
1091 |
Nie było niczym dziwnym, że wszyscy usiłowali sobie znaleźć jakieś zajęcie. Weiss biegał. Z początku myśleli, że się zgrywa, ale Wunderwaffe z żelazną konsekwencją dwa razy dziennie truchtał dookoła obozu, rozchlapując przy tym głęboką do pół łydki wodę. Wielki Jóźwa z kolei czytał. |
1092 |
Czasem zdawało mu się, że widzi błyski, i wyobrażał sobie, że to znaki bitwy, że flota już się do nich przebija, że już niedługo... W takich momentach praktycznie nie czuł wody w butach, zapachu zgnilizny i leków, nie czuł potwornego znużenia, które towarzyszyło mu całymi dniami. |
1093 |
Dwóch, pięciu, dziesięciu. Niektórzy siedzący w wejściach do namiotów, inni oparci o któryś ze strumieniowców czy po prostu stojący po pół łydki w czarnej wodzie. Gdyby sytuacja Dunkierki nie była krytyczna, można by uznać widok ludzi wpatrujących się w puste niebo za całkiem zabawny. |
1094 |
Wierzbowski sam był zdziwiony, jak zmieniło się jego podejście. Zdarzało mu się nawet myśleć, że to niepokojące, że jest powoli opętywany przez jakąś obcą siłę, dotychczas czającą się gdzieś pod powierzchnią bagna. Ale przez większość czasu czuł się całkowicie spokojny. Nadal szeptała. |
1095 |
Czasem zdawało mu się, że słyszy ludzkie głosy, brzmiący gdzieś z głębin pamięci spokojny bas McNamary, przekleństwa CJ-a i cichy półgłos kobiety, z którą rozmawiał na Delta Dwa Zero, zanim... Zanim stało się coś, nad czym, jak to określił Thorne, "nie było sensu się zastanawiać". |
1096 |
Co jakiś czas jasna kreska była przesłaniana cieniem, zapewne kiedy technik poruszał się wewnątrz miniaturowego warsztatu. Polak właśnie miał ruszyć dalej, kiedy światło zgasło zupełnie – pewnie Mały skończył na dziś. Chwilę potem płachta odchyliła się i wyszły spod niej dwie osoby. |
1097 |
Cały pluton natrząsał się z przywiązania Małego do maszyny patrolowej, nikt jednak nie robił tego zbyt ostentacyjnie. Mały niewiele rzeczy kochał tak, jak grzebanie przy "Świstaku". Konieczność zniszczenia poduszkowca musiała być dla technika niczym rozkaz wykonania egzekucji na młodszym bracie. |
1098 |
Wierzbowski zrobił jeszcze dwa kółka wokół obozu, zanim zdecydował się wrócić do namiotu. Jak dawno temu wylądowali tutaj? Niecałe trzy miesiące, tyle, co nic. Trzy miesiące temu byli jeszcze w komplecie. Zanim przyszło Delta Dwa Zero. Dwunastka. Zanim przyszły bitwy. A teraz jeszcze to. |
1099 |
I tak nikt poza nim nie umiał utrzymać go na chodzie. To naprawdę było Bagno. We wszystkich znaczeniach tego słowa. Kiedy wracał do namiotu, zegarek pokazywał piątą rano czasu lokalnego, choć na oko mogła być równie dobrze północ – na Bagnie nawet środek nocy nie różnił się zbytnio od południa. |
1100 |
A przecież nie był tutaj wcale tak długo. Operacja na New Quebec nie była pierwszą, w jakiej brał udział, ani nawet najdłuższą – tym niemniej każdy szczegół, jaki wyławiał z pamięci, wypełniał natychmiast mlecznoszary całun i zapach gnijącej wody. Zasnął, kiedy zaczęło się przejaśniać. |
1101 |
Ciemnoskóra kobieta skrzywiła usta w drapieżnym uśmiechu. Trzeba było przyznać, że już sama wizja wściekłej Bueller odbierała ochotę do nieprzemyślanych żartów, a co tu dopiero mówić o całej reszcie. Znaczy Carrera albo ma jaja, o jakie nikt go nie posądzał, albo wierzy w to, co mówi. |
1102 |
Według planu najwyżej kwadrans na załadunek. To oznacza, że za mniej niż trzysta minut będziemy w drodze do domu. Odpowiedziało jej kilka uśmiechów. O'Bannon poklepał po plecach stojącą obok Isaksson, Szczeniak uniósł zaciśniętą w geście zwycięstwa pięść. Carrera zaklaskał, podchwycił to Mały. |
1103 |
Nawet jeśli wszyscy zdawali sobie sprawę, że było niemożliwym, aby porucznik zebrała ich tylko dla udzielenia tej informacji. Niektórzy jednak pozwalali sobie na chwilę o tym zapomnieć. Inni nie. Po prawej stronie Wierzbowskiego Thorne wpatrywał się w oficer z nieodgadnioną miną. |
1104 |
Nasz oddział został wyznaczony do wykonania tego zadania. Gdzieś ktoś – chyba Neve – cicho przeklął. Szczeniak kopnął z rozmachem lustro wody, wzniecając fontannę brudnych kropel. Kicia ukucnęła i przymknęła oczy. Jeszcze jeden wylot. Jeszcze jedna akcja. Jeszcze raz w strefie walki. |
1105 |
Stan czwórki z nich można zaklasyfikować jako ciężki, choć podobno wszyscy są mniej lub bardziej stabilni. Według naszych danych placówka jak dotąd nie była w kontakcie bojowym z nieprzyjacielem, choć jej pozycja jest wewnątrz stref patrolowych i obrony przeciwlotniczej Sto Pierwszej. |
1106 |
Woda kotłowała się, kiedy żołnierze wsiadali na pokłady mangust, brnąc przez nierówne linie zmarszczek wywołanych podmuchami silników. Znajomy, wysoki świst turbin zagłuszał wszystkie inne odgłosy, stawiając kurtynę dźwięku pomiędzy żołnierzami, którzy mieli odlecieć, a tymi, którzy zostawali. |
1107 |
Marcin poprawił plecak i rzucił okiem na idącego obok Sokole Oko, który wsiadał na pokład "Betty" jako drugi, po Thornie. Niski Hiszpan uśmiechnął się uspokajająco i powiedział coś, ale wizg strumieniowców zagłuszył jego słowa. Wierzbowski odruchowo pokiwał głową i uniósł do góry kciuk. |
1108 |
W końcu, co mógł mówić w tym momencie kapral? Kawałek dalej Niemi pomagała Kici wsiąść do pokiereszowanego "Dachowca". Wierzbowski skrzywił się odrobinę – nie powinni byli jej brać. Na miejscu znajdowali się jacyś medycy, a dziewczyna była w tylko nieco lepszym stanie niż Carrera. |
1109 |
Nawet Mgła zamiast wirować i płynąć swoim zwykłym hipnotycznym tańcem, wydawała się zastygła niczym holograficzna projekcja. Przez chwilę Marcina ogarnęło dziwne wrażenie, że strefa wyznaczana przez lądowisko jest jedynym znakiem życia nałożonym na nieruchomy obraz zamarłej Dunkierki. |
1110 |
Nie spodziewamy się problemów, ale blisko strefy nigdy nic nie wiadomo. Cel na wschód od lądowiska, dwa kilometry. – Sokole Oko zwrócił się do trójki podwładnych. Wierzbowski odruchowo sprawdził paski pancerza. Thorne kiwnął głową, ale poza tym nawet nie drgnął. – Marcin, trzymaj się blisko Camilli. |
1111 |
Więcej czasu nie było – trzy uderzenia serca później "Betty" przysiadła na ziemi i Wierzbowski wyskoczył w głęboką ponad kolana wodę. "Dachowiec" zarył w bagno kilkadziesiąt metrów dalej. Polak pokonał tę odległość szybkimi, długimi susami, całkowicie ignorując środki bezpieczeństwa. |
1112 |
Oczyma duszy Wierzbowski widział, jak powoli przesuwa się do przodu, czekając, aż potencjalna pułapka zatrzaśnie się na żołnierzu, który wysforował się do przodu. Trudno było mu mieć to za złe, w końcu musiał myśleć o wszystkich, a nie tylko o jednym, zbyt zapalczywym szeregowcu. |
1113 |
Nerwowo przesunął wzrokiem wzdłuż sylwetki mangusty. "Dachowiec" był zdecydowanie nie do odratowania – prawe skrzydło wraz z zamontowanym na nim silnikiem zostało oderwane od kadłuba i w jego miejscu ziała poszarpana wyrwa, najeżona powykręcanymi makabrycznie kawałkami kompozytu. |
1114 |
Najwyraźniej nie straciła ani odrobiny zimnej krwi. Obróciła się do przedziału desantowego "Dachowca" i na wpół wywlokła na zewnątrz Neve'a. Erkaemista rozglądał się dookoła półprzytomnym wzrokiem, co jakiś czas zabawnie marszcząc czoło i mrugając małymi oczkami. – Zamelduj, ja straciłam radio. |
1115 |
Niemi, dysponująca iście nieludzkim zmysłem orientacji, wskazała kierunek morderczo dokładnie. Medyk siedziała płasko na jednej z ubłoconych łach, wodząc wokół nieprzytomnym wzrokiem – musiała dopełznąć tutaj już po upadku, zresztą też pewnie zaliczonym dopiero, kiedy "Dachowiec" sunął po błocie. |
1116 |
Spojrzała na niego wielkimi jak spodki oczyma, niemrawo próbując podeprzeć się dłońmi i wstać. W całkowicie przemoczonym mundurze z ciemnymi smugami błota na twarzy wyglądała potwornie bezradnie. Przykucnął szybko obok, starając się przypomnieć sobie procedurę sprawdzenia stanu rannego. |
1117 |
To, albo nie był w stanie wykryć rany. Już się otrząsała. Twarda dziewczyna, w życiu nie przyzna, że jest na granicy, dopóki się nie przewróci. I jest za dobrym medykiem, żeby Cartwright z niej zrezygnowała w takim momencie. Wierzbowski myślał w szaleńczym tempie. Kicia miała cholernie ładne oczy. |
1118 |
Zgodnie z procedurą dostał tranquilizera. – Camilla Isaksson szturchnęła potężnego mężczyznę pod żebro. Ten uśmiechnął się niemrawo. Chemia co prawda nie powaliła go, jak pewnie zrobiłaby z kimś mniej odpornym, ale wyglądał na mocno nieobecnego. – Trochę odpoczynku i powinien być tip-top. |
1119 |
Brak Kici nie pomagał, choć Marcin miał nadzieję, że Thorne zastąpi ją przynajmniej na poziomie pierwszej pomocy. Co najgorsze jednak – stracili "Dachowca". Cartwright musiała wiedzieć, jak dramatycznie zmieniało to sytuację. Być może po prostu starała się utrzymać morale na jakimkolwiek poziomie. |
1120 |
Szwedka szybko pokiwała głową. – Jankesi na pewno mają magów, co gorsza, mogą mieć ich tutaj. "Fandango" i "Betty" mają być zdolne do startu do pięciu minut po naszym powrocie. Dowodzi podporucznik Tayenne. – Pierwszy pilot "Fandango", mulatka o orientalnej urodzie, skinęła głową. |
1121 |
Czy są pytania? Nie było. Kilka minut później oddział Cartwright już wyruszał, pozostawiając za plecami powoli rozpływające się we mgle sylwetki przycupniętych w płytkiej wodzie mangust i zajmujących pozycje żołnierzy grupy Tayenne. Marcin obiecał sobie, że się nie obejrzy, ale oczywiście pękł. |
1122 |
Przez całą drogę nikt nie odezwał się nawet raz i muzyka Mgły była doskonale słyszalna. Plusk wody, całkiem niedaleko, jakby do wody wpadł niewielki kamień. Melodyjny szelest, gdzieś za plecami. Śmiech, tak doskonale podobny do ludzkiego, że Marcin przez chwilę prawie dał się nabrać. |
1123 |
Żołnierz uśmiechnął się do siebie. Kiedyś bał się przebywać wśród gęstego oparu spowijającego Bagno, bał się odgłosów i pojawiających się znikąd zawirowań powietrza. Teraz wsłuchiwał się w każdy ton cichej, szeleszczącej pieśni, podziwiał wzory, które malowały płynące strzępy szarości. |
1124 |
Trzy namioty otaczały wielkie cielsko polowego ambulatorium, większego nawet niż to, które mieli w Dunkierce. Wszystkie stały tuż obok siebie, wbrew regulaminowi, za to idealnie wykorzystując niemal całkiem odsłonięty kawałek gruntu. Poza tym załoga posterunku nie dysponowała praktycznie niczym. |
1125 |
Dowódca, szczupły podporucznik Piaggi, o zmęczonej, jakby zapadniętej twarzy i szarych jak mgła oczach nie ukrywał radości z ich nadejścia. – Dobrze, że przyszliście – mówił do Cartwright tonem pozornie radosnym, lecz podszytym desperacją. – Już myślałem, że nasz mały zakątek został zapomniany. |
1126 |
Przysłano nas do pomocy – rzucił Polak w powietrze. Sokole Oko nie powiedział, do kogo trzeba się zgłosić. – Na co się możemy przydać? Niska, masywna kapral z odznaką medyka na ramieniu przerwała pracę i zlustrowała nowo przybyłych. Marcin z najwyższym trudem powstrzymał się od spuszczenia wzroku. |
1127 |
To jej oczy mówiły, że sytuacja jest niebezpieczna. Wierzbowski spojrzał na Thorne'a i wzruszył ramionami. Porucznik przyszła do ambulatorium natychmiast po otrzymaniu meldunku, niemal w pół zdania przerywając rozmowę z Niemi. Zabrała ze sobą Piaggiego, ale nikomu więcej nie pisnęła ani słowa. |
1128 |
To ja musiałbym spojrzeć w oczy tym ludziom, ludziom, którym obiecałem ochronę, i... Zamilkł nagle, choć Cartwright nie powiedziała ani słowa, tylko gwałtownie zmrużyła oczy. Przez bardzo długą chwilę wbijała w Piaggiego absolutnie nieruchome spojrzenie, spięta, jak gotowa do skoku puma. |
1129 |
Czasami Wierzbowskiemu wydawało się to niemal magiczną umiejętnością. Obsada strefy lądowania mangust pod wodzą podporucznik Tayenne nie marnowała czasu. Rozbity "Dachowiec" miał pousuwane płyty poszycia, jeden z pilotów na wpół ukryty we wnętrzu maszyny operował przenośną spawarką. |
1130 |
Wydobył z kieszeni przybrudzoną talię kart i przez chwilę tasował ją, wpatrując się w pokrytą drobnymi kropelkami potu twarz Kici. Wreszcie wydobył damę kier i ostrożnie włożył ją dziewczynie do kieszeni munduru. Wreszcie pochylił się i pocałował ją w policzek. A potem musiał już biec na zbiórkę. |
1131 |
Nie będzie przesunięcia stref ewakuacji. Osiemnaście osób to wszystko, co jesteśmy w stanie stąd wywieźć. I oficjalne stanowisko dowództwa jest takie, aby ewakuować nas oraz ludzi podporucznika Piaggiego. Marcin oczekiwał tej wiadomości. Załatwił Kici ranę dokładnie z jej powodu. |
1132 |
Czuł się jak wtedy, pierwszej nocy na Bagnie, na posterunku Delta Dwa Zero. Tamten dzień stanął Wierzbowskiemu przed oczami. Rozstawione składane krzesełka, kobieta, której przyniósł leki, Ricardo rozmawiający z jakimś dzieckiem. Jankesi, którzy poddali placówkę, żeby chronić cywili. |
1133 |
Wierzbowski nie rozróżnił ani jednego słowa, ale był przekonany, że erkaemista nie wyglądał na zachwyconego. Szczeniak zdjął hełm i przesunął dłonią wzdłuż spoconych włosów. Jego twarz wyrażała rezygnację. Porucznik Piaggi syknął przez zęby, a Sokole Oko pochylił się, wspierając ręce na kolanach. |
1134 |
Amerykanów wiadomość jakby podcięła. Doszli bez skargi wraz z żołnierzami aż tutaj, utrzymali tempo, nieśli swoich towarzyszy, ale teraz wydawało się, jakby zmęczenie ich dogoniło. Starszy, szpakowaty mężczyzna z obfitą brodą usiadł zrezygnowany w błocie i ukrył twarz w dłoniach. |
1135 |
Rudawy chłopak, może szesnastoletni próbował go podnieść za ramię, ale bez skutku. Bezradnie spojrzał na żołnierzy, ale nikt nawet nie drgnął. Kilka kroków dalej pulchna kobieta w kombinezonie załatanym kwiecistymi wstawkami zaczęła płakać, bezgłośnie, bez szlochu czy słowa skargi. |
1136 |
Co prawda działały o niebo skuteczniej niż pasywne, ale za to używając ich, operator stawał się dla sensorów wroga odpowiednikiem jaskrawego światła w ciemności. Mgła i jej paskudny wpływ na elektronikę pewnie trochę osłabiały ten efekt, ale sprawa nadal nie wyglądała dobrze. Osiem minut. |
1137 |
Trudno się było nie domyśleć, co chodziło mu po głowie. Po wydarzeniach w Delta Dwa Zero, po Dwunastce... Można było spokojnie założyć, że żołnierze Unii byli wśród jankesów bardzo niepopularni. A to oznaczało, że istniało ryzyko trafienia na oficera, który był bardziej niechętny niż przepisowy. |
1138 |
Pięć minut dzieliło go od podróży do Dunkierki, a potem na orbitę. Pięć minut i będzie mógł odetchnąć. Potem zwinie się w kłębek, zaśnie i obudzą go dopiero w domu. Grupa zadaniowa liczyła już sześć osób. Pewnie aż nadto. W zasadzie nie miał po co zostawać. Oprócz tego, że to był jego oddział. |
1139 |
Razem z jego zapasami, pozbieranymi jeszcze na Dunkierce, dawało to całkiem pokaźną ilość. Poprawił paski plecaka i powiódł wzrokiem po krzątaninie panującej przy strumieniowcach. Za chwilę wystartują, unosząc Kicię ku bezpieczeństwu promów ewakuacyjnych. Uśmiechnął się do siebie. |
1140 |
Przynajmniej tyle dobrego. Odruchowo spojrzał w stronę "Betty". Kilku Amerykanów pomagało właśnie pakować na pokład nosze z rannymi towarzyszami. Jedna z nich – pulchna kobieta, którą żołnierz pamiętał sprzed kilku minut, obróciła się w jego stronę. Przez chwilę patrzyła na niego nieruchomo. |
1141 |
I Dwunastka. Marcin przełknął ślinę. Mógł się tylko domyślać, w jakie piekło musiało zmienić się życie takich ludzi jak ona, kiedy oddziały Unii wylądowały na New Quebec. Jasne, walczyli z żołnierzami, ale przecież nie tylko oni tu byli. Kobieta uśmiechnęła się. Odpowiedział uśmiechem. |
1142 |
Najpierw ruszyli Sokole Oko i idący kilka metrów po jego lewej Szczeniak, który jak zawsze sprawiał wrażenie, jakby szykował się do ucieczki. Potem porucznik, pewnym i spokojnym krokiem, i niemal radośnie podskakująca Isaksson. Szwedka zapewne postrzegała sytuację jako przygodę życia. |
1143 |
Raportuj o pozycji statku, kiedy tylko to będzie możliwe. Łączność, daj mi "Banshee". – Wyszkolony głos nie zdradzał niepokoju, choć nerwy komandora porucznika Christiansena były napięte do ostatecznych granic. Eter natychmiast wypełniły głosy oficerów "Drapieżcy" potwierdzających otrzymane rozkazy. |
1144 |
Może padł im system główny. – Christiansen zmusił się do spokojnego tonu, jednak każdy oficer na mostku przeczuwał, że dowódca nie spodziewa się sukcesu. Jeśli "Banshee" była w pobliżu, radar powinien ją wykryć, a nawet jeżeli nie, niszczyciel miał dziesiątki sposobów kontaktu z "Drapieżcą". |
1145 |
Bali się zapeszyć. Gdzieś w przemęczonych umysłach nadal tliła się nadzieja, że może jednak przyrządy się pomyliły, może niszczyciel jest jeszcze z konwojem. Złe wieści potwierdził Collie. Chorąży kilkanaście razy wprowadzał odpowiednie procedury do komputera, nim w końcu zdecydował się na raport. |
1146 |
Foster uruchomiła interkom i już po chwili wiadomość o obniżeniu stanu gotowości obiegła korytarze i stanowiska "Drapieżcy". Głębokimi, łapczywymi wdechami witano nadal gorące powietrze wewnętrznego obiegu okrętu. Christiansen również zdjął hełm i zamocował go na zaczepie obok fotela. |
1147 |
Dwóch oficerów medycznych i sanitariusz krążyło bez przerwy pomiędzy nimi, szybko przemieszczając się od pacjenta do pacjenta. Dwóch techników z zestawem narzędziowym starało się wyczepić cicho łkającego mata z podziurawionego odłamkami skafandra z oznaczeniami sekcji uzbrojenia na ramieniu. |
1148 |
Szperacz leżała na jednym z sześciu stanowisk dla najciężej rannych. Szczupła i drobna, pozbawiona skafandra wyglądała niemal jak dziecko wśród opancerzonych sylwetek reszty załogi. Na odsłoniętym ramieniu przyklejone były dermy medyczne, a na bladym czole miała opaskę kontroli neuralnej. |
1149 |
Potem jeden po drugim zgłaszali się dowódcy transportowców – pierwszy ciemnoskóry Gunther z "Belfastu", potem Bogusławski z "Albionu", uśmiechnięty Niemninen i nerwowo rozglądający się Dechamps. Wszyscy. Jego ludzie. Dowódca "Drapieżcy" lekko odkaszlnął, zajmując miejsce u szczytu stołu. |
1150 |
Odebraliśmy raporty ze wszystkich statków, więc możemy uznać, że mamy pełną informację o konwoju. Jak zapewne wszyscy wiecie, podczas ostatniego skoku utraciliśmy "Banshee". Od czasu skoku bezskutecznie próbowaliśmy nawiązać łączność, nie udało się wykryć jej na radarze ani w żaden inny sposób. |
1151 |
Na chwilę obecną możemy uznać "Banshee" za zaginioną i bez wpływu na dalszą sytuację zespołu. Dobrą wiadomością jest to, że jednostki transportowe są akceptowalnie sprawne, przynajmniej na poziomie generatorów, napędów oraz systemów podtrzymywania życia. Wyjątkiem jest "Toskania". |
1152 |
Poruczniku Vieri? Wywołana przez chwilę wpatrywała się w coś w skupieniu – młodziutka Vieri zapewne raz jeszcze sprawdzała logi uszkodzeń swojego okrętu. Była jedynym dowódcą konwoju, który zjawił się na konferencji w hełmie, najwyraźniej na "Toskanii" nie byli pewni szczelności. |
1153 |
A przynajmniej przed Dniem się znajdował. W tej chwili nic nam nie wiadomo o żadnych bazach tutaj. Co jeszcze nic nie znaczy, jankesi mieli mnóstwo czasu, żeby sobie jakieś postawić. Nie wykryliśmy lokalizatora boi skokowej, albo jej tutaj nie ma, albo jest skonfigurowana na wojskową. |
1154 |
Nie chcę wchodzić w szczegóły obliczeniowe, ale nie postawiłbym pieniędzy, że Marynarka Wojenna UE zwyciężyła. Nawet małych. I pomimo patriotyzmu. Wierzę w umiejętności kontradmirała Kruka i zapewne zobaczymy jeszcze część jego okrętów... a przynajmniej zobaczą je po naszej stronie frontu. |
1155 |
Ktoś – chyba Bogusławski – zaklął, nie osłoniwszy wcześniej mikrofonu. Christiansen chętnie by mu zawtórował, ale stanowisko mu na to nie pozwalało. Właściwie pola manewru praktycznie nie było. Z ekranów telekonferencyjnych dowódcy okrętów konwoju spoglądali na niego wyczekująco. |
1156 |
Cztery razy informowano mnie, że ich obecność jest ściśle tajna. Wnioskuję, że to coś bardzo istotnego, zresztą, cała operacja wygląda na bardziej spójną, kiedy już o nich wiem. To cholerne bagno nie było warte entuzjazmu, z jakim się go trzymaliśmy. Chyba że był dodatkowy czynnik. |
1157 |
Proszę się nie martwić, komandorze. Jesteśmy tu w tym samym celu. Za jego plecami trzy skrzynki zostały sprawnie zładowane na platformę transportową pojazdu Kubery. Patrząc na uzbrojonych, czujnie rozglądających się żołnierzy Operacji Specjalnych, Christiansen miał nadzieję, że tamten mówi szczerze. |
1158 |
Niemal całkowicie wygaszony przez załogę niszczyciel był niewidzialny dla sensorów – tak przyjaznych, jak i wrogich. Jego własne czujniki przeczesywały tymczasem przestrzeń przed konwojem, a zmęczeni pomimo częstych zmian operatorzy analizowali każdy wykryty ślad echa. "Żmija" czuwała. |
1159 |
Ranny "Drapieżca" utrzymywał się na tyłach szyku, gotów do postawienia tarczy antyrakietowej na dowolny z kluczy transportowców. Jedyna jego zewnętrzna aktywność polegała na odpalaniu co jakiś czas silników manewrowych utrzymujących go na pozycji. Niszczyciel zdawał się odpoczywać. |
1160 |
Ale były to tylko pozory. Wewnątrz pancernego kadłuba ciasne stanowiska bojowe, pogruchotane sekcje i wąskie dukty techniczne aż wrzały od gorączkowej pracy. Marynarze, niemile świadomi niedoboru załogi, krzesali w sobie resztki sił, usiłując przywrócić statek do pełnej sprawności. |
1161 |
Mrużyli oczy, wpatrując się w ekrany, pracowali przy naprawach beznadziejnie uszkodzonych systemów, pomagali przy rannych. Żuli stymulanty, palili, wstrząsali głowami, zwalczając ogarniające ich zmęczenie. Śmiertelnie wyczerpani, napakowani chemią, ignorujący otarcia i co lżejsze obrażenia ludzie. |
1162 |
Pięć minut później zaczął wymiotować. Rochelle wykryła potem w jego organizmie poczwórną dawkę stymulantów. Zdenerwowany oficer musiał je wziąć, kiedy dwanaście godzin wcześniej trafienie w przedział reaktorów sprawiło, że przeskoczył naraz sześć szczebli dzielących go od dowódczego stanowiska. |
1163 |
Ofiarą padł starszy mat Banks, pracujący w grupie naprawczej panelu sensorów numer dwa. Uważny zwykle żołnierz, wychodzący na zewnątrz okrętu po raz czwarty w ciągu swojej wachty, nie sprawdził naładowania pomocniczego generatora. Znużenie, nieuwaga, rutyna – pewnie wszystko po trosze. |
1164 |
Koledzy i koleżanki przez kilkanaście sekund szaleńczej akcji ratunkowej widzieli, jak gubiący smugę zamarzniętego tlenu mężczyzna powolnymi ruchami poparzonych rąk sprawdza najpierw jeden, a potem drugi zawór bezpieczeństwa skafandra. Nie działały, nie mogły działać, bo upływ gazu nie ustał. |
1165 |
Mat żył wtedy jeszcze, jak twierdził bosman Kubera, który zareagował najszybciej, więc był najbliżej rannego. Mówił później, że żołnierz przerażająco powolnymi ruchami mocował się właśnie z uprzężą, kiedy w pełnym rozpędzie uderzył w dziobowy zestaw działek tarczy antyrakietowej. |
1166 |
Klimatyzacja pracowała pełną parą, z ciągłym szumem pompując do pomieszczenia przyjemnie chłodne powietrze. Dowodzona przez McPhersona druga wachta zareagowała na wejście komandora falą zmęczonych salutów. Znużone twarze kadry wydawały się całkowicie szare w świetle ekranów stanowisk. |
1167 |
Pojedyncze okręty będą ich unikać, większe zgrupowania ich zmiażdżą – w żadnym z tych scenariuszy nie było wielu szans na pozbawienie wroga ochronnej powłoki refleksyjnej. Ze wszystkich możliwych uszkodzeń broni awaria lasera była w obecnej sytuacji rzeczywiście najmniej dotkliwą. |
1168 |
Teraz ważne było to uczucie gromadzące się gdzieś w okolicach płuc, które sprawiało, że szalejąc ze zdenerwowania, łączył się z Rochelle mniej więcej co minutę. Śmieszne, drażniące łaskotanie, odbierające zdolność koncentracji i zmuszające do myślenia tylko o jednym. Jakby coś wymykało mu się z rąk. |
1169 |
Części nie. Rochelle i sanitariusze sami zdawali się coraz bardziej podobni do swoich pacjentów – bladzi, o podkrążonych oczach i drżących dłoniach, poruszający się zmęczonym, powolnym krokiem, bądź przeciwnie – urywanymi, niemal ptasimi ruchami mięśni sztucznie pobudzonych stymulantami. |
1170 |
Przydałby się Kovacs. Kiwnął głową. Pokładowy psycholog zwykle zajmował się takimi sprawami. Jednak pechowo stanowisko alarmowe Kovacsa znajdowało się na lewej burcie i ten sam cios, który pozbawił "Drapieżcę" wyrzutni od siedem do dwanaście, odebrał im też psychologa. I dwudziestu innych ludzi. |
1171 |
W końcu byli tylko ludźmi. Każdy skok, już przy prowadzeniu pojedynczego statku, stanowił wysiłek. Koordynacja ruchu całego konwoju była mordercza. Nawet podczas jednego skoku. Przy czterech – Christiansen nie wyobrażał sobie, co musiało się dziać w systemie nerwowym drobnej porucznik. |
1172 |
Melduj, jak tylko transportowce się zgłoszą. Wsparł czoło na dłoniach. Dziesięć minut i będą o krok bliżej domu. I to bez wykorzystania Mai, bez kolejnego ciosu w jej przemęczony umysł. Oczywiście, musiała przetrwać dwa kolejne skoki. Ale na to zmartwienie przyjdzie czas później. |
1173 |
Jak sprawić, żeby przeciwnik ci nie uciekł? Pozbaw go możliwości skoku. Na pewno znali kody kontrolne boi. Po takim twardym wyłączeniu z powrotem będą stawiać ją z miesiąc, ale nie znajdowali się w żadnym ważnym systemie gwiezdnym i przeciwnik musiał uznać, że warto ponieść takie koszty. |
1174 |
Christiansen zjawił się natychmiast, kiedy tylko wysłał Kuberę i dziewięć osób oddziału ratunkowego na milczącą, niedającą żadnych odczytów "Toskanię", dryfującą bezwładnie od czasu zakończenia skoku. Nie musiał. Takimi akcjami kierowała zwykle Foster jako dowódca grup uderzeniowych. |
1175 |
Na kilkunastu monitorach przesuwał się obraz przekazywany przez kamery zamontowane na hełmach grupy Kubery. W tej chwili pokazywały głównie pozostałych marynarzy ścieśnionych w komorze desantowej niewielkiego promu szturmowego, zwykle wykorzystywanego przez kontyngent wojskowy niszczyciela. |
1176 |
Oczywiście zakładając, że nie była to eksplozja wtórna. Ale raczej nie powinna być, napęd gwiezdny jest przed takimi rzeczami zabezpieczony. "Toskania" już wcześniej miała osłabioną strukturę, stąd ta wyrwa... Na monitorach grupa ratunkowa opuściła wahadłowiec i zbliżała się do kadłuba "Toskanii". |
1177 |
Bosman odsłonił dźwignię otwierania awaryjnego. Nie usłyszeli syku sprężonego powietrza, kiedy wrota odsunęły się na bok, ukazując wnętrze ciasnej wewnętrznej śluzy transportowca. – Przechodzimy parami, ja i Bellati pierwsi, potem River i Guilliame, Boklev i Tivaitis, na końcu Rumoren i Schweitzer. |
1178 |
Ale na "Toskanii" nie przeżył nikt, więc obowiązek ten przypadł w udziale Christiansenowi jako dowódcy konwoju. Kilka słów pożegnania i wyczytanie dwudziestu sześciu nazwisk członków załogi transportowca, którzy zginęli podczas skoku, stanowiło najdłuższe pięć minut w jego życiu. |
1179 |
Christiansen mógł tylko wyobrazić sobie, jak czuł się żołnierz, kiedy wybudzono go z hibernacyjnego snu, by powiedzieć mu o śmierci siedmiuset jego ludzi. Generał przebywał teraz na mostku "Belfastu", a jego głos słyszalny był poprzez radio na każdym okręcie konwoju. Kolejne pół godziny. |
1180 |
Będziemy pamiętać. – Valerie umilkł. Teraz kolej "Drapieżcy". Gdzieś wewnątrz Christiansen odczuwał palące poczucie winy, wygrywające walkę z racjonalizacją. Komandor obrócił się do stojącego obok niego McPhersona. Wysoki, mocno zbudowany zastępca dowódcy przebywał zwykle na rezerwowym mostku. |
1181 |
Christiansen przebiegł wzrokiem po oficerach mostka. Galowe mundury, które kazał założyć zamiast skafandrów, sprawiały, że mostek wydawał się większy. Choć procedura, którą wykonywali, była łatwa, każdy wpatrywał się w skupieniu w ekran, nie łapiąc ani na moment kontaktu wzrokowego z pozostałymi. |
1182 |
Zabił ich. Zabił. Sumienie było głuche na argumenty. Nie usłyszeli wybuchu. Okręt nie zadrżał nagle od odległej eksplozji głowicy termonuklearnej, pochłaniającej martwy transportowiec oraz zamieniającej w pył trzystu piechurów i dwudziestu sześciu członków załogi. Upłynęło sześćdziesiąt sekund. |
1183 |
Rochelle zajmowała się zestawem diagnostycznym przy łóżku półprzytomnego Haidera. Nieco dalej młody sanitariusz o nazwisku Potocki usiłował wmusić lekarstwa potężnemu bosmanowi Kuberze, który tłumaczył mu coś spokojnym basem, chyba po polsku. Nikt się nie przypatrywał ani kapitanowi, ani Knight. |
1184 |
Cieszę się, że już ci lepiej... Pogładził dziewczynę po policzku. Uśmiechnęła się, w ten charakterystyczny dla siebie sposób, tylko jednym kącikiem ust. Kiedyś, milion lat temu, żartował, że jest to uśmiech kota patrzącego na rannego kanarka. Potem powoli opuściła wzrok na jego dłoń. |
1185 |
Teraz damy ci tyle czasu, ile będziemy mogli. Nie martw się. Potem tylko do domu i urlop. Za wyprowadzenie nas stąd dostaniesz wolne, bez wątpienia. I ja też, jak się uda. Pojedziemy gdzieś razem. – Opuścił dłoń na jej ręce. Lekko drżały. – Pamiętasz Costa? Tam polecimy. Tylko my. |
1186 |
Nie bój się, jestem przy tobie i kocham cię. Przez kilka sekund byli tylko we dwoje, daleko od ambulatorium, daleko od rannego "Drapieżcy". A potem lekko odsunęła się od niego, przełknęła ślinę i powolnym ruchem otarła wilgoć z policzków. Wzięła kilka głębokich oddechów, przygryzła górną wargę. |
1187 |
Zbyt długo się znali, by proste sztuczki mogły go oszukać. Krótkie momenty, kiedy nie patrzyła na niego i jej oczy wypełniały się rozpaczą. Oparta na pościeli lewa dłoń, zaciśnięta w pięść tak mocno, że kłykcie aż zbielały. Ton głosu, wesoły, ale z delikatną, trudną do wychwycenia nutką fałszu. |
1188 |
Wiedziała pewnie lepiej od niego, jakie ma szanse. Ale chciała go uspokoić, zaczarować pogodnym głosem, uśpić wesołością. Był jej za to wdzięczny. I dlatego kłamał razem z nią. Syrenę alarmową usłyszał, kiedy wychodził z ambulatorium. Pięć sekund później już biegł w kierunku mostka. |
1189 |
Mamy potwierdzenie z naszych sensorów od dwóch minut – z trudem utrzymywany na wodzy głos drugiej oficer zabrzmiał mu w słuchawkach. – Musieli iść bez ciągu do ostatniej chwili. Prawie dokładnie za nimi. Mógł tylko niechętnie pogratulować analitykom jankesów – znaleźli ich bezbłędnie. |
1190 |
Knight... Każda minuta daje jej umysłowi szansę na odpoczynek, przekonywały uczucia. Każda zwiększa jej szansę. Każda minuta daje nieprzyjacielowi szansę na kolejne trafienia, wrzeszczała logika. Co minutę ścigający ich zespół będzie strzelał następną salwą rakietową. Co minutę będą dolatywać. |
1191 |
Towarzystwa dotrzymywała mu jeszcze tylko "Żmija" i sam "Drapieżca" częściowo osłonięty przez echo transportowca – tylna straż, mająca według planu ludzi Ricciego osłonić konwój przed ostrzałem szybko zbliżającego się pościgu. Do wejścia w zasięg pocisków pozostało trzydzieści sekund. |
1192 |
Oznaczam M-1 do M-112. Ktoś, chyba Bueller, cichutko zaklął. Oficerowie mimowolnie spojrzeli po sobie. Spodziewali się podobnej liczby, ale podświadomie liczyli na mniejszy wyrok, że może jednak nieprzyjaciel zostawi sobie kilka załadowanych wyrzutni na wypadek nowych kontaktów.. |
1193 |
Najwyraźniej jednak Amerykanie byli pewni swego. Christiansen spojrzał na ekran radaru, na którym konwój szybko – choć nie dość szybko – zbliżał się do strefy skoku. Daleko z tyłu widniało mrowie "emek", jak radarzyści nazywali wykryte pociski. Nie zablokują ich wszystkich, nie ma szans. |
1194 |
I w dodatku miały mocne poparcie. Bez niszczyciela konwój i tak nie ucieknie. Wystarczy tylko zgodzić się z sekcją taktyczną, zadziałać całkowicie zgodnie z regulaminem, a "Drapieżca" ujdzie zagrożeniu. A jego miejsce zajmą inni. Kilku innych. Zegar na ekranie głównym odliczył dziesięć sekund. |
1195 |
Nie warto tasować szyku dla ułamków procenta. – Z jakiegoś powodu poczuł się lepiej, kiedy powiedział to zdanie. – Łączność, nadaj na "Żmiję" rozkaz otwarcia ciągłego ognia zaporowego, T plus sto dwadzieścia. Uzbrojenie, ciągły ogień zaporowy ze wszystkich wyrzutni, T plus sto dziesięć. |
1196 |
Skoncentrowany ogień precyzyjnych dział i laserów obrony punktowej wyeliminował dalsze jedenaście. Pozostałe detonowały. Największe lanie dostał "Turku". Stary transportowiec w ciągu trzydziestu sekund utracił napęd, sekcje generatorów i pięć z siedmiu przedziałów transportowych. |
1197 |
Transportowiec szedł dalej tym samym kursem, nieznacznie tylko zwichrowanym przez inercję pocisków, ale tak naprawdę był już martwy. Jeden z pocisków raził swoimi odłamkami "Brehmen". Tym razem jednak konstrukcja okrętu wytrzymała. Cztery rakiety wzięły na cel dotychczas nietkniętą "Żmiję". |
1198 |
Christiansen zaklął bezgłośnie. Dlaczego nie zginęli? Dlaczego cholerny transportowiec nie dostał jednej rakiety więcej? Albo chociaż nie utracił anteny? "Turku", wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu nie tylko nie zginął, ale też "za kilka minut będzie gotowy". Tylko że konwój nie miał kilku minut. |
1199 |
Mniej więcej wyszło mu to drugie. – Meldunek ze stanowiska szperaczy, porucznik Knight odpięta od stanowiska, stan ciężki, brak synchronizacji, stanowisko niegotowe, powtarzam, niegotowe na kolejny skok. Christiansen zacisnął zęby. Maya drogo zapłaciła za ten skok, choć mogło być gorzej. |
1200 |
Zupełnie jak Maya, pojawiła się nagle myśl. Też zawsze tak robi w trudnych momentach. Paradoksalnie, wyglądało na to, że omyłka nawigacyjna tym razem uratowała im życie. Idealnie przeprowadzony manewr rzuciłby ich niemal dokładnie na żer wrogich okrętów – pewnie patrolu systemowego. |
1201 |
Łączność, przekaż na resztę. Radar, identyfikacja wroga, daj znać, jak zmienią kurs, Lefeyne, ekipy ratunkowe do czternastki. Foster, potrzebuję raportu taktyków najszybciej, jak się da. Nawigacja, podaj mi szacowany czas gotowości do skoku. Uzbrojenie, daj gotowość na wyrzutniach, nuklearne. |
1202 |
Dziękuję za uwagi. A teraz proszę opuścić mostek. Zmienił kanał, zanim tamten zdążył odpowiedzieć. Przez kilka sekund pułkownik patrzył jeszcze na niego przez filtr hełmu, a potem szybkim krokiem zszedł z mostka. Dowódca "Drapieżcy" westchnął ciężko. Przewidywał kłopoty, kiedy wrócą do domu. |
1203 |
Wyłączyć napęd i systemy broni – powiedział bardzo powoli przez zaciśnięte zęby. Ból niemal przeszedł, zastąpiony przez furię. – I złap Tivaitisa, niech zmontuje mi grupę abordażową, spotkam się z nimi przy przedziale naszych... gości. Dowodzenie na rezerwowy mostek, jeśli się nie uda, ty dowodzisz. |
1204 |
Proszę aresztować pułkownika i jego ludzi, jako zagrożenie dla okrętu, następnie rozstawić tu warty i czekać na dalsze rozkazy. Mat spojrzał na niego niepewnie. Wizja starcia z wyszkolonymi zabójcami oesów musiała mu się nie uśmiechać. Ale to trwało tylko chwilę, zanim dyscyplina wzięła górę. |
1205 |
Jest pan aresztowany. Wysoki oficer spojrzał na swoich komandosów. Przez chwilę Christiansenowi zdawało się, że wyda im rozkaz stawienia oporu, że będą walczyć. Ale nie. Powolnym ruchem Brisbane odpiął kaburę i położył ją na podłodze. Karabiny jego ludzi jeden po drugim podążyły za nią. |
1206 |
Następne sekundy przeznaczył na analizę nowej sytuacji. Konwój nie miał już szperacza, skok był wykluczony, dotarcie do boi stało się jeszcze mniej prawdopodobne, niż było wcześniej. Jedyną realną szansą było to, że Christiansen po skoku znajdzie się gdzieś w unijnych systemach i oni przyślą pomoc. |
1207 |
To nie był dobry plan. Nawet nie był średni, ale to była ostatnia rzecz, którą "Żmija" mogła zrobić, by pomóc w ucieczce frachtowcom. Na ekranie taktycznym pierwsze sześćdziesiąt "emek" zbliżało się szybko do jego własnego okrętu. Christiansen podjął decyzję. Cóż, pozostawało tylko ją zaakceptować. |
1208 |
Nie, liczył na to, że przyjaciel będzie miał na tyle odwagi, że powie o swoich planach. Czy ją rozumiał? Nawet tak, jeśli to, co wiózł Brisbane było tak istotne, jak się zdawało. Czy życzył "Drapieżcy" szczęścia? W ostatnich minutach życia "Żmii" jej kapitan po prostu nie miał na to czasu. |
1209 |
Dwadzieścia osiem szans na poprawę sytuacji. W obecnej sytuacji Unii każda zmiana była na wagę złota. Za jego plecami, w gabinecie z wielkim iluminatorem, generał Solskjaerd siedział samotnie w półmroku, a przez jego umysł płynęły scenariusze, analizy i wykresy prawdopodobieństw. |
1210 |
Toteż w książce znane fragmenty rzeczywistości układają się w całkiem nowe, często nonsensowne całości, a postaci prawdziwe, przemieszane z fantastycznymi, wyglądają i zachowują się inaczej niż w życiu. I jeszcze jedna uwaga: "Alicja w Krainie Czarów należy do tych książek, do których warto wracać. |
1211 |
Teraz odczytacie ją jako dziwną baśń, pełną niezwykłych, zaskakujących wydarzeń, ale gdy sięgniecie po nią za kilka lat, ukaże Wam wiele nowych treści. Każdego jednak czytelnika zawsze zdumiewać będzie bogactwo fantazji i pomysłowości autora, każdy też podda się urokowi jego niepowtarzalnego humoru. |
1212 |
Przede wszystkim starała się dojrzeć dno studni, ale jak to zrobić w ciemnościach? Zauważyła jedynie, że ściany nory zapełnione były szafami i półkami na książki. Tu i ówdzie wisiały mapy i obrazki. Mijając jedna z półek Alicja zdążyła zdjąć z niej słój z naklejką Marmolada pomarańczowa. |
1213 |
Niestety był on pusty. Alicja nie upuściła słoja, obawiając się, że może zabić nim kogoś na dole. Postawiła go po drodze na jednej z niższych półek. "No, no pomyślała po tej przygodzie żaden upadek ze schodów nie zrobi już na mnie wrażenia. W domu zdziwią się, że jestem taka dzielna. |
1214 |
To będzie, zdaje się, około tysiąca mil. (Alicja uczyła się wielu podobnych rzeczy w szkole. Nie była to co prawda chwila na popisywanie się wiedzą, no i imponować nie było komu. Uznała jednak, że mała "powtórka" bywa czasami pożyteczna). "Tak, wydaje mi się, że to będzie właśnie tysiąc mil. |
1215 |
Nie, już lepiej nie pytać. Może zobaczę gdzieś jaki napis". W dół, w dół, wciąż w dół. Nie było nic do roboty, więc Alicja zabawiała się nadal rozmową z samą sobą: "Jacek będzie tęsknił za mną dziś wieczorem". (Jacek był to kot). "Mam nadzieję, że w domu nie zapomną dać mu mleka na podwieczorek. |
1216 |
Ale czy Jacek zjadłby gacka?" Tu Alicji zachciało się nagle spać i zaczęła powtarzać na wpół sennie: "Czy Jacek zjadłby gacka? Czy Jacek zjadłby gacka?", a czasami: "Czy gacek zjadłby Jacka?" Tak czy inaczej, nie umiała odpowiedzieć na te pytania, było jej więc właściwie wszystko jedno. |
1217 |
Wreszcie poczuła, ze zasypia. Śniło jej się, że jest na spacerze z Jackiem i że mówi do niego bardzo groźnie: "Powiedz mi teraz całą prawdę, Jacku, czyś ty kiedy zjadł nietoperza?" I nagle tym razem już na jawie Alicia usiadła miękko na stosie chrustu i suchych liści. Spadanie skończyło się. |
1218 |
Nie było ani chwili do stracenia. Puściła się więc w pogoń za Królikiem i przed jednym z zakrętów korytarza usłyszała jego zdyszany głosik: O, na moje uszy i bokobrody, robi się strasznie późno! Była już zupełnie blisko, ale za zakrętem Biały Królik znikł w sposób niewytłumaczony. |
1219 |
Usiłowała otworzyć każde z nich po kolei, ale wszystkie były zaryglowane. Zasmucona, odeszła więc ku środkowi sali, straciła bowiem nadzieję, że się kiedykolwiek stąd wydostanie. Nagle znalazła się przed stolikiem na trzech nogach, zrobionym z grubego szkła. Na stoliku leżał maleńki, złoty kluczyk. |
1220 |
Wróciła więc do stolika z niejasnym przeczuciem, że znajdzie na nim nowy kluczyk albo chociaż przepis na składanie ludzi na wzór teleskopów. Tym razem na stoliku stała buteleczka("Na pewno nie było jej tu przedtem" pomyślała Alicja) z przytwierdzoną do szyjki za pomocą nitki karteczką. |
1221 |
Tak było naprawdę. Alicja miała teraz tylko ćwierć metra wzrostu i radowała się na myśl o tym, że wejdzie przez drzwiczki do najwspanialszego z ogrodów. Najpierw jednak odczekała parę minut, aby zobaczyć, czy się już nie będzie dalej zmniejszała. Szczerze mówiąc, obawiała się trochę tego. |
1222 |
Po chwili, gdy uznała, że jej wzrost już się nie zmienia, postanowiła pójść natychmiast do ogrodu. Niestety. Kiedy biedna Alicja znalazła się przy drzwiach, uprzytomniła sobie, że zapomniała na stole kluczyka. Wróciła więc, ale okazało się, że jest zbyt mała, by dosięgnąć klucza. |
1223 |
Widziała go wyraźnie poprzez szkło, chciała nawet wspiąć się po nogach stolika, ale były zbyt śliskie. Kiedy przekonała się, biedactwo, o bezskuteczności swoich prób, usiadła na podłodze i zaczęła rzewnie płakać. "Dość tego powiedziała sobie po chwili surowym tonem płacz nic ci nie pomoże. |
1224 |
Przekonała się jednak ze zdziwieniem, że jest nadal tego samego wzrostu. Co prawda zdarza się to zwykle ludziom judzących ciastka, ale Alicja przyzwyczaiła się tak bardzo do czarów i niezwykłości, że uważała rzeczy normalne i zwykłe po prostu za głupie i nudne. Jeszcze parę kęsów i po ciastku. |
1225 |
Do widzenia, nogi! Spoglądając w dół, Alicja zauważyła, że jej nogi wydłużały się coraz bardziej i ginęły w oddali. O moje biedne nóżki, któż wam teraz będzie wkładał skarpetki i buciki? Bo ja z pewnością nie dam sobie z tym rady, będą c od was tak daleko. Musicie sobie teraz radzić same. |
1226 |
Miała teraz blisko trzy metry wzrostu, wzięła więc ze stolika złoty kluczyk i pośpieszyła ku drzwiom. Biedactwo. Mogła zaledwie jednym okiem zerkać do ogrodu, i to wtedy, kiedy leżała na boku. Przedostanie się było bardziej niż kiedykolwiek beznadziejne. Usiadła więc i zaczęła na nowo płakać. |
1227 |
W tej chwili przestań, rozkazuję ci. Ale i to nic nie pomogło; Alicja płakała dalej i wylewała takie potoki łez, aż utworzyła się dokoła niej wielka, zajmująca pół pokoju i głęboka na kilkanaście centymetrów kałuża. Po chwili usłyszała czyjeś kroki, otarła więc łzy, aby przyjrzeć się przybyszowi. |
1228 |
Spieszył się bardzo i pod drodze mamrotał po nosem: O Księżno, Księżno! Czy aby nie będziesz wściekła, że dałem ci tak długo czekać? Alicja była tak zrozpaczona, że zwróciłaby się o pomoc do każdego. Kiedy więc Królik zbliżył się do niej, odezwała się cichym i nieśmiałym głosikiem: Przepraszam pana. |
1229 |
Przepraszam pana uprzejmie... Królik stanął jak wryty, po czym upuściwszy wachlarz i rękawiczki wziął nogi za pas i po chwili znikł w ciemnościach. Alicja podniosła wachlarz i rękawiczki, a ponieważ było bardzo gorąco, zaczęła wachlować się mówiąc: Mój Boże, jakie wszystko jest dzisiaj dziwne. |
1230 |
Czy aby nocą nie zmieniono mnie w kogoś innego? Bo, prawdę mówiąc, czuję się jakoś inaczej. Ale jeśli nie jestem sobą, to w takim razie kim jestem? W tym tkwi największa zagadka. Tu Alicja zaczęła przypominać sobie swoje rówieśniczki i zastanawiać się, która z nich mogłaby wchodzić w rachubę. |
1231 |
Powiedzcie mi to naprzód: jeżeli będę chciała być tą osobą, to wrócę, a jeżeli nie, to zostanę na dole, dopóki nie zmienię w kogoś milszego". Mój Boże! krzyknęła nagle Alicja i znowu rozpłakała się. Jakże gorąco chciałabym, żeby to do mnie ktoś zajrzał. To samotność tak mi już dokuczyła. |
1232 |
Widocznie musiałam znowu zmaleć". Aby zmierzyć swą wysokość, Alicja podeszła do stolika i stwierdziła, że ma około pół metra wzrostu i nadal się zmniejsza. Przyszło jej nagle na myśl, że dzieje się to za sprawą wachlarza, rzuciła go więc szybko, w sam czas, aby zupełnie nie zniknąć. |
1233 |
No, tym razem ocalala jakimś cudem rzekła Alicja, nie na żarty przestraszona nagłą zmianą, lecz zadowolona z tego, ze jeszcze żyje. A teraz do ogrodu. To mówiąc Alicja pobiegła w stronę małych drzwiczek, ale niestety były one znów zamknięte, złoty kluczyk zaś leżał jak przedtem na szklanym stoliku. |
1234 |
Spotyka mnie teraz za to taka kara, że mogę się utopić w swoich własnych łzach. Byłoby to naprawdę bardzo dziwne. Ale dzisiaj wszystko jest takie dziwne. Alicja usłyszała w pobliżu plusk wody, popłynęła więc w tym kierunku. Pomyślała najpierw, że spotka się z morsem albo z hipopotamem. |
1235 |
Mysz poderwała się nagle i wyraźnie zadrżała ze strachu. Och, przepraszam panią bardzo! krzyknęła Alicja, gdy uprzytomniła sobie swój nietakt. Zupełnie zapomniałam, że pani nie lubi kotów! Nie lubię kotów! wrzasnęła Mysz z wściekłością. Ciekawa jestem, czy ty lubiłabyś koty będąc na moim miejscu. |
1236 |
Słysząc to Mysz zawróciła i zaczęła powoli płynąć w kierunku Alicji. Była zupełnie blada (Alicja pomyślała, że ze wściekłości). Po chwili Mysz odezwała się cichym, drżącym głosem: Popłyniemy teraz do brzegu, a potem opowiem ci moją historię, abyś zrozumiała, dlaczego nienawidzę psów i kotów. |
1237 |
Odbyto na ten temat naradę, w której wzięła również udział Alicja. Po paru minutach rozmawiała już ze wszystkimi tak swobodnie, jak gdyby znała ich przez całe życie. Wdała się nawet w dłuższą sprzeczkę z Papużką, która w końcu obraziła się, mówiąc: "Jestem starsza od ciebie, więc muszę mieć rację". |
1238 |
Hm, hm odchrząknęła Mysz z bardzo ważną miną czy jesteście już gotowi? Chcecie się osuszyć? Więc słuchajcie: oto najsuchrza rzecz, jaką znam. Proszę o spokój! "Wilhelm Zdobywca, któremu sprzyjał papież, szybko podporządkował sobie Anglików, potrzebujących przywódcy nawykłego do najazdów i podbojów. |
1239 |
Edwin i Morcar, hrabiowie Mercii i Northumbrii..." Brr! odezwała się Papużka wstrząsając się gwałtownie. Bardzo przepraszam rzekła Mysz, groźnie marszcząc brwi czy pani chciała może coś powiedzieć? Nie, to nie ja! krzyknęła szybko Papużka. Miałam wrażenie, że to właśnie pani rzekła Mysz z godnością. |
1240 |
Wiem, co to znaczy, kiedy ja sama coś znajduję rzekła Kaczka. Przeważnie jest to żaba albo owad, ale co znalazł arcybiskup? Mysz nie zwróciła już uwagi na to pytanie i ciągnęła dalej. "... znalazł się w ich odwodzie. Wraz z Edgarem Atheling udał się do Wilhelma i ofiarował mu koronę. |
1241 |
Jestem tak samo morka jak i przedtem odrzekła smutnie Alicja. Wcale mnie to nie osuszyło. Wobec tego zgłaszam rezolucję rzekł powstając Gołąb aby zebranie zostało odroczone ze względu na konieczność natychmiastowego zastosowania energiczniejszych środków... Mów pan po ludzku! przerwał Orzełek. |
1242 |
Nie rozumiem nawet połowy z tych słów i obawiam się, że pan sam ich nie rozumie. Tu Orzełek odwrócił się dyskretnie, aby skryć swój uśmiech. Niektóre gorzej wychowane ptaki zaczęły głośno chichotać. Chciałem tylko powiedzieć rzekł Gołąb obrażony że najlepiej osuszyłyby nas wyścigi ptasie. |
1243 |
Siedział więc przez dłuższą chwilę z palcem na czole (ulubiona pozycja wielkich poetów), gdy tymczasem reszta towarzystwa wyczekiwała z niepokojem na jego decyzję. W końcu Gołąb zdecydował: Wygrali wszyscy i wszyscy muszą dostać nagrody. Ale kto nam rozda nagrody? zapytał chór głosów. |
1244 |
Przypadkowo wsunęła rękę do kieszeni i znalazła tam pudełeczko cukierków szczęśliwym trafem nie roztopionych przez słoną wodę. Rozdała więc cukierki uczestnikom wyścigu, przy czym starczyło akurat po cukierku na osobę. Ale jej także należy się nagroda zauważyła Mysz. Oczywiście rzekł Gołąb z powagą. |
1245 |
Tylko naparstek rzekła smutnie Alicja. Daj mi go! Po czym wszyscy raz jeszcze otoczyli Alicję, Gołąb zaś wręczył jej uroczyście naparstek, mówiąc: Prosimy cię o przyjęcie tego wytwornego naparstka. To krótkie przemówienie przyjęte zostało przez zebranych oklaskami. Alicji wydawało się to głupie. |
1246 |
Dygnęła więc po prostu, przybierając najpoważniejszą minę, na jaką mogła się zdobyć. Następnym punktem programu było zjedzenie cukierków. Wywołało to sporo hałasu i zamieszania. Duże ptaki skarżyły się, że nie czują smaku cukierków, małe dławiły się nimi i trzeba było bić w plecy. |
1247 |
Ptaki zasiadły kołem i poprosiły Mysz, żeby im coś opowiedziała. Obiecałaś, że opowiesz mi swoją historię rzekła Alicja. Dlaczego nie znosisz "k" i "p" dodała półszeptem, nie chcąc raz jeszcze obrazić Myszy. Dobrze, obiecała. Zobaczysz sama, jak bardzo ten problem jest zaogniony. |
1248 |
Przepraszam panią najmocniej odpowiedziała pokornie Alicja. Zdaje się, że była pani przy czwartym zakręcie? Nie wiem, o co ci idzie, mów zwięźle rzekła Mysz z wyraźną irytacją. O jakim węźle mam mówić? zapytała Alicja. Jeśli ma pani jakiś węzeł, to mogę zaraz pomóc w rozplątywaniu go. |
1249 |
Mysz mruknęła tylko coś niezrozumiałego. Bardzo proszę, niechże pani łaskawie dokończy swego opowiadania! krzyczała Alicja za odchodzącą Myszą. Zwierzęta przyłączyły się do jej prośby wołając: Prosimy, prosimy! ale Mysz potrząsała niecierpliwie głową i oddalała się coraz szybciej. |
1250 |
Wielka szkoda, że nie chce z nami zostać westchnęła Papużka, kiedy Mysz znikła im z oczu. A pewna stara Langusta rzekła do córki: Pamiętaj, moja droga, niech to będzie dla ciebie przestroga, żebyś niegdy nie traciła równowagi. Daj spokój, mamo odpowiedziała opryskliwie młoda Langusta. |
1251 |
A jak się ugania za ptakami! Jeśli tylko dojrzy jakiegoś ptaszka, to na pewno schwyta go i pożre!... Słowa Alicji wywołały ogromne poruszenie wśród obecnych. Niektóre ptaki uciekły natychmiast. Pewna stara Sroka otuliła się bardzo starannie skrzydłami, mówiąc: Będę musiała już iść do domu. |
1252 |
Jaka szkoda, że wspomniałam Jacka! rzekła ze smutkiem. Nikt go jakoś tu na dole nie kocha, ale ja mimo to przysięgłabym, że jest to najmilszy kot na świecie! O drogi Jacku! Czy cię jeszcze kiedy zobaczę? To mówiąc Alicja zaczęła płakać, ponieważ poczuła się nagle strasznie samotna i bezbronna. |
1253 |
Gdzie ja mogłem je zapodziać, nieszczęsny? Alicja odgadła, że Królik szuka wachlarza i pary białych, skórkowych rękawiczek. Zaraz więc zaczęła rozglądać się za nimi, ale na próżno. Nic zresztą dziwnego, bo wszystko zmieniło się nie do poznania od czasu, kiedy Alicja pływała w sadzawce. |
1254 |
Nagle Biały Królik dostrzegł Alicję i zawołał gniewnie: Co ty tu robisz, Marianno? Biegnij w te pędy do domu i przynieś im parę rękawiczek i wachlarz. Ale już! Alicja była tak przerażona, że nie próbowała nawet wyjaśnić nieporozumienia i pobiegła natychmiast we wskazanym przez Królika kierunku. |
1255 |
Tymczasem Alicja znalazła się w małej, schludnej izdebce. Na stoliku pod oknem zauważyła wachlarzyk i trzy pary maleńkich rękawiczek. Chciała już wyjść z pokoju ze swoją zdobyczą, kiedy wzrok jej padł na stojącą obok lustra buleteczkę. Tym razem nie była nie niej naklejki z napisem: Wypij mnie. |
1256 |
Alicja odkorkowała ją jednak i przyłożyła do ust. "Wiem rzekła do siebie że musi się zawsze cos wydarzyć, gdy cokolwiek zjem albo wypiję. Chcę przekonać się, co stanie się ze mną po wypiciu tego płynu. Mam nadzieję, że urosnę, bo doprawdy znudziło mi się już być takim malutkim stworzonkiem". |
1257 |
Ach, po co wypiłam tego tak dużo?" Niestety, było już za późno. Alicja rosła, rosła bez przerwy i wkrótce była już zmuszona uklęknąć. Po chwili i na to było za mało miejsca. Spróbowała więc położyć się z jedną ręką opartą o drzwi, drugą zaś owiniętą dokoła szyi. Robiło się coraz ciaśniej. |
1258 |
Co się teraz ze mną stanie?" Szczęśliwie zawartość buteleczki przestała już działać i Alicja nie rosła już dalej. Czuła się jednak tak marnie i tak mało widziała możliwości wydostania się z pokoiku, że była doprawdy bardzo nieszczęśliwa. "O wiele lepiej działo mi się w domu pomyślała z żalem. |
1259 |
Bodajbym nigdy nie wchodziła w króliczą norę, chociaż... chociaż te przygody są, prawdę mówiąc, ciekawe. Kiedy czytałam bajki, zdawało mi się, że coś podobnego nie może przydarzyć się nikomu, a oto sama przeżywam bajkę najdziwniejszą w świecie! Doprawdy, ktoś powinien napisać książkę o mnie. |
1260 |
Następnie dało się słyszeć szybkie stąpanie łapek po schodach. Nie ulegało wątpliwości, że to Biały Królik wraca do swego mieszkania. Alicja zapomniała widocznie o tym, że była teraz z tysiąc razy większa od Królika, bo zaczęła dygotać ze strachu, a wraz z nią zatrząsł się cały domek. |
1261 |
Poczekała chwilę, aż Królik zdąży obejść swój domek, i trzepnęła nagle palcami wysuniętej za okno ręki. Choć nie dotknęła niczego, rozległ się cichy pisk i odgłos upadku, a potem brzęk tłuczonego szkła. Alicja wywnioskowała, że Królik wpaść musiał w inspekty albo w coś podobnego. |
1262 |
Powiedz mi, Bazyli, co tam jest w oknie? Ani chybi ręka, proszę jaśnie pana. Ręka, ty ośle? Czyś kiedy widział rękę takiej wielkości? Przecież ona wypełnia całe okno! Tak jest, proszę jaśnie pana, ale to jednak ręka. Tak czy inaczej, ona nie ma tutaj nic do roboty. Idź i usuń ją. |
1263 |
Tym razem usłyszała aż dwa piski i głośniejszy brzęk tłuczonego szkła. "Musi tam być sporo tych inspektów pomyślała. Ciekawe, co oni teraz postanowią. Jeśli idzie o usunięcie mnie stąd, to byłabym bardzo rada, gdyby im się to udało. Pozostawanie tutaj dłużej zupełnie mnie nie bawi". |
1264 |
Minęło znowu trochę czasu. Alicja usłyszała na koniec jakby dudnienie kół maleńkich furmanek, a potem mnóstwo przekrzykujących się głosów. Rozróżniała słowa: "Gdzie jest druga drabina?" "Miałem przynieść tylko jedną, Biś ma drugą". "Biś, przystaw ją tutaj, chłopcze. Oprzyj ją o ten róg". |
1265 |
Nastąpiła zupełna cisza. Alicja pomyślała sobie: "Ciekawe, co oni teraz zrobią. Gdyby mieli trochę oleju w głowach, zdjęliby dach". Po dwóch minutach rozpoczęło się nowe bieganie i Alicja usłyszała głos Królika: Jedna beczułka powinna wystarczyć na początek. "Beczułka czego? pomyślała Alicja. |
1266 |
Alicja zauważyła ze zdumieniem, że leżące na podłodze kamyczki przemieniają się w maleńkie ciasteczka. I nagle przyszło jej do głowy, że zjedzenie jednego z ciasteczek powinno jakoś wpłynąć na jej wzrost. "Ponieważ nie mogę już chyba urosnąć pomyślała więc przypuszczam, że zrobię się mniejsza". |
1267 |
Kiedy była już tam mała, że mogła przejść przez drzwi, wybiegła szybko z domu, przed którym zebrała się cała gromada ptaków i innych zwierzątek. Pośrodku zauważyła Bisia (okazało się, że to mała jaszczurka) podtrzymywanego przez dwie świnki morskie, które poiły go płynem z jakiejś buteleczki. |
1268 |
Pierwsza rzecz, o którą powinnam się postarać, to odzyskanie mego prawdziwego wzrostu rzekła Alicja chodząc po lesie. A poza tym muszę wreszcie dostać się do tego przepięknego ogrodu. Sądzę, że to będzie właściwy plan działania na najbliższy czas. Plan ten był prosty i pociągający. |
1269 |
Olbrzymie szczenię przypatrywało jej się wielkimi, okrągłymi oczami i łagodnie trącało ją łapą. Śliczne, małe biedactwo rzekła Alicja możliwie jak najsłodszym głosem i usiłowała zagwizdać. Była przy tym śmiertelnie przerażona, że szczenię jest głodne i że pożre ją mimo jej słodkich słówek. |
1270 |
Szczeniak odbił się od ziemi wszystkimi czterema łapami naraz, podskoczył w górę na znak zachwytu, szczeknął i rzucił się na patyk z taką miną, jak gdyby miał zamiar zmiażdżyć go jednym kłapnięciem zębów. Tymczasem Alicja ukryła się za wielkim ostem, przez co uniknęła stratowania. |
1271 |
Biegła bardzo długo aż do utraty sił i zatrzymała się dopiero wówczas, gdy szczekanie psa już ledwo dochodziło z oddali. "To przemiły szczeniak pomyślała opierając się o jaskier i wachlując jednym z jego liści. Bardzo bym chciała z nim pobaraszkować, gdybym tylko była trochę większa. |
1272 |
Mój Boże! Zapomniałam całkiem, że muszę na nowo urosnąć. Ale jak się do tego zabrać? Przypuszczam, że muszę coś zjeść albo wypić, ale co w tym sęk!" Alicja rozejrzała się dokoła, ale nie zauważyła poza kwiatami i trawą nic godnego uwagi. W pobliżu stał duży grzyb, mniej więcej jej wysokości. |
1273 |
Nie było to zbyt zachęcające. Alicja odpowiedziała nieśmiało: Ja... ja naprawdę w tej chwili nie bardzo wiem, kim jestem, proszę pana. Mogłabym powiedzieć, kim byłam dziś rano, ale od tego czasu musiałam się już zmienić wiele razy. Co chcesz przez to powiedzieć? zapytał surowo pan Gąsienica. |
1274 |
Nie mogę się wytłumaczyć odrzekła Alicja ponieważ, jak pan widzi, nie jestem sobą. Nic nie rozumiem rzekł pan Gąsienica. Obawiam się, że nie będę mogła wytłumaczyć panu tego jaśniej, ponieważ, szczerze mówiąc, sama nic nie rozumiem. Te ciągłe zmiany wzrostu działają na człowieka raczej ogłupiająco. |
1275 |
Nie widzę powodu rzekł pan Gąsienica. Być może, że nie zaznał pan tego dotychczas odparła uprzejmie Alicja ale kiedy zmieni się pan w poczwarkę, a później w motyla, to będzie to dla pana czymś również bardzo dziwnym, prawda? Nieprawda rzekł pan Gąsienica. Być może, ale pan te sprawy odczuwa inaczej. |
1276 |
Była to znowu sprawa nader kłopotliwa. Widząc, że pan Gąsienica jest w bardzo kiepskim humorze, Alicja odwróciła się i zamierzała odejść. Czekaj! zawołał nagle pan Gąsienica. Mam ci coś ważnego do powiedzenia. Brzmiało to dość obiecująco. Alicja zawróciła więc i zmieniła się w słuch. |
1277 |
Przewidziałem to rzekł Kot i znowu znikł. Alicja odczekała chwilę, czy Kot nie ukaże się jej po raz trzeci, po czym poszła w kierunku mieszkania Szaraka Bez Piątej Klepki. Widziałam już w życiu kapeluszników rzekła do siebie i przypuszczam, że Szarak może być o wiele bardziej interesujący. |
1278 |
To mówiąc Alicja spojrzała w górę i znowu dostrzegła Kota siedzącego na gałęzi. Czy powiedziałaś, że zmieniło się w prosiaka, czy w psiaka? zapytał Kot. Powiedziałam, że w prosiaka odparła Alicja. A w ogóle wolałabym, żeby pan nie znikał i nie pojawiał się tak nagle. Można od tego zgłupieć. |
1279 |
Kiedy spostrzegli zbliżającą się Alicję, zawołali: Nie ma miejsca! Nie ma miejsca! Właśnie, że jest mnóstwo miejsca! odpowiedziała z oburzeniem Alicja, po czym usiadła na wygodnym fotelu przy drugim końcu stołu. Proszę, poczęstuj się winem rzekł bardzo grzecznie Szarak Bez Piątej Klepki. |
1280 |
Myślisz, że potrafisz znaleźć odpowiedź na to pytanie? rzekł Kapelusznik. Właśnie. No to mów, co myślisz. Ja... ja myślę to, co mówię, a to jest właściwie to samo, proszę pana. Wcale nie. W ten sposób mogłabyś powiedzieć, że "widzę to, co jem" i "jem to, co widzę" mają to samo znaczenie. |
1281 |
Wsadzałeś tam przecież to masło nożem od chleba. Szarak wziął zegarek i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym wrzucił go do swej herbaty, zajrzał do środka i powtórzył tym samym tonem: To było najlepsze masło. Alicja przypatrywała się temu wszystkiemu z wielkim zainteresowaniem. |
1282 |
Ostatnie zdanie Kapelusznika wydawało się już zupełnie niezrozumiałem, choć wypowiedziane było niewątpliwie po angielsku. Rzekła więc najuprzejmiej w świecie: Niezupełnie rozumiem, co pan ma na myśli. Suseł znowu zasnął rzekł Kapelusznik i wylał Susłowi na nos trochę gorącej herbaty. |
1283 |
Ani ja dorzucił Szarak. Alicja westchnęła ciężko i po chwili odezwała się: Wydaje mi się, że moglibyście spędzać czas pożyteczniej niż na wymyślaniu zagadek, które nie mają rozwiązania. Gdybyś znała Czas tak dobrze jak my, nie mówiłabyś tego rzekł Kapelusznik. Nie wiem, co pan ma na myśli. |
1284 |
Czy pan postępuje właśnie w taki sposób? zapytała Alicja. Kapelusznik zaprzeczał z wielce posępną miną, po czym dodał: W zeszłym roku pokłóciłem się z Czasem na koncercie urządzonym prze Królową Kier. Było to na krótko, zanim on zwariował tu wskazał łyżeczką od herbaty na Szaraka Bez Piątej Klepki. |
1285 |
Ledwo skończyłem pierwszą zwrotkę rzekł Kapelusznik, kiedy Królowa wrzasnęła na całe gardło: "On zabija Czas! Ściąć go natychmiast!" Jakie to strasznie dzikie! westchnęła Alicja. ...I od tej chwili ciągnął dalej Kapelusznik Czas odmówił mi posłuszeństwa. Dla mnie teraz jest już zawsze szósta. |
1286 |
Oczywiście. Nasz podwieczorek trwa wiecznie, tak że nie mamy czasu na zmywanie naczyń. I przesuwacie się ku coraz dalszym nakryciom? Rzecz jasna. W miarę brudzenia naczyń! Ale co się dzieje wówczas, gdy wracacie do pierwszego nakrycia? Zmieńmy temat rozmowy rzekł Szarak szeroko ziewając. |
1287 |
Zaczyna mnie to już nudzić. Proponuję, aby ona coś na opowiedziała. Obawiam się, że nie mam nic ciekawego do opowiedzenia rzekła szybko Alicja nie na żarty przestraszona tą propozycją. To niech Suseł coś nam opowie! krzyknęli chórem Szarak Bez Piątej Klepki i Zwariowany Kapelusznik. |
1288 |
Słyszałem każde wasze słowo. Opowiedz nam coś nalegał Szarak. Tak, tak, bardzo proszę o jakąś ciekawą historię poparła go Alicja. Gadaj szybko dodał Kapelusznik bo w przeciwnym razie zaśniesz w czasie opowiadania. Pewnego razu żyły na świecie trzy siostry zaczął Suseł bardzo szybko. |
1289 |
Nazywały się Kasia, Jasia i Basia i mieszkały na dnie studni. A czym się żywiły? zapytała Alicja, którą te sprawy najbardziej interesowały. Żywiły się syropem odparł Suseł po parominutowym namyśle. Nie mogły chyba żywić się samym syropem sprzeciwiła się Alicja. Bo byłyby na pewno chore. |
1290 |
Istotnie rzekł Suseł. One były chore. Bardzo chore. Alicja usiłowała wyobrazić sobie przedziwny tryb życia trzech sióstr, ale nie bardzo jej się to udawało. Zapytała więc z wielkim zaciekawieniem: Ale dlaczego mieszkały na dnie studni? Nalej sobie więcej herbaty rzekł z wielką powagą Szarak. |
1291 |
Jeszcze w ogóle nie piłam odparła Alicja urażona tą propozycją. Trudno więc, abym nalała sobie więcej. Chciałaś powiedzieć, że trudno, abyś nalała sobie mniej wtrącił się Kapelusznik. Przecież znacznie łatwiej jest nalać sobie więcej niż nic. Nikt nie pytał pana o zdanie rzekła gniewnie Alicja. |
1292 |
Suseł namyślił się znów parę minut, aż wreszcie rzekł: Była to studnia napełniona syropem. Nic takiego w ogóle nie istnieje zaczęła Alicja, ale Szarak i Kapelusznik przerwali jej: Pst! Suseł zaś rzekł z wyraźnym oburzeniem: Jeśli nie potrafisz zachować się przyzwoicie, to dokończ sobie sama. |
1293 |
Te trzy siostrzyczki uczyły się tam rysować. A co one rysowały? zapytała Alicja, całkiem zapominając o swym przyrzeczeniu. Syrop odparł bez chwili namysłu Suseł. Chciałabym czystą filiżankę rzekł Kapelusznik. Przesuńmy się wszyscy o jedno miejsce. To mówiąc Kapelusznik przesiadł się. |
1294 |
Alicja wyszła na niej bardzo źle, bo talerzyk Szaraka był zupełnie zalany herbatą. Aby znowu nie obrazić Susła, Alicja zapytała bardzo ostrożnie: A jak długo rysowały one ten syrop w studni? Sama odpowiedziałaś sobie przecież na to pytanie rzekł Kapelusznik. Od stu dni rzecz jasna. |
1295 |
Było im tam wprost słodko. Odpowiedź ta tak bardzo zmieszała Alicję, że przez parę minut nie przerywała Susłowi ani jednym słówkiem. Uczyły się one rysować ciągnął Suseł trąc oczy, zaczynał bowiem odczuwać wielką senność i rysowały prócz syropu wszystko, co zaczyna się na literę "s". |
1296 |
Tymczasem Suseł zamknął oczy i zapadł w drzemkę. Uszczypnięty przez Kapelusznika obudził się nagle z piskiem i opowiadał dalej: ... wszystko, co zaczyna się na literę "s", a więc słońce, stonogę, stodołę, stół, spanie. Czy widziałaś kiedy, aby ktoś rysował spanie? zwrócił się Suseł do Alicji. |
1297 |
Suseł zapadł natychmiast w sen, pozostali zaś biesiadnicy nie zwrócili na jej odejście najmniejszej uwagi. Alicja obejrzała się raz czy dwa razy, ale nikt za nią nie wołał. Zauważyła tylko, że Zwariowany Kapelusznik i Szarak Bez Piątej Klepki usiłowali wsadzić Susła do dzbanka z herbatą. |
1298 |
Ale dzisiaj wszystko jest dziwne. Przypuszczam, że powinnam tam wejść". Alicja znalazła się ponownie w długim korytarzu, w pobliżu szklanego stolika. "Teraz już wiem, co muszę zrobić" pomyślała i przede wszystkim zdjęła złoty kluczyk, po czym otworzyła nim drzwiczki prowadzące do ogrodu. |
1299 |
Następnie odgryzła kawałek grzyba (zachowała jego resztki w kieszonce) i zmniejszyła się do jakichś trzydziestu centymetrów. Bez trudu przeszła przez maleńki korytarzyk i... znalazła się wreszcie w swym wymarzonym ogrodzie pomiędzy wspaniałymi kwietnikami i orzeźwiającymi wodotryskami. |
1300 |
Zrzucaj zawsze winę na drugich! Nie odzywałbyś się lepiej przerwał Piątka. Nie dalej jak wczoraj Królowa powiedziała, że zasługujesz na ścięcie. Za co? zapytał pierwszy ogrodnik. To nie twoja sprawa, Dwójko odpowiedział Siódemka. Nieprawda, to jest jego sprawa wtrąciła się Piątka. |
1301 |
Czy moglibyście mi wytłumaczyć, po co przemalowujecie te róże? zapytała Alicja zmieszana ich czołobitnością. Piątka i Siódemka spojrzeli milcząco na Dwójkę. Ten zaś powiedział cichutko: Idzie o to, proszę panienki, że to miały być czerwone róże, a my przez pomyłkę zasadziliśmy białe. |
1302 |
Gdyby Królowa dowiedziała się o tym, zaraz kazałaby nas ściąć. Widzi panienka, robimy, co możemy, zanim ona nadejdzie i... W tej chwili Piątka, który wpatrywał się przez cały czas w przeciwległy kraniec ogrodu, wrzasnął: Królowa, Królowa! po czym wszyscy trzej upadli twarzą na ziemię. |
1303 |
Następnie rozległy się odgłosy wielu kroków. Alicja wytężyła wzrok, pragnąc jak najszybciej ujrzeć monarchinię. Najpierw szedł oddział żołnierzy. Byli oni zupełnie podobni do trzech ogrodników, podłużni i płascy, z tą tylko różnicą, że mieli zamiast pików wymalowane na tułowiach trefle. |
1304 |
To nie moja sprawa powiedziała Alicja, zdumiona własną śmiałością. Królowa zrobiła się purpurowa z wściekłości, przez chwilę wpatrywała się w Alicję wzrokiem dzikiej bestii, po czym zawołała: Ściąć ją, ściąć ją natychmiast! Bzdura! rzekła Alicja bardzo stanowczo i Królowa zamilkła. |
1305 |
Już widzę! wrzasnęła Królowa, która z wielką uwagą przypatrywała się krzewowi. Ściąć ich! Orszak ruszył tymczasem i tylko trzech żołnierzy pozostało na miejscu, aby dokonać zarządzonej przez monarchię egzekucji. Nieszczęśliwi ogrodnicy zwrócili się do Alicji z błaganiem o wstawiennictwo i pomoc. |
1306 |
Czy zostali ścięci?! krzyknęła z daleka Królowa. Jako żywo, Wasza Królewska Mość! zawołali w odpowiedz dzielni wojacy. To dobrze ucieszyła się Królowa. Czy umiesz grać w krokieta? Żołnierze spojrzeli na Alicję, do której najwidoczniej odnosiło się to ostatnie pytanie. Tak! zawołała Alicja. |
1307 |
Alicja przyłączyła się do orszaku, niezmiernie zaciekawiona takim obrotem rzeczy. Mamy dziś śliczną pogodę odezwał się nagle jakiś nieśmiały głosik tuż u jej boku. Był to Biały Królik, który przypatrywał się Alicji z wyraźnym zaniepokojeniem. Istotnie, śliczna odpowiedziała uprzejmie Alicja. |
1308 |
Cicho, na miłość boską, cicho wymamrotał Królik rozglądając się dokoła z przerażeniem. Następnie wspiął się na palce i szepnął Alicji do ucha: Ona jest skazana na śmierć. Ale za co, za co? zapytała Alicja. Czy powiedziałaś: "Co za szkoda?" Nie, wcale nie uważam, aby to była szkoda. |
1309 |
Za to, że dała Królowej po nosie rzekł Królik. Alicja wybuchnęła śmiechem. Cicho szepnął Królik drżącym z trwogi głosikiem. Królowa może cię słyszeć! Było to, widzisz, tak: Księżna spóźniła się trochę i wtedy Królowa... Wszyscy na swoje miejsca! krzyknęła Królowa przeraźliwie donośnym głosem. |
1310 |
Kiedy już wreszcie ułożyła szyję ptaka w odpowiedni sposób, jeż, zwinięty dotąd w kłębuszek, oddalił się właśnie, i to w zupełnie innym kierunku niż trzeba. Poza tym teren był okropnie wyboisty i dokądkolwiek chciała posłać swego jeża, pojawiał się przed nią jakiś rów lub pagórek. |
1311 |
Wściekłość Królowej nie miała granic. Monarchini biegała po całym polu, tupiąc i wrzeszcząc mniej więcej raz na minutę: "Ściąć go!" albo "Ściąć ją!" Alicja czuła się w tym otoczeniu coraz gorzej. Nie miała jeszcze co prawda zatargu z Królową, wiedziała jednak, że może to nastąpić lada chwila. |
1312 |
Cud, że ktoś pozostał jeszcze w ogóle przy życiu!" Alicja zastanawiała się właśnie, jak by tu w sposób odpowiednio dyskretny wycofać się z gry, kiedy w powietrzu pojawiło się przedziwne zjawisko. Z początku trudno je było rozpoznać, potem ukazał się najwyraźniejszy w świecie uśmiech. |
1313 |
Alicja poznała Kota Dziwaka i ucieszyła się niezmiernie na myśl, że będzie mogła nareszcie zamienić parę słów z kimś życzliwym. Jak ci się powodzi? zapytał Kot, kiedy pojawiła się dostatecznie duża część jego ust. Alicja zaczekała na ukazanie się oczu, po czym zrobiła przeczący ruch głową. |
1314 |
Kiedy już miała przed sobą całą głowę Kota, Alicja odstawiła na bok swego flaminga i zaczęła opowiadać o grze, szczęśliwa, że może się komuś poskarżyć. Kot uważał widocznie, że jego głowa jest zjawiskiem zupełnie wystarczającym, poprzestał więc na niej i nie pojawił się w całej swej okazałości. |
1315 |
Wydaje mi się, że oni grają nieuczciwie odpowiadała Alicja. Poza tym kłócą się bez przerwy i tak okropnie hałasują! O żadnych regułach nie ma w ogóle mowy, a jeśli nawet byłaby mowa, to nikt nie stosuje ich w grze. A już najbardziej daje się we znaki to, że wszystko tu jest żywe. |
1316 |
Na przykład bramka, przez którą powinnam teraz przejść, przechadza się po przeciwległym końcu pola. Widzi pan, skrokietowałabym jeża Królowej, gdyby nie uciekł an widok mojego. A jak ci się podoba Królowa? zapytał cicho Kot. Wcale mi się nie podoba odparła Alicja. Ona tak strasznie. |
1317 |
Alicja chciała zobaczyć, jak przestawia się gra, bez przerwy bowiem słyszała kipiący wściekłością głos Królowej, która skazała już na śmierć trzech graczy za to, że przepuścili swe kolejki. Na polu panowało nieopisane zamieszanie, ta że zorientowanie się w kolejności gry było zupełnie niemożliwe. |
1318 |
Alicja udała się z lękiem w sercu na poszukiwanie swego jeża. Jeż wdał się właśnie w walkę z drugim jeżem, co Alicja uznała na znakomitą okazję do skrokietowania przeciwnika. Niestety flaming Alicji znajdował się właśnie w drugim końcu pola, gdzie usiłował bezskutecznie frunąć na drzewo. |
1319 |
Królowa twierdziła, że jeśli rozkaz nie zostanie spełniony prędzej niż w mgnieniu oka każe ściąć wszystkich w promieniu mili (dlatego właśnie całe towarzystwo miało miny tak blade i niewyraźne). Alicja poczuła zamęt w głowie i powiedziała: Ten Kot należy do Księżny. Zapytajcie jej o zdanie. |
1320 |
Zupa może się świetnie obejść bez pieprzu, a kto wie, czy to nie on właśnie robi z ludzi dzikusów". Alicja była wyraźnie dumna z wynalezionej przez siebie nowej teorii, rozwijała ją więc w dalszym ciągu: "Ocet czyni ludzi kwaśnymi, rumianek gorzkimi, a dzięki cukierkom dzieci stają się słodkie. |
1321 |
To mówiąc przysunęła się jeszcze bliżej do Alicji, która nie odczuwała z tego powodu specjalnego zachwytu. Po pierwsze dlatego, że Księżna była strasznie brzydka, po drugie ponieważ była akurat takiego wzrostu, że opierała się o ramię Alicji podbródkiem, podbródek zaś miała okropnie ostry. |
1322 |
Gra robi się coraz bardziej interesująca odezwała się, aby podtrzymać rozmowę. Niewątpliwie odrzekła Księżna. A stąd płynie morał, że "na pochyłe drzewo każda koza skacze". Gdyby nie skakała rzekła Alicja, aby coś powiedzieć toby nóżki nie złamała. To prawda rzekła Księżna masz zupełną rację. |
1323 |
On chyba gryzie odpowiedziała szybko Alicja, której nie zależało na tej pieszczocie. Oczywiście, flamingi i musztarda gryzą. A stąd płynie morał, że "lepszy wróbel w ręku niż dzięcioł na sęku". Tylko że musztarda nie jest ptakiem zauważyła Alicja. Racja, jak zwykle racja zgodziła się szybko Księżna. |
1324 |
Zdaje się, że to jest minerał rzekła niepewnie Alicja. Z całą pewnością. Niedaleko stąd w lesie znajdują się wielkie kopalnie musztardy. A z tego wynika morał, że "im dalej w las, tym więcej drzew". Wiem, już wiem! wykrzyknęła Alicja, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa Księżny. |
1325 |
Nie śmiała jednak powiedzieć tego głośno. Znów rozmyślasz? zapytała Księżna, po czym nastąpiło nowe dźgnięcie podbródkiem. Mam chyba prawo coś myśleć odparła ostro Alicja, którą zaczynała już nużyć ta rozmowa. Dokładnie takie samo prawo, jakie mają prosiaki do fruwania. Stąd zaś płynie mo. |
1326 |
Nagle, ku wielkiemu zdumieniu Alicji, głos Księżny zamarł w połowie jej ulubionego słowa "morał", ręce zatrzęsły się ze strachu. Alicja podniosła wzrok i ujrzała Królową, która stała przed nimi w groźnej pozie ciskając wzrokiem gromy. Mamy dziś piękną pogodę rzekła Księżna słabiutkim drżącym głosem. |
1327 |
Gramy dalej rzekła Królowa do przerażonej Alicji, po czym udały się na plac krokietowy. Widząc ją z daleka, wszyscy rzucili się do swych flamingów i jeży. Tym razem przerwa ta uszła im płazem, chociaż usłyszeli od Królowej, że chwilę zwłoki w rozpoczęciu gry przypłaciliby życiem. |
1328 |
Chodź, przedstawię ci go, a przy okazji usłyszysz jego historię. Oddalając się z Królową Alicja usłyszała, jak Król mówi półgłosem do całego towarzystwa: Jesteście ułaskawieni. "Bardzo mnie to cieszy" pomyślała Alicja, przygnębiona potworną liczbą egzekucji zarządzonych przez Królową. |
1329 |
Po tych słowach Królowa oddaliła się, pozostawiając Alicję sam na sam ze Smokiem. Alicji niezbyt odpowiadał widok straszydła, niemniej jednak czuła się z nim bezpieczniej niż w towarzystwie Królowej. Czekała więc, co dalej nastąpi. Tymczasem Smok usiadł i zaczął przecierać sobie łapami oczy. |
1330 |
Potem popatrzył na Królową, póki nie znikła mu z oczu. Zachichotał wtedy i rzekł na wpół do siebie, na wpół do Alicji: Świetny kawał, co? Jaki kawał? zapytała Alicja. No, ona i jej pomysły. Bo musisz wiedzieć, że to wszystko bujda. Nikt nie został tu jeszcze ścięty. Ale chodź prędzej. |
1331 |
Jeszcze nigdy w życiu nie nasłuchałam się tylu rozkazów, co tutaj". Wkrótce ujrzeli Niby Żółwia siedzącego samotnie na małym występie skalnym w pozie pełnej żałości i bólu. Gdy podzeszli bliżej, do uszu Alicji doszły rozpaczliwe szlochy i narzekania. Trudno było nie współczuć tak wielkiej niedoli. |
1332 |
Zbliżyli się więc do Niby Żółwia, który podniósł na nich w milczeniu swe wielkie oczy pełne łez. Ta oto panienka rzekł Smok chciałaby usłyszeć twoją historię. Opowiem jej rzekł Niby Żółw ponurym, jakby wydobywającym się z beczki głosem. Słuchajcie oboje i nie odzywajcie się, dopóki nie skończę. |
1333 |
Twoje pytanie nie świadczy doprawdy o zbyt wielkim rozsądku. Wstydź się zadawać podobne głupie pytania dodał Smok, po czym obaj przez dłuższą chwilę wpatrywali się milcząco w Alicję, która najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Na koniec Smok zaskrzeczał: Jedź dalej, drogi przyjacielu. |
1334 |
Dajmy pokój tej sprawie. Niby Żółw zgodził się podjąć swoje opowiadanie. Tak więc chodziliśmy do szkoły morskiej, choć wydaje ci się to nieprawdopodobieństwem. Wcale mi się nie wydaje przerwała Alicja. A właśnie że tak. Milcz! rzekł Smok, zanim jeszcze Alicja zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. |
1335 |
Chodziliśmy do szkoły codziennie i... Wielka mi rzecz przerwała znowu Alicja ja także chodziłam do szkoły codziennie. Czym tu się chwalić? A czy miałaś przedmioty nie obowiązujące? z pewnym niepokojem zapytał Niby Żółw. Oczywiście, że miałam: francuski i muzykę. A mycie? Rzecz prosta, że nie. |
1336 |
A jakie mieliście przedmioty? zapytała Alicja. No, oczywiście przede wszystkim: zgrzytanie i zwisanie. ("Czytanie i pisanie" pomyślała Alicja). Ponadto cztery działania arytmetyczne: podawanie, obejmowanie, mrożenie i gdzielenie. Nigdy nie słyszałam o gdzieleniu odezwała się nieśmiało Alicja. |
1337 |
Alicja wolała nie wdawać się w dłuższą rozmowę na ten temat i zwróciła się do Niby Żółwia: A czego jeszcze uczyliście się w szkole? No więc była zimnostyka, były chroboty zręczne rzekł Niby Żółw wyliczając przedmioty na płetwach oraz frasunki z uwzględnieniem falowania kolejnego. |
1338 |
A czasem nawet dwa dodał Niby Żółw. A jak było u was z ćwiczeniami? O, świetnie, znakomicie. Zapewniam cię, że ćwiczeń nam nie brakło. Byliśmy ćwiczeni przy każdej okazji odparł dumnie Niby Żółw. I to jeszcze jak często dodał Smok. Ale dosyć o tym. Opowiedz jej lepiej o naszych zabawach. |
1339 |
Usiłował coś powiedzieć i popatrzył żałośnie na Alicję, ale nie mógł wydobyć głosu, tak strasznie wstrząsały nim łkania. Zupełnie jak gdyby udławił się kością rzekł Smok potrząsając Niby Żółwiem i waląc go z całej siły w plecy. Na koniec Niby Żółw odzyskał głos i ciągnął dalej, zalewając się łzami. |
1340 |
Istotnie, nie mieszkałam wtrąciła Alicja. I nigdy może nie byłaś przedstaniona Rakowi? Alicja chciała powiedzieć: "Raz go próbowałam...", ale powstrzymała się w samą porę i rzekła: Istotnie, nigdy. Wobec tego nie możesz mieć wyobrażenia, czym jest Karowy Kadryl. Ma pan słuszność odparła Alicja. |
1341 |
Chodź no rzekł Niby Żółw do Smoka. Spróbujemy pokazać jej pierwszą figurę. Możemy tańczyć bez raków. Kto zaśpiewa? Oczywiście, że ty odparł Smok. Ja zapomniałem słów. Po chwili oba stwory tańczyły uroczyście wokół Alicji depcząc od jej od czasu do czasu po palcach i wybijając takt przenimi łapami. |
1342 |
Na to ślimak: Tak się śpieszę, że wybaczycie, moje panie, Lecz zupełnie nie mam czasu na pląsanie w oceanie. Nie chcę, nie dbam, nie chcę, nie dbam, nie chcę tańczyć jak szalony, Nie chcę, nie dbam, nie chcę, nie dbam, nie dbam o dalekie strony. Odległość nie gra żadnej roli rak po namyśle rzekł. |
1343 |
Często widywałam je podczas obiadu. (To mówiąc ugryzła się w język, ale Niby Żółw nie zrozumiał na szczęście, w jakich okolicznościach Alicja widywała ryby). Jeżeli spotykałaś się z rybami na przyjęciach rzekł to z pewnością wiesz, jak wyglądają. Oczywiście, że wiem odpowiedziała z namysłem Alicja. |
1344 |
Padając wsadzają sobie dla bezpieczeństwa ogony do pysków, a później nie potrafią już ich wyjąć. Bardzo panu dziękuję za objaśnienie rzekła Alicja. Dotychczas nigdy jeszcze nie dowiedziałam się tak wielu rzeczy o rybach. Mogę opowiedzieć ci jeszcze więcej, jeśli chcesz rzekł usłużnie Smok. |
1345 |
Czyje ruchy? zapytała Alicja, gubiąc wątek rozmowy. Śledzi, rzecz jasna. Weź pod uwagę, że ryby ćwiczą się bez przerwy w biegach przez płotki i w ćwiczeniach na linach. Istotnie, wcale o tym nie pomyślałam rzekła Alicja. Tak, tak wtrącił Niby Żółw wiele ryb dokazuje istnych cudów w tej dziedzinie. |
1346 |
Mogę opowiedzieć wam o moich przygodach począwszy od dzisiejszego ranka odparła nieśmiało Alicja. Nie miałoby sensu wracać do dnia wczorajszego, ponieważ byłam wtedy zupełnie inną osobą. Wyjaśnij nam to wszystko rzekł Niby Żółw. Nie trzeba, prosimy najpierw o przygody przerwał niecierpliwie Smok. |
1347 |
Wydaje mi się, że to zupełna bzdura. Alicja usiadła w przekonaniu, że już nigdy nie zdarzy jej się nic normalnego. Chciałbym, żebyś mi to wytłumaczyła rzekł Niby Żółw. Ona nie umie tego wytłumaczyć przerwał pośpiesznie Smok. Powiedz lepiej drugą zwrotkę. Idzie mi o tę grę nastawał Niby Żółw. |
1348 |
Wyglądały one tak apetycznie, że Alicji ślinka napłynęła do ust. "Chciałabym pomyślała aby już było po sprawie i żeby poczęstowano nas tymi ciastkami". Na razie jednak wcale się na to nie zanosiło, zaczęła więc z nudów rozglądać się dokoła. Alicja była w sądzie po raz pierwszy w życiu. |
1349 |
Nosił on na peruce koronę, w czym nie było mu z pewnością ani zbyt wygodnie, ani do twarzy (spójrzcie na obrazek). "A to jest ława przysięgłych pomyślała Alicja. Tych dwanaście stworzonek (musiała powiedzieć "stworzonek", bo były tam zarówno ptaki, jak i czworonogi) to zapewne sędziowie przysięgli". |
1350 |
Musiałbym najpierw wstać, Wasza Królewska Mość, bo teraz klęczę. Powiedziałam, że możesz usiąść rzekł Król. Nie będę powtarzał jednej i tej samej rzeczy po sto razy. Tu wyraziła swoje uznanie druga Świnka Morska, co zostało w podobny sposób stłumione. "Tyle o świnkach morskich pomyślała Alicja. |
1351 |
Teraz może proces potoczy się sprawniej". Chciałabym raczej skończyć mój podwieczorek rzekł Kapelusznik spoglądając z przestrachem na Królową, która czytała wciąż listę śpiewaków. Możesz odejść rzekł Król, po czym Kapelusznik wybiegł z sądu śpiesząc się tak bardzo, że zapomniał swoich pantofli. |
1352 |
Ale Kapelusznik zniknął bez śladu, zanim woźny zdążył dobiec do drzwi. Wezwij następnego świadka rzekł Król. Następnym świadkiem była Kucharka Księżny. Niosła ona w ręku pudełko z pieprzem. Alicja poznała ją natychmiast po tym, że publiczność siedząca przy drzwiach zaczęła gwałtownie kichać. |
1353 |
Jeśli trzeba, to trudno rzekł Król ze smętną miną. Następnie skrzyżował ręce na piersiach, zmarszczył czoło tak, że nie było mu niemal widać oczu, i spytał ponurym głosem: Z czego na ogół robi się ciastka? Przeważnie z pieprzu odparła Kucharka. Z syropu rozległ się senny głosik tuż za Kucharką. |
1354 |
Zetnijcie łeb temu Susłowi! Wyrzućcie tego Susła za drzwi! Uszczypnijcie go! Precz z jego bokobrodami! Przez kilka minut panowało zamieszanie. Nim wyrzucono Susła za drzwi i przystąpiono do dalszego przesłuchiwania świadków, Kucharka znikła jak kamfora. Nic nie szkodzi rzekł Król z wyrazem ulgi. |
1355 |
Tu Król odezwał się półgłosem do Królowej: Musisz sama wziąć następnego świadka w krzyżowy ogień pytań. Mnie już od tego rozbolała głowa. Alicja widziała, że Biały Królik szuka czegoś na liście. Ciekawiło ją, kto będzie następnym świadkiem. "Nie mają jeszcze dotychczas zbyt wielu zeznań" pomyślała. |
1356 |
Ława wywróciła się i przysięgli spadli na głowy zebranego poniżej tłumu. Leżeli tam w dziwacznych pozycjach, przypominając Alicji rybki z akwarium, które niechcący wywróciła przed kilkoma dniami. Och, najmocniej przepraszam! zawołała Alicja nie na żarty przestraszona tym wypadkiem. |
1357 |
Sprawa nie może toczyć się dalej, dopóki wszyscy sędziowie nie znajdą się z powrotem na swoich miejscach rzekł z wielką powagą Król. Wszyscy powtórzył z naciskiem, patrząc surowo na Alicję. Alicja spojrzała na ławę przysięgłych i postrzegła, że w pośpiechu posadziła jaszczurkę Bisia głową na dół. |
1358 |
Zupełnie. To jest niesłychanie ważna okoliczność rzekł Król, zwracając się do przysięgłych. Mieli oni właśnie zanotować w zeszycikach tę opinię Króla, kiedy nagle odezwał się Biały Królik mrugając porozumiewawczo: Jego Królewska Mość chciał powiedzieć, że to niesłychanie nieważna okoliczność. |
1359 |
Oczywiście, chciałem powiedzieć, że nieważna rzekł pośpiesznie Król, po czym zaczął powtarzać półgłosem: Ważna nieważna, ważna nieważna jakby zastanawiając się, które słowo ma ładniejsze brzmienie. Alicja zauważyła, że niektórzy przysięgli zanotowali: "ważna", inni zaś "nieważna". |
1360 |
Pomyślała jednak, że nie gra to i tak najmniejszej roli. Król, który od pewnego czasu zapisywał coś pilnie w notesie, zawołał nagle: Spokój! po czym przeczytał zanotowane zdanie: Prawo numer czterdzieści dwa. Wszystkie osoby liczące ponad milę wzrostu winny opuścić natychmiast salę sądową. |
1361 |
W każdym razie nie ruszę się stąd ani na krok. Poza tym to nie jest prawdziwe prawo, bo zostało przez Waszą Królewską Mość dopiero w tej chwili wymyślone. To jest najstarsze prawo w moim notesie odrzekł Król. W takim razie powinno mieć numer jeden, a nie czterdzieści dwa stwierdziła Alicja. |
1362 |
Król zbladł i zamknął szybko notes, po czym rzekł do przysięgłych cichym, drżącym głosem: Wydajcie wyrok. Trzeba mieć więcej dowodów! zawołał Biały Królik zrywając się pośpiesznie z miejsca. Poza tym znaleziono dokument. A cóż on zawiera? zapytała Królowa. Jeszcze go nie otworzyłem odparł Królik. |
1363 |
Byłoby to bardzo dziwne, gdyby oskarżony pisał list do nikogo. A do kogo jest adresowany? zapytał jeden z przysięgłych. Nie ma adresu odparł Królik. W ogóle na kopercie nic nie jest napisane. To mówiąc Królik rozłożył list na stole i dodał: To wcale nie jest list, tylko jakieś wiersze. |
1364 |
Czy pisane są charakterystycznym pismem oskarżonego? zapytał inny przysięgły. Nie odpowiedział Królik. I to jest właśnie najbardziej zagadkowe. (Miny sędziów wyrażały wielkie zakłopotanie). Musiał zapewne podrobić czyjś charakter pisma rzekł Król. (Miny sędziów rozjaśniły się na nowo). |
1365 |
Wasza Królewska Mość! zawołał oskarżony Walet Kier. Ja nie napisałem tego listu i nikt mi nie udowodni, że go napisałem. A poza tym nie ma na nim wcale podpisu. Tym gorzej dla ciebie rzekł Król. Musiałeś knuć coś niecnego, w przeciwnym bowiem razie podpisałbyś się jak każdy uczciwy człowiek. |
1366 |
Jeżeli istotnie nie byłoby w tym dokumecie sensu przemówił Król po chwili milczenia zaoszczędziłoby to nam wielu kłopotów, gdyż nie potrzebowaliśmy głowić się nad jego znaczeniem. Ja jednak nie jestem wcale przekonany rzekł rozkładając list na kolanie i wpatrując się weń jednym okiem. |
1367 |
Na przykład: "... niestety pływam źle". Ty nie umiesz pływać, prawda? dodał zwracając się do Waleta. Walet smutnie zaprzeczył ruchem głowy i zapytał: Czy wyglądam na pływaka? (Trzeba mu przyznać, że na pływaka rzeczywiście nie wyglądał, będąc najzwyczajniejszą w świecie kartą do gry). |
1368 |
To była gra słów! zawołał gniewnie Król i wszyscy wybuchnęli śmiechem. No, ale czas już, abyście naradzili się nad wyrokiem dodał chyba po raz dwudziesty tego dnia. Nie, nie przerwała Królowa. Najpierw niech wydadzą wyrok, a potem niech się zastanawiają. Bzdura! rzekła na głos Alicja. |
1369 |
Ściąć ją! wrzeszczała Królowa w istnym ataku furii. Ale nikt nie ruszył się z miejsca. Czy myślicie, że się was kto boi? zapytała Alicja, która osiągnęła tymczasem swój normalny wzrost. Jesteście zwykłą talią kart, niczym więcej. Na te słowa cała talia kart uniosła się w górę i opadła na Alicję. |
1370 |
Nasza bohaterka wydała okrzyk gniewu i usiłowała strząsnąć z siebie karty. W tej samej chwili spostrzegła, ze leży na ławce, z głową na kolanach siostry, która łagodnie ogarnia jej z twarzy opadłe z drzew zwiędłe liście. Wstawaj kochanie rzekła siostra. Nigdy nie sypiasz tak długo. |
1371 |
Och, miałam taki przedziwny sen! zawołała Alicja i opowiedziała siostrze wszystkie nadzwyczajne przygody, o których dowiedzieliście się z tej książki. Kiedy skończyła, siostra ucałowała ją i rzekła: "To naprawdę był przedziwny sen, kochanie. Ale teraz pobiegnij na podwieczorek, bo robi się późno". |
1372 |
Słyszała głosik Alicji i widziała ów tak dobrze jej znany ruch głowy, jakim odrzucała niesforne włosy, które zawsze musiały opadać jej na czoło. Po chwili wszystko dokoła zaludniło się dziwacznymi stworzonkami ze snu Alicji. Opodal przemknął po trawie, jak zwykle w wielkim pośpiechu Biały Królik. |
1373 |
Czekałem na tę wspaniałą chwilę, w której z udręczonej mojej głowy wyskoczy "dorastająca panienka", jak Pallas Atene z dostojnej, kędzierzawej i brodatej głowy Zeusa. Zamiast "dorastającej panienki" wtoczyła się do mojej komnaty niewiasta służebna, nosząca przedziwnie wonne imię Narcyza. |
1374 |
Na jej widok uleciały myśli, krążące nad moją biedną głową jak złote pszczoły, a cisza skuliła się w kącie jak przerażony pies. Nigdy imię, złożone z pięciu śnieżystych płatków i złotego oka, nie zostało nadane z większą lekkomyślnością. Kobieta ta powinna była nosić imię wulkanu, a nie kwiatka. |
1375 |
Należy wiedzieć o tym, że jej wroga i zuchwała postawa wobec świata i wszystkiego, co żywe, pochodziła z bolesnej udręki i ciężkiego zawodu. Od owego dnia gniewu i klęski, w którym wierna przyjaciółka "odbiła" jej narzeczonego, dusza rzewnej i tkliwej Narcyzy obrosła kolcami jako jeż. |
1376 |
Mąż niecierpliwy i nie znający zawiłych zagadek życia byłby chwycił strzelbę i dwoma strzałami zakatrupił lubą Narcyzę, tym by się to jednakże skończyło, że ledwie kule odbiłyby się od niej jak od hipopotama, ona zaś zabiłaby niedoświadczonego człowieka jednym potężnym spojrzeniem. |
1377 |
Zdawało mi się, że ujrzałem anioła, dającego mi rozpaczliwe znaki, abym cierpiał, bo jeśli wdam się w bój z Narcyzą, sam przed wyznaczonym mi czasem znajdę się pośród aniołów. Zazgrzytałem przeto łagodnie zębami, lecz roztropnie uciszyłem serce, które chciało zawyć rozsrożonym głosem tygrysa. |
1378 |
Jakże można?! Dowiemy się, czego chce... Powiedziałem z szatańską chytrością, że "dowiemy się", niebezpiecznie bowiem byłoby użycie liczby pojedynczej. Straszliwa ryba połknęła przynętę z wrodzonej ciekawości, którą i tak zresztą zaspokoi w sposób należyty, gdyż będzie podsłuchiwała z czujną wprawą. |
1379 |
Można było za Słowackim i Odyńcem zakrzyknąć w zdumieniu: "Czy to pies, czy to bies!" – był to przedziwny stwór przyrody, której coś musiało uderzyć na rozum w chwili stwarzania tej kreatury. Miał on cztery krótkie krzywe łapy i haniebnie kosmaty ogon, z czego można było sądzić, że to jednak pies. |
1380 |
Na gołych nogach, tak opalonych, jak gdyby były posmarowane czekoladą, widniały liczne ślady zadrapań i stłuczeń. Przebiegła mi przez zdumioną głowę myśl, że ta pannica chodzi po ziemi jedynie w niedzielę i wielkie święta, w dnie zaś powszednie łazi po drzewach albo przedziera się przez ciernie. |
1381 |
Pannica raczej brzydka, a uśmiech naprawdę prześliczny i jakiś taki miękki, tkliwy i czuły, jakim się poranne wiosenne uśmiecha słońce. Niemądre moje serce już się chciało uśmiechnąć do tego uśmiechu, lecz w sam czas powstrzymałem je groźnym napomnieniem. Ja nie dam się oszukać tak łatwo. |
1382 |
Trochę mnie ten pies wyprowadził z równowagi, ale już przeszło... Otóż to! Nie mogła uśmiechem, pokonała mnie groźbą łez, a ludzkości wiadomo przecie, co w tym zakresie potrafi szesnastoletnia dama, która ma zadarty nos (i psa). Tego jeszcze tylko potrzeba, aby ten kundel pomógł jej w koncercie. |
1383 |
Jest to śledź zwinięty w kłębek, nadziany cebulą i przekłuty patyczkiem, aby się nie rozwinął. Ogoniasty, gdy śpi, bardzo jest podobny do rolmopsa. Niech pan spojrzy! Ogoniasty zwinął się w kłębek i zapadł w sen, czasem tylko usłyszawszy swoje fałszywe imię łypnął świńskim okiem. |
1384 |
Malarz ten od dawna już malował świty i zachody na niebie, bo od dnia jego śmierci niebo było świetniej niż zazwyczaj kolorowe i grało kolorami. Obraz nie był podpisany, panienka zaś wymówiła nazwisko malarza głosem, w którym drżało wzruszenie i tkliwość. Zdumiało mnie to cokolwiek. |
1385 |
Niech się pan nie gniewa – dodała głośniej – ja właściwie nie do pana to mówię. Malarz i literat to jedna rodzina, więc sobie robią podarunki, chociaż żaden malarz jeszcze w życiu swoim nie przeczytał książki, którą dostał od literata. Czasem nią tylko pali w piecu albo rzuci za psem. |
1386 |
Ja mam gębę, że nie daj Panie Boże! Ale panu przecie też nic nie brakuje sądząc po tym, co pan wypisuje. Czy mnie słuch nie myli? Ponura Narcyza niezbyt się pomyliła oznajmiając przyjście "pannicy". Zuchwałość "zadartego nosa" zaczynała przekraczać wszelkie granice przyzwoitości. |
1387 |
Jeden wykrzyknik wyrósł jak cyprys równocześnie nade mną i nad kundlem, ale już mi było wszystko jedno. Poczęła mnie ogarniać miła i ciepła radość, że panienka u mnie nie wyzionie ducha z boleści i nie zostawi mi w spadku kundla, który by mnie ścigał przez całe życie jak szczekająca klątwa. |
1388 |
Otóż cała młoda Polska dowie się jutro, że pan odmówił opieki i pomocy jednej z tych, wobec których od tylu lat udaje pan miłość. My panu wierzymy, my w pana wierzymy, my pana kochamy, a kiedy się zdarzyło, że jedna z nas przyszła do pana, aby się wypłakać, pan ją wygnał na mróz. |
1389 |
Mrozu nie ma, bo jest lato, ale tak mi się powiedziało. Najpierw jakiś potwór chciał mnie zakatrupić w przedpokoju, a teraz pan szuka, czym ciężkim mógłby we mnie rzucać. I to wszystko za to, że ja do pana jak do rodzonego ojca... Jutro wszyscy się dowiedzą, jaki pan jest naprawdę. |
1390 |
Ale teraz będziemy wiedziały... Rolly, choć, bo pan Makuszyński jeszcze nas zamorduje. Ona spojrzała na mnie z wyrzutem, kundel spojrzał na mnie z pogardą i machnął na mnie ogonem. Czułem, że świat się ze mną zakręcił najpierw w prawo, a gdy się zmęczył, zaczął kręcić się w lewo. |
1391 |
Przed oczami udręczonej mojej duszy zaczęła defilować armia stu tysięcy panienek. Jedne patrzyły na mnie ze zgrozą, inne ciężko wzdychały westchnieniem zawodu, a kilka tysięcy krzyczało piskliwymi głosy: "Zdrada, zdrada!" – Uczyniło mi się gorąco. Zimny pot spływał po moim czole. |
1392 |
Przyszedł nazajutrz i znowu opowiadał. Potwór opowiadał tak długo, że Narcyza usnęła raz pod drzwiami, znudzona podsłuchiwaniem. Ja słuchałem, albowiem miałem pannę Ewę zasłonić własną piersią, gdyby jej szanowany rodzic chciał jej urządzić gęsim za wszystkie zbrodnie i awantury. |
1393 |
Skazywali sami sobie na męczarnie, na kalectwa i na śmierć; lecz jak miejsce poległego żołnierza natychmiast zajmuje żołnierz inny, tak na stanowisku, na którym padł wielki uczony, zjawia się w tejże samej chwili ktoś nowy, młodszy, równie odważny. Tak jak nieodmiennie od wieków. |
1394 |
Dzieło musi być spełnione, choćby śmierć zabijała legiony uczonych. Tyszowski badał najstraszliwsze drobnoustroje ani przez chwilę nie myśląc o tym, że sto razy dziennie dotyka śmierć zamkniętej w szkiełku. Jasne jego oczy patrzyły z usilnym natężeniem w mikroskop, czujne, mądre i bystre. |
1395 |
Było w nim coś z dziecka, gdy wychodził z pracowni. Nikt by nie przypuścił patrząc na tego radosnego człowieka śmiejącego się do słońca, że przed chwilą zgłębiał najbardziej posępne, najgłębiej ukryte tajemnice życia i śmierci. Uczciwie swoje serce dzielił uczciwie pomiędzy naukę i córkę. |
1396 |
Pani Halicka miała wielkie serce, lecz nieco mniejszy rozsądek, który sztukowała nieprzebraną poczciwością, co miało ten nieoczekiwany skutek, że nie ona wiodła przez życie brzdąca, zwanego Ewą, lecz brzdąc, zwany Ewą, wiódł przez zasadzki żywota pulchną i wieczyście jakby zatrwożoną panią Halicką. |
1397 |
Ze strachem patrzyła, jak Ewa rzucała się na szyję ojcu, powracającemu z pracowni pełnej "morowego powietrza". Kochała dziewczynę wszystką mocą opasłej duszy i dlatego jedynie nie uciekła dotąd z tego domu śmierci, w którym wedle jej głębokiego przekonania tak latały bakcyle, jak w innym domu mole. |
1398 |
Zaprawdę, obrany z rozumu byłby srogi bakcyl, gdyby się podczas palenia tych wonności zbliżył na odległość kilometra. Żaden się przeto na to nie ważył, największy nawet lekkoduch, za to jednak dobra pani Halicka kładła się do łoża na trzy dni z głową owiniętą mokrym ręcznikiem i jęczała cichutko. |
1399 |
Pamiętano jednak o jej imieniu, gdy się zaczerwieniło w kalendarzu, Ewcia bowiem na ten dzień, zapewne i w niebie obchodzony uroczyście, ze śpiewami i tańcami, dziergała jakąś koroneczkę, a pan Tyszowski przynosił z cukierni tort z marcepanowymi kwiatkami na górze i z zakalcem w środku. |
1400 |
Nawet jednakże i w tym dniu promienistym, w dniu powszechnej wymiany serc, zacna ciocia nie pozwoliła na to, by ją uściskał "ojciec zadżumionych", i uciekała z krzykiem, zauważywszy jego zuchwały gest otwierania ramion. Z przyzwoitej odległości umiała ciocia zdobyć się na odwagę. |
1401 |
Pan Tyszowski uciekał rano z domu do swej cholery, Ewcia biegła do szkoły, a ciocia trwała w tragicznym bezruchu. Po dłuższej chwili wydawała z siebie rozdzierający jęk, co ją powracało do życia i zagrzewało do walki. Czekała powrotu Tyszowskiego i wszystko jej było jedno, kiedy powrócił. |
1402 |
Wiedział, że sto nawet serc, chociażby tak miękkich i tak czułych jak zacne serce cioci, nie zastąpi dziecku jednego uścisku i jednego uśmiechu matki, więc serce własne otworzył szeroko. Był nie tylko ojcem dziewczynki, lecz jej starszym bratem, przyjacielem, rówieśnikiem i kolegą. |
1403 |
Ewcia składała się z duszy, z ciała, z prochu, siarki, dynamitu i jeszcze siedmiu innych ingrediencji wybuchowych, każdej chwili grożących spokojnemu światu zagładą. Ciocia przypisywała tę wybuchowość temperamentu zadartemu nosowi, czego jednak sposobem naukowym dowieść się nie dało. |
1404 |
W szkole budziła podziw łakomstwem nauki i jasnością myślenia. Więcej jednak niż zalety umysłu budziło zachwytu jej serce. Zdawało się, że posiada ono jedynie "południową stronę" tak nagrzaną uśmiechem jak słońcem. Cudzy ból był jej bólem. Cudze nieszczęście było jej osobistym nieszczęściem. |
1405 |
Kochało się w niej na zabój osiemnastu uczniaków, co powodowało groźne pomruki, potężne obietnice połamania kości rywalom, rozmowy pełne błyskawic i gromów i takie spojrzenia, po których pojawiają się sińce na obliczu wroga. Primadonna jednakże mało zwracała uwagi na wzdychania i madrygały. |
1406 |
Tych dwoje umiało z sobą gadać i słowami i, jeśli było trzeba, na migi jak sztubacy, jeśli było do przewidzenia, że ciocię coś oburzy. Pan Tyszowski przychodził z rozwianymi nieporządnie włosami, z krawatem wykrzywionym ze środy na piątek i z uśmiechem tak szerokim jak brama miasta Gazy. |
1407 |
Wprawdzie już od progu rozpoczynał obłędny dialog, lecz czynił to bez zwyczajnej werwy i na próżno starał się sklecić dwuwiersz, aby nim pognębić wyrodną córkę. Przy stole siedział zamyślony i zdarzało mu się, że wsypał sól do herbaty. "Coś gryzie Hieronima!" – pomyślała Ewcia z niepokojem. |
1408 |
Takiego niedorajdy w pieniężnych sprawach, jak pan, nie ma drugiego na bożym świecie. Pieniądze to nie cholera, do tego trzeba mieć głowę. Chociaż, co ja mówię! Czasem pieniądze gorsze są od cholery...Ale co dalej? Co pan postanowił zrobić z Ewcią? Tyszowski rozłożył bezradnie ręce. |
1409 |
Ewcia musi pozostać w Warszawie, musi chodzić do szkoły, a dom trzeba zwinąć. Na całe gospodarstwo by nie starczyło... Najchętniej ucałowałbym ręce cioci i prosił, aby została z Ewcią, ale wiem, że to niemal niemożliwe. Ciocia zamartwiłaby się z czasem na śmierć, a złote obrączki. |
1410 |
Chińskiej cholery się pan nie boi, a boi się pan własnego dziecka? To rzekłszy uciekła w mrok, albowiem pan Tyszowski taki uczynił ruch, jak gdyby chciał ucałować jej rękę odartą ze złotej ozdoby po dwóch sprawiedliwych mężach. Nazajutrz zaś pomieszały się w równych dawkach łzy Ewci ze łzami cioci. |
1411 |
Rzucały się sobie w objęcia, gęsto pochlipując, po czym odpoczywały przez chwilę i tym rzewniej rozpoczynały na nowo, jedna bardziej cienko, druga nieco grubiej, tworząc wybornie zharmonizowaną smętną arię. Ewcia łkała jak skrzypce, ciocia płakała jak wiolonczela, która – maluczko mogłaby być basem. |
1412 |
Paskudny kundel widząc splecione boleśnie ramiona i głowę ukochanej pani na miękkim posłaniu piersi cioci, słysząc rzewną muzykę i smutne narzekania najpierw szczeknął krótko, jakby strojąc ton, po czym zawył wzruszająco, przeciągle i tak smutno, jak gdyby mu miało pęknąć złodziejskie serce. |
1413 |
Taka już jest psia dola, że dobre chęci nigdy nie zostaną należycie zrozumiane, ciocia bowiem posadziwszy łagodnie Ewcię na fotelu rzuciła w śpiewającego żałobnie psa najpierw gniewne spojrzenie, a potem książkę z wierszami, której nikt nie przeczytał, ale którą zawsze ciskano w Rolmopsa. |
1414 |
Dowiedz się przeto, że skoro chcesz być grzecznym po chińsku, zmieszaj zawsze się z błotem, a pod niebiosy wysławiaj tego, z którym rozmawiasz. Gdybyś mówił o swej szlachetnej i nieporównywalnej córce Ewie, będziesz musiał, choćby ci serce pękało z boleści, nazwać ją "głupim prosięciem". |
1415 |
Zamilknij przeto serce moje! Zdławiwszy boleść moją powiedzieć to jedynie, że Ewcia Tyszowska wraz z kundlem Rolmopsem została przeniesiona do państwa Szymbartów, mieszkających w tym samym domu w którym mieszkał Tyszowski, tylko że nie na wysokim parterze, przy bardzo cichej bocznej uliczce. |
1416 |
Zdarzyło się jednak ku cichej jej radości, że pani Szymbartowa zdawała się mówić: "tobie przed sobą dank w poezji dawan!" – Działo się to wtedy mianowicie, gdy pani Szymbartowa miała nagłe zmartwienie z mężem i nie umiała sobie dać rady na własną rękę z jego bujną i nieokiełznaną indywidualnością. |
1417 |
Pan Wacław Szymbart nie był – prawdę powiedziawszy – naturą nazbyt złożoną i trudną do przeniknięcia, było w nim jednak coś, co nawet roztropną i mądrą jak siedmiu szatanów jego prawowitą małżonkę doprowadziło do głuchej rozpaczy. Wykoncypował on sobie ponurą metodę reakcji na małżeńskie przeżycia. |
1418 |
Nagła, niespodziana, huczna, burzliwa utarczka powinna być "kwadransem dla zdrowia" w uczciwym małżeństwie, z tym oczywiście warunkiem, żeby mąż zawsze schodził z placu boju pognębiony, a żona ostatnie dzierżyła słowa, tryumfalne i zwycięskie. Musiał jednak walczyć, bo tak czynić powinien mężczyzna. |
1419 |
Tymczasem dziwaczny ten człowiek, pan Szymbart, usłyszawszy pierwszy pomruk burzy, pierwszy – jeszcze cichy – głos lwicy, zamiast się nasrożyć i stanąć przeciwko piorunom twarzą w twarz – uśmiechał się głupkowato i słowa nie wypowiedziawszy patrzył tępo w tępa ścianę albo w szafę, albo w okno. |
1420 |
Ta niepojęta metoda napełniała ją żalem i goryczą. Dlatego szukała rady u cioci, co czynić należy, albo tchnąć w niego wściekłość i krzykliwe szaleństwo. Do powierzenia Ewci opiece pani Szymbartowej skłoniło ciocię wiele powodów, a ten był najważniejszy, że pani Szymbartowa miała córkę w wieku Ewci. |
1421 |
Ukryta w najciemniejszym kącie, przesiadywała godzinami rojąc o tym czego nie było nigdy i nie będzie na tym smutnym świecie. Dziewczynie tej wciąż się coś śniło w biały dzień. Wciąż jej się coś malowało na ścianie, coś w jej urojeniu łaziło po pułapce, spało w cieniu, drżało w smudze światła. |
1422 |
Matka chroniła ją przed przeciągiem i najlżejszym zefirkiem, kazała jej natomiast wdziewać na noc mokre pończochy co wpływać miało znakomicie na szybkie krążenie krwi. Pani Szymbartowa kochała córkę tą okrutną miłością, która wymyśliła najdziwniejsze tortury, mające uszczęśliwić ofiarę. |
1423 |
Wiadomo jest z dziejów ludzkości, że człowiek, który z nagła zaniemówił, używa gwałtownej wymowy rąk. Pani Szymbartowa wiedząc, że w kredensie leżą trzy kotlety, zatrwożona o los dwóch, co dotąd ocalały, chwyciła w szaleństwie trwogi ciężki przycisk i cisnęła nim z furią w stronę łajdackiego psa. |
1424 |
Niepomierna kruchość szkła nie zdzierżyła potężnego naporu żelaza, szkło przysnęło jak tęczowe marzenie, złote rybki, zdumione ponad wszystkie pojęcie, znalazły się na dywanie, a kundel, który jadł już śledzia, lecz nigdy wytwornych rybek, rzucił się na nie z nieprzyzwoitą łapczywością. |
1425 |
Gadano to i owo, dość tkliwie wspominając dolę pana Szymbarta i pojonej tranem panny Zosi. Dość często słychać było przez mury lub przez otwarte okno gwałtowne pokrzykiwania pani Szymbartowej, grożącej niewieście służebnej wszystkim mękami piekła i nie dającej jej nawet odrobiny nadziei na czyściec. |
1426 |
Pani Szymbartowa to nie ciocia, którą mogłeś ocyganić. Błagam cię, bądź przyzwoity i zachowuj się nie jak świnia, lecz jak uczciwy pies. Wcale nie pragnę, aby z twojego powodu wybuchały awantury. Rozumiesz? Kundel nie spuszczał z niej oczu i słuchał z ludzką niemal roztropnością. |
1427 |
Zrobił skruszoną minę potakującego złoczyńcy i polizał rękę Ewci, która poświadczyła później uczciwie, że odtąd przez cały czas pobytu u państwa Szymbartów nie zdarzyło się nic zdrożnego, co by można było zapisać na jego rachunek. Żył na dobrej stopie z całym domem, unikał jedynie pani Szymbartowej. |
1428 |
Spotkawszy ją na swej drodze znikał jak duch i potrafił przeleżeć przez dwie godziny pod kanapą, wyczekując sposobnej chwili do zniknięcia. Jeśli kradł, czynił to z niebywałą przezornością i nie można mu było niczego udowodnić. Był, ale jakby go nie było. Nigdy nie zaszczekał w domu. |
1429 |
Wychodził z Ewcią z domu, odprowadzał ją do szkoły i znalazł się zawsze przed szkołą, oczekując jej wyjścia. Ewcia karmiła go, sama nie dojadając, zresztą pies ten był przedziwnym oryginałem, który prócz rzeczy ze szkła, drzewa, żelaza i stali zjadał wszystko, zbytnio nie przebierając. |
1430 |
Ewci okazywała całkowitą obojętność, chociaż dziewczyna czyniła nieraz jeszcze próby pozyskania jej życzliwości. Stanęło wreszcie na tym, że wzajemna wymiana słów ograniczała się do uprzejmych powitań i pożegnań Ewci, połączonych z uprzejmym ukłonem, i do mrukliwych odpowiedzi pani Szymbartowej. |
1431 |
Pani Szymbartowa jednakże nie chciała nawet słyszeć o tym. Trwoga jej o dziecko była tak wielka, że nie posyłała go do szkoły, obawiając się, że z wielką pewnością przyniesie stamtąd "zarazę". Zosia uczyła się w domu. Uczyła się z wielkim trudem, niechętnie i z wyraźnym smutkiem. |
1432 |
Po chwili zaczynała mówić głosem równym i jednostajnie ściszonym, jak gdyby go chciała oszczędzać, bo go musi starczyć na długie jeszcze godziny tego dnia. Nauczała roztropnie i mądrze. Przy małym stoliku siedziały obok siebie dwie smutne, udręczone, ciche istoty, przyjazne i tkliwe. |
1433 |
Pomogła biednej dziewczynie z całej duszy. Zosię jednak wszystko męczyło. Tak była bledziutka, że już bardziej zblednąć nie mogła, lecz zaczynały jej drżeć ręce i grube krople potu ukazywały się na jej czole. Ewcia ścierała go miękkim dotykiem chusteczki i czym prędzej zamykała książkę. |
1434 |
Ewcia kopnęła ją lekko pod stołem, dając jej znak, aby czuwała i aby "zgasiła oczy". Pani Szymbartowa uspokojona przecięła zimny siekany kotlet z obiadu, w którym były trzy czwarte rozmoczonej bułki i jedna czwarta mięsa, jedną połowę położyła przed Ewcią, a drugą przed małżonkiem. |
1435 |
Miała wyraz taki, jak gdyby się jej coś pomieszało w rozumie, albowiem dnia onego przestały działać wszystkie prawa fizyki: oto trzyma w ręku garnek pełen mleka, a garnek jest przedziwnie lekki. Dlaczego jest taki lekki? Przecie kożuch jest nienaruszony, przeto powinno pod nim być mleko. |
1436 |
Chwycił go gwałtownym ruchem za ucho, jak to czasem czyni majster szewski z uchem terminatora, i przechylił naczynie nad szklanką. W tej chwili król Salomon, siedzący na chmurze i przyglądający się tej scenie, zawołał zapewne: "Z próżnego i ja nawet nalać nie mogłem, kochany panie Szymbart!". |
1437 |
Bardzo żałośnie był zawiedziony, gdy mu Ewcia odmówiła pomocy w zbrodni, lecz nie umniejszało to jego podziwu jej wynalazczości. Sprawa z "kroplą mleka" stała się początkiem okresu przedziwnie burzliwego. Pani Szymbartowa byłaby odżałowała wszystkiego, tego jednak nie mogła przeboleć, że ją okpiono. |
1438 |
Poczęła wychodzić z domu głośno, a po krótkiej chwili powracała cicho i wpadała do pokoiku Zosi. Po takiej jednej zasadzce zdarzyła się awantura druga, zgoła piekielna. Nie chciała wierzyć własnym oczom otworzywszy cicho drzwi: Ewcia stała na łóżku i trzymała nogi Zosi, stojącej na głowie. |
1439 |
Nie należy, oczywiście, dopuszczać się w tym kierunku przesady, albowiem krew dobroczynna może się zmienić w tak zwaną "nagłą krew", zalewa nieszczęśliwca z kretesem i na amen. Jedynie lotnicy umiejąc latać przez dłuższy czas głową na dół, nie należy jednak zalecać tego panienkom. |
1440 |
W następstwie tych okropności zostały zakazane wszystkie stosunki towarzyskie obydwóch panienek i Ewcia została skazana jako wybitnie "trędowata" na samotność gorzką i smutną. Ponieważ Rolmops, choć tak wybitnie mądry, był dość tępy w rozmowie, Ewcia snuła swoje samotne godziny jak pajęczynę. |
1441 |
Za żadne jednak skarby świata nie byłaby się przyznała w listach do pani Halickiej, że ją cokolwiek trapi. Uspokaja w nim ciotkę, że czuje się jak w raju i że jeśli brak jej jedynie ptasiego mleka, to tylko dlatego, że wróble są zbyt ruchliwe i trudno wróbla wydoić jak spokojną kozę. |
1442 |
Trzeba było jednakże poskarżyć się komuś na smutną samotność. W tym dobrym celu wymyśliły panienki tak zwane "pamiętniki", w których zapisują wieczorem wszystkie uśmiechy i łzy, wszystkie radości i smutki, nadzieje i tęsknoty. Pamiętnik jest tajemną księgą zamkniętą na siedem pieczęci. |
1443 |
Deszcz ten nie padał jednak nigdy z nieba, lecz zawsze spływał z oczów. Książeczka ta była najserdeczniejszym, największym skarbem dziewczyny. Ukryty był głęboko i przemyślnie dobywany z zachowaniem niezmiernych ostrożności, odczytywany ze wzruszeniem, pisany z wypiekami na twarzy. |
1444 |
Dnia jednego, na samym początku wakacji, kiedy już wszystko w domu ucichło, Ewcia otworzyła okno, aby spojrzeć na majowe niebo. Potem przekonawszy się, że drzwi zamknięte, poczęła grzebać na dnie szafy, aby spod rupieci wydobyć swój skarb. Serce zaczęło w niej łopotać. Ręce drżały. |
1445 |
Jedynie Szekspir mógł opisać tę burzę, która się rozpętało owej nocy. My możemy jedynie oznajmić niezdarnie, że pan Szymbart cucił panią Szymbartową, lejąc na nią kubły zimnej wody. Czynił to bez zbytniego pośpiechu, ze wzniosłym spokojem, i nie da się tego ukryć, że nie żałował wody. |
1446 |
Poranek był zresztą prześliczny i rzeźwy, na ulicach jeszcze był pusto, droga niedaleka, a tęcze ukryte w pudełku były lekkie. Ponieważ każdemu malarzowi jest zazwyczaj lekko i na duszy, przeto pan Jerzy kroczył raźno uśmiechając się do słońca, które – jako malarz – haniebnie okradał z blasków. |
1447 |
Malarz wszedł w cichą boczną uliczkę, na której – nie licząc siedemnastu wróbli – nie było widać żywego ducha. Uliczka była tak senna i cicha, że wesoły pan Jerzy przestał pogwizdywać. Gdyby był tego nie uczynił z troski o spokój śpiących Polaków, byłby musiał to uczynić z innego dziwnego powodu. |
1448 |
Ukazała się w nim głowa dziewczęca, nakryta uczniowską czapeczką. Malarz zdołał dojrzeć bystrym wzrokiem, że rozczulającą ozdobą tej głowy był zadarty nosek. Znane są wypadki w dziejach ludzkości, że czasem ktoś o godzinie szóstej rano otwiera okno, dlatego też w nikim nie budzi to już zdumienia. |
1449 |
Ponieważ jednak ludzie miewają nieoczekiwane pomysły, byłby malarz po krótkiej chwili machnął ręką i poszedłby swoją drogą, gdyby osoba w uczniowskiej czapce nie poczęła wyprawiać zdumiewających awantur. Przez okno spuściła na chodnik najpierw zawiniątko, a potem – o dziwo! – śmiesznego psa. |
1450 |
Z niewielkim trudem, przy odrobinie mizernego czarodziejstwa można było każde jej słowo zmienić w niewielki kamień. Równocześnie kundel pilnie przysłuchując się rozmowie dał warczeniem znak, że czuwa i że rozdarcie spodni zuchwałego zawalidrogi nie będzie dla niego zbytnim wysiłkiem. |
1451 |
Ewcia nie słuchała tej świetnej i fałszywej przemowy, lecz bystrze badała sytuację. Nagle, zbadawszy wszystkie możliwości, gwizdnęła na kundla i uczyniła skok antylopy na brzeg chodnika, po czym zaczęła biec niezrównanym krokiem długodystansowca podczas "biegu narodowego na przełaj". |
1452 |
Widzę, że moje rady są roztropne... Ewcia szła szybko, nie odpowiadając. Zajęta była rozmyślaniem, w jaki sposób pozbyć się tego jegomościa. Jegomość nie był wprawdzie opryszkiem i sądząc po wesołej gębie, był może nawet człowiekiem przyjemnym, lecz gmatwał wszystkie jej plany głębokie i śmiałe. |
1453 |
Lepszy malarz niż nikt. Zawidzki postanowił przeto, że z pozwoleniem dziewczyny lub wbrew jej woli nie opuści jej przynajmniej do czasu, w którym będzie pewny, że nic jej nie grozi. Niemal się rozkrzewił swoją rolą. Spojrzał na dziewczynę ukradkiem i spotkał jej również ukradkowe spojrzenie. |
1454 |
Mam naprawdę kuzynkę Irkę, podlotka, który łazi po drzewach sprawniej niż małpa. Kiedy zobaczyłem panią gimnastykującą się na podstawie okna, wtedy ni się to przypomniało. Aha! Irka ma też taki nosek, że mogłaby bez charakteryzacji grać naczelnika Kościuszkę w amatorski teatrze.. |
1455 |
Każdy malarz ma jednakże takie śmieszne serce, że nie może patrzeć obojętnie na cudze zmartwienie, a pani ma jakieś wielkie zmartwienie. Byłbym ostatnim łapserdakiem, gdybym pozwolił, aby się pani czymś gryzła. Widać to los tak chciał, skoro mnie o godzinie szóstej rano zawiódł przed pani okno. |
1456 |
Czy pani widzi, jaki ja jestem wykształcony? Ewcia zaśmiała się głośno. Po godzinie awantury okazało się, że straszliwy prześladowca jest wybornym towarzyszem i najmilszym zawalidrogą. Schwytał ją za kołnierz i wydobył z dna rozpaczy na jasność słoneczną. Oczy mu się śmieją i nieustannie gada. |
1457 |
Posiada jakieś nakrycie głowy, lecz to coś w rodzaju czapeczki wystaje mu z kieszeni, a poranny rzeźwy wiatr rozwiewa mu włosy mocno wybujałe. Zasadniczo posiadają one kolor jasny, lecz nad prawą skronią grają wielu barwami, których poważna przyroda nie używa do barwienia głów ludzkich. |
1458 |
Nie ulega przeto wątpliwości, że pan malarz w pośpiechu pracy ociera pędzle o własne uwłosienie. Stąd zapewne pochodzi i tęczowa barwa jego myśli, wirujących jak kolorowe szkiełka w kalejdoskopie. Od chwili, w której się dowiedział, kim jest Ewcia, wciąż powracał do hymnów na cześć jej ojca. |
1459 |
Nie czuje żadnej trwogi, nie chce myśleć o tym, co się stanie. W tym długonogim dryblasie, mającym włosy pomalowane jak Indianin wstępujący na "ścieżkę wojenną", jest tyle pogodnej, radosnej siły i tyle pewności, że Ewcia nie waha się ani przez chwilę. Ufa człowiekowi, który wielbi jej ojca. |
1460 |
Gadał o wszystkim do Ewci, do usługującej panienki, do grubej pani za bufetem, do psa, do obrazu na ścianie, wreszcie sam do siebie. Każde zdanie pokropił zawsze złotym deszczem śmiechu. Od czasu do czasu patrzył jednak bystro w twarz Ewci, jak gdyby własną gadaniną chciał ją zachęcić do mówienia. |
1461 |
Ewcia milczała. Widać było wyraźnie, że coś wazy w duszy i nad czymś rozmyślała. Kilka razy zdawało się, że już słowo jak złota pszczoła drżała na jej ustach, lecz natychmiast odlatywało jak pszczoła. Teraz dopiero poczuła znużenie po niezwykłych przejściach i po gorączce porannych godzin. |
1462 |
Ciocia jest zapewne przekonana, że pani śpi na łabędzich puchach, spokojna i szczęśliwa, gdy wtem spadnie jej na głowę katastrofa w postaci panienki pełnej zwątpień i rozpaczy. Jeśli ciocia znajduje się w wieku dojrzałym, może jej pęknąć serce. Szlachetna Ewo, musimy wymyślić coś innego. |
1463 |
Przestała mówić, jak gdyby oczekiwała pytania, ale chytry malarz nie zapytał o nic. Wiedział dobrze, ze w tej chwili jedynie trzęsienie ziemi mogłoby spowodować krótką przerwę w zwierzeniach dziewczyny. Odmierzone krople jej słów zaczęły przybierać i wkrótce popłynęły rwącą strugą. |
1464 |
Spokojnie, dziewczyno, spokojnie! Ale, ale... Czy nie zjadłaby pani śmietankowego sera? Przypadkiem zauważyłem bardzo namawiające ogłoszenie. Niechże się pani Ewa uspokoi, albowiem w przeciwnym razie zmuszę panią do zjedzenia dwunastu jaj na surowo. Teraz wiem o wszystkim i wiem, co pani zrobi. |
1465 |
Powiedział ostatnie słowo tak tkliwie, tak serdecznie i ciepło, jak by je powiedział starszy brat do siostry bardzo kochanej. I po raz pierwszy powiedział: "Ewuniu". Nie miał najmniejszego prawa do tej poufałości, a jednak brzmiało to tak naturalnie, jak gdyby inaczej mówić mu nie wypadało. |
1466 |
Mieszkamy sobie razem w małym domku w okolicach ulicy Wawelskiej i jest nam tak dobrze, że czasem anioły zagladają w lecie przez otwarte okno, bo myślą, że przez pomyłkę zaleciały do raju. Dopiero na widok mojej diabelskiej gęby cofają się w popłochu. Widzi pani, że nie będzie u nas źle. |
1467 |
Słuchała radosnego hymnu na cześć matki, ułożonego wprawdzie oszalałym stylem, lecz pełnego nieprzebranej tkliwości, i serce w niej drżało. To ponad przyzwoitą miarę wyrośnięte malarzysko zmieniło się w serdecznego chłopca, kochającego wszystko, co jest jasne i uczciwe. O, jacy dziwni są ludzie. |
1468 |
Zostawiłem trzech malarzy samych, a oni – mili barankowie, dzieciaki nieporadne – nie wiedzieli, co począć. A potem czyniła mi wyrzuty, że przytuliłem tylko trzech, bo znalazłoby się i miejsce dla czwartego, bo gdyby go tylko dobrze wykąpać, mógłby w czasie jej nieobecności zamieszkać w jej pokoju. |
1469 |
I pani może przypuścić choćby, że nie przytuli biednej dziewczyny, córki takiego człowieka... Co to? Łzy? O, niewieścia kreaturo! Proszę w tej chwili wytrzeć ten zadarty nos, bo będzie nieszczęście! I niech młoda osoba zbiera manatki. Bez żadnego gadania, bez łez, bez jęków i szlochów. |
1470 |
Ewcia spojrzawszy na twarz pani Zawidzkiej dostrzegła uśmiech tak niewysłowionej dobroci, że bez namysłu rzuciła się do rąk tej kobiety, która zanim zapytała, kim Ewcia jest i skąd przychodzi, pragnie ją uściskać. Tak się jakoś stało, że całując jej ręce, osunęła się na kolana... |
1471 |
Słyszała z niewielkiej odległości wykrzykniki Jerzego, który opowiadał matce o całej historii. Ani razu natomiast nie usłyszała głosu pani Zawidzkiej. Ewcia była znużona. Zuchwała wyprawa wyczerpała ją do cna. Przez połowę nocy nie zmrużyła oczów, układając rozpaczliwy swój plan. |
1472 |
Strasznie dobre jest to chłopisko. Mogłoby się zdawać na pierwsze wejrzenie, że myśli jego latają obłąkanym jaskółczym lotem, niespodzianymi zygzakami, a jednak nie ulega wątpliwości, że jego rozigrany sposób gadania to tylko taki "fason". Przez jasne oczy widać jego dobre serce. |
1473 |
Cieszył się, że uwielbiana matka będzie miała choć przez kilka miesięcy przyjazną w domu duszę. Jego zazwyczaj nosiło światami, jak gdyby gonił za słońcem. Cieszył się też widoczną radością dziewczyny. Na twarzy jej ukazały się lekkie rumieńce od nadmiernych wzruszeń, a oczy błyszczały. |
1474 |
Moja matka ma tylko jeden rodzaj epidemii, to znaczy mnie, ale już zdołała przywyknąć. Zobaczy pani jeszcze, co to za kobieta! Kiedy chciałem pójść do akademii malarskiej, w całej rodzinie zrobił się taki wrzask, jak gdybym już z góry skazany na kryminał, a później na szubienicę. |
1475 |
Najbardziej pyszniła się szeroko i wygodnie rozparta szafa gdańska, rozłożysta, lśniąca przyćmiona blaskiem, opatrzona kutym wielkim żelaznym zamkiem, w którym tkwił klucz potężny. Prześliczna staruszka, najmniej dwieście lat licząca, przeznaczona do przechowywania rzeczy cennych sama była skarbem. |
1476 |
Z niezrównanym smakiem starała się pani Zawidzka odsłonić w starzyźnie to, co w niej było piękne, a na wszystkim nowym zakryć to, co w nim było pospolite. Śliczne koronki i subtelne hafty stroiły sprzęty smętne i tanie. Mnóstwo kwiatów wołało spojrzenie ku sobie, aby nie powędrowało gdzie indziej. |
1477 |
Krytyk miał bardzo krótki wzrok, więc, miałem nadzieję, że na tych schodach zrobi sobie jakąś krzywdę. I nic sobie nie zrobił! Potem napisał, że niebacznie obraził nie mnie, lecz krowę, która jest zwierzęciem dobrotliwym i nikomu nie czyni krzywdy malowaniem. Tutaj jest moja pracownia. |
1478 |
Ewcia poczuła się dziwnie; odniosła niespodziewane wrażenie, że to zgoła inny człowiek. Wesołość jego zgasła jak nagle zdmuchnięta lampa, ściszył mowę, jak gdyby jej wysokie rozgłośne tony stłumił surdyną. Hałaśliwy przed chwilą i mocno stąpający, wchodził do pracowni ściszonymi krokami. |
1479 |
Pewnie taki sam pokój jak inny, tylko z większymi oknami. Pewnie i tu, pod opieką pani Zawidzkiej, jest tak czysto, że się wszystko szkli i błyszczy, a na stoliku goreją róże. Gdy weszła, przystanęła zdumiona: od razu stanęła jej przed oczami pracownia ojca, z całym obłąkanym nieładem. |
1480 |
Listki zaznaczone były tak delikatnie, jakby tylko muśnięciem. Całe płótno było srebrzyste, jak gdyby światło z niewidzialnego lało się księżyca. Niewysłowiona subtelność tego obrazu przypominała zamglone, jakby wiotkimi mgłami malowane obrazy japońskie. Jedna gałąź stała się malowanym poematem. |
1481 |
Sarny miały bardzo wypukłe ślepia, a drzewa rosły tak przedziwnie, że perspektywa lasu była – wedle pewnego wybornego określenia – "perspektywą biblijną", gdyż: "pierwsze były ostatnimi". Teraz zaczęły przed jej zdumionymi oczami kłębić się tęcze, perliły się świty i czerwieniły się zachody. |
1482 |
Malarz coraz więcej pokazywał obrazów. Ten i ów ocierał z kurzu rękawem lub też przyglądał mu się z niechęcią; poniektóry ciskał z niecierpliwą pasją pod ścianę. Pokaz trwał już chyba całą godzinę. Ewci zaczęło się zdawać, że mała pracownia zarosła lasem, a pod pułapem kłębiły się chmury. |
1483 |
W pracowni było gorąco i duszno, a od obrazów, napojonych słońcem, zdawało się przybywać ciepła. Jerzy widać wcale tego nie odczuwał, bo otarłszy pot z czoła począł grzebać w nowej stercie. Odrzucił trzy obrazy wzruszywszy przy tym ramionami, lecz w pewnej chwili twarz mu się rozjaśniła. |
1484 |
Ewcia spała. Oparła głowinę o grzbiet fotelu i zapadła w sen jak w głęboką wodę. Oddychała spokojnie i równo. Malarzem w pierwszej chwili zatrzęsło oburzenie, było bowiem wielce prawdopodobne, że dziewczyna śpi już od dłuższego czasu, podczas kiedy on pokazywał jej dziesiątki płócien. |
1485 |
Słuchaj no, Ewciu, rozmówiłam się z panią Szymbartową. Usiądź i posłuchaj. Pani Szymbartowa jest kobietą popędliwą, ale to nieszczęśliwa istota. Zgryzoty wytrąciły ją cokolwiek z równowagi. Jej córka jest mocno chora, a matka zamiast ją uczciwie leczyć, na najdziwniejsze wpada pomysły. |
1486 |
Ewcia była rozpromieniona. Tak tu było wesoło i miło, że dziewczyna śmiała się ze szczęścia. Ten Jerzy jest rozkoszny. Przez cały czas stroił mordercze miny, a spojrzenie miał rozigrane i pełne radosnej pustoty. Patrzył na matkę z niezmierną miłością, a ona na niego ze słodka czułością. |
1487 |
Ewcia zauważyła, że Jerzy spojrzał znacząco w stronę matki. Potem słuchał uważnie. W pewnej chwili widelec wypadł z jego ręki, odpowiadał półsłówkami, pociemniałym głosem, bujna wesołość tak znikła z jego twarzy, jak gdyby ją zwiał nagły wiatr. Ewcia spojrzała na panią Zawidzką i zdjął ją lęk. |
1488 |
Długo w noc wiodła jak gdyby na nagłe wyprawy, czasem coś rozmawiał przez telefon głośno wykrzykując początek rozmowy, niezmiennie jednak kończył je głosem złamanym. Wczoraj sprowadził dorożkę, umieścił w niej sześć obrazów (Ewcia policzyła je pilnie) i wyjechał z nimi na całą połowę dnia. |
1489 |
Uczyniło się jej strasznie. Przecie ona ma korzystać z niewysłowionej dobroci tych ludzi, a oni się szamocą i zmagają niedostatkiem. Sprawa musi być ciężka. Widziała niejednokrotnie wspaniałe szalbierstwa cioci Halickiej, kiedy w pięcie pończochy używanej jako skarbonka ukazało się dziurawe dno. |
1490 |
Nie wolno Ewci zapytać go wprost, co się dzieje. Gdyby chcieli, powiedzieliby jej sami. Nie są to jednakże ludzie, którzy się chętnie dzielą swoimi zmartwieniami. Radością podzieliłby się w tej chwili. Pani Zawidzka wyszła rano i nie powróciła na obiad. Jerzy jest w domu, gdyż słychać jego kroki. |
1491 |
Chodzi i chodzi po pokoju. Zatrzymał się na chwile w swoim pochodzie, bo zajął go widocznie zgiełk przed sąsiednim domem, przedzielony od willi Zawidzkich niskim muren, zarosły dzikim winem. Ewcia też spojrzała. Zajechał wóz meblowy wielkości arki Noego. Ktoś się sprowadzał do sąsiedniej willi. |
1492 |
Niech się sprowadza... Mamy nieco większe zmartwienia niż przyglądanie się ludziom wnoszącym meble. Ewcia rozpoczęła nowy okres gwałtownych rozmyślań i "robiła głową" – jak mówił pan Zagłoba. Po dłuższej chwili bardzo wytężonej pracy ducha powzięła jakieś rozpaczliwe postanowienie. |
1493 |
Weź jednak, cudowny małpiszonie, i te pieniądze, i ten śliczny zegarek, nie sprzedawaj książek i nie sprzedawaj mebli, bo ci tego nie wolno. Gdyby można sprzedać twoje złote serce, można by za to kupić najmniej połowę świata, ale tą ofiarą, droga dziewczyno, niczego nie dokonasz. |
1494 |
Harowałem śmiertelnie, więc postanowiłem, że będzie miała spokój, słońce i kilka róż. Przeceniłem jednak siły. Był czas, że sprzedawałem mnóstwo obrazów, wiec mi było łatwo, od dłuższego czasu jednakże pies nawet nie zapyta o obraz. Cudami boskimi trzymałem tę chałupę w garści... |
1495 |
W tym wypadku jednak tkwi jakiś mroczny zamysł. Czasem na ten temat nachodzą mnie złe myśli. Nie chciałbym krzywdzić nikogo niesłusznym posądzeniem, czasem jednak takie mam wrażenie, że on kupił nasz dług w nadziei, że nie będziemy mogli oddać, jak gdyby chciał, nas mieć w ręku.. |
1496 |
Pod wieczór usłyszała skrzyp furtki i kroki na ogrodowej ścieżce. "Pani Zawidzka wraca!" – pomyslała gorączkowo. – "O Boże!" Zobaczyła ją dopiero wieczorem i spojrzawszy na jej twarz, drgnęła. Nie potrzeba już było beznadziejnego znaku Jerzego, aby pojąć, że wyprawa była daremna. |
1497 |
Widziała, jak Jerzy spoglądał na matkę ze wzruszoną troską i z przejmującym smutkiem. Rozmowa chwiała się niepewnie, jakby słowa były bezsilne. Niespodziana wizyta przyniosła im nieco ulgi. Przyszedł pan Szymbart, który przyniósł Ewci list od ciotki. Bardzo był przejęty i wciąż się kłaniał. |
1498 |
Lekarstwo jest niepospolicie proste, gdyż należy posiekać drobno dwa śledzie, rozgrzać tę ingrediencję na patelni i przykładać na noc do chorych piersi dziewczyny. Ma ono wybornie działać na prężność płuc i wywołuje gwałtowne poty, sól zawarta w śledziowych zwłokach posiada też moc dobroczynną. |
1499 |
Dobrze! Gdybym w nocy nawet umarł, to na rano zmartwychwstanę. Do widzenia! Ewcia miała noc niespokojną, bo myśli jej latały obłąkanym lotem nietoperzów. Leżała z otwartymi oczami, gadając sama ze sobą ściszonym głosem, jak ktoś, co przygotowywóje wielką mowę, którą ma wygłosić nazajutrz. |
1500 |
Póżno już było, lecz na dole jeszcze się nie ułożono do snu, na ogrodowej ścieżce bowiem jaśniała blada smuga światła z oświetlonych okien. Ewcia usnęła wreszcie z myslą o dwojgu najlepszych, nad którymi w dzień kryształowobłękitny zawisła ciężka chmura. Obudziło ją ciche pukanie do drzwi. |
1501 |
Ewcia oznajmiła dobrotliwie niewieście, że musi wybiec w pilnej sprawie i pozostawia dom na jej roztropnej głowie; ponieważ zaś dobrotliwa niewiasta zgodziła się chętnie na ułożenie tego ciężaru na wskazanej części ciała, Ewcia pobiegła na górę do pracowni. Zastanawiała się długo i głęboko. |
1502 |
Za jakąś godzinę miał się zjawić pan Szymbart, godzina ta jednak dłużyła się Ewci nieprawdopodobnie. Dziewczyna biegała od okna do okna, siadała i wstawała. Usiłowała zjeść śniadanie, ale nie mogła. "A może by się pomodlić?" – pomyślała. W chwilę po tym klęczała przed obrazkiem św. |
1503 |
Tak postanowiłam i tak zrobię. To jedyny ratunek dla pani Zawidzkiej, jeśli mi się nie uda wybłagać trochę litości u tego człowieka. Gdyby był inny sposób, wróciłabym natychmiast, ale go nie ma. Wszystko mi jedno, proszę pana! Przecie mnie nie zabije. A może to wszystko nieścisłe, co o nim mówią. |
1504 |
Jesteś dzielna dziewczyna. Powiadają filozofowie, że gdzie diabeł nie może tam ciebie pośle. Zrobione! Ja będę stał na straży i gdyby ten bandyta śmiał cię obrazić chociaż jednym słowem, ciężki będzie jego los. Ja, uważasz, Ewciu, tylko w domu jestem cokolwiek nieśmiały, lecz poza domem. |
1505 |
Ja sobie tam stanę przed tym sklepikiem. Czy mam cię pobłogosławić? A pamiętaj o chustce. Nie bój się! Uważaj tylko, aby obrazów nie zabrał, a ciebie nie wypchnął na schody. Wtedy krzycz: "ratunku! bandyci!" – albo coś w tym stylu. Gdybyś go mogła łagodnie zakatrupić, każdy sąd cię uwolni. |
1506 |
Pan Szymbart poniósł obrazy po drewnianych schodach sędziwego i mrocznego domu aż pod drzwi, na których widniała tabliczka z nazwiskiem Mudrowicza. Położył palec na ustach Ewci, jakby jej chciał dodać odwagi, po czym zszedł cicho, stąpając ostrożnie, jak gdyby uciekał z więzienia. |
1507 |
Pan Jerzy mówił o Mudrowiczu jedynie, że to twardy człowiek, pan Szymbart ją jednak przestraszył. To jakiś ponury człowiek. Ponury i złośliwy. Zdziwaczały i zły. Trudno! Niech będzie nawet najgorszy, a cofać się nie należy. "Nic się gorszego stać nie może" – myślała Ewcia – "skoro się nie uda. |
1508 |
Ewcia ujrzała niskiego starowinę w czarnym ciężkim pracowicie zużytym obleczeniu. Przypominał kościelnego sługę, co zapala świece. Twarz miał wcale poczciwą, we wzroku natomiast zamarzłą niebieskoszklistą objętość, jak gdyby jakaś nieskończenie trwająca nuda zgasiła na jego oczach wszelkie blaski. |
1509 |
Patrzył bez wyrazu, jak gdyby te starcze, niemal porcelanowe oczy były sztuczne. Ani się uśmiechnął, ani się zdziwił, ani najmniejszego nie okazał zajęcia. Zdaje się, że byłby patrzył tak samo, gdyby zamiast tej dziewczyny wszedł wilk na dwóch nogach albo Murzyn wkraczający na rękach głową w dół. |
1510 |
Ponieważ pierwszą spotkaną na tej drodze istotą przyjazną był piec, oparła o niego swój ciężar, a że w pokoju, w którym się znalazła, było jasno, gdyż okna wychodziły na ulicę, rozejrzała się szybkim ciekawym spojrzeniem. Nie było nikogo. Czym prędzej na palcach pobiegła do okna. |
1511 |
Dała mu znak ręką, że jeszcze żyje, na co on w odpowiedzi położył rękę na serce, co wprawdzie nie było znakiem umówionym, znaczyło to jednak zawsze, że sercem jest przy niej albo że wydrze serce z pana Mudrowicza. Ewcia cofnęła się i spłoszonym spojrzeniem obejrzała miejsce kaźni. |
1512 |
Wyglądał przeraźliwie: zapuszczony, smutny, odrapany, poczerniony nalotem kurzu, opstrzony przez zajadłe pracowite nieprzeliczone pokolenia much. Ktoś posiadający zwyrodnioną i na poły obłędną wyobraźnię mógłby się w tej ponurej więziennej celi dopatrzeć czegoś takiego, co ma być pracownią. |
1513 |
Pod ścianą stała kanapa kryta ceratą, nabijana żółtymi gwoździami. Przed nią leżał kilim tak wytarty jak pieniądz, jak szablon, jak słowa pośród banalnych najbardziej banalne; mogło się zdawać, że ten kiedyś zapewne barwny kawał tkaniny zgasł przed stu laty i przybrał kolor popiołu. |
1514 |
Przybyło jej cokolwiek odwagi na widok żałobnego staruszka, który jej drzwi otworzył, gdyby bowiem jemu pan Mudrowicz polecił uczynienie jej krzywdy, staruszek ów dokonać tego nie zdąży, zaledwie bowiem porusza nogami. Będzie można uciec zawsze. Na chwilę przestało jej bić serce. |
1515 |
Widać, że pan Mudrowicz pocieszył się nieznacznie niemożliwością ukradzenia pieca. Mimo pociechy stęknął jednakże dwa razy, co mogło znaczyć, że wdziewa buty, albowiem niezłomna ta czynność połączona jest w podeszłym wieku z niejakim trudem, a ilość postękiwań odpowiadała parzystej ilości butów. |
1516 |
Na posępnej twarzy pana Mudrowicza nie było nawet śladu bożej łaski. Zdarza się, że przyroda jak gdyby sama zatrwożona brzydotą swojego tworu daje mu czasem w formie odszkodowania jakiś drobiazg szczególnie piękny i w ten sposób zdobyła na ten przykład ropucha oczy podobne do klejnotów. |
1517 |
Musiał wiedzieć, że jest potwornie brzydki, więc na widok obcego człowieka nie kulił się, nie chował, nie malał, lecz spoglądał wyzywająco z blaskiem wściekłości w szarych nielitościwych oczach. Zdawało się, że szuka zaczepki z całym światem; że jest pewny zdumienia i obrazy, więc od razu grozi. |
1518 |
Z postaci takiej powinien wypłynąć głos czarnej barwy, poza tym szorstki jak derka na konie i zjeżony jak szczotka do szorowania podłogi, głos zaś tego dziwacznego starca miał miękkość aksamitu. Ten głos był przeto miłosiernym darem przyrody. Ponieważ Ewcia milczała, powtórzył pytanie. |
1519 |
Dziewczyna patrzyła zdumiona, jak ogromny człowiek potarł ręką czoło. Po chwili nieznacznie, jakby ukrywając spojrzenie, kątem oka spojrzał na dwie stare fotografie. "Ta pani musi mieć na imię Ewa"! – pomyślała dziewczyna. – "Głowę dam, że to też Ewa..." Nie powiedziała jednak nic. |
1520 |
W tym wszystkim jest jakieś krętactwo! – krzyczał coraz donośniej. – Jestem za stary wróbel... A panna jest zbyt młoda, aby umiała zręcznie cyganić. Słyszy pani? Nie chcę słyszeć o niczym! O niczym! O niczym! Czy panna zrozumiała? Ewcia patrzyła na niego spokojnie, chociaż nogi pod nią drżały. |
1521 |
Pan jest bardzo wesoły, a ten Paweł to jakiś poczciwy człowiek. Wie pan co? Na gazie będzie grzał ten pogrzebacz najmniej z pół godziny, więc mamy czas. W piecu byłoby prędzej, ale po co w lecie rozpalać piec? Zresztą tu jest i tak duszno. Proszę pana! Tu się chyba nigdy nie wietrzy. |
1522 |
Okno zostało otwarte i miłe lato weszło przez nie niechętnie i z ociąganiem się do smętnej izby, w której w tej chwili było dwoje ludzi niebotycznie zdumionych: Ewcia dlatego, że jej pan Mudrowicz dotąd nie udusił, i pan Mudrowicz skamieniały, bez ruchu, zamieniony w słup soli, jak gdyby ogłupiały. |
1523 |
Już dobrze? Proszę pana, niech się pan uspokoi! Mówiąc to, uniosła się z kanapy, zbliżyła do stołu i ręką poczęła gładzić jego rękę. Po starym człowieku przebiegł nagły krótki dreszcz, jakby uderzył w niego mocny prąd elektryczny. Chciał cofnąć rękę, ale nie mógł. Stężała tak, jakby była z ołowiu. |
1524 |
Ja nie robię z gęby cholewy. Gdybym była wiedziała, jak tu jest u pana, byłabym przyniosła trochę kwiatków. Za dwa złote można o tej porze kupić tyle kwiatków, że byłoby tu wesoło. I pelargonie powinny być w oknie... Żeby pan miał chociaż psa! Ja mam takiego opryszka, że boki można zrywać. |
1525 |
Ten pan, co tam czekał na ulicy, pomógł mi przynieść ciężki pakunek i sam się zaoferował, że będzie na mnie czekał. Przecie pan mnie mógł wyrzucić przez okno, a ja się naprawdę dziwię, że pan tego nie uczynił. Teraz mu dałam znak, bo już się niczego nie boję i wiem, że pan mnie wysłucha. |
1526 |
Ładne gospodarstwo! Pan jest bardzo wesołym człowiekiem... Z tym pogrzebaczem to było paradne. Czemu pan tak na mnie patrzy? Niech się pan chociaż raz jeden do mnie uśmiechnie. Ja się śmieję do wszystkich jak kto głupi, ale za to ktoś się czasem do mnie uśmiechnie. I niech pan powie coś miłego. |
1527 |
Nie jaskrawo, oczywiście, ale doskonale. Dla pana byłoby wymarzone ubranie ciemnogranatowe i krawat ze złotymi prążkami. Widziałem onegdaj na ulicy jakiegoś starszego pana tak odzianego i powiadam panu, że można się było zakochać... Pan Mudrowicz słuchał jakby głosu z tamtego świata. |
1528 |
Koniecznie, proszę pana! Mój ojciec mówił mi kiedyś, że ten angielski pisarz, który powiedział, że "myśli człowieka ogolonego są inne niż tego samego człowieka nie ogolonego" – jest niezmiernie mądrym znawcą życia. Wyborne, co? Jak gdyby szczecina brody wyrastała nie z ciała, lecz z duszy. |
1529 |
Przez długie lata samotności czy też nieznanych klęsk człowiek ten zdziwaczał, lecz w tej chwili, kiedy mu ona przypomina, że za tą stęchłą izbą jest jeszcze świat jasny i barwny, musiała w nim obudzić jakieś wspomnienia. Widać było, że się jeszcze miota, walczy ze sobą, że jest zalękły i zadumiony. |
1530 |
Zdaje się, że w tym mrocznym domu jest tylko on i ta karawaniarska kreatura, Paweł. Ewcia tak była przejęta straszliwym stanem swojego niespodzianego pacjenta, że zapomniała o celu swojej śmiałej wyprawy. Rozgadała się szeroko i było jej przyjemnie, że ten potworny wielkolud słucha jej cierpliwie. |
1531 |
Ewcia przymknęła na chwilę oczy, jakby chciała się skupić i zaczęła mówić: powoli, z namysłem, jasno i treściwie. Opowiedziała wspaniale uproszczonym sposobem swoją historię, wprawdzie przez okno i wejście przez drzwi do domu Zawidzkich. O jego telefonie. O rozpaczy i pogoni za pieniędzmi. |
1532 |
Ja wiem, że to nie moja sprawa i pan Jerzy może mnie natłucze, skoro się o wszystkim dowie, ale mnie wszystko jedno. Mnie mój ojciec tego nauczył, żeby skakać nawet w ogień, jeśli można kogoś ratować. A pani Zawidzka jest najsłodszą kobietą na świecie i tak mnie przygarnęła jak matka. |
1533 |
I to wiem, że skoro pana z całego serca poproszę, to pan odwlecze termin tego płacenia. Chociażby do jesieni, bo jakże w lecie pani Zawidzka znajdzie pieniądze? Ale ja mam na wszelki wypadek inny jeszcze sposób. Proszę pana, zróbmy interes! Dla pana będzie to nawet złoty interes. |
1534 |
Teraz dopiero widzę, że to była wprost świetna myśl! Powiadam panu, że skoro je tu powiesimy w tym smutnym pokoju, będzie cudo! Od razu rozjaśni się wszystko i rozweseli. Oczów pan nie będzie mógł oderwać od tych obrazów. Przecie obrazy to jest cudowna rzecz! Niech pan chwilę poczeka. |
1535 |
Te obrazy tutaj pozostaną. Niech pan tylko spojrzy: złocone ramy! Ten będzie wisiał nad kanapą, a ten drugi nad stołem. Ten las drukowany pan wyrzuci albo da Pawłowi na imieniny, a te fotografie... Zaraz, zaraz! Fotografie tej smutnej pani oprawi pan w piękne ramki i postawi na stole. |
1536 |
Pan jest nie tylko dobrym, pan jest z pewnością i mądrym człowiekiem! Zrobimy tak: pan weźmie te obrazy za dwa tysiące złotych, które pani Zawidzka ma panu zapłacić za trzy dni. Panie, kochany, drogi panie! Złoty mój, mój jedyny! Niech pan tak srogo nie patrzy... Mnie się płakać chce. |
1537 |
Coś w sobie waży, nad czymś rozmyśla. Ale Ewcia czuje, że już nie wypowie do niego ani jednego słowa, bo wygrzebała wszystkie, do ostatniego, z samego dna serca. Jeżeli ten człowiek każe jej odejść, odejdzie jak zbity pies. I już chyba na wieki wieków straci wiarę w ludzi i w serce człowieka. |
1538 |
Ewcia przeczytała łakomym spojrzeniem i krzyknęła. On chciał się cofnąć, jakby zalękły, lecz dziewczyna chwyciła jego rekę i ucałowała ją gorąco. Stary brzydki człowiek jęknął, wyrwał rękę i zaczął się jej przyglądać tak zdumionym spojrzeniem, jak gdyby tę własną rękę ujrzał po raz pierwszy w życiu. |
1539 |
Jest to bowiem sprawą tajemniczą i godną uwagi największych nawet myślicieli, że wielkie wzruszenie, zarówno bolesne, jak i radosne, zawsze przede wszystkim nastają na organ tak pospolity, jakim jest żołądek i namawiają go do buntu. Całe szczęście, że zbliża się godzina obiadowa. |
1540 |
Prosiłem cię, abyś pilnowała telefonu, a panienka lata jak kot z pęcherzem! Gdzie obrazy? Ewcia, która stanęła w progu rozpromieniona i jeszcze dysząca po szybkim biegu, zgasła nagle jak świeca. Chciała cos powiedzieć, ale się powstrzymała. Spojrzała na Jerzego z nagłym rozżalonym smutkiem. |
1541 |
Nie miała w tej chwili innych pragnień, tylko to jedno. Postanowiła zachować tajemnicę jak najdłużej, gdy jednak w pewnej chwili spojrzała spod oka na panią Zawidzką, uczyniło się jej jakoś bardzo miękko koło serca. Nie będzie męczyć dobrej pani Zawidzikej za to, że ma syna ludożercę. |
1542 |
Długonogi nie dał jej dokończyć, lecz rzucił się jak tygrys, chwycił ją w ramiona i podniósłszy wysoko, zaczął tańczyć z tym ciężarem. Ewcia wczepiła palce w jego buszmeńską czuprynę, jak topielec, i wrzeszczała wniebogłosy. A on nic! Tańczył posuwiście dokoła stołu ze śmiertelną powagą. |
1543 |
I o obrazach wcale tego nie mówił, co ja nabredziłam. Ja tylko tak, żeby sobie pożartować. A do mnie to nawet raz jeden powiedział "Ewuniu". Był bardzo dziwny i niby nie chciał ze mną gadać, a gadaliśmy przez cztery godziny. I tylko patrzył i patrzył mi w oczy... Czasem to mi było aż dziwnie. |
1544 |
Powiem ci, dziecko drogie, bo zdaje się, że sama dobrze odgadłaś. Mnie mój nieboszczyk mąż mówił o panu Mudrowiczu. Nie bardzo go wprawdzie lubił, twierdził jednakże zawsze, że mu się stała krzywda. Z Jurkiem o tym nie mówiłam, bo i po co, tobie jednak powiem. To człowiek naprawdę nieszczęśliwy. |
1545 |
Pracował niezmordowanie, aby się przygotować do tego dzieła. Zamierzył wyprawę na Wschód, do Chin czy do Mandżurii, nie wiem tego dokładnie. Zanim jednak tam wyruszył, zdarzyła się rzecz najmniej podobna do prawdy. Znalazła się młoda dziewczyna, jakaś sierota, przezacne i przedobre stworzenie. |
1546 |
Źle się działo. Ponieważ pan Mudrowicz nie pisał do nikogo z rodziny, tylko do niej, więc u niej zasięgano o nim wiadomości. Najczęściej czynił to jego brat stryjeczny, podobno piękny chłopak i jeszcze wspanialszy lekkoduch. Zdaje się, że mu przyszło bardzo łatwo wyleczyć ją ze złudzeń litości. |
1547 |
Piękny pan Mudrowicz był w Warszawie. Tamten pisał krótkie listy, a ten mówił wiele i zapewne pięknie. Pomińmy bowiem szczegóły... Piękny Mudrowicz, myśląc zapewne, że to, co uczyni, będzie doskonale mściwym żartem wobec bogatego i niemiłego krewnego, tak opętał dziewczynę, że wyszła za niego. |
1548 |
Podobno zapamiętał się obawiano się, że popełni jakieś szaleństwo. Stało się jednak inaczej. Zdawało się, że ten człowiek stężał w rozpaczy i że skamieniał. Całe dnie przebywał na grobie kobiety tej jedynej, która się do niego uśmiechnęła i którą uwielbiał jak świętą. Jej nie winił. |
1549 |
Wyrządzają sobie potworne krzywdy, czasem nie wiadomo dlaczego i po co. Na krzywdzie jednak nikt od początku świata nie zbudował swojego szczęścia... Nie wiadomo po co złamano życie dzielnego człowieka, który wierzył w ludzką uczciwość. Zrobiono z niego nieszczęśliwego dziwaka i nauczono go złości. |
1550 |
I z kolei on wyrządza ciężkie krzywdy. A pan Mudrowicz zapamiętał się w zemście i jakoby postanowił ścigać swoją własną rodzinę do najmłodszego pokolenia. Od trzynastu lat dręczy się nieludzko i nic w nim nie zależało. My na przykład nie zawiniliśmy mu w niczym, a jednak nas by nie oszczędził. |
1551 |
Gdyby nie ty, moje dziecko. Może się tobie udało przypadkiem dotknąć w jakiś sposób jego serce? Może się w nim na twoja prośbę uczynił, jest tak dziwne, że się jeszcze uspokoić nie mogę... Szkoda, straszna szkoda tego człowieka. Okropnie go skrzywdzono, ale i on nie zna miary w tym, co dotąd czynił. |
1552 |
Na cześć tej, co się zowie Ewa i ma buzię jak cholewa, ale serce wielkie, złote, kryształowe i pełne słodyczy. Matko! Unieś z krzesła swoją dostojność i wypij... Masz babo placek! A ta beczy! Ewcia płakała śmiejąc się równocześnie. Rozpoczęła się dnia tego po raz drugi seria uścisków i pocałunków. |
1553 |
Ale wypijmy... Uczynili to z milczącą powagą, po czym Jerzy wpadł w szał. Gadał, bredził, śmiał się i szalał. Tyle w nim było radości i złotej pustoty, że biły od niego ognie. Pani Zawidzka patrzyła na tego przemiłego chłopaka z tkliwością, a Ewcia tak serdecznie, jak na najukochańszego brata. |
1554 |
Zbliżał się do obrazu, odskakiwał i przechyliwszy głowę patrzył znużonymi oczami; potem wpatrywał się długo, bardzo długo w twarzyczkę Ewci, jak gdyby chciał ją sobie zapamiętać na wieki wieków i znalazłszy w jej wyrazie coś, czego długo szukał, zaczynał gwałtownie jeździć pędzlem po płótnie. |
1555 |
A kiedy nie maluje, usiłuje mnie udusić. A ja tłukę szyby... Ładne towarzystwo, co? Panienka oświadczyła z radosnym śmiechem, że szybę wprawi z własnych kapitałów i jeśli tylko Ewci zrobi to przyjemność, niech jeszcze kilka szyb wytłucze, bo taka przyjemna znajomość warta jest odrobiny szkła. |
1556 |
Ewcia musiała przyrzec panience, której orzechowe oczy mogły doprowadzić do zgłodniałej radości każdą wiewiórkę, że ją odwiedzi choćby jutro, Jerzy zaś usłyszał raz jeszcze, że ile razy panienka spojrzy na jego obrazek, tyle razy zobaczy niebo, choć na obrazku kwitły drzewa i nieba nie było widać. |
1557 |
Jerzy, malarz istotnie znakomity, obdarzony talentem zdumiewającym, miał w sobie tyle chłopięcej niefrasobliwej pustoty, że Ewci się wydawało, jakoby znali się od stu siedmiu lat. Roztkliwiła ja jego wzruszająca miłość do matki, uwielbiała jego obrazy, nic sobie natomiast nie robiła z jego powagi. |
1558 |
Rogalik, uprzejmie proszony, aby się raczył wspiąć na szczyty domu, ukłonił się, zarumienił, uśmiechnął i poszedł. "Idź złoto do złota!" – pomyślała Ewcia i pobiegła badać wnętrze szafy. Bardzo starannie przygotowała zawiniątko i po głębokim namyśle odwiedziła Honor cię w kuchni. |
1559 |
Po upływie godziny ujrzała Ewcia stowarzyszenie malarzy złożone z dwóch osób (święty Łukasz, patron malarskich cechu, był oczywiście obecny, ale niewidzialny) zdążając ku bramie. Starszy i już sławny odprowadzał grzecznie malarskie pisklę, mierzące na oko metr dziewięćdziesiąt, ale jednak pisklę. |
1560 |
Młody malarzyna cisnął do wezbranej piersi tobołek takim serdecznym ruchem, że mocno zastanowiłby się ten, kto by wyrwać usiłował. Musiałby przedtem wyrwać serce z miłego Rogalika. Ewcia rozrzewniała się tym widokiem. "Jurek" – myślała – "zacny chłop! Ale ten Rogalik też nadzwyczajny. |
1561 |
Jest bardzo żle. Szymbart. Ewcia miała zamiar odwiedzić Szymbartów w niedzielę rano, po południu zaś udać się z uroczystą wizytą do pana Mudrowicza. Postanowiła jednak natychmiast stawić się na wezwanie, jeżeli bowiem "jest bardzo źle" – nie ulega wątpliwości, że źle może być tylko z Zosią. |
1562 |
Ha! To jakaś nieczysta sprawa! Pokaż mi natychmiast twoją torebkę! Zamiast torebki, której widok nie jest obelżywy, Ewcia pokazała mu język, co u niektórych ludów oznacza wysoki stopień obrazy. Po chwili nie było jej w zasięgu pocisku, którym za wytworną damą mógł rzucać szalony malarz. |
1563 |
Ewcia zdążała z odrobiną trwogi w sercu, jak ją powita pani Szymbartowa. Po dłuższym namyśle doszła jednakże do przekonania, ze należy wszystko ścierpieć wobec tego, że Zosi stało się zapewne coś złego, że trzeba jej śpieszyć z pomocą. Nagle przystanęła, jak gdyby coś ją zatrzymało w drodze. |
1564 |
Pan Szymbart wzruszył się głęboko, dowiedziawszy się, kim jest jej towarzysz... Objaśnił ich pośpiesznym szeptem co i jak i wprowadził lekarza do swojego pokoju. Ewcia zapukała cichutko do izdebki, w której przy łóżku ciężko chorej Zosi siedziała od wielu, wielu ciężkich godzin pani Szymbartowa. |
1565 |
Usta jej, białe niemal, lekko były rozwarte. Ręce chude, do cna wynędzniałe, leżały bez ruchu na ciężkiej kołdrze, a przy jej jaskrawo rozkrzyczanej czerwieni białość dziewczyny była tym przeraźliwsza. W pokoju był mrok: duszny, ciężki, nagrzany – jak suta draperia zwisająca z pułapu. |
1566 |
Stanęła we drzwiach i ujrzała w mroku dwie plamy śmiertelnie białe: Twarze matki i córki. Pani Szymbartowa powoli i bez śladu zdziwienia skierowała na nią spojrzenie i coś jak gdyby niewyraźny szept zadrżał na jej ustach. Widać jednak, że nie mogła się ani podnieść, ani sklecić jednego słowa. |
1567 |
Ewcia ukłoniła się i spojrzała na nią z bezmierną tkliwością. Potem, stąpając na palcach, podeszła do łóżka i pochyliła się nad ukochaną przyjaciółką. Zosia nie mogła słyszeć jej wejścia, lecz coś w jej serduszku ledwie bijącym musiało zadrżeć, bo powoli, jakby z trudem podniosła powieki. |
1568 |
Zosia zdziwiona i przejęta uśmiechnęła się naprawdę, gdyż pan ten był niezmiernie miły. Pani Szymbartowa patrzyła jak na czary i na gusła. Skoro ujrzała uśmiech córki, który się zjawiał coraz częśćiej od chwili wejścia Ewci i tego człowieka, serce w niej zadygotało z niezmiernego wrażenia. |
1569 |
Ponieważ szafa nie odpowiadała, powtórzył pytanie, zwróciwszy się w stronę matki i Ewci, siedzących przy śniadaniu. Pani Zawidzka wyraziła domysł, że może Jerzy zgubił krawat w podróży do Zakopanego. Malarz oświadczył w tonie rozjęczanym, że najwspanialszego swojego krawata nie zabierał w góry. |
1570 |
Malarz zamiast usłuchać dobrej rady, łypał oczami i od czasu do czasu chwytał się rękami za głowę mołojecką. Nagle znieruchomiał, bo ostatnim błyskiem świadomości zauważył, że milcząca Ewcia nasypała do herbaty trzy łyżeczki soli, a na jajko na miękko, z którego nie odtłukła skorupki, sypie cukier. |
1571 |
Ale co mogło być? Przecie Ewcia nie mogła zabrać ani krawata, ani potężnie rozrosłych rękawiczek, za obszernych nawet na jej nogi. Coś jednak wie! Jerzy postanowił nie spuszczać z oka tej zbrodniczej duszy. Przyszło mu na myśl, że Ewcia mogła ukryć jego odświętne stroje, aby mu urządzić psotę. |
1572 |
Wszedł arbiter elegantiarum, świetny dandys, kawaler d'0rsay, książę Walii. Pan Rogalik, lecz jakże odmieniony: w pięknym, brązowym ubraniu, z czerwonym jedwabnym krawatem na niezłomnej szyi, w koszuli jedwabnej w czerwone paski i we wspaniałych, niezwykłej cienkości pończochach. |
1573 |
Pani Zawidzka uśmiechnęła się do świetnego dandysa, na syna jednak spojrzała z odrobiną smutku, słusznie rozumując, że jej syn pierworodny zwariował od samego rana najpierw bowiem ofiarował miłemu Rogalikowi rozmaite rzeczy, a potem groził spaleniem domu, jeżeli się nie znajdą do wieczora. |
1574 |
To rzekłszy, poprawił nabożnym ruchem jedwabny czerwony krawat, wygłosił siedem słów górnie brzmiących i pełnych uwielbienia dla Jerzego, ukłonił się również siedem razy i wyszedł na ulicę, na której przechodnie tylko dlatego nie padali przed nim na twarz, że właśnie nikt ulicą nie przechodził. |
1575 |
Jerzy poskrobał się w głowę i poszedł na poszukiwania. Przetrząsnął cały dom, obszedł wszystkie zakamarki, wreszcie wyszedł – już naprawdę zatroskany – do ogródka, aby spojrzeć, czy jej nie ma na dachu, dość słusznie rozumując, że osoba tak sprawna i pomysłowa mogła tam wleźć po rynnie. |
1576 |
Aha! I niech jej pani powie, że zawdzięcza to jedynie pani, Ewciu, słyszysz? Na murze ukazały się dwie ręce, a za chwilę ponad murem zadarty nosek, wreszcie z małpią zręcznością wygramoliła się na mur cała osoba, po lewej stronie oblicza jeszcze zatrwożona, po prawej już uśmiechnięta. |
1577 |
A ty szatanie, łap mnie, bo skaczę! Jerzy nie miał czasu wyciągnąć ramion, a Ewcia już skoczyła. Wprawdzie Jerzy chwycił ją w locie, lecz pocisk był tak ciężki i z takim cisnął się rozmachem, że najpierw na trawę wykopyrtnął się Jerzy, a na niego, potem przez niego przekopyrtnęła się Ewcia. |
1578 |
W ciemnogranatowym odzieniu niemal wytworny; krawat w złote prażki. Ogolony chyba najostrzejszą brzytwą świata. Wysoki, prosto się trzymający pan Mudrowicz był imponujący. Nowej twarzy kupić wprawdzie nie mógł, lecz na tej dawnej, starej i brzydkiej zjawiły się przebłyski radosnego zakłopotania. |
1579 |
Przyszedłem do przekonania, że pławienie się w czarnej wodzie smutku jest sprawą nierozumną. Nie powiem ci od razu wszystkiego, co mi przyszło na myśl. Wiele, wiele rzeczy! Kiedyś może się dowiesz... Te wszystkie nowe graty i te kwiatki, i ten mój strój to drobiazg. To tylko teatr. |
1580 |
Po co ja żyłem na tym świecie? – mówił gwałtownie, z nagle obudzoną namiętnością i jakby z żalem. – Byłaś tu przed tygodniem, a ja przez siedem nocy rozmyślałem nad tym: co ja czyniłem przez tyle, tyle lat?... Mówię o tym do ciebie, choć jesteś maleńka, choć masz dopiero szesnaście lat. |
1581 |
Ale to przecie wszystko jedno! Zanim ty przemówiłaś do mnie, nie przemawiał do mnie nikt. Ja byłem zły czy oschły, czy jaki tam! Dlaczegóż ktokolwiek miał być inny wobec mnie? Może mi się uda teraz przekonać chociażby ciebie tylko, mała dziewczynko, że na coś się przydam jeszcze. |
1582 |
A z tobą, mała dziewczynko... Ale naprawdę nie mówmy już o tym! Powiedz mi, co ty robiłaś i co się z tobą działo? Pan Mudrowicz, były odludek, mało – widać – znał kobiety, skoro tak nieopatrznym pytaniem odkręcił kurek wodociągu. Ewcia, zaprawna w długodystansowym gadaniu, przeszła sama siebie. |
1583 |
A pani Zawidzka miała łzy w oczach. Czy pan wie, że ile razy wspomni kto u nas pańskie nazwisko, to wszystkim oczy się śmieją?... My pana uwielbiamy, słyszy pan? – uwielbiamy! A ja panu przysięgam, że pani Zawidzka codziennie modli się za pana. Pan Mudrowicz słuchał w oszołomieniu. |
1584 |
Idziemy? Zaraz, zaraz... Wyjęła z wiązki jedną różę i wspiąwszy się na palcach, włożyła ją w klapę ubrania pana Mudrowicza. Widok ten tak oczarował Pawła, że oparł się w zdumieniu o piec. Nie uczynił tego pan Mudrowicz jedynie dlatego, że starym zwyczajem w pokoju był jeden tylko piec. |
1585 |
Ona jednak, nie zwracając na nic uwagi, wetknęła swoje ramię pod jego ramię i mrugnąwszy wesoło w stronę nieruchomego jeszcze Pawła, wywiodła lekko opierającego się starego swego przyjaciela "z ziemi egipskiej, z domu niewoli". Mogłoby się wydawać, że pan Mudrowicz szedł jak na ścięcie. |
1586 |
Poczęła gadać niezmordowanie o wszystkim i o niczym, byle tylko odwrócić jego uwagę od śmiałego czynu. Widziała kącikiem oka, jak pan Mudrowicz patrzy dokoła siebie spode łba, jak gdyby badał, czy ktoś się na jego widok nie wzdrygnie. Przechodnie jednak mijali tę dziwną parę obojętnie. |
1587 |
W mleczarence istotnie były lody, natomiast całe szczęście że tym razem nie było psa, gdyźby ich zabrakło. Okazało się natomiast, że nawet wyborne lody "w trzech smakach", z których jeden niczym nie różnił się od drugiego, a drugi od trzeciego, chyba barwą, nie zdołały zamrozić ognistej wymowy Ewci. |
1588 |
Dziewczyna była szczęśliwa, ale i ten siwy, sterany, brzydki człowiek promieniał na swój sposób. Dwa razy zaśmiał się głośno, a trzy razy cicho. Patrzył na dziewczynę z takim gorącym rozrzewnieniem, że lody topniały. Siedzieli w ciemnym kąciku, lecz tam było w tej chwili najjaśniej. |
1589 |
Strasznie wyrazistą! Bardzo męską... A oczy niebywale przenikliwe! "Niech ci Bóg da zdrowie. Rogaliku!" pomyślała Ewcia, głęboko odetchnąwszy. A pan Mudrowicz wpił się spojrzeniem w jasną, szczerą, cudownie chłopięcą, otwartą twarz chłopca i długo patrzył. Ale nie znalazł w niej zdrady. |
1590 |
Panna Basia, anioł opiekuńczy uwielbianej matki, nie odstępowała jej prawie nigdy i z największym trudem udawało się czasem ojcu namówić ją na wyjście do miasta, całą jej przeto radością był niewielki ogródek przy willi. Radość ta, dotąd smutna, powiększała się wspaniale po poznaniu Ewci. |
1591 |
Widok tych łez wystarczył, by panna Basia pomieniała się na serca z Ewcią, która jako że z lekarskiej pochodziła rodziny, poczęła wymownie i gorąco przekonywać starszą przyjaciółkę, iż jej matka wzrok odzyska. Przyjaźń, pokropiona serdecznymi łzami jak kwiat srebrna rosą, rosła też jak kwiat. |
1592 |
Nie masz zresztą pojęcia o tym, jak się z Jurkiem wesoło wojuje. Wczoraj byłam troszkę zmęczona, więc mi się nie chciało urządzać żadnych awantur, a ten przychodzi bardzo markotny i powiada: "Ewelindo! Zróbmy jakiś kawał, bo nudno", – Pani Zawidzka też była zaniepokojona, gdyż w domu było cicho. |
1593 |
Muszę go pouczyć o wszystkim. Panna Barbara znała dobrze ostatnie rozdziały bujnej historii Ewci, która zdołała w krótkim czasie wytrajkotać wedle słynnego schematu siedmiu pytań rzymskich: "Kto? co? gdzie? kiedy? jak? dlaczego? z czyją pomocą?" – o wszystkim, co było, co jest i co będzie. |
1594 |
Pan Zawiłowski serdecznie uradowany, że może dosiąść swojego rumaka, rozpędzał się jak wielkie koło dynamomaszyny i wspaniałym basem gadał wspaniale i sypał cyframi jak drobnym makiem, nie bacząc, że uprzejmą Ewcię tyle to właśnie obchodziło, co teoria względności lub najgłębsze tajemnice chemii. |
1595 |
Z drugiej strony przesadą było jadowitą narysowane twierdzenie Jerzego, że Rogalik "leży Ewci na sercu", nie można było zaprzeczyć jednakże, że na widok młodego przystojnego wytwornego i wciąż kłaniającego się młodziana serce Ewci przypominało rzecz zgoła nieprawdopodobna: jajko na miękko. |
1596 |
Ewcia patrzyła na obrazki, a Rogalik patrzył na Ewcię, wskutek czego Ewcia nie mogła spokojnie patrzeć na obrazki i czasem spod oka patrzyła na to, jak Rogalik patrzy na nią, wskutek czego patrzenie to zostało dziwacznie zmącone, na co z niezmiernym podziwem z okienka przy pracowni patrzył Jerzy. |
1597 |
Żeby tylko ten wytworny Rogalik nie zapędził mnie w kozi róg!" – Powiedziała o tych projektach na obrazy kilka słów purpurowych jak róże, następnie wyjaśniła kłaniającemu Rogalikowi, jak się ma dostać do pana Mudrowicza, który jest człowiekiem zacnym, wbrew pozorom tępym rylcem wypisanym na twarzy. |
1598 |
Odniósłszy list na pocztę, wstąpiła Ewcia do państwa Szymbartów. Okazało się jednak, że pani Szymbartowa pojechała do Otwocka, gdyż był to dozwolony dzień do odwiedzin u chorych. Zastała tylko pana Szymbarta, który pilnował mieszkania i z nudów obliczał, gdyby żył siedem tysięcy lat. |
1599 |
Ja już ani pisnę. Słychać było jedynie szorstki dotyk pędzla i ćwierkanie wróbla, który przysiadł na rynnie. Z tymi skąpymi głosami natury poczęła się mieszać różnorodne jej zapachy, dotąd nikłe i ledwie wyczuwalne, od pewnej chwili jednak wzbił się ponad nie jeden mocno drażniący i niemiły. |
1600 |
Artykuł został głośno odczytany siedem razy, tak że nawet Rolmops cośkolwiek wreszcie z tego zrozumiał i zawył z wielkiego ukontentowania. Gazeta została wzięta przez Ewcię na własność, gdyż należało ją odczytać jeszcze: Basi, panu Mudrowiczowi, Szymbartom i należało ją wysłać pani Halickiej. |
1601 |
Wiedział o wszystkim co się działo dookoła ukochanej Ewuni, lecz mu wszystkiego było za mało. Wiedział też o czarnych zgryzotach państwa Szymbartów, nie mogących utrzymać córki przez cały rok w sanatorium. Biedniutka Zosia nie mogła w pierwszej chwili przemówić z radości i zachwytu. |
1602 |
Ewcia wygadała przez pół godziny dwa grube tomy, w których było wszystko: i o Zawidzkich, i o Basi, i o panu Mudrowiczu. Zosia spojrzała na niego szeroko rozwartymi oczami pełnymi mądrej tkliwości cierpiącego człowieka, potem uśmiechnęła się bladziutkim uśmiechem i położyła rękę na jego ręce. |
1603 |
Wszystko zawsze od Ewci! – zaśmiała się Ewa. – Nie wierz panu, Zosieńko! To pan Mudrowicz ci przywiózł, a dlatego takie małe pudełeczko, bo w całej Warszawie nie było większego. Okazało się jednak, że ogromne pudło było zbyt małe, gdyż poszło ono natychmiast w okrężna drogę do sąsiadek. |
1604 |
I już o tym nie mówimy. Pożegnali się bardzo czule, jak gdyby pan Mudrowicz miał wieczorem odpłynąć na wieki do Ameryki, a ona do środkowej Afryki, i rozeszli się niezmiernie z siebie radzi, bo takich zaprzysięgłych przyjaciół nie było w tym czasie we wszechświecie z najbliższą okolicą. |
1605 |
Dopiero nazajutrz o liliowym zmierzchu zrozumiała Ewcia, czemu to piekielnie chytry pan Mudrowicz kazał jej składać przysięgę. Przed dom pani Zaawidzkiej zajechała dorożka, do której przyczepiony był koń tak mizeracki, że zdawało się, iż to jego dorożka popycha, a nie on ją ciągnie. |
1606 |
Najpierw my oboje uniknęliśmy ciosu, potem robił dziwne miny pan Mudrowicz, potem wytańcował tu Rogalik, a przed chwilą z wielkiego szczęścia płakała pani Szymbartowa, pan Szymbart zaś łapie się za głowę. Śmieszne historie! Istnieją na tym padole łez tacy, za którymi biegnie szczęście. |
1607 |
Nie ukrywał swojego podziwu dla tego brzdąca, który w godzinę potem odbył długą telefoniczną rozmowę z panem Mudrowiczem, rozmowę wielce tajemniczą, prowadzoną ściszonym głosem, pełną jednak zdławionych okrzyków radości i stłumionego śmiechu, zakończoną zapewnieniami wieczystej miłości. |
1608 |
Pan Mudrowicz sprawił niespodziankę nie tylko Szymbartom, lecz i Ewci. Radość jej była tak niebotyczna i nieludzka, że przez całą resztę dnia nie chodziła sposobem powszechnie przez ludzkość na codzienny użytek przyjętym, lecz podskakiwała i podrygiwała krokiem tanecznym, ulubionym wśród wróbli. |
1609 |
Wnet z drugiej strony, jakby wywołana tajemnym wołaniem, zjawiła się panna Barbara. Ponieważ sprawą zbyt pospolitą dla umysłów uskrzydlonych byłoby spotkanie na udeptanej ziemi przy jednej lub przy drugiej willi, uskrzydlone umysły wygramoliły się na mur graniczny i usiadły wśród dzikiego wina. |
1610 |
Basia, odziana była w śliczną sukienkę, tak barwną, że powinny za nią gromadą latać pszczoły. Ponieważ o tym czasie na rodzinnej ziemi dojrzewały właśnie pomidory, nie dziwota przeto, że i na jej twarzy zjawiły się z niewiadomej przyczyny rumieniec o złocistej głębokiej czerwieni. |
1611 |
Z żywą przyjemnością zaczęła słuchać rozwichrzonej opowieści o dawnych czasach, o ludziach i zdarzeniach. Pan Zawiłowski dosiadłszy rączego bachmata wspomnień całował raźno poprzez lata dawno osiwiałe wywoływał duchy zmarłych, na potężne jego wezwanie budzących się niechętnie z wieczystego snu. |
1612 |
Dlatego o to pytałam, bo zauważyłam, ze w twoim fraku mole założyły sobie jadłodajnię, klub i prywatne lotnisko. Gdybyś więc nagle potrzebował fraka... Jerzy chwycił własną głowę w obie ręce, jak gdyby ją chciał zerwać z karku i cisnąć nią w straszliwą damę z najwyższego towarzystwa. |
1613 |
Ewci spadł kamień z serca i potoczył się z hukiem w przepaść. Ciążyło jej to nadmiernie, że szczęśliwe jej dni u Zawidzkich omotane są pajęczyną kłamstwa. Odmieniona pani Szymbartowa uczyniła jej wspaniałą przysługę, że winę jej szaleństwa wzięła uczciwie na siebie. Było to z jej strony bohaterstwo. |
1614 |
W niebie, gdzie – jak wiadomo – większa jest radość z jednego nawróconego grzesznika niźli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, musiały dnia tego anioły tańczyć z radości. I Ewie chciało się tańczyć. Napisała do cioci list tak wspaniały, że powinien być wyryty na miedzi. |
1615 |
Przyjaźń obydwóch domów stawała się coraz głębsza. Po wizycie pana Zawiłowskiego odwiedziła dom sąsiedni pani Zawidzka z adiutantem Jerzym i tak sobie przypadły do serca z biedną panią Zawiłowską, że od pewnego czasu nie było dnia, aby jeden dom nie przysłał do drugiego serdecznego poselstwa. |
1616 |
Tłumaczyła mu pracowicie konieczność zburzenia muru, co – jak wie o tym od Ewy – jest również marzeniem pani Zawidzkiej. W tym samym czasie Ewa oznajmiła pani Zawidzkiej, że zburzenie mizernego a tak zbędnego muru będzie – jak o tym wie Basia – z entuzjazmem przyjęte przez pana Zawiłowskiego. |
1617 |
Trudno było jednak prosić go o tak przedziwny wysiłek i dlatego wezwano jakiegoś burzymurka, który za nieznacznym wynagrodzeniem rozebrał część ogrodzenia. Przez nowa bramę przebiegł Rolmops i napadł znienacka kurczęta w ogrodzie Zawiłowskich, które cudem uszły z życiem przed szczekającą śmiercią. |
1618 |
Opętany kundel wpadł wobec tego niespodziewanie do kuchni skąd smakowite wiały zapachy, i śmiertelnie przeraził kucharkę, która na widok kosmatego czorta "buchnęła, zawrzała i zgasła" jak kopcąca lampa. Działo się to wszystko bardzo rano, burzymurek bowiem zjawił się do pracy o świcie. |
1619 |
Zdaje się, że są zdziwieni, dlaczego ja jeszcze nie śpiewam – rzekł pan Mudrowicz z odrobiną goryczy. Ewcia bardzo była zamyślona po tej rozmowie. Przez kilka dni następnych przyglądała się Jerzemu, który pracował niezmordowanie nad wielkim obrazem. Chciała do niego zagadać, lecz nie miała odwagi. |
1620 |
Nie był to już ów Jerzy, co stawał na głowie, śmiał się do całego świata i najbliższej jego okolicy i huczał, i pokrzykiwał. Zaczął tak wyglądać, jakby nie spał od wielu nocy. Wprawdzie na widok Ewy uśmiechnął się mile, nie był to jednak zawiesisty uśmiech, delikatna, subtelna i ledwie widna. |
1621 |
Widać na tym polega jego choroba, że chodzi po ogrodzie przy księżycu. A skąd ty o tym wiesz, że on taki lunatyk? – spytała Ewa niewinnie. Zdawało się, że odpowiedzią na takie pytanie powinno być: "Widziałam przypadkiem..." albo "nasza Martusia widziała" lub coś podobnego na ten temat. |
1622 |
Wprawdzie owych pięć wzywających śmierć podniosłoby ogromny wrzask na widok myszy i wzywałoby ratunku, nie zmniejsza to jednakże grozy sytuacji. Basia w tej chwili istotnie żałosny przedstawiła widok. "Basię wzięło jeszcze mocniej niż Jurka!" – pomyślała Ewa z gorącym współczuciem. |
1623 |
Pani Zawidzka zawiadomiona o uroczystości w sposób łagodny i uroczysty wydobyła z tajemnego schowka naszyjnik z czeskich kamieni, który jakąś prababka nosiła na łabędziej i wstydliwej szyi. Lubiła Basię serdecznie; przypadła jej do serca dziewczyna prosta, jasna i czysta jak łza. |
1624 |
Przeczuwała coś mądrym sercem i coś widziała mądrymi oczami, lecz nigdy nie powiedziała o tym słowa. Od chwili kiedy to Ewa powiedziała, że Jurka "coś wzięło", zaczęła patrzeć pilnie, udając jednak, że nic nie widzi. Czasem tylko uśmiechała się najsłodszym uśmiechem na świecie: uśmiechem matki. |
1625 |
Chociaż dzień był niezmiernie zwyczajny i taki powszedni jak chleb, ni stąd ni zowąd uczyniło się święto, tym większe, że pani Zawiłowska w czarnych okularach wyszła ze swojej ciemnicy. Pan Zawiłowski grzmiał zawiesistym basem, Ewa trajkotała jak młynek do kawy, śmiała się pani Zawidzka. |
1626 |
Tak ją to wszystko zmartwiło, że zaczęła chodzić po pokoju jak Jerzy przed chwilą i w nagłej rozpaczy też kopnęła niewinne krzesło. "Trzeba pomóc tej małpie zielonej, bo on sam nic nie zrobi!" – pomyślała z serdecznym rozczuleniem. Wobec tego postanowienia ona z kolei spędziła noc prawie bezsenną. |
1627 |
Niech pan zrobi tak: niech go pan poprosi niby tak sobie, niby na pogawędkę i niech mu pan doda ducha. Pan jest mądrzejszy ode mnie i będzie pan wiedział, jak się gada z takim, co się kocha, a boi się to wyznać. Niech pan o tym pomyśli, że uczyni pan dwoje ludzi tak szczęśliwymi, tak szczęśliwymi. |
1628 |
Byleby tylko Jurek nie wyskoczył przez okno od pana Zawiłowskiego. Po godzinie wpadła do mieszkanie pana Mudrowicza. Nie wiedziała, że mu przeszkodziła w ważnej pracy: pan Mudrowicz układał właśnie dokument, w którym zapisywał cały swój majątek na ratowanie dzieci zarażonych gruźlicą. |
1629 |
Jeżeli ktoś stoi w wąskim korytarzyku, nie odblokują się. Zamek puścił, rozległ się cichy szczęk. Jeff wszedł do małego, stanowiącego dodatkowe zabezpieczenie pomieszczenia, przylegającego do głównego korytarza. Z trzech stron otaczały go szklane ściany, będące dwustronnymi lustrami. |
1630 |
Nie wstając z kucek, nacisnął ukryty przycisk i wślizgnął się do korytarza. Biegł teraz bezszelestnie w kierunku, gdzie mignął mu cień – pochylając się nisko. Wychynął zza rogu, sięgając jednocześnie po pistolet oraz pałkę – z zamiarem powstrzymania przeciwnika i ewentualnie obezwładnienia go. |
1631 |
W ułamku sekundy Jeff powiódł dookoła spojrzeniem, zwracając uwagę na każdy szczegół. Nie zauważył nic niebezpiecznego, w każdym razie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Jeff Ritter wiedział, jak się zachować w razie zamachu stanu, ataku terrorystycznego, czy choćby wobec upartego klienta. |
1632 |
Nie miał natomiast żadnego doświadczenia z dziećmi – zwłaszcza małymi dziewczynkami o wielkich, błękitnych oczach. Mała sięgała mu ledwie do pasa. Ciemne loczki lśniły w świetle lampy. Dziewczynka miała na sobie różową piżamkę w kotki oraz puszyste, bawełniane klapki w landrynkowych kolorach. |
1633 |
Tuliła w ramionach pluszowego kotka. Jeff zamrugał jakby chciał sprawdzić, czy to nie przywidzenie. Dziewczynka okazała się jednak prawdziwa. Podobnie jak leżąca obok niej na podłodze kobieta. Jeff zmierzył wzrokiem wózek ze środkami czystości oraz niewyszukany strój nieznajomej. |
1634 |
Na szczęście umiał sobie radzić z dorosłymi. Otaksował szybko jej twarz – płonące policzki, zamknięte oczy oraz strużkę potu na czole. Nawet z odległości kilku kroków czuł, że nieznajoma ma wysoką gorączkę. Prawdopodobnie usiadła, aby chwilkę odpocząć, ale zmożona chorobą, straciła przytomność. |
1635 |
Czy ty tu pracujesz? Tutaj jest strasznie fajnie. Najbardziej podoba mi się największy pokój. Są w nim takie wielkie, naprawdę olbrzymie okna, przez które widać wszystko dookoła, nawet niebo. Czasem jak się obudzę, liczę sobie gwiazdy. Umiem liczyć do stu, a czasem nawet i więcej. |
1636 |
Zamrugała znowu i przeraziła się na dobre, gdy dotarło do niej, kim jest pochylony nad nią mężczyzna. Minęła się z nim w korytarzu, gdy przyszła na rozmowę w sprawie pracy. Kierownik biura powiedział, że to Jeffrey Ritter, jego wspólnik, zawodowy ochroniarz, ekspert nadzwyczajny, dawny żołnierz. |
1637 |
Która to godzina...? Zerknęła na zegarek i aż jęknęła, gdy zobaczyła wyświetlone na tarczy cyferki – była piąta dziesięć rano. Powinna skończyć sprzątać najpóźniej o drugiej i do tej pory zawsze jej się to udawało. Przypomniała sobie o systemie alarmowym, który włącza się po jej wyjściu. |
1638 |
Była bardziej chora, niż sądziła. W skołatanej głowie tłukła się tylko niewyraźna myśl, jak wiele by dała za to, aby znaleźć się w łóżku i aby to wszystko okazało się jedynie koszmarem nocnym. Niestety, to nie był sen. Kiedy weszli do gabinetu Jeffa, natknęli się na niezbity dowód jej zuchwalstwa. |
1639 |
Na pościeli w kotki leżało porozrzucanych z pół tuzina pluszowych zwierzątek. Obok kanapy stał kartonik po soku, a okruszki na podłodze stanowiły smętną pozostałość po wieczornej przekąsce. Duży, szklany stolik był odsunięty od kanapy, a na jego środku leżała elektroniczna niańka. |
1640 |
Pochłonęłoby to lwią część moich dochodów, które muszą mi starczyć na czynsz, jedzenie i czesne. Przymknęła oczy, gdyż pokój zaczął jej wirować w głowie. Przecież to go zupełnie nie obchodzi. I tak zaraz wyrzuci ją z pracy. Straciłaby wówczas zarówno dochody, jak i ubezpieczenie. |
1641 |
Schrupałby nas pewnie z chęcią na śniadanie. Stojący przed nią w milczeniu mężczyzna miał w sobie coś niepokojącego. Nie potrafiła jednak tego bliżej określić. Może dlatego, że prawie się nie odzywał? Czy też ze względu na oczy – zimne jak lód? Mierzył ją wzrokiem jak przestępca potencjalną ofiarę. |
1642 |
Jeff Ritter był wysoki, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Jego elegancki garnitur – drogi i doskonale skrojony – nie potrafił ukryć muskularnego ciała. Mężczyzna sprawiał wrażenie wielkiej maszyny przeznaczonej do walki, a może nawet i do zabijania. Był blondynem o szarych oczach. |
1643 |
Raz na trzy tygodnie meldowała się u kierownika. Instrukcje pozostawiano jej na tablicy ogłoszeń, wiszącej w pakamerce. Wynagrodzenie przesyłano na konto przelewem internetowym. Czytała jednak w prasie artykuły na temat firmy ochroniarskiej, która zatrudniała ją jako sprzątaczkę. |
1644 |
Skręcił w boczny korytarz. – Zawiozę panią do domu. Pani samochód zostanie odstawiony do pani jeszcze dzisiaj. Ashley czuła się zbyt słaba, aby prowadzić z nim dyskusje, zwłaszcza że Jeff Ritter miał rację – rzeczywiście nie była w stanie dojechać do domu. Ruszyła za nim, zataczając się jak pijana. |
1645 |
Ashley była zbyt zmęczona, aby zwrócić jej uwagę, że Śnieżynka jest jeszcze mniejsza. Zresztą, ulubione zabawki są zawsze wyjątkowe, czego dorośli niestety często nie rozumieją. Wyszły na dwór w mgłę poranka. Jeff stał przy samochodzie, trzymając otwarte tylne drzwi imponującej, czarnej limuzyny. |
1646 |
Gdyby udało jej się zarobić tyle pieniędzy, ile było warte takie cacko, pozbyłaby się wszelkich kłopotów. Zawahała się na moment, zanim wślizgnęła się na siedzenie z miękkiej, szarej skóry – była chłodna, gładka i delikatna. Pilnuj się tylko, żebyś nie zwymiotowała – napomniała się w duchu. |
1647 |
Ashley, otępiała z gorączki, z trudem formułowała słowa. Zaczęła mówić, jak do niej dojechać, ale Jeff oznajmił jej, że zna tę okolicę. Nie wątpiła w to. Ten mężczyzna wiedział wszystko. Cichy szum silnika ukołysał ją w stan półsnu, w którym najchętniej tkwiłaby, dopóki nie minie atak choroby. |
1648 |
Ashley z wysiłkiem otworzyła oczy, ale natychmiast tego pożałowała. Dosyć miała kłopotów jak na jeden dzień. Zatrzymali się w pobliżu czteropiętrowego budynku, w którym znajdowało się jej mieszkanie. Normalnie można było bez trudu zaparkować przed samym wejściem, ale nie dzisiejszego ranka. |
1649 |
Z tego, co mi powiedziano, zlikwidowanie szkody potrwa około tygodnia. Pod eskortą strażaków możesz wejść do budynku, żeby zabrać wszystko, co tylko się da. Do czasu aż awaria zostanie usunięta, musimy sobie znaleźć jakieś schronienie. Jeff przyglądał się Ashley, której krew odpłynęła z twarzy. |
1650 |
Jeff skupił znowu uwagę na planach rozłożonych na stole, nie przyznając się do tego, że Zane ma rację. Faktycznie miał kłopoty ze skoncentrowaniem się na pracy. Wiedział, jaki jest tego powód – głowę miał nabitą myślami o napotkanej w przedziwnych okolicznościach kobiecie oraz jej dziecku. |
1651 |
Nie rozumiał tylko, dlaczego. Czyżby ze względu na te okoliczności? Widział przecież setki ludzi znajdujących się w gorszych tarapatach. W porównaniu z sytuacją mieszkańców spustoszonej przez wojnę wioski, w której zniszczono magazyny z zimowymi zapasami, sytuacja Ashley Churchill była pestką. |
1652 |
Prywatna rezydencja stanowiła miejsce tajnego spotkania międzynarodowych biznesmenów, reprezentujących firmy produkujące jedną z najbardziej śmiercionośnych broni. Istniała realna groźba szpiegostwa, ataku terrorystycznego, czy też porwania. Jeff oraz Zane mieli zapewnić biznesmenom ochronę. |
1653 |
Znaleźliśmy pana wizytówkę w kieszeni jej kurtki. Pomyślałam sobie, że może jest pan zaprzyjaźniony z tą rodziną. Jeff wiedział, do czego zmierza kobieta. Chciała go prosić, by zajął się chorą. Przypomniał sobie, że Ashley Churchill odmówiła, gdy zaproponował jej opłacenie hotelu. |
1654 |
To nie jego problem, zganił się znowu w myślach. Nigdy się zbytnio w nic nie angażował. Według jego byłej żony, był litościwy niczym diabeł i miał serce z kamienia. Jedyną sensowną odpowiedzią na prośbę wolontariuszki z przytułku było stwierdzenie, że nie ma nic wspólnego z pannami Churchill. |
1655 |
Gdzie się teraz podzieje z Maggie? Nie miała pieniędzy na hotel. Zresztą nawet gdyby było ją na to stać, była bliska psychicznego załamania. Jeżeli się załamie – co było tylko kwestią czasu – kto zajmie się wtedy jej córką? Mimowolnie przymknęła powieki, bo potwornie jej się chciało spać. |
1656 |
Ktoś pochylił się nad jej łóżkiem. Ashley miała zamknięte oczy, ale zorientowała się po cieniu. Zebrała resztkę sił i zmusiła się, aby spojrzeć na przybysza. Prawdopodobnie była to wolontariuszka, Julie jakaś tam, która przyszła jej oznajmić uprzejmie, że Ashley nie może tu dłużej zostać. |
1657 |
Na zajęcia z kolei wpadała w ostatniej chwili, po odprowadzeniu Maggie do przedszkola, a wypadała pierwsza, żeby odebrać córeczkę, dlatego nie miała kiedy zawrzeć przyjaźni również na uniwersytecie. Jej jedynymi znajomymi byli sąsiedzi, którzy znaleźli się w takiej samej sytuacji jak ona. |
1658 |
Ashley ocknęła się z zadumy, przytuliła córeczkę i podziękowała jej serdecznie. Zanim się zdążyła pochylić, żeby poluzować sznurowadła, wyręczył ją Jeff. Wziął prawy but i zaczął zakładać jej na nogę. Ujął Ashley za kostkę, a ten gest wydał się Ashley zaskakująco intymny. Poczuła się oszołomiona. |
1659 |
Trocheja to niepokoiło, jednak nie tak, jak perspektywa zostania z córką bez dachu nad głową. Wszystko rozbijało się o kwestię zaufania. Ashley spojrzała na jego twarz – mocne szczęki, wystające kości policzkowe, obojętne oczy. Miał koło ust bliznę, a na skroniach kilka siwych włosów. |
1660 |
Uśmiech zmienił całkowicie wyraz jego twarzy, czyniąc z niego przystojnego i przystępnego człowieka. Ta niespodziewana metamorfoza wywołała u Ashley lekką palpitację serca oraz przyspieszony oddech. Wszystkiemu winna jest grypa, stwierdziła. Znowu daje o sobie znać wirus. I tyle. |
1661 |
My z mamusią mieszkamy na najwyższym piętrze i czasem fajnie jest patrzeć sobie na miasto albo oglądać niebo w czasie burzy. A latem, jak jest gorąco, otwieramy wszystkie okna i wcale się nie boimy złodziei, bo nikt się nie wdrapie tak wysoko. Jeff wyłączył silnik i odwrócił się do małej. |
1662 |
Ashley skinęła głową. Znowu ogarnął ją niepokój. Jazda samochodem bardzo ją zmęczyła, tak że opadły z niej resztki sił. Pragnęła jak najszybciej położyć się do łóżka i spać przez cztery albo pięć tygodni bez przerwy. Jeff wysiadł z samochodu, otworzył tylne drzwi i pomógł Maggie. |
1663 |
Kremowy dywan oraz blade ściany podkreślały surowość i wnętrz, podobnie jak wielkie okna, od podłogi aż po sufit – zarówno w salonie jaki i w jadalni – z których roztaczał się piękny widok na jezioro, aż po jego drugi brzeg. Gabinet znajdował się na tyłach domu i wychodził na rozległy ogród. |
1664 |
Nie chciała nadużywać jego uprzejmości. Otworzyła lodówkę, by przekonać o tym gospodarza. Nowoczesna lodówka ze lśniącej stali była całkowicie pusta. Nie było w niej nawet resztek jedzenia, czy też piwa – tak typowych dla nieżonatych mężczyzn. Wyglądała jak model pokazowy w salonie meblowym. |
1665 |
Podobnie jak na dole, umeblowanie obu było gustowne, ale surowe. Ściany były kompletnie gołe, a na komodzie oraz nocnej szafce nie stało nic, oprócz radia z budzikiem wyświetlającego godzinę. Było jej jednak zupełnie obojętne, że nie ma tu nigdzie ozdób i że lodówka świeci pustkami. |
1666 |
Powinna zrobić kilka uwag swojej córce – żeby była grzeczna i słuchała Jeffa i przybiegła do niej natychmiast, gdyby się czegoś przestraszyła. Wyciągnęła się na łóżku, z postanowieniem, że będzie przez jakiś czas czuwać, aż upewni się, że wszystko jest w porządku w tym przepięknym domu na wzgórzu. |
1667 |
Do pokoju wpadła Maggie i otworzyła usta, aby coś powiedzieć. Powstrzymała się jednak, gdy zobaczyła śpiącą matkę. Zacisnęła wargi i spojrzała na Jeffa. Jeff podszedł do drzwi i skinął na Maggie, żeby poszła za nim. W korytarzu przyglądał jej się przez chwilę, zastanawiając się, co robić. |
1668 |
Doszedł do wniosku, że prawdopodobieństwo, iż Ashley uchyli drzwi albo okno jest większe niż to, że ktoś włamie się podczas jego nieobecności. Przytrzymał tylne drzwi samochodu, aż Maggie wdrapała się na siedzenie, i pomógł jej zapiąć pas. Jej wzrok świadczył o tym, że darzy go całkowitym zaufaniem. |
1669 |
Dochodziła piąta trzydzieści. Brenda mogła już pójść do domu. Jego asystentka była jednak jeszcze w biurze. Kiedy odebrała telefon, wyjaśnił jej, że zajmuje się chorą na grypę przyjaciółką i potrzebuje porady w sprawie zakupów oraz paru sugestii, co powinien dostać na obiad czterolatek. |
1670 |
Jej mama powiedziała, że tylko dzieci są w stanie zjeść coś, co ma kolor purpurowy – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – A ja powiedziałam, że purpurowa część ciasteczka jest najlepsza. Jeff przyjrzał się podejrzliwie obrazkowi na pudełku. Przedstawiał pieczone ciasteczka z purpurową polewą. |
1671 |
Ponieważ półki w spiżarce były puste, uwinął się w mig. Schował do lodówki mleko i sok, jak również kilka kartoników jogurtu. Mrożonki włożył do zamrażalnika. Robienie zakupów oraz gotowanie to dwie najzwyczajniejsze pod słońcem czynności, on jednak nie miał okazji przywyknąć się do nich. |
1672 |
Ostatni raz zetknął się z tym obrzydlistwem, gdy dochodził do siebie po operacji w Afganistanie. Koza, która dostarczyła mleka na jogurt, przyglądała mu się podejrzliwie, jakby się chciała upewnić, czy przełyka każdą łyżeczkę. Zamieszał znowu zupę, a następnie sprawdził, jak się ma obiad dla Maggie. |
1673 |
Pan Ritter kupił mi też ciasteczka z purpurową polewą! Ashley powoli się obudziła. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do córki, po czym podniosła wzrok i rozejrzała się po pokoju. Raptem spostrzegła Jeffa. Zdumiała się w pierwszej chwili, lecz natychmiast uprzytomniła sobie, gdzie jest. |
1674 |
Ustawił przed nią talerz z obiadem, szklankę mleka, położył obok widelec i trzy serwetki. Gdy podszedł z tacą do Ashley, spostrzegł, że się przebrała podczas ich nieobecności. Zmieniła dżinsy na dżersejowe spodnie oraz bluzkę na luźny podkoszulek – oba w kolorze spłowiałego granatu. |
1675 |
Potrzebujesz kilku dni, aby nabrać sił. Mam nadzieję, że będziesz się tu czuć na tyle wygodnie, aby dojść do siebie. Jej oczy wydawały się teraz bardziej błękitne niż zielone. Zastanawiał się, czy to kwestia światła, czy też refleks granatowego podkoszulka. Miała chude ramiona... |
1676 |
Maggie była krzepkiej budowy, ale Ashley wyglądała tak, jakby mógł ją zdmuchnąć powiew wiatru. Przyglądał się jej z zaciekawieniem. Spostrzegł, że jej policzki pokrył rumieniec. Znowu bierze ją gorączka, pomyślał, po chwili jednak dotarło do niego, że prawdopodobnie się speszyła. |
1677 |
Ashley wsunęła pasmo włosów za ucho. Jeff już wcześniej zauważył, że nie nosi obrączki, ale teraz przyjrzał się uważnie, czy nie ma na palcu śladów wskazujących, że zdjęła ją niedawno. Nie dostrzegł nic szczególnego – ani nieopalonego paska. ani odgniecenia. Ciekaw był, czy Ashley jest rozwiedziona. |
1678 |
Po drugie, mam tu przed sobą plan zajęć Ashley. Jutro ma dwa wykłady, których nie ma w internecie, dlatego skontaktowałam się ze specjalnym serwisem spoza campusu, który specjalizuje się w robieniu notatek. Ktoś od nich pójdzie na wykłady i przyniosą mi jutro o drugiej maszynopis z obu. |
1679 |
Nie daj jej powodu, aby straciła zaufanie. Jeff pragnął ją uspokoić, że nie zamierza zniszczyć wyobrażeń Maggie o świecie. Zadba o to czas, i to szybciej, niż Ashley sądzi. Było mu jednak miło na myśl o tym, że jakiejś małej, czteroletniej dziewczynce sprawiają radość owocowe ciasteczka oraz kotki. |
1680 |
Jeff wyszedł z sypiali i poszedł na dół, do kuchni. Włożył brudne naczynia do zmywarki i zaczął się zastanawiać, co by tu sobie zrobić na obiad. Zamiast jednak przygotować sobie jakiś posiłek, poszedł do salonu i wyjrzał przez okno. Deszcz przestał już kropić, lecz niebo było wciąż zachmurzone. |
1681 |
Nic dziwnego, płomienie buchały wszędzie – lizały nędzne budynki, ścigały bezlitośnie zaskoczonych mieszkańców, czasami dopadały kogoś ze straży i trawiły go w ułamku sekundy. Ogień szalał. Sprzyjała mu długotrwała susza i chemikalia, wymyślone w laboratorium, tysiące kilometrów stąd. |
1682 |
Jeff przywykł do gryzącego zapachu spalenizny, koszmarnego gorąca oraz zniszczeń. Nienawidził jednak ognia, żywiołu nie znającego litości. Gotów był przysiąc, że chwilami słyszy upiorny śmiech, gdy płomienie dokonywały dzieła zniszczenia. Dopiero na placu, dotarły do niego apokaliptyczne odgłosy. |
1683 |
Wiedział, że tuż za wzniesieniem, przez które wiodła ścieżka, znajduje się rzeka. Mógł przedzierać się przez ogień, raz po raz, bez obawy, że coś mu się stanie. Wieś była częścią jego samego, wytworem jego umysłu, a on zjawiał się tu noc w noc, mimo że ze wszystkich sił bronił się przed tym snem. |
1684 |
Dopadał go jednak, zasysając nieuchronnie w piekielną otchłań, tak jak ogień nieuchronnie pełzł w kierunku ciężarówki stojącej na skraju placu, i chwytał ją w swoje szpony. Jego uwagę przykuł przeraźliwy krzyk. Odwrócił się i zobaczył kilkunastoletnią dziewczynę wybiegającą z płonącego budynku. |
1685 |
Jeff widział to w zwolnionym tempie. Postąpił krok do przodu, potem dwa. Wyciągnął rękę do dziewczyny i ona wyciągnęła do niego ręce. Uniosła powoli, boleśnie powoli, głowę, aż ich wzrok się spotkał. Otworzyła usta – z jej piersi wyrwał się przeraźliwy, rozdzierający serce krzyk. |
1686 |
Belka stropowa zwaliła się na ziemię, o włos od uciekającej dziewczyny. Jeff ruszył w pogoń. I wtedy zorientował się, że wszyscy mieszkańcy wsi umykają przed nim. Machali rękami i krzyczeli, jakby groziło im z jego strony niebezpieczeństwo większe niż ogień. Przeszył go lodowaty chłód. |
1687 |
Ogień szalał wokół, ale jego płomienie się nie imały. Ludzie umykali przed nim z krzykiem. Raptem nadbiegła matka z małym dzieckiem na ręku. Dzieciak rozpłakał się, gdy zobaczył Jeffa i wtulił twarz w szyję matki. Ludzie rozbiegli się we wszystkich kierunkach, aż w końcu Jeff został sam. |
1688 |
I wtedy zrozumiał, dlaczego ludzie uciekali od niego, krzycząc z przerażenia. Nie był człowiekiem. Zamiast twarzy miał metalową maskę, jak robot. Był kupą martwego żelastwa. Buchające wszędzie płomienie lizały go, ale nie były mu w stanie zrobić żadnej krzywdy. Nawet ich nie czuł. |
1689 |
Gdy się ocknął, od razu się zorientował, gdzie jest i co się zdarzyło. Wiedział też, że teraz przez kilka godzin nie uśnie. Wstał z łóżka i wciągnął dżinsy i podkoszulek. Wyszedł z sypialni, by jak zawsze w takich razach snuć się po domu do świtu. Wokół panowała cisza, był sam w ciemnościach. |
1690 |
Starał się nie myśleć o tym, co mu się śniło, ale jak zwykle bez skutku. Wiedział, co oznacza jego sen – że nie uważa się za człowieka. Ze jest jedynie o włos lepszy od niszczycielskiej maszyny. Co z tego, że rozumiał, jakie jest przesłanie snu, skoro nie potrafił się od niego uwolnić. |
1691 |
Jej sen nie był taki spokojny jak jej córki. Kręciła się pod przykryciem. Miała lekko zarumienione policzki, ale gdy dotknął jej czoła, stwierdził, że nie ma gorączki. Kim była ta kobieta, bez żadnej bliskiej rodziny, żyjąca w tak trudnych warunkach? Zdążył się zorientować, że jest bystra i zdolna. |
1692 |
Co takiego wydarzyło się w jej życiu, że zdana jest teraz na jego łaskę? Ponieważ nikt nie mógł mu odpowiedzieć, opuścił pokój i poszedł na dół. Podszedł do okna w salonie i zapatrzył się w noc. Po raz pierwszy, odkąd wprowadził się do tego domu, nie był sam. Co za dziwne uczucie. |
1693 |
A już z pewnością nikt nie spędzał u niego nocy. Jeżeli w jego życiu pojawiały się kobiety, Jeff by wał u nich. Miał zwierzęcy instynkt chronienia swojego terytorium. A mimo to zaprosił Ashley i jej córeczkę do siebie. Co to miało znaczyć? Zadawał sobie pytania, które pozostawały bez odpowiedzi. |
1694 |
Czuł się nieswojo, będąc wciąż jeszcze w domu, mimo że dochodziło wpół do ósmej. Z góry rozlegały się odgłosy krzątaniny i śmiech. Brenda pojawiła się punktualnie o siódmej i szykowała Maggie do przedszkola. Jeff zerknął na zegarek i uprzytomnił sobie, że przed wyjściem powinien zajrzeć do Ashley. |
1695 |
Chciał się upewnić, czy poradzi sobie sama w ciągu dnia. Odstawił kubek z kawą i ruszył schodami na górę. Nie potrafił oderwać myśli od gości w domu. Nie mógł się zdecydować, czy ich obecność uznać za korzystną, czy też niekorzystną zmianę. Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Ashley i zapukał. |
1696 |
Przytłumiony głos zaprosił go do środka. Jeff wszedł do pokoju i zastał Ashley siedzącą na brzegu łóżka. Wyglądała na zaspaną i nieco skonsternowaną. Miała potargane włosy i znużoną twarz, sądząc jednak po ubraniu, które trzymała w rękach, zamierzała wstać i ubrać się, jakby nigdy nic. |
1697 |
Ubrać ją i dać jej śniadanie. Zresztą, ja też mam zajęcia na uczelni. A poza tym nie chcę nadużywać twojej uprzejmości. Na jej szczupłej twarzy malowała się determinacja. Uniosła nieco brodę, przyjmując wyzywającą pozę. Jeffowi skojarzyła się raptem z małym kotkiem, który prycha wściekle na wilka. |
1698 |
A ty jesteś z pewnością Ashley. Masz taką słodką córeczkę. Wyglądasz jak trup, kochanie. Ashley uścisnęła jej rękę na powitanie. Jeff przyglądał się Brendzie, która ujęła z rąk Ashley ubranie i położyła je na komodzie. Pomogła Ashley położyć się z powrotem do łóżka i przykryła ją kołdrą. |
1699 |
Miałbym się z pyszna, gdybym się na to zgodził. Ashley robiła wrażenie nieco zmieszanej, jakby nie bardzo chwytała, o co tu chodzi. Nie zdążyła zareagować, gdyż do pokoju wpadła jak bomba Maggie. Mała ubrana była w purpurowe dżinsy oraz purpurowo biały sweterek. We włosy wpięte miała spinki. |
1700 |
Nie zrobił tego jednak. Człowiek jego pokroju nie zadaje się z kobietami typu Ashley. Nie wolno mu zapominać, że mężczyźni tacy jak on różnią się znacznie od innych mężczyzn. Nie miał nawet po co próbować – już przypominał mu o tym bezlitośnie nawiedzający go co noc koszmarny sen. |
1701 |
Uprzytomniła sobie, że dopiero co było wpół do ósmej. Czyżby naprawdę przespała całą dobę? Nie mogła w to uwierzyć. Odrzuciła przykrycie i wyślizgnęła się z łóżka. Poza lekkim bólem głowy, spowodowanym zapewne tym, że od trzydziestu sześciu godzin nic nie jadła, czuła się znacznie lepiej. |
1702 |
Nastawiła uszu – usłyszała tubalny, męski głos, a zaraz potem śmiech dziecka. Maggie! Odetchnęła z ulgą. Wypadła na korytarz i skierowała się na schody. Nogi jej drżały i wciąż szumiało w głowie, ale zignorowała to. Zbiegła po schodach i wpadła do kuchni. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. |
1703 |
Chyba najpierw wezmę prysznic – powiedziała i skierowała się do drzwi. Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. – Daj mi dziesięć minut. Ponieważ czuła się osłabiona chorobą, nie była w stanie uwinąć się tak szybko, jak zwykle, dlatego minęło prawie dwadzieścia minut, zanim zjawiła się znowu na dole. |
1704 |
Najważniejsze, że się wykąpała i umyła włosy, które były wciąż lekko wilgotne. Miała nadal bladą i zbyt wychudzoną twarz. Od kilku dni, odkąd dopadła ją grypa, prawie nic nie jadła. Straciła przez to kilka kilogramów, na co nie bardzo mogła sobie pozwolić. Dżinsy wisiały na niej jak na patyku. |
1705 |
Małego pieska, tego, który nazywa się Bułeczka. Będę go mogła trzymać na kolanach! Wyobrażasz to sobie, mamusiu? Maggie podbiegła do matki i rzuciła się jej w ramiona. Ashley porwała ją z ziemi, ale dwa dni spędzone w łóżku oraz ogólne osłabienie grypą spowodowało, że opadła z sił. |
1706 |
Kątem oka dostrzegła jakiś cień. Silne ramię błyskawicznie objęło ją w talii, przytrzymując mocno, żeby nie upadła. Bezwiednie wsparła się o Jeffa. Poczuła ciepło jego ciała, fantastyczne muskuły. Jeff zaprowadził ją do stołu i posadził na krześle, po czym wrócił na swoje miejsce. |
1707 |
To wszystko stało się tak szybko, że Ashley nie była pewna, czy jej się przypadkiem nie przywidziało. Lewy bok, którym przytulona była do Jeffa, płonął. Miała wrażenie, że wciąż czuje ramię oplatające jej talię. Zadrżała lekko. Nie dlatego, że zrobiło jej się zimno, ale... Ashley zmarszczyła brwi. |
1708 |
Tak naprawdę sama nie bardzo wiedziała, dlaczego. Czyżby obudził się w niej niepokój? Nagle bowiem uświadomiła sobie, że mężczyzna siedzący naprzeciwko niej wcale nie jest zimnym, tajemniczym nieznajomym, jak jej się zdawało jeszcze wczorajszego ranka. Maggie wdrapała jej się na kolana. |
1709 |
Mam ze sobą psa. Jej zapowiedź była zupełnie niepotrzebna. Kudłata kuleczka wychynęła zza rogu i wpadła do kuchni. Stworzenie ważyło jakieś trzy, góra cztery kilogramy, miało łaciatą sierść i duże, brązowe oczy. Na widok pieska Maggie zeskoczyła Ashley z kolan i uklękła na podłodze. |
1710 |
Co mogła sobie pomyśleć o Jeffie, który zaprosił zatrudnioną u niego sprzątaczkę do domu, pielęgnuje ją w chorobie i zajmuje się jej córką? Ashley miała wrażenie, że powinna wytłumaczyć jak do tego wszystkiego doszło, ale nie bardzo wiedziała, jak to ująć w słowa. Milczała więc, pochyliwszy głowę. |
1711 |
Małej chybaby pękło serce, gdyby wycieczka przeszła jej koło nosa. Przyjrzała się wnikliwie gospodarzowi. Kogoś takiego właśnie potrzebowała. Od dwunastego roku życia musiała radzić sobie sama. Drgnęła na myśl o tym, jak bardzo chciałaby, aby Jeff przejął choć część jej obowiązków. |
1712 |
Jeff Ritter był jej pracodawcą. Z dotychczas niewytłumaczalnych dla niej powodów przygarnął ją i jej córkę do siebie i gości! w swoim przepięknym domu, okazując im wyjątkową serdeczność. Jednak pomimo dobrego serca, był obcym człowiekiem z przeszłością, która budziła w Ashley lekki niepokój. |
1713 |
Jeff przyglądał jej się badawczo przez dłuższą chwilę. Jak zwykle jego szarostalowe oczy nie wyrażały żadnych emocji. Mógł obmyślać właśnie sposób zgładzenia je przy użyciu sprzętu kuchennego, ale równie dobrze zastanawiać się, czy nalać sobie jeszcze filiżankę kawy. Był wysoki, dobrze zbudowany. |
1714 |
Dlaczego więc mieszkał sam w tym wspaniałym domu? Czy istnieje jakaś była pani Ritter? A może Jeff nie jest typem skorym do ożenku? Ashley przygryzła dolną wargę. Robił na niej wrażenie milczącego i tajemniczego, potrafiłaby jednak zrozumieć jego niechęć do długotrwałych związków. |
1715 |
Po chwili roześmiała się do siebie. Co za bzdury wymyśla! Nawet ktoś taki jak Jeff nie potrafiłby dokonać takiej sztuczki. Skończyła jeść śniadanie i posprzątała kuchnię. Gdy zmyła blaty po raz drugi, doszła do wniosku, że mogłaby się jeszcze raz rozejrzeć po domu, zanim zacznie studiować notatki. |
1716 |
Nie zamierzała zaglądać do sypialni Jeffa ani w inne intymne kąty, chciała tylko obejrzeć sobie dom. Jeff dal jej wyraźnie do zrozumienia, że są z córką mile widzianymi gośćmi, i mogą tu mieszkać, dopóki nie będzie gotowe jej mieszkanie, co niestety mogło potrwać jeszcze kilka dni. |
1717 |
Zaczęła oglądanie domu od parteru. Zajrzała do dużego, starannie urządzonego salonu, z oknami od podłogi po sufit, z których roztaczał się piękny widok na jezioro. Meble były drogie, solidne, ale kompletnie bez wyrazu. Jej pierwsze wrażenie było fatalne. Nigdzie ani śladu osobistych rzeczy. |
1718 |
Rozłożysta kanapa stała naprzeciwko panoramicznego telewizora. Na gołych ścianach nie wisiały żadne obrazy ani fotografie. Nie było tu nic osobistego. Kim był Jeffrey Ritter i dlaczego tak mieszkał? Jakby nie miał żadnej przeszłości – jakby przyszedł na świat jako dorosły człowiek. |
1719 |
Czyżby zerwał wszelkie kontakty z rodziną? A może cała jego rodzina wymarła? Ashley nie natknęła się również nigdzie na trofea wojenne. Być może Jeff miał gdzieś tajny skarbiec, w którym przechowywał wszystkie osobiste przedmioty. Zamiast uśmiechnąć się do tej myśli, zadrżała, jakby powiało chłodem. |
1720 |
Ashley słuchała jednym uchem, zastanawiając się jednocześnie, jak poruszyć sprawę zapłaty za ich pobyt. To, że Jeff zaproponował im zamieszkanie w jego domu nie oznaczało, że ma łożyć na utrzymanie jej i Maggie. Co innego, gdyby był ojcem Maggie. Co prawda Damian nigdy nie dał jej nawet grosza. |
1721 |
Ashley zastanawiała się, w jakim stopniu wspaniałomyślność córki ma związek z jej słabością do deserów. Co prawda upieczenie ciasta byłoby miłym gestem z jej strony – małym podziękowaniem za jego uprzejmość. Mogłaby też ugotować obiad. Jej samochód przyprowadzono dzisiejszego popołudnia. |
1722 |
Gdy połączono ją z Brendą, spytała, o której godzinie może spodziewać się Jeffa w domu. Brenda musiała się porozumieć z Jeffem. Ashley czekała, słuchając cichej muzyczki. Raptem dopadły ją wątpliwości, czy Jeff nie pomyśli sobie przypadkiem, że chce w ten sposób zdobyć jego względy. |
1723 |
Zakołatało jej serce, a żołądek podszedł do gardła. Na drewnianej podłodze rozległy się kroki. Ashley zamarła na środku kuchni. Nie wiedziała, czy ma uciec i gdzieś się schować, czy też zostać i przywitać Jeffa jak gdyby nigdy nic. Nie mogła zrozumieć, dlaczego raptem jest taka zdenerwowana. |
1724 |
Od kiedy zaczęła robić z siebie idiotkę? Jeszcze dzisiejszego ranka rozmawiała z nim zupełnie normalnie. A teraz zachowuje się jak studentka pierwszego roku, która zadurzyła się w asystencie. Straciła głowę i jeśli chce zachowywać się jak przystało dorosłej osobie, musi się wziąć w garść. |
1725 |
Gotów był przysiąc, że słyszy śmiech, który rozchodzi się z góry i dobiega do gabinetu. Wcześniej słyszał lejącą się wodę, kiedy Ashley przygotowywała kąpiel córeczce. Ten wieczorny rytuał był mu obcy, jakby dotyczył życia na innej planecie – choć śledził go z daleka, tęsknota ściskała mu serce. |
1726 |
Podniósł wzrok na dźwięk delikatnego głosiku. W drzwiach do gabinetu stała Maggie. Miała na sobie różową koszulę nocną i purpurowy płaszcz kąpielowy. Ściskała w dłoniach swoją ukochaną przytulankę, Śnieżynkę. Widać było, że przed chwilą wzięła kąpiel – świeżowymyte loczki wiły się wokół twarzy. |
1727 |
Mała nazywała go wujkiem Jeffem, co sam jej zaproponował. Teraz zadawał sobie jednak pytanie, czy to z jego strony rozsądne posunięcie, bo tytułowanie go wujkiem sugerowało nieistniejące powinowactwo. Mała mogła wyciągnąć fałszywe wnioski. Co prawda powinien się bardziej martwić o siebie samego. |
1728 |
Zanim Jeff się zorientował, o co jej chodzi, wdrapała mu się na kolana, objęła go za szyję i przytuliła mocno. Pachniała szamponem dla dzieci i miodowym mydłem. Była ciepła, taka malutka i tak cholernie ufna. Jeff pogłaskał ją po plecach trochę nieporadnie, bo bał się ją przestraszyć. |
1729 |
Potrzebuję góra piętnaście minut – odwróciła się na pięcie i wyszła. Jeff poczuł gwałtowny przypływ pożądania. Prawie zawsze w tego typu kłopotliwych sytuacjach udawało mu się odwrócić uwagę dzięki pracy. Ale nie w przypadku Ashley. Myśl o niej nie dawała mu spokoju ani w biurze, ani w domu. |
1730 |
Nie wiedziała, jak przebrnąć przez rozmowę z nim bez zrobienia z siebie idiotki. W niektórych sprawach nie ma co teoretyzować, trzeba działać, pomyślała zdesperowana. Doszedłszy do tego wniosku, zapukała w otwarte drzwi gabinetu Jeffa i weszła do środka w nadziei, że się nie myli. |
1731 |
Pokój był ogromny. Przepiękne szafy na książki zajmowały dwie ściany. Na trzeciej znajdował się wykusz z oknem, które wychodziło na ogród. Drewniane biurko było wielkie jak dwuosobowe łóżko, a dwa imponujące, skórzane fotele klubowe, stojące naprzeciwko, tworzyły monumentalną fasadę. |
1732 |
Kiedy Cathy przywiozła Maggie z przedszkola, nie chciała ode mnie przyjąć zapłaty. To nie jest w porządku. Jeff pociągnął drinka i przysiadł na rogu biurka, co oznaczało, że znalazł się teraz bliżej Ashley. Serce skoczyło jej do gardła i zaparło jej oddech, tak że nie była w stanie przełknąć śliny. |
1733 |
Rzeczywiście chciała poruszyć jeszcze jedną sprawę. Przyglądała mu się badawczo, dochodząc do wniosku, że pomimo wspaniałego domu oraz doskonale prosperującej firmy jest nieprawdopodobnie samotny. Kiedy zjawiła się tu z Maggie, nie miał w domu nawet jedzenia. Żył wyłącznie pracą. |
1734 |
Wokół nich panowała nocna cisza. Nie padało i nie wiał wiatr. Gdzieś w oddali słychać było przejeżdżający samochód i to wszystko. Choć nie byli jedynymi ludźmi na kuli ziemskiej, w gabinecie panowała atmosfera odosobnienia. Jak gdyby siedzieli tu, odcięci od cywilizowanego świata. |
1735 |
Na imię miała Margaret... Maggie. Uwielbiałam ją. Mój ojciec uciekł z domu, zanim ja się urodziłam, a więc zostałyśmy we trzy. Przynajmniej taka była wersja mojej matki. – Uśmiechnęła się smutno na to przykre wspomnienie. – Mama była kelnerką. Próbowała podjąć naukę, ale nie dała rady. |
1736 |
W kilka miesięcy po śmierci Maggie opieka socjalna umieściła mnie w rodzinie zastępczej, a mamę zabrano do szpitala psychiatrycznego. Co jakiś czas dostawała przepustkę na weekend, żeby mnie odwiedzić, ale pewnego razu podczas przepustki popełniła samobójstwo. Poczuła znajomy ucisk w gardle. |
1737 |
Snuł nieustająco plany, zamiast wziąć się do roboty. Ciągle dumał o znalezieniu złota, gdzieś na końcu tęczy. Niestety jego marzenia były nierealne i gdy zaczęło nam brakować na jedzenie, poszedł na łatwiznę. Nie wiem dokładnie, w co był zamieszany, ale podejrzewałam, że to jakiś lewy interes. |
1738 |
Odkryłam to dopiero po ślubie, będąc już w ciąży. Kiedy urodziła się Maggie, powiedziałam Damianowi, że musi się zmienić, bo inaczej od niego odejdę. Byłam odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale również za dziecko. – Potrząsnęła głową. – Nie mogłam tego dłużej tolerować. To chyba oczywiste. |
1739 |
Nie mogła się tego doczekać. Miała już dosyć liczenia się z każdym groszem i wiązania z trudem końca z końcem. Chciała mieć dosyć pieniędzy, aby móc kupić swojej córce ładne ubrania, zabrać ją do restauracji na obiad. Chciała chodzić z nią do kina, a nawet może pojechać do Disneylandu. |
1740 |
Twój rozkład zajęć jest imponujący. Ale prawie nie śpisz. Każdą wolną chwilę poświęcasz na naukę i zajmowanie się córką. Nie masz chwili dla siebie, żadnych przyjemności. Aż dziw, że to się nie odbiło na twoim zdrowiu. To dlaczego postanowił ją zwolnić? Potrzebowała przecież pieniędzy. |
1741 |
Możesz tu mieszkać za darmo. Rozmawiałem z dyrektorem finansowym firmy. Ma całe mnóstwo pracy zleconej w dziale rachunkowości. Jeżeli jesteś zainteresowana, możesz dostać pracę do domu i w ten sposób trochę dorobić. Wszystko razem powinno ci dać mniej więcej dwa razy tyle, ile zarabiasz obecnie. |
1742 |
Cholera jasna! Osunęła się na podłogę i przyciągnęła kolana do piersi. Ogarnęła ją fala wstydu, gdyż uświadomiła sobie raptem, że zachowała się przed chwilą jak ostatnia kretynka! Jeff Ritter zjawił się znikąd i uratował ją. Jak można inaczej określić to, że się nią zaopiekował i wybawił z kłopotu. |
1743 |
Przywiózł ją do swojego wspaniałego domu, był uprzejmy dla niej i dla jej córki. W momencie, kiedy jej organizm zwalczył chorobę, odkryła, że ten facet cholernie na nią działa. Doszła do wniosku, że jest przystojny i szalenie seksowny. Od lat nie czuła takiej słabości do mężczyzny. |
1744 |
Zdumiało ją, że poczuła się znowu kobietą i nawet się nie spostrzegła, jak się w nim zaczęła podkochiwać. Kiedy zaproponował jej pracę gospodyni oraz zlecenia ze swojej firmy, w jednej sekundzie spadła z obłoków. Pozostało jej uczucie, że zrobiła z siebie idiotkę. Jest po prostu zbyt zestresowana. |
1745 |
Jeff był dla niej, samotnej matki, zbawieniem. On z kolei widział w niej płatną pomoc domową. Dlaczego się tak oburzyła? Przecież nie może go winić za to, że pozbawił ją złudzeń. Oparła głowę o ścianę, pragnąc, aby można było cofnąć czas i przeżyć jeszcze raz ostatnie piętnaście minut. |
1746 |
Już niemal zapomniał czasy, kiedy przychodziło mu bez trudu prowadzenie błahych rozmów. Kiedyś lubił przebywać w towarzystwie innych osób i czerpał z tego przyjemność. Pamięta, jak śmiał się z Nicole. Pieścił ją i całował. Pamięta, jak rzucał lekko słowa, w ogóle się nad tym nie zastanawiając. |
1747 |
Ashley otworzyła się przed nim, opowiadając mu o swojej przeszłości. Miał dosyć życiowego doświadczenia, aby wyczytać między wierszami rzeczy, które wolała przemilczeć. Wyobrażał sobie przerażoną, dwunastoletnią dziewczynkę, która w ciągu kilku miesięcy straciła matkę oraz siostrę. |
1748 |
Jednak jakoś przetrwała, ratując z opresji siebie i córkę. A przy tym pozostała człowiekiem o żywym sercu – co jemu się nie udało. Przypomniało mu się, jak światło grało na jej twarzy, rozświetlając jej idealnie gładką skórę, przydając jej oczom blasku. Jej uśmiech zdawał się płynąć prosto z serca. |
1749 |
Dzisiejszego popołudnia wymyślił plan, jak ją wyratować z beznadziejnej sytuacji. Przemyślał sobie dokładnie wszystkie szczegóły, po czym podzielił się z nią bez zastanowienia swoim pomysłem i w rezultacie ją obraził. Wszystko przez to, że koniecznie musiał się wtrącić w nie swoje sprawy. |
1750 |
Poczuł się odpowiedzialny za nią, co go mocno zaniepokoiło. Miał bowiem inne, ważne sprawy na głowie i wcale nie zamierzał angażować się uczuciowo. Jego dusza była martwa, dlatego nie dopuszczał do żadnych kontaktów z kobietami, oprócz fizycznych. Poszedł na górę, do pokoi gościnnych. |
1751 |
Wyczytał z jej oczu, że to jednak kwestia zaufania. Chciała mu wierzyć, targały nią jednak wątpliwości. Nie powinien mieć do niej o to pretensji. Pragnę cię, pomyślał, ale nie wypowiedział słów, które go paliły w środku. Pragnął jej do szaleństwa. Pragnął wdychać zapach jej ciała, dotykać wszędzie. |
1752 |
Skąd wiedziała, że ucieczka to dla niej najbezpieczniejsze wyjście? Chciał zaoponować, powiedzieć, że sienie zgadza z jej decyzją. Wyznać, że od lat nikomu nie udało się dotrzeć do niego tak blisko jak jej. Że przy niej i przy Maggie chwilami zapomina, że jest inny niż reszta ludzi. |
1753 |
Jedno zwięzłe zdanie wywróciło jej świat do góry nogami: "Budynek, w którym znajduje się pani mieszkanie, został zakwalifikowany do rozbiórki". Oznaczało to, że straciła dach nad głową. Urzędnik miasta był wobec niej bardzo uprzejmy i zaproponował pomoc w znalezieniu nowego lokum. |
1754 |
Trudno sobie wyobrazić gorszy moment. Wczoraj wieczorem oznajmiła Jeffowi, że się rano wyprowadza, spodziewała się bowiem, że jej mieszkanie będzie się już nadawało do zamieszkania. Najchętniej położyłaby się z powrotem do łóżka, nakryła na głowę kołdrą i zapomniała o całym świecie. |
1755 |
Uśmiechnij się, napomniała się, idąc korytarzem. Nie chciała, aby Jeff zorientował się, że znów ma kłopoty, nie chciała również niepokoić córeczki. W kuchni Maggie i Jeff jedli wspólnie śniadanie. Żadne z nich nie podniosło oczu, chociaż Ashley była przekonana, że Jeff zauważył jej przyjście. |
1756 |
Zignorowała siedzącego przy stole mężczyznę i spojrzała na córkę. Ubrała Maggie w jej ulubione ogrodniczki z różowego sztruksu oraz dopasowany do całości różowo biały podkoszulek z wizerunkiem kotka. Umyła córeczce twarz i pomogła założyć skarpetki i buty, ale nie zdążyła jej uczesać. |
1757 |
Ale Maggie miała włosy podpięte z boku małymi, plastikowymi, różowymi zapinkami. Krzywo, bo krzywo, ale zawsze. Wykluczone, aby Maggie poradziła sobie sama, pozostawała więc tylko jedna możliwość. Ashley przeniosła wzrok na swojego gospodarza. Jeff ubrany był jak zwykle w garnitur. |
1758 |
Do tego daje jej jasno do zrozumienia, że nie interesują go ani odrobinę jej chuderlawe wdzięki. Rozmowę przerwało pukanie do drzwi. Maggie rzuciła się na powitanie Brendzie. Ashley odwróciła się, pozostawiając Jeffa bez odpowiedzi, i pospieszyła za córką. Brenda weszła do środka i uścisnęła Maggie. |
1759 |
Znalazłam się w dosyć trudnej sytuacji. Jeff zaproponował mi pracę gospodyni. Oznaczałoby to, że zamieszkałybyśmy tutaj z Maggie. Z jednej strony to wspaniała okazja. Dobrze płatna praca, przepiękny dom. Nie znam jednak dobrze Jeffa, a mam małe dziecko, za które jestem odpowiedzialna. |
1760 |
Chodź tutaj. W niecałe pięć minut Maggie była wyszykowana do przedszkola. Ashley pocałowała ją na do widzenia i obiecała, że przyjedzie po nią punktualnie o drugiej. Brenda zamachała jej na pożegnanie, uniosła w górę kciuk i wyszła. Ashley została sam na sam z Jeffem. Najwyższy czas podjąć decyzję. |
1761 |
Czyżby pracował do późna w nocy? – zdziwiła się. Sama prawie nie zmrużyła oka, gdyż nie dawała jej spokoju myśl o złożonej propozycji oraz o tym, jak beznadziejnie zareagowała. Ciekawe, z jakiego powodu Jeff czuwał w ciągu długich nocnych godzin? Zapukała w uchylone drzwi, po czym weszła do pokoju. |
1762 |
Aż jej huczało w głowie od natłoku myśli, pytań, które cisnęły jej się na usta. Skąd Jeff o tym wie? Takie badanie nie należało do rutynowych. A więc poddał się specjalnym testom na płodność. Co to miało znaczyć? Że jakaś kobieta usiłowała zajść z nim w ciążę? To znaczy, że kiedyś. |
1763 |
Bardzo lubię Maggie, nie stanowi dla mnie jednak substytutu córki. – Wziął do ręki pióro i zaczął je pilnie oglądać, jakby chciał zyskać na czasie. W końcu odłożył je. – Nie mam zwyczaju zgrywać miłego faceta, dlatego zachowuję się trochę niezręcznie – powiedział. – Pracujesz dla mnie. |
1764 |
Przyszło mi za to zapłacić wysoką cenę. Ashley nie dopytywała się, bo nie chciała wiedzieć, co on takiego zrobił. Przypomniała sobie artykuł w prasie o jego udziale w operacjach specjalnych, pełen niejasnych aluzji i napomknięć o owianych tajemnicą bitwach. Jeff był niebezpiecznym człowiekiem. |
1765 |
Ma wbudowany specjalny czytnik. Ten mechanizm ma własne źródło zasilania, dlatego nie może się rozprogramować w razie przerwy w dopływie prądu. Trzymam tu wszystkie niebezpieczne rzeczy. Ashley chciała zapytać, co znajduje się w sejfie, jednak doszła do wniosku, że woli nie wiedzieć. |
1766 |
Jeff korzystał dotychczas z usług firmy, która raz na dwa tygodnie sprzątała dom oraz prała pościel i ręczniki, ale teraz miał przecież gospodynię. Ashley podchodziła do swojej pracy bardzo poważnie. Meble, z których dotychczas jedynie ścierano kurz, wypolerowane były do połysku. |
1767 |
Kiedy Jeff przynosił jej prace zlecone, wykonywała je szybko i dokładnie – zwracała mu wyliczone rachunki następnego dnia. Jeff miał świadomość tego, jak bardzo starała się trzymać na uboczu, będąc gościem w jego domu. Teraz była wszechobecna. W korytarzu unosił się zapach jej perfum. |
1768 |
Na stole leżały rozłożone książki i notatki. Wyglądało to tak, jakby mieszkała tu rodzina. Rodzina. Raczej obce mu pojęcie. Z racjonalnego punktu widzenia nie miał wątpliwości, że kiedyś był członkiem normalnej rodziny. Jego rodzice mieszkali na przedmieściach, jak wielu przeciętnych ludzi. |
1769 |
A przecież to była jego własna przeszłość. Jednocześnie tak odległa i nierzeczywista, że teraz nie wiedział, jak się zachować, ponieważ przyzwyczaił się do samotności. Zerknął na zegarek. Zbliżała się północ. Maggie już dawno spała, ale Ashley była wciąż na nogach – uczyła się w kuchni. |
1770 |
Podobnie jak duchy z przeszłości, była nieustająco obecna w jego umyśle. W przeciwieństwie do wspomnień o umarłych, myśl o niej napawała go radością. Od lat nie doznawał tego uczucia. Dzięki niej obudziło się w nim pożądanie, przez co czuł, że żyje. Nie wiedział jednak, czy to dobrze czy źle. |
1771 |
Jej ciemne włosy lśniły w świetle lampy. Miała na sobie dżinsy i sweter. Była boso i siedziała na krześle wyprostowana jak struna, podwinąwszy jedną nogę po siebie. Na stole leżało kilka otwartych książek. Zerknęła do jednej z nich, po czym pochyliła się znowu nad rozłożonymi przed nią rachunkami. |
1772 |
Matki zwykle lubią troszczyć się o cały świat. Jeff podszedł do stołu, omijając krzesło obok Ashley. Usiadł naprzeciwko niej, żeby ją lepiej widzieć oraz na tyle daleko, by nie móc jej dotknąć. W głębi duszy zadawał sobie pytanie, czy postępuje słusznie, szukając późną porą jej towarzystwa. |
1773 |
Nie mogła sobie wyobrazić Jeffa w młodości. Nie widziała go ubranego inaczej niż w garnitur. Nawet teraz, pomimo późnej pory, miał na sobie białą koszulę i spodnie od garnituru. Poluzował krawat i podwinął rękawy, nie przyszło mu jednak do głowy, aby przebrać się w coś bardziej swobodnego. |
1774 |
Nienawidziła siebie samej za to, że ogarnia ją słabość na widok jego silnych rąk i nadgarstków. Że odczuwa dziwne sensacje w dole brzucha, gdy studiuje ciemny zarost na jego brodzie. Że jego głos działa na nią hipnotyzująco, a ciemności nocy przywodzą na myśl łóżko ze skotłowaną pościelą. |
1775 |
Wmawiała sobie, że reaguje tak przesadnie, bo odzwyczaiła się od męskiego towarzystwa, ale to chyba nie było dobre wytłumaczenie. Istniała między nimi jakaś chemia, dlatego bliskość tego mężczyzny paraliżowała ją. Zacznij rozmowę, pomyślała, czując, że jej oddech gwałtownie przyspiesza. |
1776 |
Zbyt młodzi. Zaciągnąłem się do wojska na cztery lata. Od pierwszego dnia wiedziałem, że tam jest moje miejsce. Niemal natychmiast zostałem wysłany na misję specjalną. Sądziliśmy z Nicole, że będziemy mogli być razem, kiedy tylko skończy się obóz dla rekrutów, lecz nic z tego nie wyszło. |
1777 |
W końcu doszłam do wniosku, że powinnam ratować samą siebie. Damian wplątał się w jakieś mętne sprawy. Musiałam kierować się dobrem dziecka. Dlatego odeszłam od niego. Miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzi. Zatopiła wzrok w leżących na stole okruszkach ciasteczka i zaczęła się nimi bawić. |
1778 |
Bardzo cię szanuję, Ashley. Wiem, że miałaś ciężkie życie. Zrobię wszystko, aby nie zawieść twojego zaufania. Ashley podniosła oczy i napotkała jego skupiony wzrok. Atmosfera w kuchni naelektryzowała się tak, że Ashley poczuła odrętwienie – nie była w stanie zebrać myśli. Jeff wstał. |
1779 |
Bezwiednie zrobiła to samo. Zaczęły jej drżeć palce. Gdy Jeff obszedł stół, ogarnęła ją niewytłumaczalna pewność, że zamierzają pocałować. Tu, na środku kuchni. Serce jej waliło jak szalone, z trudem łapała oddech. Oczekiwała go w napięciu. Teraz, pomyślała zdesperowana, kiedy znalazł się tuż obok. |
1780 |
Stali pół kroku od siebie. Ashley powstrzymywała się, aby nie wyciągnąć do niego ramion, ponieważ pragnęła ponad wszystko, by Jeff dotknął jej pierwszy. Wiedziała, co się wtedy stanie. Dojdzie do eksplozji. Nie będą wobec siebie subtelni i delikatni, co zupełnie jej nie przeszkadzało. |
1781 |
Gwałtowne pożądanie, które wezbrało w niej gwałtownie, równie szybko opadło, pozostawiając uczucie chłodu i osamotnienia. Czyżby się pomyliła? Czyżby Jeff wcale nie zamierzał jej pocałować? Gotowa była przysiąc, że pragnął pocałunku równie mocno jak i ona. Mimo to oparł się pokusie. |
1782 |
Chciała pobiec za nim i błagać, aby wrócił i rozładował to napięcie. Przecież jest dorosła i samodzielna, niepotrzebne są jej żadne obietnice, nie pragnie z nim związku. Wystarczy jej chwila zapomnienia – nie oczekuje od niego niczego więcej. Osunęła się na krzesło i zamknęła oczy. |
1783 |
Chyba postradałaś zmysły, skoro roją ci się w głowie takie myśli o Jeffie. Czy naprawdę zamierzałaś pójść do łóżka ze swoim chlebodawcą? Zupełnie jej odbiło! Przecież mieszka w domu tego człowieka! Jak mogła się tak zapomnieć? Wzięła głęboki oddech i usiłowała się skupić na notatkach. |
1784 |
Przynajmniej do dzisiaj. Teraz krążyła wokół jego gabinetu, próbując zebrać się na odwagę, by wejść do środka i zadać mu pytanie. W końcu wzięła głęboki oddech i wkroczyła do gabinetu. Było wcześnie rano – zaledwie parę minut po siódmej – ale Jeff zdążył już wziąć prysznic i ubrać się. |
1785 |
Wspaniale, że z nami jedziesz. Ashley wyszła z gabinetu, aby ukryć, jak bardzo jest podniecona. Jeff wybiera się razem z nią na wycieczkę! Spędzą wspólnie cały dzień! Co prawda będą mieli pod opieką cztery urwisy, ale to może bardziej przeszkadzać Maggie niż jej. Przeszedł ją raptem dreszcz radości. |
1786 |
Jeff rzadko żartował, a jego uśmiech był na ogół powściągliwy. Tym razem cała jego twarz aż promieniała. Gdyby śmiał się w ten sposób częściej, wyprodukowałby tyle ciepła, że starczyłoby na roztopienie pokrywy lodowej na biegunie północnym. Panuj nad sobą, napomniała się w duchu. |
1787 |
Była zjawiskowo piękna. Już kilka razy zapragnął jej tak gorąco, że ledwo się pohamował. Coraz trudniej było mu pozostawać obojętnym w jej obecności. Kiedy po raz pierwszy przywiózł Ashley do domu, chciała wiedzieć, kim jest i dlaczego wkroczył w jej życie. Teraz pragnął zadać jej to samo pytanie. |
1788 |
Nie zdążyła się rozpłakać, gdyż jedna z matek pomogła jej wstać i zaczęła zagadywać, pokazując malutką żyrafę. Jeff przyjrzał się grupce dzieci i rodziców. Poruszali się i zachowywali z wdziękiem i naturalną swobodą, które były mu kompletnie obce. Nawet nie próbował ich naśladować. |
1789 |
Od kilku dni nie padało, a wiatr przegonił większość chmur na wschód. Jeff wciągnął w nozdrza zapach drzew i krzewów, próbując zignorować słodki zapach, tak specyficzny dla Ashley. Ashley działała na niego tak, że pragnął jej aż do bólu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien. |
1790 |
Zapewniam cię, że to dużo gorsze. Zmierzali w kierunku tropikalnego lasku, w którym były słonie. Spore grupki dzieci zgromadziły się wokół ogrodzenia, szczebiocząc radośnie. Jeff zatrzymał się, aby policzyć głowy i upewnić się, czy grupa jest w komplecie. Nagle powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. |
1791 |
Chłopiec nadal tulił się do Jeffa, a ten miał wrażenie, że wszystko robi nie tak. Delikatnie dotknął ramienia chłopczyka. Był taki mały i kruchy. Objął ramieniem jego wąskie plecy. Nagle okropnie się zmieszał. Co on, do diabła tutaj robi? Przecież nie ma pojęcia, jak postępować z dziećmi. |
1792 |
Ashley starała się nie myśleć o tym, że Jeff wygląda wspaniale oraz że wspólny posiłek nieodparcie kojarzy jej się ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Przecież ledwo co się poznali. To, że Jeff nalegał, aby jedli wspólnie obiady, było z jego strony jedynie uprzejmością. Zmarszczyła brwi. |
1793 |
Ashley wiedziała, że ciąży nad nim zmora przeszłości, nie miało to jednak dla niej znaczenia. Ważne było to, Jeff nigdy nie zawiódłby kobiety, czy też dziecka, tak jak jej były mąż. Można było na nim polegać. Nie uciekłby z pożyczonymi pieniędzmi, zrzucając odpowiedzialność na żonę. |
1794 |
I walczy ze sobą, dodała w duchu. Pragnęła pójść za nim i porozmawiać, ale coś ją powstrzymywało. Wiedziała, że chociaż można na nim polegać, jest dla niej w pewnym sensie niebezpieczny. W sercu Jeffa nie ma miejsca dla nikogo. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozliczy się z przeszłością. |
1795 |
Owszem, podobali się sobie, ale to wszystko – i całe szczęście, bo ona nie potrafiłaby mu się oprzeć. Oczekiwanie czegokolwiek więcej, byłoby z jej strony lekkomyślnością. Zrobiła z siebie w życiu już nie raz idiotkę, jeżeli chodzi o mężczyzn, i nie zamierzała powtarzać znowu tego błędu. |
1796 |
Ma na imię Ashley. Była dawniej w naszym biurze sprzątaczką, a teraz pracuje w moim domu. Łączą nas wyłącznie stosunki służbowe. To wszystko. Nawet jeżeli pragnął czegoś więcej, nie zamierzał poddawać się słabości. Mogłoby to się skończyć źle dla obojga. Nie potrafił sprostać oczekiwaniom Ashley. |
1797 |
Zatopił w nich nieobecny wzrok, ale wcale do niego nie docierało, że to plany olbrzymiej willi – z rozłożonych na stole papierów uśmiechały się do niego orzechowe oczy. Wciągnął w nozdrza powietrze i poczuł słodki zapach, o którym już wiedział, że zostanie mu w pamięci na całe życie. |
1798 |
Jeżeli tak dalej pójdzie, ludzie zaczną cię podejrzewać, że stałeś się ludzki. Był to stały dowcip Zane'a lecz Jeffowi wcale nie było do śmiechu. Nie miał ochoty odpowiadać na żadne pytania dotyczące Maggie. Szczególnie teraz, kiedy mała dziewczynka zdobywała w błyskawicznym tempie jego sympatię. |
1799 |
Zane pochylił się do przodu i oparł się łokciami o stół. Podobnie jak Jeff, przychodził do biura w garniturze i pod krawatem. W przeciwieństwie do Jeffa, na ogół w ciągu dnia rozluźniał się – zdejmował marynarkę, zawijał mankiety i odpinał kołnierzyk. Postukał palcem w leżący przed nim plan. |
1800 |
Stuprocentowa prawda. To, że w jego życiu pojawiła się Ashley i Maggie, nic nie zmieniało. Zignorował wewnętrzny głos, który napominał go szeptem, że kłamie. Obstawał przy swoim. Wszystko jest po staremu. Nie może sobie pozwolić na to, aby w jego życiu nastąpiła jakakolwiek przemiana. |
1801 |
Wzruszenie ścisnęło jej serce, gdy przypomniała sobie, jak tydzień temu Jeff pocieszał Maggie, której zrobiło się smutno z powodu wielbłądów. Działał instynktownie. Maggie siedziała na jego kolanach, tuląc się do niego. Była pełna zaufania i taka malutka, że doprawdy nie sposób było jej się oprzeć. |
1802 |
Damiana mała zupełnie nie obchodziła. Uważał ją jedynie za kolejne obciążenie finansowe. Jeff wziął ze stołu reklamówkę i poszedł do bawialni. Z pokoju dochodziły przytłumione odgłosy nadawanej w południe kreskówki. Ashley poszła za nim, gdyż chciała zobaczyć, jak zareaguje mała. |
1803 |
Wzięła plastikową torebkę i z namaszczeniem postawiła ją na stoliku. Sięgnęła po prezent, odwinęła delikatnie bibułkę i wyjęła książkę z opakowania. Tyle że to nie była zwykła książka. W ozdobnym pudełeczku o dziwnym kształcie znajdował się zbiór bajek oraz pluszowy, różowy kotek. |
1804 |
Zaczynała go przez to lubić bardziej niż powinna. Jego zachowanie w połączeniu z seksownym wyglądem, bez względu na to czy nosił dżinsy czy garnitur, powodowały, że była bliska szaleństwa. A co gorsze – całkowicie bezbronna. Nie było w jej życiu miejsca dla Jeffa. Za bardzo się różnili. |
1805 |
W domu panowała cisza. Zajrzała na wszelki wypadek do córki – Maggie spała słodko w swoim łóżeczku, tuląc w ramionach nowego pluszowego kotka. Ashley powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku i że powinna położyć się spać, lecz coś podszepnęło jej, by wziąć szlafrok i pójść na dół. |
1806 |
Przechodząc przez salon, spostrzegła koło okna jakiś cień. Zamarła. Serce skoczyło jej do gardła, ale po chwili strach ją opuścił. To był Jeff. Stał zapatrzony w ciemność, jakby studiował noc albo jakby kontemplował przeszłość, której Ashley nie potrafiła sobie wyobrazić. Miał na sobie tylko dżinsy. |
1807 |
Na widok czekolady, owszem. Wystarczyło, że poczuła jej zapach, a zaraz ciekła jej ślinka. Po raz pierwszy jednak przydarzyło jej się to w takiej sytuacji. Czuła nieodpartą ochotę, aby podejść do niego i go dotknąć. Pogłaskać jego gołą skórę, przywrzeć ustami do jego ramienia i poczuć jego smak. |
1808 |
Budzę się przez to co noc i mija przeważnie trochę czasu, zanim znowu uda mi się zasnąć. Ashley przypuszczała, że jego sen w niczym nie przypomina jej snów, w których na przykład okazuje się, że nie stawiła się na egzamin dyplomowy albo że powinna odebrać córkę, ale zapomniała adres przedszkola. |
1809 |
Powinna była odwrócić się i uciec gdzie pieprz rośnie. Albo przynajmniej do swojej sypialni. Ale czy w drzwiach jest zamek? Czy będzie tam bezpieczna? Szkopuł w tym, że wcale nie chciała czuć się bezpiecznie. Długo tłumione pożądanie obudziło się w niej, tak gwałtownie, że zrobiło jej się aż słabo. |
1810 |
Jeff oplótł ją silnymi ramionami i przyciągnął do siebie zdecydowanym ruchem. Ashley ledwie zdążyła poczuć przy sobie twarde jak stal ciało, a już jego wiedzione pożądaniem wargi odnalazły jej usta, pozbawiając ją kompletnie własnej woli. Jeff nie dociekał, nie pytał ani się nie wahał. |
1811 |
Po prostu przywarł ustami do jej warg, jakby w tym momencie ważyły się jego losy, jakby to była kwestia życia i śmierci. Jego gwałtowność powinna ją przestraszyć, pomyślała mgliście, ale pragnęła go równie gorąco. Zabrakło jej powietrza w płucach i teraz on stanowił jej jedyne źródło życia. |
1812 |
Nie pierwszym w jej życiu – czego dowodem było dziecko. Jednakże nikt nigdy nie całował jej w taki sposób. Jeff nie przestawał całować jej warg. Był gwałtowny i napastliwy, do niczego jednak jej nie zmuszał, wzbudzając w niej czułość, drzemiącą kobiecość, wywołując w niej falę dreszczy. |
1813 |
Zabrakło jej tchu. Gdyby miała w płucach dosyć powietrza albo czuła się na siłach, krzyknęłaby na całe gardło. Jeff zachowywał się jak stuprocentowy mężczyzna, całkowicie świadom swojej męskości. Głaskał ją, odkrywał powoli jej ciało. Panował nad każdym gestem, co działało na nią kojąco. |
1814 |
Nie czuła najmniejszego powodu do skrępowania. Wiedziała, że Jeff nie pozwoli jej na fałszywy krok. Pozbawiona strachu, reagowała na niego coraz silniej. Wspięła się na palce, żeby lepiej się do niego dopasować. Chłonęła chciwie jego mocne ciało. Jego szerokie dłonie głaskały jej plecy. |
1815 |
Wygięła się w łuk pod wpływem jego dotyku. Miała na sobie bawełnianą koszulę nocną i flanelowy szlafrok. Pod nimi bawełniane majteczki. Raptem wszystkie te warstwy wydały jej się zbędne. Pragnęła czuć jego palce na gołej skórze. Ujął w dłonie jej twarz i odsunął ją delikatnie od siebie. |
1816 |
Nie odpowiedział jej, tylko przywarł ustami do jej warg i przyciągnął mocno do siebie. Całowali się namiętnie, zatracając się w pocałunku. Być może później Ashley dojdzie do wniosku, że oszalała. I jeżeli okaże się, że przekroczyli granicę, za którą wszystko się zmienia, będzie tego żałowała. |
1817 |
Ale nie dzisiejszej nocy. Dążyła instynktownie do spełnienia, pragnąc Jeffa co najmniej tak samo gorąco jak on jej. Pożądanie powodowało, że nie był w stanie jej się oprzeć. Jego ciało obiecywało tak wiele... Przesunął nieco głowę w bok i zaczął całować je policzek, a potem brodę. |
1818 |
Uprzytomniła sobie, że jest za chuda, i to prawie o dziesięć kilo. Jeffowi, zdaje się, to nie przeszkadzało. Przyklęknął i zdecydowanym ruchem podwinął szlafrok i koszulę nocną w górę, aż do pasa. Dotknął jej rąk, sugerując, by przytrzymała poły. Szarpnął majteczki i ściągnął je w dół. |
1819 |
Kąsał czule jej delikatną skórę na brzuchu, zatrzymując się na moment przy pępku. Ashley miała nogi jak z waty. Z trudem utrzymywała się w pozycji pionowej. Jeff podążał wciąż niżej i niżej, aż dotarł do najbardziej skrytego miejsca. Rozsunął delikatnie fałdy skóry chroniące jej kobiecość. |
1820 |
Ashley zagryzła wargi, żeby nie krzyknąć. W jej głowie pobrzmiewał echem krzyk rozkoszy. Miała wrażenie, że Jeff zna ją lepiej niż ona siebie samą. Myśl ta przemknęła jej leniwie przez głowę. Ledwie mogła ustać na nogach, a Jeff całował ją i całował. Uniósł ją leciutko w górę, by rozchyliła nogi. |
1821 |
Raptem zachwiała się i o mały włos by upadła. Objęły ją w mocnym uścisku jego ramiona. Jeff uśmiechnął się do niej i pomógł jej usiąść na dywanie. Zsunął delikatnym ruchem szlafrok z jej ramion i ściągnął przez głowę nocną koszulę. Ashley była teraz naga, ale wcale jej to nie przeszkadzało. |
1822 |
Oczekiwała go z zapartym tchem. Zesztywniała, gdy w końcu pochylił się nisko i złożył jej najbardziej intymny z wszystkich pocałunków. Krzyknęła jego imię, podciągnęła w górę kolana i zaparła się piętami o podłogę. Ujął jej biodra w dłonie. Jego oddech był gorący, jego język natarczywy. |
1823 |
Raczej poczuła, niż faktycznie usłyszała tłumiony śmiech. Jeff nie przerywał. Świat zawirował, wymykając jej się spod kontroli. Niespodziewanie jej ciałem wstrząsnęła fala rozkoszy. Porwała ją, unosząc gdzieś daleko, dostarczając cudownych odczuć, jakich nigdy jeszcze nie przeżyła. |
1824 |
Przytulił się do niej i poczuła, że wciąż płonie w nim ogień. Był równie zgłodniały jak ona jeszcze przed chwilą. Mimo to poświęcił wiele czasu, aby najpierw zaspokoić ją. Wprost nie do wiary, że ten mężczyzna żyje jak pustelnik i do tego zrywa go w nocy koszmar, w którym przestaje być człowiekiem. |
1825 |
Na jego twarz padał cień, tak że nie widać było oczu. Mimo to Ashley nie bała się. Nawet wtedy, gdy poczuła napierający na nią nabrzmiały członek. Wsunęła dłoń między ich ciała, aby nakierować go we właściwe miejsce. Jednym łagodnym pchnięciem wypełnił ją całkowicie. Zaparło jej dech. |
1826 |
Wsparł się na dłoniach i zajrzał jej głęboko w oczy. Ashley wytrzymała dzielnie jego wzrok. Nie odwróciła oczu nawet wtedy, kiedy wszedł w nią znowu, a potem wchodził raz po raz. Jej ciało zaczęło reagować ponownie, naprężając się z rozkoszy. Jeff wiedział, że nie jest w stanie zwlekać zbyt długo. |
1827 |
Zaczynał tracić nad sobą kontrolę, ale nie dlatego, że od dawna nie miał kobiety. Jego legendarna wręcz umiejętność panowania nad sobą stopniała pod wpływem wpatrzonych w niego oczu oraz wilgotnego wnętrza, pulsującego rozkoszą. Poczuł, że szczupłym ciałem Ashley wstrząsnął pierwszy dreszcz. |
1828 |
Uczepiła się jego ramion, odchyliła głowę do tyłu, wygięła się w łuk, dysząc ciężko i, jakby posłuszna jego niemym prośbom, podążała w ślad za nim ku spełnieniu. Jeff powtarzał sobie w duchu, że powinien się trochę powstrzymać. Ze to lepiej dla niej. W pewnym momencie nie był w stanie dłużej czekać. |
1829 |
Jego ruchy stały się coraz gwałtowniejsze – chwycił ją za biodra, przyciągnął bliżej do siebie, wchodząc w nią tak głęboko, że aż się wychylił do tyłu. I wtedy osiągnął punkt, z którego nie było już dla niego odwrotu. Jednym gwałtownym pchnięciem posiadł ją, aż krzyknęli jednocześnie z rozkoszy. |
1830 |
Chodź tu, proszę, chcę cię przytulić. Odwróciła się do niego. Światło padające przez uchylone zasłony oświetlało jej ciało. Miała zaskakująco pełne piersi, zważywszy jej filigranową budowę. Jej sutki były wyraźnie nabrzmiałe. Kiedy się poruszyła, piersi jej nieznacznie zafalowały. |
1831 |
Należała do kobiet, które miały ochotę na seks raz na parę dni. Przy Jeffie sama sobie wydała się nienasycona. Gdy wypełnił ją, zacisnęła się instynktownie wokół niego. Odchyliła głowę do tyłu, by złapać oddech. Zapragnęła szaleńczo, by zatopił się w niej coraz głębiej i głębiej. |
1832 |
Unosiła się w górę i opadała w takim tempie, że obawiała się, czy jej ruchy nie są zbyt szybkie, dopóki nie poczuła, że to jego dłonie nadają rytm jej biodrom, kontrolując przy tym każdy ruch tak, aby się z niej przypadkiem nie wyślizgnął. Przy każdym pchnięciu zaciskała się wokół niego. |
1833 |
Raptem zaczęła zataczać biodrami kółka, czując coraz większe napięcie i pożądanie doprowadzające ją niemal do szaleństwa. Trawiona nim, zatraciła się kompletnie – aż zadrżała, gdy ogarnęła ją błogość. W momencie szczytowania poczuła, że Jeff zesztywniał, a z jego piersi wydobył się okrzyk. |
1834 |
Nie potrafił sobie przypomnieć. W każdym razie jeszcze na długo, zanim rozstał się z Nicole. Bo kiedy ich małżeństwo zaczęło się rozpadać, ich kontakt stał się czysto fizyczny. Traktował seks wyłącznie jako rozładowanie cielesnych potrzeb. Tym razem jednak było to coś zupełnie innego. |
1835 |
Nie chciał, aby przyśnił mu się dwukrotnie jednej nocy. Zwłaszcza że Ashley spała tak błogo obok niego. Wydawało jej się, że go rozumie, ale w gruncie rzeczy nie miała pojęcia o jego prawdziwej naturze. Zamiast spać, tulił ją do siebie, starając się nie myśleć o tym, że znowu jej pragnie. |
1836 |
Kiedy spotkali się w kuchni, przywitała go i nalała mu kawy, jak gdyby nigdy nic, aby broń Boże nie wzbudzić w córce żadnych podejrzeń. Smarowała kanapkę masłem orzechowym, usiłując dostrzec w ubranym jak spod igły, konserwatywnym mężczyźnie faceta, który minionej nocy obcałował całe jej ciało. |
1837 |
Sięgnęła po słoik z dżemem. Choć ostatniej nocy było im ze sobą cudownie, uznała, że powinno się skończyć na tym jednym razie. Jeff nie należał do mężczyzn, którzy związaliby się z kobietą jej pokroju, ona natomiast nie miała najmniejszej ochoty na przelotny związek, jedynie dla seksu. |
1838 |
Nie kochała Jeffa, nie chciała go kochać. Na wszelki wypadek postanowiła trzymać się od niego z daleka. Przy najbliższej sposobności powie mu, co postanowiła w tej kwestii. Skończyła szykować kanapkę dla córki i włożyła ją do małego, plastikowego pudełeczka z wizerunkiem kotka na przykrywce. |
1839 |
Do tej pory nawet przez moment nie przyszło jej do głowy, że jeszcze komuś grozi niebezpieczeństwo. Przyglądała się wysokiemu, groźnemu facetowi oraz ufnej małej dziewczynce, świadoma, że Maggie już dawno oddała mu swoje serce. Przywiązała się do Jeffa, widząc w nim ojca, którego nigdy nie miała. |
1840 |
Wiązała z jego osobą marzenia i oczekiwania, a Ashley nie umiała jej ostrzec, że powinna zachować ostrożność. Poczuła w piersi dotkliwy ból. Pragnęła chronić córkę, ale nie wiedziała jak. Może lepiej się stąd wyprowadzić? Może... Jeff szepnął coś Maggie na ucho, mała roześmiała się. |
1841 |
Ashley zrozumiała, że jest za późno, aby zerwać kontakty z Jeffem. Gdyby pozbawiła córeczkę jego towarzystwa, zanim wyprowadzą się od niego, byłoby to z jej strony okrucieństwem. Uznała, że najlepiej będzie pozwolić malej cieszyć się towarzystwem Jeffa, dopóki mieszkają u niego w domu. |
1842 |
Co za ironia losu! Bez zmrużenia oka stawał twarzą w twarz z niezliczonymi terrorystami, wrogimi żołnierzami i zadaniami grożącymi śmiercią, a teraz nerwy odmawiały mu posłuszeństwa w obliczu kobiety. Trudno powiedzieć, że nie panował nad nerwami. Po prostu Ashley napawała go trochę przerażeniem. |
1843 |
Może nie zorientowała się, co oznacza jego sen? Może sens dręczącego go koszmaru dotrze do niej dopiero po jakimś czasie? Wolał o tym nie myśleć. Nie chciał widzieć jej twarzy zmienionej obrzydzeniem, czy też strachem. Nie chciał, aby wzdrygała się na jego widok, gdy tylko zjawi się w pokoju. |
1844 |
Wystukiwał dane na klawiaturze, ale myślami nadal był przy Ashley. Myślał o tym jak wygląda, jaka jest gładka i jak smakuje. Wciąż brzmiały mu w uszach jej westchnienia. Wspominał, jak przywarła do niego, zatracając się w momencie spełnienia. Nie żałował ani przez chwilę, że się z nią kochał. |
1845 |
Jeff wkroczył do sali konferencyjnej. Zane podążył w jego ślady. Jack Delaney, były agent służb specjalnych oraz ekspert w sprawach broni, skinął głową na widok swoich szefów. Czterech kandydatów usiadło za stołem konferencyjnym, naprzeciwko mównicy. Jeff przyjrzał się im uważnie. |
1846 |
Miała długie, rude włosy oraz ponętne ciało. Przemknęło mu przez myśl pytanie, co skłoniło dziewczynę o tak fantastycznej aparycji do zainteresowania się tego typu zawodem? Po chwili przestał sobie tym zaprzątać głowę. W końcu nie wygląd się liczy, lecz jej umiejętności. Zerknął na trzech mężczyzn. |
1847 |
Jeff zajął miejsce. Zmierzył wzrokiem po kolei całą czwórkę, próbując ich ocenić. Potrzebowali jedynie dwóch ludzi, a na podjęcie decyzji mieli co najmniej miesiąc. Zarówno on, jak i Zane byli bardzo drobiazgowi jeżeli chodzi o współpracowników. W końcu cały zespół narażał swoje życie. |
1848 |
Zanim zostaniecie przyjęci do zespołu, postaramy się odkryć wszystkie wasze słabości, wady oraz rozgryźć, co wywołuje u was gęsią skórkę, ponieważ zatrudniający nas klienci stawiają wobec nas najwyższe wymagania. Czy wyrażam się jasno? Przerwał na chwilę, by upewnić się, że go słuchają z uwagą. |
1849 |
Okazało się, że dopisało nam cholerne szczęście. Udało się unieszkodliwić towarzystwo celnym strzałem z odległości stu jardów. Ilu z was poradziłoby sobie w podobnej sytuacji, nie tracąc zimnej krwi? Wiedząc, że to jedyna szansa i że nie ma się prawa spudłować? Nie czekał na odpowiedź. |
1850 |
Powiem wam, że dla nas to tylko lepiej. Ukazanie się w prasie jakiejś wzmianki to raczej wyjątek potwierdzający regułę. Jeśli zależy wam na rozgłosie, sławie albo chcecie się trochę rozerwać, przyznajcie się do tego otwarcie. Tym razem przerwał na dłużej. Kobieta uśmiechnęła się szeroko. |
1851 |
Odwrócił się na pięcie i wyszedł z sali konferencyjnej. Zane miał przemówić zaraz po nim, ale Jeff słyszał jego tyradę dobre kilkadziesiąt razy. Zresztą, zbytnio pochłaniały go własne myśli, by mógł się skupić nad tym, co ma do powiedzenia jego wspólnik. Powiedział kandydatom prawdę. |
1852 |
Człowiek mniej się boi, gdy nie ma nic do stracenia. Żył zgodnie z tą dewizą od lat, dzięki czemu zachowywał ostrość spojrzenia. Co będzie, jeżeli sytuacja ta ulegnie zmianie? Nie mógł przestać myśleć o Ashley. Dręczyła go, niczym natrętny duch, który postanowił zdobyć jego duszę. |
1853 |
Wiedziała, że Jeff nie chce wiązać się z żadną kobietą. Zdawała sobie również sprawę, że to nierozsądne wdawać się w romans, choćby przelotny, z szefem. Mimo to miała wrażenie, że idąc, unosi się lekko nad ziemią. Świat wydawał jej się bardziej kolorowy i nic nie mogło zepsuć jej dobrego humoru. |
1854 |
Kreśliła imię Jeffa na papierze, zamiast robić notatki. Podeszła do lodówki, by wyjąć kurczaka, którego chciała upiec na obiad. Choć bardzo pragnęła kochać się znowu z Jeffem, wiedziała, że ich związek nie ma żadnej przyszłości. Pragnęła stworzyć sobie i córce bezpieczną przystań. |
1855 |
Nie chciała przez to powiedzieć, że kocha Jeffa. Po prostu go bardzo lubiła i uważała za namiętnego mężczyznę, a to zupełnie co innego niż miłość. Jeff nie był właściwym mężczyzną, nie powinni się więcej kochać, nawet gdyby nalegał. Powinna mu o tym powiedzieć, gdy tylko zjawi się w domu. |
1856 |
Było już po jedenastej, gdy zajechał do garażu i wyłączył silnik. Sytuacja miała się gorzej, niż przypuszczał. Nie tylko nie miał odwagi stanąć z Ashley twarzą w twarz, ale myślał o niej bez przerwy, kiedy był w biurze. Pomimo wielu długich godzin spędzonych w pracy prawie nic nie zrobił. |
1857 |
Okazało się, że Ashley zostawiła kilka palących się lamp. Zmierzając do kuchni, usiłował przypomnieć sobie, czy zdarzyło mu się kiedykolwiek wrócić do domu przed zmrokiem. Na stole w kuchni znalazł kartkę, na której kobylastymi, niezdarnymi literami napisane było kredkami "Wujek Jeff'. |
1858 |
Ciekawe, czy Ashley też. Jego dom nie wydawał się już taki pusty i bezosobowy. Wmawiał sobie, że to bez znaczenia. Że nie powinien zwracać na to uwagi, ale sprawiało mu to wyraźnie przyjemność. Skierował się w stronę schodów, omijając stojący na stole deser. Musi wziąć się w garść. |
1859 |
Jeff milczał. Odstawił dyplomatkę, gorączkowo próbując przywołać któreś ze swoich solennych postanowień. Poczuł, że krew zaczyna krążyć w nim żywiej, że jest mu wszystko jedno, że pragnie spędzić resztę życia, patrząc na jej smukłą sylwetkę, rozpamiętując cudowne chwile spędzone z nią w łóżku. |
1860 |
W jej orzechowych oczach skrzyły się iskierki radości. – Romansowanie z chlebodawcą to nie tylko szaleństwo, ale również potencjalne niebezpieczeństwo. Każde z nas ma w życiu własne cele, których nie da się pogodzić, prawda? Jeff zapragnął nagle usłyszeć wszelkie szczegóły na temat jej celów. |
1861 |
Rozbraja mnie cierpliwość, jaką okazujesz Maggie, nie mówiąc już o tym, że jesteś świetny w łóżku. Pobudza to zbytnio moją wyobraźnię. Być może jestem osobą bez charakteru. Zamierzałam grzecznie wślizgnąć się do własnego łóżka i nawet się nie spostrzegłam, jak znalazłam się tutaj. |
1862 |
Oszukiwał samego siebie sądząc, że mieszkając z nią pod jednym dachem, potrafi się jej oprzeć. Polizał jej dolną wargę. Rozchyliła usta, ale nie od razu wślizgnął się do środka, tylko muskał językiem jej wargi, aż zaczęła drżeć. Dopiero wtedy wsunął język głębiej, smakując jej usta. |
1863 |
Miała włosy w nieładzie. Ciemne loki wiły się niesfornie wokół jej twarzy, stercząc we wszystkich kierunkach, niczym aureola. Jej skóra była nieco zaróżowiona, z pościeli zaś unosił się zapach miłosnej nocy. Ta nagła potrzeba rozmowy, w jego odczuciu nie zaburzała w żaden sposób nastroju. |
1864 |
Dopiero teraz zrozumiał, że w ogóle nie powinien się z nią żenić. A skoro już to zrobił, nie powinien wstąpić do służb specjalnych. Ogromnie go to zmieniło, i to błyskawicznie, przez co ich małżeństwo nie miało żadnych szans powodzenia. Od rozstania się z Nicole kobiety przestały dla niego istnieć. |
1865 |
Że uważam cię za nietuzinkowego mężczyznę. To tylko złudzenia, pomyślał natychmiast. Chciał jej wytłumaczyć, że nie może zapewnić jej żadnego wsparcia, że nie może się czuć przy nim bezpieczna, a cała ta sytuacja jest ryzykowna dla nich obojga. Nie potrafił jednak znaleźć odpowiednich słów. |
1866 |
Dopóki nie nadejdzie pora, by odejść, dodała w duchu. Jeff odczytał jednak jej myśli. Wiedział, że Ashley ma rację. Mogli udawać parę kochanków, zachowywać się jak inni. Oboje jednak znali prawdę. Ashley i tak od niego odejdzie, gdyż on nie potrafi dać jej tego, czego pragnie i na co zasługuje. |
1867 |
Dlatego lepiej będzie, jeśli każdego ranka będę wracała do siebie, zanim się mała obudzi. Ashley zamierzała spędzać z nim noce. W każdym razie przebywać z nim w jednym łóżku długie godziny. Nie tylko, by się kochać, ale leżeć w jego objęciach, dotykać go i spać razem. Ogarnęło go podniecenie. |
1868 |
Zamrugała, próbując powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Była bardzo wzruszona, co nie mogło dziwić. Od dwunastego roku życia musiała sobie radzić sama. Najpierw musiała pogodzić ze śmiercią siostry i matki, a następnie utrzymywać się na powierzchni w kolejnych rodzinach zastępczych. |
1869 |
Została samotną matką, borykając się z życiem. Przez ostatnie trzynaście lat stawiała dzielnie czoło kolejnym wyzwaniom. Po raz pierwszy od czasu, gdy została sama, miała szansę trochę odetchnąć, nabrać sił. Dzięki pracy u Jeffa oraz pracom zleconym udało jej się oszczędzić trochę pieniędzy. |
1870 |
Maggie była zdrowa jak rydz i bardzo szczęśliwa, a obie miały dach nad głową. Wszystko to dzięki Jeffowi. Ashley zerknęła na niego kątem oka. Ubrał się do kościoła w przepiękny, granatowy garnitur, choć jeszcze tego samego ranka, tuż po szóstej, w dżinsach i sportowej bluzie chował w ogrodzie jajka. |
1871 |
Wczorajszego wieczoru pomógł Ashley przygotować te słodkie niespodzianki. Napełnili plastikowe skorupki czekoladowymi smakołykami oraz ozdobili je odblaskowymi naklejkami w jaskrawych kolorach, a do jednego z nich włożyli malutki pierścionek. Jeff zaczynał się coraz bardziej przywiązywać do Maggie. |
1872 |
Jeff zajmował się małą przez dwa wieczory w tygodniu, gdyż Ashley musiała przygotowywać się do ostatniej sesji egzaminacyjnej. Zawsze interesował się, jak spędziły dzień, i słuchał ich wynurzeń z taką uwagą, jakby od tego zależał pokój na świecie. A może było mu to potrzebne dla własnego spokoju. |
1873 |
Schylił się i wziął małą na ręce. Ashley poczuła ucisk w sercu. Zarówno ona, jak i jej córka znalazły się w tarapatach. Jeff nie budził w nich już obawy – zresztą, zdaje się, że Maggie nigdy się go nie bała. Jakim cudem Ashley miałaby mu się oprzeć? Jeff skierował się ku tylnym drzwiom. |
1874 |
Miał fantastyczne podejście do jej córki. Wielka szkoda, że sam nie miał dzieci. Byłby wymarzonym ojcem. Nicole się myliła, zarzucając mu, że nie jest ludzki. Jeff Ritter był wspaniałym mężczyzną – nie pozbawionym wad i słabości, jak każdy człowiek, ale z pewnością przyzwoitym. Weszła do kuchni. |
1875 |
Miała na sobie kremową sukienkę z długimi rękawami. Wiotki materiał podkreślał jej zgrabne kształty, opadając elegancko do łydek. Głowę zdobił wąski pasek materiału ozdobionego koronką, który mógł uchodzić za kapelusz jedynie przy bujnej fantazji. Wyglądała przepięknie i szykownie. |
1876 |
Widać było, że im się świetnie powodzi – po eleganckich meblach oraz dziełach sztuki zdobiących pomieszczenia. Ashley podziwiała gustowny wystrój wnętrz, gdy tymczasem Jeff liczył drzwi i planował drogę ewentualnej ucieczki. Wiedział, że nie ma ku temu powodu, ale weszło mu to w krew. |
1877 |
Jeff odwrócił się i zobaczył Ashley w towarzystwie Amee. Spostrzegł, że Zane przygląda się z zainteresowaniem obu kobietom. Ogarnęła go fala gorąca. Dopiero po chwili zorientował się, że to zazdrość. Zwariowałem, czy co? Jestem zazdrosny o Zane'a? Przecież Ashley w ogóle nie zwraca na niego uwagi. |
1878 |
W pierwszym odruchu zamierzał zmienić temat. Za żadne skarby nie chciał, aby Ashley poznała jego świat, bo z pewnością by się przeraziła. Z drugiej strony, może to wcale nie byłoby takie złe. Zerwałaby pewnie z nim natychmiast, zanim popełniłby wobec niej jakieś głupstwo, czy też ją zranił. |
1879 |
Moglibyśmy go zapytać, dlaczego bankomaty wysiadają regularnie w piątek o piątej. Spojrzała na domek myśliwski i dopiero teraz spostrzegła, że jest o wiele bardziej elegancki, niż się spodziewała. Uprzytomniła sobie, że Jeff ubrany jest w nieskazitelnie skrojony garnitur. Poczuła się nieswojo. |
1880 |
Ashley rozluźniła się nieco. – Dlaczego włożyłeś garnitur? – zapytała. – Powiedziałeś mi, że powinnam się ubrać swobodnie. Nalegał wręcz, by włożyła dżinsy, bluzę oraz wygodne buty albo adidasy. Po tej stronie gór niebo było może o wiele bardziej przejrzyste, ale temperatura niewiele wyższa. |
1881 |
Pocałował ją przelotnie, wypuścił z objęć i podniósł z ziemi walizkę i torbę. Ashley poszła za nim do domku myśliwskiego. Znaleźli się w olbrzymim pomieszczeniu, wznoszącym się w górę na wysokość trzech pięter. Przed kominkiem, na przeciwległej ścianie, mógł zebrać się na obradach cały komitet. |
1882 |
Był piątek po południu, Ashley spodziewała się więc sporej ilości ludzi. Dostrzegła jednak tylko jednego gościa. Jeff mówił, że wynajęli cały teren, chociaż na liście uczestników figurowało niecałe dwadzieścia pięć osób. Ashley nie potrafiła sobie wyobrazić, ile kosztuje taki trzydniowy kurs. |
1883 |
Ale jeśli zdobyte informacje mają zapewnić klientom bezpieczeństwo i uratować im życie, czy warto dyskutować o cenie? Znajdowała się w świecie Jeffa i zamierzała przyjrzeć mu się z bliska, a potem zdecydować, co o tym myśli. Jeff zatrzymał się tuż przed recepcją i odwrócił do niej. |
1884 |
Podszedł do recepcji, żeby ich zarejestrować, co przyprawiło Ashley o mocniejsze bicie serca. Zalała ją fala czułości. Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej w obecności Jeffa. Wiedziała, co to znaczy i czym jej to grozi. Zwłaszcza że nie potrafiła rozpoznać, co Jeff do niej czuje. |
1885 |
Ze dwa tuziny ludzi stało na środku, rozmawiając w małych grupkach. Wśród zebranych były się tylko dwie kobiety, i to starsze od Ashley o co najmniej dziesięć lat. Na wszystkich identyfikatorach widniały jedynie imiona. Żadnych innych informacji o tym, kto jest kim i skąd pochodzi. |
1886 |
Nosił na małym palcu imponujący sygnet z diamentem – Ashley jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiego cudeńka. Materiał, z którego uszyty miał garnitur, wydawał się bardziej miękki niż jej flanelowa piżama. Ashley mogła przysiąc, że widziała jego zdjęcie w lokalnej gazecie, w dziale finansów. |
1887 |
Chcemy jedynie uczulić państwa na ewentualne niebezpieczeństwo i uświadomić, jak można mu zapobiec. Znając swoje potrzeby, będziecie państwo mogli wynająć odpowiednich ludzi. Pierwszy wykład będzie dotyczył ogólnego poczucia bezpieczeństwa. Jakie niebezpieczeństwa są realne, a jakie nie. |
1888 |
Nieco później, jeszcze dzisiejszego popołudnia, udamy się na pierwsze ćwiczenia z bronią. Odbędą się one na strzelnicy, w terenie. Nauczymy was posługiwać się wszystkimi typami broni, począwszy od pistoletu aż po karabin maszynowy. W sobotę rano skupimy się głównie na groźbie ataku terrorystycznego. |
1889 |
Kto może go zorganizować, gdzie, jak i kiedy. Podamy państwu również informacje na temat bomb oraz pułapek minowych. Na sobotę po południu zaplanowaliśmy lekcję jazdy samochodem ze stosowaniem uników. W niedzielę każdy z państwa weźmie udział w trzech różnych upozorowanych terrorystycznych akcjach. |
1890 |
Myślała wciąż o spędzonych z nim chwilach, o tym, jak się śmiali, rozmawiali, kochali do późna w nocy. Trudno jej było uwierzyć, że przemawiający w tej sali mężczyzna to ten sam człowiek. Wykorzystała szansę i zjawiła się tu poznać z bliska jego świat. Za późno już było, żeby się wycofać. |
1891 |
Nie dajcie się też państwo nabrać na haczyk, jakim jest nienaganny wystrój otoczenia. Mówił dalej, ale Ashley nie mogła się skupić na jego słowach, gdyż zbytnio fascynował ją jego wygląd. Ogarnęła wzrokiem mundur polowy, czapeczkę wojskową w stylu baseballowym oraz przytroczoną do paska broń. |
1892 |
Zane roześmiał się i odszedł, ale Ashley wcale nie było do śmiechu. Jej uwagę przyciągnął Jeff, którego ludzie zasypywali pytaniami. Po raz pierwszy dotarło do niej, jaki on naprawdę jest. Miał duszę wojownika. Przypomniała sobie to, co o nim powiedziała Nicole: nie jest już człowiekiem. |
1893 |
Ilu zawracałoby sobie głowę takimi rzeczami jak szukanie jajek na Wielkanoc, czy też pamiętało o tym, aby pochwalić jej nowy kapelusz? Tak, Jeff miał duszę wojownika, a ona go kochała. Ashley przymknęła oczy, gdyż poczuła pod powiekami piekące łzy. Nie chciała się rozpłakać, ale poniosły ją emocje. |
1894 |
Marzyła, aby Jeff był normalnym człowiekiem, pracującym w banku, czy też w fabryce. Nie chciała mieć do czynienia z kimś, kto usiłuje uporządkować świat, zwłaszcza że na ogół wchodziły tu w grę sprawy, które liczyły się bardziej niż człowiek. Pragnęła, aby Jeff potrafił odwzajemnić jej miłość. |
1895 |
Jeśli przeżyje ten punkt programu, czeka ją następny, w ramach którego wpadnie w pułapkę, weźmie udział w strzelaninie oraz doświadczy na własnej skórze eksplozji. Podróż w roli pasażera wydawała jej się wystarczająco wstrząsająca. Nadeszła jej kolej. Rozumiała, jaki jest cel tego ćwiczenia. |
1896 |
Ashley skinęła głową. Wzięła głęboki oddech, próbując się nieco rozluźnić, ale nic z tego. Wytarła spocone dłonie o dżinsy, powtarzając sobie w duchu, że to tylko upozorowana sytuacja i że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Wiedziała jednak, że nie można go wykluczyć do końca. |
1897 |
Kiedy zapięto już dokładnie wszystkie klamerki, zapaliła silnik i wjechała na trasę. W czasie ćwiczenia uczestnicy kursu mieli się przekonać na własnej skórze, na czym polega jazda samochodem ze stosowaniem uników. Obejrzeli film na ten temat i przyglądali się pokazowi instruktorów. |
1898 |
Wychodząc z zakrętu, dodała gazu. Ćwiczenie wykonywało się na czas, ale traciło się punkty za wypadnięcie z trasy. Na drodze znajdowały się po kolei trzy esowate zakręty, a potem długi prosty odcinek, który błyszczał z daleka od oleistej substancji. Powinna przejechać, unikając wpadnięcia w poślizg. |
1899 |
Trzymała kierownicę niemal jednym palcem, aby nie zmienić kierunku jazdy. Samochód przez pierwsze dziesięć metrów jechał prosto, potem jednak zaczął ześlizgiwać się na bok. Ashley widziała, że inni kierowcy mocowali się z samochodem, aby nie wypaść z trasy. Ona zaś zjechała z zimną krwią na pobocze. |
1900 |
Na prawo od niej coś wybuchło, ale zignorowała i to. Po chwili po jej prawej stronie pojawił się znowu jakiś samochód. Wykonała gwałtowny zwrot, uderzając w intruza, po czym popędziła jak szalona w stronę mety. Kiedy się zatrzymała, serce waliło jej jak młotem. Udało jej się! Ukończyła trasę. |
1901 |
Ashley pomyślała w pierwszej chwili, że to kolejny podstęp ludzi Jeffa. Kiedy otworzyła jednak oczy, zorientowała się, że jest w sypialni Jeffa, w jego ogromnym domu w Queen Annę Hill. A więc nie było to żadne ćwiczenie. Zamrugała, usiłując dostrzec coś w ciemności i zorientować się, co się stało. |
1902 |
Rozległ się znowu krzyk, ale nie od strony korytarza. Przeraźliwy okrzyk boleści wyrwał się z piersi mężczyzny leżącego obok niej. Ashley odwróciła się do Jeffa. Zerknęła na zegarek i zobaczyła, że dochodzi druga w nocy. Na ogół wracała na noc do swojego łóżka, ale dzisiaj coś ją powstrzymało. |
1903 |
Przygryzła dolną wargę, niepewna, jak się wobec niego zachować. Nie mogła go zmusić, by jej się zwierzył, czy choćby trochę rozluźnił. Zdezorientowana, zostawiła palące się światło, wślizgnęła się pod przykrycie i przytuliła do niego. Leżała z głową na poduszce, ale obejmowała ramieniem jego pierś. |
1904 |
Jeff powoli się uspokajał. Oddychał regularnie, a jego ciało nie było już takie rozpalone. Ashley włożyła nocną koszulę, gdy przestali się kochać, ale Jeff był wciąż nagi. Przeczesała palcami włosy na jego piersi. Wyczuła pod palcami długą, cienką bliznę, biegnącą wzdłuż klatki piersiowej. |
1905 |
Możesz mi powiedzieć prawdę. Tak łatwo mnie nie przestraszysz. Jeśli to sprawa zbyt osobista, to rozumiem, ale jeżeli ukrywasz przede mną coś, by oszczędzić mi przykrości, uznam to za policzek. Jeff słysząc te słowa, odwrócił się do niej. Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. |
1906 |
Wykłady, opowiadane swobodnym tonem historie. Profesjonalne podejście do tematu. Raptem jej ciało przeszył lodowaty dreszcz. Nie chciała znać koszmarów z jego przeszłości. Przywołała w pamięci jeden z wykładów na temat bomb i pułapek minowych oraz urazów ciała, jakie mogą spowodować. |
1907 |
Rzucił pióro na leżący przed nim notes. Wycofał się po obiedzie do gabinetu, rzekomo po to, aby pracować. Myśli jednak zaprzątała mu wyłącznie Ashley oraz ich dziwna rozmowa. Ashley płakała nad nim. Nie rozumiał tego, tak samo jak nie rozumiał jej wytłumaczenia, że płacze, bo się o niego martwi. |
1908 |
Ashley wkroczyła do środka i wzięła się pod boki. Posłała mu piorunujące spojrzenie. Poczuł się na jej widok jak pijany. Wyglądała przepięknie, z roziskrzonymi oczami i rumieńcami na policzkach. Sweterek opinał ponętnie jej smukły tułów, a dopasowane spodnie podkreślały szczupłość bioder. |
1909 |
Słabość oznaczała niebezpieczeństwo, dlatego zasługiwała na pogardę. Pragnął z całego serca być razem z Ashley, bał się jednak zbytnio do niej zbliżyć. Jako żołnierz powinien pamiętać o zachowaniu dystansu, ale wobec niej jakoś go zachować nie umiał. Po raz pierwszy w życiu odczuwał strach. |
1910 |
To nie ja zachowuję się idiotycznie, tylko ty – okrążyła biurko i zatrzymała się tuż przed nim. – Przestań mnie traktować jak wroga – powiedziała, szturchając go palcem w klatkę piersiową. – Bo nim nie jestem. Przestań się przede mną chować dlatego, że zachowujesz się jak normalny człowiek. |
1911 |
Ani nie zmienię zdania na twój temat. Tak naprawdę to bardzo cię podziwiam. Może jako żołnierz naruszyłeś pewien kodeks. Może w twardej, żołnierskiej rzeczywistości pokazanie się od wrażliwej strony jest niebezpieczne. Lecz w prywatnych związkach kobiety z mężczyzną wrażliwość to jedynie zaleta. |
1912 |
Ogarnęła go fala pożądania – rosnące podniecenie spowodowało, że w żyłach zaczęła mu gwałtownie pulsować krew, a jego męskość, naprężyła się na jej brzuchu. Ashley jest dla mnie idealną partnerką, przemknęło mu przez myśl. Przestał ją całować i przywarł ustami do jej brody, a potem szyi. |
1913 |
Ashley odchyliła się do tyłu. Ściągnął jej sweter przez głowę i rzucił na podłogę. Następnie zabrał się za biustonosz. Jednym zwinnym ruchem rozpiął haftkę i zsunął z ramion koronkowe ramiączka. Wysunęła ku niemu nabrzmiałe sutki, jakby chciała się schronić przed panującym w pokoju chłodem. |
1914 |
Objął dłońmi jej piersi, chłonąc ich ciężar, temperaturę oraz aksamitną gładkość. Ogarniało go coraz większe pożądanie. Pragnął zedrzeć z niej wszystko i posiąść natychmiast. Wstrzymywał się jednak, bo chciał najpierw zaspokoić Ashley. Nie tylko dlatego, że była ogromnie podniecona. |
1915 |
Wiedział, że gdy Ashley osiągnie spełnienie, poczuje następujące po sobie, jeden po drugim, szybkie skurcze, jak tylko w nią wejdzie. To był dla niego najbardziej ekscytujący moment kochania się z nią. Pochylił głowę i chwycił wargami jej prawy sutek. Zataczał wokół niego językiem małe kółeczka. |
1916 |
Jej oddech przyspieszył. Wygięła się w łuk pod wpływem jego pieszczot, szepcząc jego imię. Jednym szarpnięciem ściągnął z niej spodnie i figi. Została w samych skarpetkach. Wydało mu się to szalenie seksowne, dlatego ich nie zdjął. Zerwał z siebie koszulę i położył na biurku, za Ashley. |
1917 |
Roześmiała się i wyciągnęła się leniwie na blacie. Jeff usiadł na krześle i przysunął je bliżej do niej. Rozchyliła nogi – wsunął się między nie zwinnie. Poczuł, że jest rozpalona z podniecenia. Czekała na niego spragniona. Myśl o tym, co nastąpi za chwilę, podnieciła go niemal do bólu. |
1918 |
Położył jej ręce na brzuchu, a następnie wędrował w górę, przysuwając się do niej coraz bliżej. Połaskotał ją w żebra, jednocześnie drażniąc wargami jej uda – najpierw jedno, potem drugie. Muskał językiem, całował, delikatnie gryzł. Ashley dyszała ciężko i uśmiechała się, szepcząc jego imię. |
1919 |
Odszukał bez trudu wrażliwe miejsce i zabrał się do pracy. Jego palce bawiły się stwardniałymi sutkami, jego język zataczał kółka, muskał, pocierał subtelnie, całował, lizał. Poruszał językiem to szybko, to znów wolno. Ashley wydała z siebie jęk, błagała go, aby miał nad nią litość. |
1920 |
Jej oczy szkliły się jeszcze od przeżytej przed chwilą rozkoszy. Jeff wykonywał rytmiczne ruchy, obserwując jej twarz, na której zaczęło pojawiać się znowu napięcie. Poczuł raptem, że jej ciałem wstrząsają konwulsje. Jęknęła z rozkoszy. Przełknął ślinę, z trudem panując nad sobą. |
1921 |
Poruszył biodrami, przeklinając w duchu, że z nikim już mu nie będzie tak dobrze, i pragnąc, aby chwila ta trwała wieczność. Poczekaj, powtarzał sobie. Powstrzymaj się jeszcze trochę. Nie potrafił jednak. Ashley przyciągnęła go nogami, wchłaniając głębiej w siebie, oddając się błogiej rozkoszy. |
1922 |
Kiedy wyszeptała jego imię, stracił nad sobą kontrolę. Chwycił ją za biodra i przyspieszył ruchy. W uszach zaczęła mu szumieć krew. Myśli mu się rozpierzchły, zabrakło mu tchu i poczuł gwałtowną ulgę w momencie spełnienia. Kiedy już doszedł do siebie, pochylił się i pocałował ją w usta. |
1923 |
Opracowali już prawie do końca plan ochrony Kirkmana i jego wspólników. Spotkanie miało się odbyć za kilka dni. Zadzwonił telefon. Jeff odebrał, ale gdy skończył rozmowę, nie mógł się ponownie skupić na raporcie. Ciężko mu się było dzisiaj skoncentrować, bo jego myśli zaprzątała Ashley. |
1924 |
Z namiętności, jaką Ashley obdarowywała go w łóżku. Sprawiała mu przyjemność świadomość, że czeka na niego w domu, że o nim myśli. Ufał jej. Potrafił powierzyć swoje życie ludziom, z którymi brał udział w niebezpiecznych misjach, ale nigdy jeszcze nie obdarzył zaufaniem żadnej kobiety. |
1925 |
Obawiał się, że z Ashley może być inaczej. Chwilami zastanawiał się, co będzie dalej. Czy przeżyje jej odejście? Nagle drzwi do gabinetu otwarły się z impetem i do pokoju wpadła Ashley. W jej oczach malowała się wściekłość. Przez myśl przemknęło mu, że stała się nieodłączną częścią jego życia. |
1926 |
Co ty wyprawiasz, Jeff? Prowadzisz ze mną jakąś grę? Myślisz, że mnie to bawi? Jak śmiesz igrać sobie z moim życiem! Czy ty w ogóle myślisz? Zupełnie cię nie obchodzi, że mam jakieś cele i plany? Niech cię diabli porwą! Nie miał pojęcia, co się stało. Wstał, obszedł biurko i stanął tuż przed nią. |
1927 |
To jest twoje dziecko. Dziecko. Zabrzmiało to jeszcze bardziej realnie niż ciąża. Czyżby naprawdę poczęli maleństwo? Rozwijała się w niej żywa istota, która miała stać się noworodkiem, a potem małym dzieckiem. Przypomniał sobie, co powiedział lekarz, kiedy Nicole miała problemy z zajściem w ciążę. |
1928 |
Uznał, że winien jest Jeff, gdyż ma za niską koncentrację plemników w spermie. W każdym razie poniżej optymalnej liczby. Twierdził, że zapłodnienie normalną drogą jest raczej mało prawdopodobne, istnieją jednak różne alternatywne rozwiązania, z których w razie potrzeby mogą skorzystać. |
1929 |
Nicole nie była jednak nimi zainteresowana. Powiedziała, że Jeff nie może zostać ojcem wcale nie dlatego, że ma za niską koncentrację plemników, tylko dlatego, że przestał być człowiekiem. Jak widać, myliła się. Jeffowi nie przyszło do głowy, aby zasięgnąć gdzie indziej porady lekarskiej. |
1930 |
Do czasu, kiedy w jego życiu pojawiła się Ashley, używał prezerwatywy ze względów zdrowotnych. Przy Ashley uznał to za zbędne. Wiedział, że sam jest zdrowy, dlatego nie obawiał się, że może ją zarazić jakąś paskudną chorobą. Nigdy nie brał pod uwagę tego, że może zajść z nim w ciążę. |
1931 |
Wierz mi, że nie prowadzę żadnej gry, Ashley. Nie wiedziałem, że możesz zajść ze mną w ciążę. Opierając się na tym, co mi powiedział kiedyś lekarz, sądziłem, że jestem bezpłodny. Naprawdę mam niską koncentrację plemników w spermie. Jeśli chcesz, dam ci nazwisko i numer telefonu tego lekarza. |
1932 |
Sam nie podzielał jej uczuć. Dla niego sprawa była oczywista. Czuł się winien temu, co się stało, i musiał ponieść konsekwencje. – Nie musisz się jednak martwić. Twoje plany oczywiście ulegną teraz zmianie, ale niekoniecznie na gorsze. Ty, Maggie oraz niemowlę będziecie na moim utrzymaniu. |
1933 |
Wczoraj wpadła do drogerii, żeby kupić dla Maggie witaminy. Nie wiedzieć kiedy znalazła się w dziale z artykułami dla przyszłych matek i zaczęła oglądać stroje dla ciężarnych. Choć wiedziała, że to niemożliwe, aby była w ciąży, kupiła sobie sukienkę. Dwie godziny temu sprawdziły się jej przeczucia. |
1934 |
Ujął w dłonie jej twarz. Miał takie duże i silne ręce. Zdawała sobie sprawę, że powinna się wziąć w garść. Otarła się policzkiem o jego dłoń. Skoro zaszła nieoczekiwanie w ciążę, powinna się cieszyć, że ojcem jej dziecka jest Jeff. Przynajmniej urodzi silnego, inteligentnego potomka, sądząc z genów. |
1935 |
Naprawdę bardzo cię kocham. Zawsze marzyłam o kimś takim jak ty. Nie mogę uwierzyć, że udało mi się spotkać mężczyznę swoich marzeń. Człowieka dobrego, a jednocześnie o silnym charakterze. Jesteś inny niż wszyscy, których dotychczas spotykałam. Pociągnęła nosem i uśmiechnęła się. |
1936 |
Wiesz coś na temat jakiegoś sekretu? Wyraźnie robiła sobie żarty i chciała, żeby się do niej przyłączył. Jeff nie był jednak skłonny do żartobliwej rozmowy. Czuł się zakłopotany i miał wyrzuty sumienia, choć nie bardzo były ku temu powody. Przecież naprawdę pragnął ożenić się z Ashley. |
1937 |
Kiedy jej o tym powiedział, doszła pewnie do wniosku, że on ją kocha. Miłość. Jeff nie bardzo wiedział, co znaczy to słowo. Już dawno zatracił jego sens. Wierzył, że Ashley jest zdolna do miłości. Przekonał się na własne oczy, jaki ma stosunek do Maggie. Była nad wyraz cierpliwa oraz troskliwa. |
1938 |
Jeff poznał ją na tyle, by zorientować się, że szuka właściwych słów. Chciała wyjaśnić sytuację w sposób prosty i zrozumiały dla czteroletniego dziecka. Cieszył się, że nie jego czekało to zadanie. Ujmowanie myśli w słowa nie było jego najmocniejszą stroną. Wolał czyny zamiast słów. |
1939 |
Ciekawe, do kogo będzie podobne ich dziecko. Do Ashley, czy też do niego? Rzucił wzrokiem na jej płaski brzuch. Rozwijało się w nim nowe życie. Oszałamiał go wciąż fakt, że Ashley zaszła z nim w ciążę. Skoro jednak Ashley i Maggie miały wkroczyć na trwałe w jego życie, pragnął otoczyć je opieką. |
1940 |
Zamierzam wyjść za niego za mąż. Jeff, z zamarłym sercem i ściśniętym gardłem, czekał na reakcję małej. Ustalili z Ashley, że na razie nie powiedzą o dziecku. Uznali, że mała potrzebuje trochę czasu. Powinna najpierw przywyknąć do swojej nowej rodziny, zanim się dowie, że będzie miała rodzeństwo. |
1941 |
Po raz pierwszy od wielu lat Jeff poczuł, że dzieje się w jego życiu coś ważnego i szczególnego. Został ojcem. Słowo to brzmiało dziwnie, a jednocześnie tak miło. Uniósł się z miejsca i sięgnął po marynarkę, która wisiała na oparciu krzesła. W prawej kieszeni znajdowało się małe pudełeczko. |
1942 |
Może powinien był poczekać i najpierw zapytać ją, czy nie ma nic przeciwko temu, że kupi jej pierścionek? Albo wziąć ją ze sobą na zakupy? Wszedł do jubilera spontanicznie, żeby się trochę rozejrzeć, i wtedy rzucił mu się w oczy elegancki pierścionek, według niego wprost wymarzony dla Ashley. |
1943 |
Gdybym raptem zaczęła mieć wymagania albo zaczęła rościć sobie prawo do twoich rzeczy, mógłbyś powziąć jakieś wątpliwości. Sprawy potoczyły się tak szybko. Twoje doświadczenia małżeńskie nie są zbyt pozytywne. Chciałabym, żeby nasze małżeństwo wyglądało inaczej. Aby okazało się trwałym związkiem. |
1944 |
W takim razie przepisz na siebie wszystko, co posiadasz, wtedy nie będzie to stanowiło nigdy kwestii spornej. Zresztą za kilka lat zacznę i tak zarabiać taką forsę, że zacznę się obawiać, czy przypadkiem nie jesteś ze mną dla pieniędzy. Zachichotała radośnie i nie potrafił powstrzymać uśmiechu. |
1945 |
Ledwie ją było słychać. Delikatna żyłka na szyi pulsowała szybko. Serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem i zrobiła się blada jak ściana. Jeff uprzytomnił sobie, że popełnił straszną gafę, drążąc ten temat. Gdyby tylko mógł, cofnąłby swoje słowa i skierował rozmowę na inne tory. |
1946 |
Chcę jak najlepiej dla ciebie, Maggie i naszego dziecka. Czy to jest miłość? Ashley poczuła łzy na policzkach. Powinna jakoś zareagować, narobić krzyku, uciec, ale nawet nie drgnęła, tak była zszokowana. Przez całe życie marzyła tylko o jednym – aby ktoś pokochał ją ponad wszystko na świecie. |
1947 |
Jak idiotka oddała serce Jeffowi, wiedząc, że nie potrafi odwzajemnić jej miłości. Kiedy się jej oświadczył, puściła wodze fantazji, wyobrażając sobie, że darzy ją Bóg wie jakim uczuciem. Myślała, że w końcu znalazła swoje szczęście, pomyliła się jednak. Okazuje się, że była to czysta iluzja. |
1948 |
Ashley zostawiła go samego kilka godzin temu. Wiedział, co się stało, nie miał jednak pojęcia, jak naprawić swój błąd. Powinien pójść za nią do jej pokoju? Starać się jej wyjaśnić sytuację? Czy to jednak miało jakikolwiek sens? Ashley chciała, aby oddał jej swoje serce. Zdawał sobie z tego sprawę. |
1949 |
Zabijając w sobie bezlitośnie wszelkie ludzkie uczucia, stał się maszyną, która miała za cel tylko jedno – przetrwanie. Teraz sytuacja wymagała, aby stał się czułym człowiekiem, lecz nie umiał się na to zdobyć. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Niebo nocą było zadziwiająco przejrzyste. |
1950 |
Przeszedł go dreszcz. Ashley od niego odejdzie. Oparł czoło o zimne szkło, dławiąc w sobie krzyk bólu. Nie, pomyślał. Nie wolno jej tego zrobić. Gdyby od niego odeszła, nie przeżyłby tego. Bez niej stałby się znowu robotem ze swoich nocnych koszmarów. Bez niej nie miał najmniejszej szansy przetrwać. |
1951 |
Nie zwlekając ani chwili, wyszedł z pokoju i pospieszył do jej sypialni. Światło było zgaszone, ale Ashley nie spała. Usłyszał cichy płacz. Bez słowa wślizgnął się do jej łóżka i wziął ją w ramiona. Przygarnęła go do siebie i wtulając się w niego czule, przycisnęła policzek do jego piersi. |
1952 |
Mimo wszystko wyjść za niego za mąż? Spodziewali się przecież dziecka, co dla niej dużo znaczyło. Myślała, że dla niego też. Poza tym Maggie go uwielbiała. Odsunęła na bok książkę o teorii rachunkowości i wstała z krzesła. Nauka przychodziła jej z trudem. Postanowiła sobie zrobić małą przerwę. |
1953 |
Wyruszyła na poszukiwanie Jeffa i Maggie. Zaproponował jej, że zajmie się wieczorem małą, żeby mogła się pouczyć. Była mu bardzo wdzięczna i chętnie się zgodziła. Nie tylko dlatego, żeby wetknąć nos w książki, ale by odpocząć trochę od jego towarzystwa, które ją ostatnio męczyło. |
1954 |
Zwłaszcza że nie udawało jej się zgłębić jego myśli i uczuć. Jeśli chodzi o nią, to sprawa była prosta. Skoro Jeff jej nie kocha, musi od niego odejść. Po pewnym czasie podejmą jakieś decyzje w kwestii ich dziecka, bo ona nie może wyjść za mąż za człowieka, który nie darzy jej miłością. |
1955 |
W takim razie, dlaczego jeszcze tu jest? Na co czeka? Skąd z jej strony ta bierność? A może kryje się za tym coś więcej? Usiłuje zyskać na czasie, łudząc się nadzieją, że zdarzy się jakiś cud, czy też wierzy, że uczucia Jeffa są głębsze, niż sądzi? Nie umiała odpowiedzieć na żadne z tych pytań. |
1956 |
W jednej chwili zdecydowana była zostać, bo nie wyobrażała sobie życia bez Jeffa, za moment zaś postanawiała odejść od niego następnego ranka. Weszła do bawialni. Jeff i Maggie siedzieli na podłodze – Jeff opierał się plecami o kanapę, trzymając jej córeczkę na kolanach. Oglądali film o Tarzanie. |
1957 |
Zdawała sobie doskonale sprawę, że nie interesuje go specjalnie film o Tarzanie, mimo to oglądał go z takim zaangażowaniem, jakby od tego zależał pokój na świecie. I zapewne bez protestu obejrzy go jeszcze raz w przyszłym tygodniu. Oparła się o framugę i skrzyżowała ręce na piersi. |
1958 |
Jeff nie potrafił wyrazić swoich uczuć, ale okazywał je każdego dnia. Czy to nie jest najważniejsze? Czy czyny nie znaczą więcej niż słowa? Nie umiał określić stanu swego serca, lecz każdy gest z jego strony, każdy przejaw troski i cierpliwości, świadczyły o jego prawdziwych uczuciach. |
1959 |
Potrzebujesz po prostu trochę czasu, żeby oswoić się z tym, co się między nami wydarzyło. Rozumiem to. W krótkim czasie tak wiele się zmieniło. Ostatnich piętnaście lat żyłeś jak Rambo. Teraz się będziesz musiał przestawić na życie rodzinne. Ufam ci całkowicie, z pewnością ci się uda. |
1960 |
Co się stanie z naszym dzieckiem? – Podeszła do biurka, zakręciła się na pięcie i spojrzała mu prosto w twarz. – Nie możesz ryzykować życia. Zwyczajnie nie zgadzam się na to. Do diabła! Jeff, nie jesteś samotnym żołnierzem, który gotów jest oddać swoje życie w imię Boga i ojczyzny. |
1961 |
Ashley zgięła się w pół, chwytając z trudem powietrze, jakby dostała potężny cios w splot słoneczny. Jeff idzie na pewną śmierć. I próbuje ją do tego przygotować. Twierdzi, że ryzyko wynosi trzydzieści procent, ale to czyste kłamstwo, żeby uśpić jej czujność, bo widzi, że jest przerażona. |
1962 |
Sądziłam, że ci na mnie zależy, ale zostałeś wychowany tak, że nie potrafisz okazać mi swoich uczuć. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Jesteś człowiekiem wyzutym z wszelkich uczuć. Myślałam, że się zmienisz i uświadomisz sobie, że nas kochasz. Myliłam się i w tym względzie. Nie kochasz nas. |
1963 |
Jeżeli się kogoś kocha, to chce się być blisko niego. Wypowiadając te słowa, uświadomiła sobie, że nie ma najmniejszego sensu namawiać go, żeby został. Skoro Jeff jej nie kocha, dlaczego miałby liczyć się z jej uczuciami. Przecież i tak go to wszystko nie obchodzi. Jego twarz posmutniała. |
1964 |
Co za ironia losu! Nicole akceptowała moją pracę, ale nie mój charakter. Ty z kolei rozumiesz mnie, lecz nie akceptujesz tego, co robię. Podejrzewam, że oboje nie sprostaliśmy wzajemnym wyobrażeniom. Ashley odebrała to jako policzek. Zaniemówiwszy ze zdumienia, odprowadziła go wzrokiem do drzwi. |
1965 |
Chciał zajrzeć do niej, lecz zastał zamknięte drzwi. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. ' Następnego ranka spakował walizkę i zszedł na dół. Zostawił na stoliku w gabinecie teczkę z dokumentami. Gdyby coś mu się stało, chciał, żeby Ashley znalazła dokumenty. Ashley była w kuchni z Maggie. |
1966 |
Wpatrywali się w siebie, milcząc. Jeff wiele by dał za to, aby znaleźć odpowiednie słowa, które pomogłyby mu naprawić sytuację między nimi. Wyjaśnić w jakiś sposób, dlaczego ma taką pracę i dlaczego gotów jest w pracy na wszystko – igranie z ogniem to dla niego swego rodzaju pokuta. |
1967 |
Maggie spostrzegła go i ześlizgnęła się z krzesła., – Tatusiu, tatusiu, mamusia mówi, że musisz wyjechać. Nie chcę, żebyś gdzieś jechał. Rzuciła się w jego stronę. Ze swobodą, o którą się Jeff nie podejrzewał przed paroma miesiącami, postawił na podłodze walizkę, pochylił się i porwał ją w ramiona. |
1968 |
Będę za tobą tęsknić. Zerknął ponad głową małej na Ashley, ale kobieta, dzięki której tak bardzo się zmienił, odwróciła od niego wzrok. Siedziała za stołem, mieszając w skupieniu kawę. Maggie oparła mu głowę na ramieniu i westchnęła. Jaka ona malutka, pomyślał Jeff zaniepokojony. |
1969 |
Dziękuję ci. Chciał podejść do niej i porwać ją w ramiona. Błagać, by mu obiecała, że go nie zostawi, że między nimi jeszcze nie wszystko stracone. Niech mu powie, jak ma postępować, żeby się czuła przy nim szczęśliwa, skoro wszelkie sprawy dotyczące ich związku wprawiają go w zakłopotanie. |
1970 |
Kiedy planowałem akcje, moje ofiary nie były tak całkiem bezimienne. Studiowałem potem zdjęcia zrobione przez członków wywiadu, aby przekonać się, w jakim stopniu został wykonany plan. Mogłem się napatrzeć do woli na to, jaką śmierć zgotowałem tym ludziom. Jeff wbił wzrok w swojego partnera. |
1971 |
Myślał, że go rozumie i bierze go takim, jakim jest, jednak mylił się. Właściwie zaczynała się od niego już oddalać. Widział to wyraźnie. Zaufał Ashley. Kiedy wysłuchała jego wynurzeń na temat dręczących go nocą koszmarów i nie odwróciła się od niego, obudziła się w nim iskierka nadziei. |
1972 |
Później wziął ją na trening, co ją wcale nie odstraszyło – okazało się wręcz, że się świetnie bawiła. Opowiedział jej więcej szczegółów ze swojej przeszłości, co jej też nie zniechęciło. Aż w końcu wyznała mu miłość. Uwierzył jej, ponieważ pragnął rozpaczliwie, by została jego towarzyszką życia. |
1973 |
Byłeś wolny jak ptak. Aż tu nagle, po tylu latach, znalazłeś się w sytuacji, kiedy masz coś do stracenia. Skąd się wzięły u ciebie te opory? Czemu nie weźmiesz się w garść? Zamiast cieszyć się, że masz szansę ułożyć sobie normalne życie, szukasz ucieczki. – Zane spojrzał na niego z odrazą. |
1974 |
Choć powtarzała to sobie w kółko, nie była o tym zbytnio przekonana. Chodziła w tę i z powrotem po kuchni, nie zwracając uwagi na rozłożoną na stole książki do rachunkowości. Wiedziała, że powinna się uczyć, ale myślała nieustająco o Jeffie. Jego samolot startuje za niecałe dwie godziny. |
1975 |
Pragnęłam tylko jednego – kogoś, kto odwzajemniałby moje uczucia. Chciałby dla mnie żyć i kochał mnie ponad wszystko na świecie. Pragnęłam bezwarunkowej miłości. Otworzyła oczy i patrzyła nieobecnym wzrokiem przez okno. Jeff nie był zdolny do takiego uczucia. Miała ochotę krzyczeć. |
1976 |
Czy Jeff zdaje sobie sprawę, jak bardzo pomieszał jej szyki, zaprzepaszczając jej wielką życiową szansę? Od kiedy umarła jej siostra, pragnęła przede wszystkim czuć się znowu bezpieczna. Przy Jeffie, który wystawiał się na niebezpieczeństwo, jakby siego kule nie imały, nie było to możliwe. |
1977 |
A Jeff? Czyż i on nie miał prawa do swoich marzeń i pragnień? Do miłości akceptującej jego całego, a nie tylko tę część, która jej się w nim podoba? Jakim prawem chciała mu narzucić, jak ma żyć? Miał rację, wymawiając jej ostatniego wieczoru, że od początku wiedziała, na czym polega jego praca. |
1978 |
Dlaczego więc raptem miała mu to za złe? Czy to możliwe, że oczekiwała od niego bezwarunkowej miłości, nie odwzajemniając się taką samą? Od pierwszej chwili, kiedy się spotkali, był oddany, uprzejmy i miły. Nie mając doświadczenia jako mąż ani ojciec, pragnął stać się i jednym, i drugim. |
1979 |
Gdy powiedziała mu, że jest w ciąży, postanowił się natychmiast z nią ożenić. W ciągu ostatnich paru miesięcy bardzo się zmienił – stał się bardziej otwarty, uczuciowy. Może sam nie wiedział, co dzieje się w jego sercu, a może nie potrafił tego ująć w słowa. Wiedziała jednak, co czuje. |
1980 |
Przepraszam cię za swoje zachowanie. Jesteś najwspanialszym mężczyzną ze wszystkich, jakich znam. Nie szkodzi, że na razie nie potrafisz wyrazić tego, co czuje twoje serce. Może nawet nie uda ci się to nigdy. Twoje czyny jednak mówią same za siebie. Są dla mnie dowodem twoich uczuć. |
1981 |
Doszłam jednak do wniosku, ze najpierw muszę na to zasłużyć. Co oznacza, że nie mam prawa cię zmieniać. Słusznie zwróciłeś mi uwagę wczoraj wieczorem, że doskonale wiedziałam, kim jesteś i czym się zajmujesz, kiedy się w tobie zakochałam. Wspięła się na palce i pocałowała go w usta. |
1982 |
Walczyła ze sobą, by nie chwycić go kurczowo i błagać, żeby został. Powstrzymała się jednak. Miał do wykonania zadanie i musiała to uszanować. Przybrała dzielny wyraz twarzy, powstrzymując się od łez do momentu, aż wyszedł z hangaru i skierował się do czekającego na pasie startowym odrzutowca. |
1983 |
Maggie też próbowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło. Ashley postawiła córeczkę na ziemi i usiłowała trafić kluczykiem do zamka. Nic jednak nie widziała, gdyż oczy miała zamglone od łez. Z tyłu za nimi rozległ się ryk odrzutowych silników, pracujących na coraz to większych obrotach. |
1984 |
Jeff spojrzał znad książki na Maggie i jej najlepszą przyjaciółkę, Julie, biegające po ogrodzie. W ślad za nimi ganiały dwa psy myśliwskie – suczki z jednego miotu. Uśmiechnął się, słysząc głośny śmiech. W cieniu na kocu leżała Ashley i przytulony do niej osiemnastomiesięczny blondynek. |
1985 |
Kropelki potu spływały jej po policzkach. W dłoni trzymała telefon. Zawsze był towarzyszem w samotnym wyścigu, rejestrował trasę, liczył spalone kalorie. Pomagał nie zgubić się w tym coraz ciemniejszym jesiennym lesie. Szkoda, że też w normalnym życiu nie można z niego skorzystać. |
1986 |
Fajnie byłoby włączyć aplikację, która pokazałaby, jak odnaleźć się w codzienności. Z czasem zauważyła, że bieganie jest dla niej ucieczką przed problemami. W życiu zawsze musiała stawiać im czoła. Dlatego tę godzinę w ciągu dnia chciała mieć tylko dla siebie. Komórka w dłoni, słuchawki na uszach. |
1987 |
Spojrzała na mapę w telefonie i przyspieszyła. W tym momencie zauważyła, że ktoś dzwoni. Nieznany numer. Nie odbiera. Do cholery, przecież to tylko godzina! Czy nie można mieć nawet chwili dla siebie? Wiecznie w życiowym biegu, a wtedy, kiedy chciałaby naprawdę pędzić, ktoś jej w tym przeszkadza. |
1988 |
Tak najszybciej spala się tłuszcz. Zawsze powtarza to swoim klientkom. A przychodzą różne. Czasem mają słomiany zapał. Ćwiczą bez wytchnienia, by potem wymyślać różne wymówki, dlaczego trening powinien zostać odwołany. Było chyba już wszystko – skręcone nogi, migreny, chore dzieci, korki. |
1989 |
Nigdy nie lubiła się ruszać. Wieczne zwolnienia z WF-u... Tolerowała jedynie pływanie i jazdę na rowerze. Byle tylko nie wyczynowo. Wprawdzie nie budziło to jej zachwytu, ale też nie było dla niej aż tak uciążliwe. A teraz miała wrażenie, że to ostatni dzwonek. Ostatni dzwonek na lepsze życie. |
1990 |
Leżała w łóżku, rozkraczona, pozbawiona całego kobiecego wdzięku. Twarz miała nawet ładną. Telewizyjny makijaż uwypuklił jej duże błękitne oczy, a błyszczące włosy falami opadały na wielkie ramię. Przez tę piękną twarz kontrast z brzydkim, ogromnym ciałem był jeszcze bardziej wstrząsający. |
1991 |
Myślisz, że ważąc sto kilo osiągnęłaś swoją maksymalną wagę? Otóż nie. Pamiętaj: zawsze może być gorzej. Ja też kiedyś ważyłam dziewięćdziesiąt kilo. Nie mogłam się zmieścić w swoje jeansy. Tak. Kiedyś je nosiłam... Tak jak ty. Kiedyś chodziłam w spodniach. Kiedyś w ogóle chodziłam. |
1992 |
Już nie mogłam chodzić. Nie ćwiczysz? Dlaczego? Męczysz się? Tym bardziej powinnaś zacząć ćwiczyć. Dziś się męczysz wchodząc na drugie piętro, za miesiąc będziesz męczyła się przechodząc do drugiego pokoju. A za rok, dwa, może będzie ci potrzebna pomoc, by przewrócić się na drugi bok. |
1993 |
Uwierz mi, wiele bym dała, by tego nie robić. By móc wyjść na spacer do lasu. By bosymi stopami brodzić w morskiej wodzie. Nawet o tym nie marzę. Teraz marzę, bym mogła wyjść do toalety. Marzę, by móc sięgnąć po książkę z półki. Ty jeszcze możesz to zrobić. Nawet jak ważysz te sto kilo. |
1994 |
Pewnie nawet jak ważysz sto pięćdziesiąt. Wyrzuciłaś wagę? Kup nową. I zacznij robić coś ze swoim życiem. Masz je tylko jedno. I tylko od ciebie zależy, jakie ono będzie. Nagradzasz się jedzeniem? Nie lepiej nagrodzić się nowym, mniejszym ciuchem? Zobacz, ja o tym nawet nie mogę myśleć. |
1995 |
Zwykłe, kruche ciasteczko, którym zajadała znużenie. Znużenie, nie zmęczenie. Odłożyła je natychmiast. Od powrotu ze Szkoły Żon zwyczajny świat wydawał jej się niezbyt pociągający. Męża prawie wcale nie widywała. Był ciągle w biurze. Jak sam mówił – pracuje po to, by ona mogła zająć się dziećmi. |
1996 |
Tym razem miało być inaczej. Nigdy nie zadomowiła się w Warszawie, więc nie było jej przykro. Dzieci wprawdzie miały przedszkole tuż pod nosem, ale bo to w Gdańsku mało przedszkoli? Studiowała w Sopocie, mieszkała w akademiku w Gdańsku. Lubiła to miasto. Potem szybko ta Warszawa, pogoń za kasą. |
1997 |
Mieszkali wtedy w jednym pokoju w akademiku we Wrzeszczu. On już pracował, kończył studia, a ona była na czwartym roku ekonomii. Dyplom robiła już z brzuchem. To, że przeniesie się z Jackiem do Warszawy, było oczywiste. Gdy Franuś był mały, przez kilka miesięcy mieszkała z mamą w Giżycku. |
1998 |
Już nie przenosiła się do Giżycka. Starała się zorganizować życie tak, jak mogła. Jacek pracował, więc cały dom był na jej głowie. Nie zarabiała, dlatego czuła się w obowiązku zapewnić mężowi takie warunki, by mógł skupić się na życiu zawodowym. Co też czynił. Oprócz pracy robił bardzo niewiele. |
1999 |
Czy była szczęśliwsza? Nie do końca. Dostrzegła to swoje nieszczęście, o którym wcześniej nie miała bladego pojęcia. Każdy dzień wyglądał tak samo. No, może z jedną różnicą. Wina już nie piła. Przynajmniej nie codziennie. Robiła sobie nagrodę raz w tygodniu. Celebrowała te chwile. |
2000 |
Jak córka? Może trochę... Ale bardziej jak przyjaciółka. Kontaktowały się wiele razy od powrotu ze Szkoły Żon. Michalina próbowała sobie ułożyć życie, naprawić relacje z matką. Nie była głupią dziewczyną. Tylko w pewnym momencie zagubiła się w tym świecie. I trafiła na nieodpowiednich ludzi. |
2001 |
Od jej powrotu ze szkoły bywał częściej w domu. Ale czy Jadwiga była z tego zadowolona? Skończyły się ciche, samotne wieczory z książką. Często wychodziła czytać do sypialni, bo wieczny hałas telewizora działał jej na nerwy. Roman zaczynał mieć pretensje, że nie spędza z nim czasu. |
2002 |
Miała wrażenie, że mąż na siłę chce zamknąć ją w swoich objęciach niczym w klatce. Czyli robił to, o co jeszcze kilkanaście lat temu zabiegała, a co teraz nie było jej zupełnie potrzebne. Czuła się osaczona tym jego staraniem na pokaz i afiszowaniem się z tą niby wielką, małżeńską miłością. |
2003 |
Prawą ręką próbowała włożyć kluczyk do stacyjki, lewą zaś usiłowała wyjąć banana z torby leżącej na kolanach. Węglowodany po treningu to podstawa. Potem ostropest plamisty na wątrobę. Wszystko naraz, wszystko szybko. Cztery nieodebrane połączenia od mamy i trzy od jakiegoś obcego numeru. |
2004 |
Teraz pędem po Maksa do przedszkola. Potem plac zabaw, może jakieś lody. Kąpiel, komputer. Dziś odpuści sobie tańce. Dawno nie spędziła z Maksem wieczoru. Może na Discovery znowu będzie jego ulubiony program o robakach. Poleniuchują razem na tapczanie. Dzisiaj właśnie tego jej było trzeba. |
2005 |
Pierwsze spotkanie miały przegadać, przynajmniej tak twierdziła Agnieszka. Marta nie przewidziała, że będą gadać w lesie. Gada się przecież przy kawie z mlekiem i najlepiej przy ciasteczku. Albo dwóch. I to z kremem. Budyniowym, czekoladowym albo takim maślanym, jaki zawsze robiła jej mama. |
2006 |
Biegła pod jakąś cholerną górę i miała już wszystkiego dość. Nie płakała ze smutku, raczej z wysiłku. Płakała z bezsilności, z niemocy. Płakała z tego powodu, że przebiera tymi nogami, stara się, a one jakby wciąż stały w miejscu. Z tego powodu, że nic jej nie przychodzi bez wysiłku. |
2007 |
Tu trzy kilometry, tam prawie sześć. Za tą górką była kolejna. Nie można było zatem już teraz dawać z siebie wszystkiego, bo ta kolejna była wyższa. A potem za świerkami mała polanka. Lubiła zatrzymywać się tam na kilka oddechów. Rankiem zawsze witała ją mgła zawieszona nisko nad łąką. |
2008 |
Nie była wynikiem ciężkiego tyłka, ale skutkiem intensywnego ruchu. To już nie te czasy, gdy kulała, bo się nie ruszała. Teraz kuleje, bo rusza się aż za dużo. Ale chyba znów utyła. Bała się wejść na wagę. Któryś raz z kolei odwołała trening. Myślała, że po tylu miesiącach chociaż trochę to polubi. |
2009 |
Westchnęła. Zbliżała się piętnasta. Czas iść po dzieci do przedszkola. Na szczęście było blisko. Służbowe mieszkanie w Gdańsku znajdowało się na nowym osiedlu, niedaleko morza. Wszędzie blisko. Do przedszkola, do sklepów. Może kiedyś nawet wróci do pracy? Jak tylko dzieciaki będą trochę starsze. |
2010 |
Że człowiek tak nie pędzi. Ma czas zatrzymać się i zastanowić nad wszystkim. Owszem. Marta miała dużo czasu na zastanawianie się. Może nawet za dużo. Tęskniła za beztroskim czasem w szkole i nawet zastanawiała się, czy nie poprosić ciotki Eweliny o jeszcze jeden prezent. Kolejny turnus w raju. |
2011 |
Ciągle pytał, czy też oddawała się w ręce masażystów. A przecież Marta była grzeczna. Chociaż z każdym samotnie spędzonym wieczorem coraz bardziej tego żałowała. Przynajmniej miałaby co wspominać... A tak? Jacek często wychodził z domu rano, gdy jeszcze spała. Wracał, kiedy kładła dzieci spać. |
2012 |
Uspokój się. Masz pięćdziesiąt trzy lata, a niedługo pięćdziesiąt cztery. Stara już jesteś, masz męża, dorosłą córkę. A cieszysz się na telefon jakiegoś faceta poznanego przed świętami w centrum handlowym! Ależ kobieto, przecież nie możesz mieć motyli w brzuchu jak jakaś nastolatka. |
2013 |
Francuzki są wszak takie zmysłowe... W porównaniu z poprzednim życiem Romana nie było to nic nadzwyczajnego. Można by nawet uznać, że się ustatkował, by wrócić na łono żony – dosłownie i w przenośni. Mimo że Jagoda starała się, by do tego łona nie miał dostępu, on ciągle próbował. |
2014 |
Ale o własną żonę? Przecież ona była jego! Już się o nią starał jakieś sto lat temu. Jadwiga by mu powiedziała dokładnie, co do miesiąca, kiedy to było. On nie zaprzątał sobie głowy takimi szczegółami. Do cholery, żona była jego i miał do niej prawo! Zupełnie wytrąciła go z równowagi. |
2015 |
Była pewna, że do Szkoły Żon pojechała po to, by poprawić coś w swoim życiu. Myślała, że zmieni swoje małżeństwo, a tymczasem zmieniła samą siebie. Bardzo była ciekawa, co słychać u innych dziewczyn. W zasadzie miała kontakt tylko z Michaliną i to też tylko dlatego, że Misia o to dbała. |
2016 |
Ale za szybko to wszystko. Chyba powinna pobyć trochę sama. Z jednych ramion od razu w drugie. Może nie warto tak robić? Może powinna najpierw wrócić do mamy, skończyć szkołę, zrobić maturę, a nie od razu bawić się w dorosłe życie. Miała zacząć już teraz, zaocznie, ale wszystko jakoś się rozmyło. |
2017 |
Wściekła na siebie. Skąd wziął się ten Misiek? Była pewna, że o nim już dawno zapomniała, a tymczasem wcale nie. Przypałętał się do jej myśli zupełnie znikąd. Cholerny Misiek. W ogóle o nim nie myślała, a tu nagle pojawił się w jej głowie. Zdmuchnęła pianę ze swoich piersi. Piana też ją wnerwiała. |
2018 |
Wiedziała, że jest w stanie odwrócić jego uwagę od rozmowy. Zaczęła rozpinać guziki koszuli. Był piątek, właśnie wróciła z pracy, a Konrad już czekał na nią w jej mieszkaniu. Namawiał ją, by rzuciła wszystko w stolicy i przeniosła się na Mazury. Ale przecież nie mogła tego zrobić. |
2019 |
Stanęła bardzo blisko niego i rozpinała guziki białej koszuli. Nie reagował. Usiadła obok niego i zsunęła rajstopy. Jakby drgnął. Uśmiechnęła się lekko. Wstała. Odwróciła się do niego tyłem. Zsunęła spódniczkę. Stała tuż przy jego twarzy, niemalże pośladkami ocierając się o jego policzki. |
2020 |
Stała oparta o ścianę, wypinając pośladki w jego stronę. Nie było miejsca, którego by nie dotknął. Masował jej uda, centymetr po centymetrze, przesuwając się, następnie plecy, ramiona i to kuszące zagłębienie przy szyi. Jego męskość prężyła się, gotowa w każdej chwili zaspokoić siebie i ukochaną. |
2021 |
Kochał jej ciało. Delikatnie zsuwał się niżej, głaszcząc wzgórek łonowy. Julia nie mogła złapać tchu. Marzyła o tym, by wreszcie zagłębił swoje palce w to jej najdelikatniejsze miejsce. Konrad wycofał dłonie i zupełnie bez ostrzeżenia zaczął ssać prawy sutek, muskając lewy delikatnie. |
2022 |
Trzymał dłońmi jej pośladki. Język zsuwał się coraz niżej, dłonie torowały drogę do jej najbardziej wrażliwego miejsca. Gdy wilgotny język dotknął pulsującej łechtaczki, Julka krzyknęła. Konrad chwilę smakował ją, najpierw powoli, niepewnie, a potem zachłannie, jakby długo czekał na tę słodycz. |
2023 |
Sama już widziała światło, które rozjaśniało jej życie, dlatego też coraz szybciej podnosiła się i opadała. Konrad ścisnął jej piersi, niemalże do granicy bólu, i ten dotyk spowodował wybuch silny niczym wulkan. Jęknęła. Spod przymkniętych oczu zobaczyła na twarzy Konrada grymas rozkoszy. |
2024 |
Tym razem dziewczyna dzwoniła i pytała o gimnastykę. Czy jest obowiązkowa? No, chyba jest. To by było bez sensu – ktoś przychodzi tu, by być pięknym, a na gimnastykę nie chce mu się chodzić. Niech korzysta ile wlezie. I to właśnie powiedziała dziewczynie. Że najlepiej korzystać z pełnej oferty. |
2025 |
W wielu sprawach dawała jej wolną rękę, a widać było, że wyjdzie z każdej opresji. Odbierała telefony, załatwiała różne sprawy. Teraz też rozmawiała. Widać, że była bardzo przejęta. Co ona robi? Lata z centymetrem i mierzy próg. Gwałtownie gestykuluje, widać, że już jest na skraju cierpliwości. |
2026 |
Nie był przyzwyczajony, że to właśnie jego żona stoi przed lustrem i maluje usta oraz skrapia się perfumami. Chyba nawet tymi, które dostała od niego w prezencie na urodziny. Ładnie pachniały. Wtedy nawet nie zwracała na to uwagi. Poleciła mu je ekspedientka w sklepie i kupił bez namysłu. |
2027 |
Mruknął coś niezrozumiale i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Jadwiga odetchnęła z ulgą. Czuła się trochę jak jej własna córka za czasów, gdy prowadzała się ze swoim pierwszym chłopakiem i musiała ukrywać nieśmiałe pocałunki przed bacznymi oczami mamy. Uśmiechnęła się na samo wspomnienie. |
2028 |
Chciała być bliżej i jeszcze bliżej. Usta Waldka wędrowały po jej szyi, dekolcie, zatrzymując się dłużej na piersiach. Mężczyzna lekko przygryzał sutki, ściskał pośladki. Ewelina uniosła nieco biodra, ale tylko tyle, by jego męskość mogła wsunąć się w delikatne, wilgotne miejsce. |
2029 |
Obok niej uklęknął Waldek. Gwałtownie wziął w usta lewy sutek, prawy delikatnie szczypiąc i głaszcząc. Ewelina palcami prawej dłoni znalazła swój czuły punkt. Głaskała się i dotykała, a dotyk ten w połączeniu z ustami mężczyzny i jego dłońmi na jej piersiach był niezapomnianym uczuciem. |
2030 |
Kiedy to było? Jakoś szybko wpadła w ramiona Romana i to by było na tyle, jeżeli chodzi o randki. Nie zdawała sobie sprawy, jak brakuje jej tych przygotowań i tej niepewności w sercu. Nieważne, czy ma się osiemnaście lat, czy ponad pięćdziesiąt. Uczucie przed randką jest dokładnie takie samo. |
2031 |
Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła Andrzeja. Siedział i studiował menu ze zmarszczonym czołem. To chyba był on. Przecież widziała go tylko raz w życiu. Wtedy w sklepie i na tej kawie chwilę potem. Zauważył ją. Jego twarz rozpromienił uśmiech, podniósł się z krzesła i wyszedł jej naprzeciw. |
2032 |
Miał niesamowicie błękitne tęczówki. Czasem wydawało się, jakby były przezroczyste. Często mrużył oczy w ten właściwy dla krótkowidzów sposób. Kąciki miał pokryte lekką pajęczyną zmarszczek, charakterystyczną dla ludzi, którzy często się uśmiechają. A on pewnie ciągle był uśmiechnięty. |
2033 |
Miał lekko siwiejące, bujne włosy. Kiedyś musiał być przystojnym mężczyzną. Jak to: kiedyś? Jadwiga była zdziwiona swoimi myślami. Teraz jest przystojnym mężczyzną. Nawet bardzo. Czy on też tak lustrował ją wzrokiem? Przecież... Kiedyś też była piękna. Ale o czym ona w ogóle myśli. |
2034 |
Tam odwróciła się i mu pomachała. Gdy zniknęła za zamkniętymi drzwiami, odjechał. Już dawno nie było mu tak dobrze. Czasami miewał taki stan ducha, że się z czegoś cieszył i tak naprawdę sam nie wiedział z czego. Wrócił do domu. Naturalną rzeczą byłoby chyba zadzwonić, podziękować za spotkanie. |
2035 |
Trzymała telefon w dłoni. Wystukała: "Dziękuję za miłe spotkanie. Dobranoc". I wysłała. Chwilę czekała na odpowiedź. Już zapomniała, jakie to uczucie, gdy z niepewnością czeka się na zainteresowanie mężczyzny, na to, kiedy zadzwoni, napisze... Chwilę potrzymała telefon w dłoni, ale nic nie przyszło. |
2036 |
Wypiła łyk kawy i się skrzywiła. Coś dzisiaj jej nie smakowała. Pewnie mleko było popsute. Znowu zapomniała je schować do lodówki. Chociaż dzisiejsze mleko i bez lodówki mogło stać długo i smakować tak samo jak pierwszego dnia po zakupie. Nie tak jak wtedy, kiedy jeździła do babci na wieś. |
2037 |
Dzień świstaka, normalnie. Tylko Julia wyskoczyła z tą pracą zdalną. Może i dobrze? Przecież ma do niej zaufanie, już tyle lat z nią pracuje. Dlaczego by nie? Może on też by sobie taką pracę zdalną znalazł? Musi się też zastanowić, co by zrobił, gdyby mu zostały trzy dni życia. Już wie. |
2038 |
Ale jakiś czas temu kobieta zmarła i stracił serce do całego interesu. Wcale mu się nie dziwię. Siedzi teraz większą część czasu za granicą. Gadaliśmy z nim. Mówi, że tylko czeka, kiedy znów zobaczy się z ukochaną żoną. To jest miłość! Gdyby ktoś tym się zajął, mogłoby być naprawdę pięknie. |
2039 |
Wiesz, widzę, że kobiety są jednak niedoceniane. Czasem chciałabym mu pokazać, że umiem zarabiać pieniądze, że jestem ceniona, że ktoś słucha mojego zdania i że podejmuję jakieś zawodowe kroki. Ale niestety. Na razie jestem mamą. Pełnoetatową mamą, która choćby chciała, nie da rady nic innego robić. |
2040 |
Raz spotkały się na kawie, obiecały to powtórzyć, ale nie wyszło. Tak to jest. Faktycznie, trzeba to nadrobić. Ale na razie myślała tylko o spotkaniach z Andrzejem. Jak już mogła wyrwać się z domu, to wolała wypić kawę z nim, niż z koleżankami... I chyba miała lekkie wyrzuty sumienia. |
2041 |
Czuła, że coś zaczyna się dziać między nimi. Na pewno była to przyjaźń. Ale czy coś więcej? Tego nawet Mickiewicz nie wiedział. Na razie było dobrze. Kawa i pocałunek w policzek na dzień dobry i do widzenia oraz długie rozmowy o wszystkim wystarczały jej. Nawet grała w garibaldkę. |
2042 |
Poszła do niego do domu. Chyba na trzeciej randce. Randce? Przecież ma męża. W każdym razie ograła Andrzeja, z czego była bardzo zadowolona. I to nie raz. Myślała o nim codziennie, rozmawiali ze sobą nawet kilka razy w ciągu dnia. Jadwiga przestała dostrzegać męża. A on też żył własnym życiem. |
2043 |
Oczywiście był wkurzony, że żona go nie zauważa, ale to chyba nie był powód, by nadal nie podziwiać innych kobiet, które były zwykle młodsze, ładniejsze, zgrabniejsze niż Jagoda. Ale miały jedną wadę – nie były jego żoną. Kiedyś, dawno temu, byłaby to zaleta. Teraz coś się zmieniło. |
2044 |
Chyba odkąd urodziła dzieci, nigdy nie udało im się spędzić jednego dnia tylko we dwoje. Ostatnio życie dało im ostro w kość. Przeprowadzka, remont, nowa praca Jacka i nici z obietnic, że w Gdańsku życie płynie wolniej. Płynęło tak samo szybko jak w Warszawie. O ile nie szybciej. |
2045 |
Jacek uznał, że skoro ona jest w domu, to dzieciaki mogą być w przedszkolu pięć godzin. Nie więcej. Niby miał rację, ale czasem tak bardzo chciałaby odpocząć. Tak jak on, gdy wracał zmęczony do domu. Myślała sobie czasem, że może gdyby zarabiała jakieś pieniądze, traktowałby ją inaczej. |
2046 |
Próbowała zasnąć, ale jak tu spać, kiedy mężczyzna rozbiera cię do naga? Powolutku rozpina guziczki satynowej piżamy – specjalnie taką zabrała na wyjazd. Michalina pewnie by zapytała, po co piżama... Ale Marta najbardziej lubiła moment rozbierania. Oczekiwanie na to, co ma się wydarzyć. |
2047 |
Dlatego też wraz z każdym odpinanym guzikiem bordowej piżamy była bardziej spragniona mężczyzny, który pracowicie wyzwalał ją z objęć zimnej satyny. Udawała, że śpi. Czasem lubiła, by się zajmował tylko nią. Tak jak w Szkole Żon. Tam nie dopuszczała nikogo do siebie. Teraz tego żałowała. |
2048 |
Może już nie będzie miała takiej okazji? Kochała męża i nie wyobrażała sobie, by w jej duszy grały emocje wywołane przez innego mężczyznę, ale podświadomie żałowała odrobinę, że nie poczuje innych rąk na swoich piersiach. Teraz czuła dłonie męża. Ciepłe, tak dobrze znane. Dalej udawała, że śpi. |
2049 |
Lubiła taki seks. Niezbyt pośpieszny, lekki, delikatny. Można by powiedzieć: leniwy. Leżała w samych spodniach od piżamy, bluzkę Jacek już dawno zsunął i rzucił na podłogę. Jej sutki prężyły się pod naciskiem jego wilgotnego języka. Rozchyliła usta. Już nie umiała spokojnie leżeć. |
2050 |
Tylko we dwoje. Las, jeziora. Po co jeździć gdzieś dalej? Marta uwielbiała patrzeć na spokojną taflę wody, wtedy nabierała energii na dalsze, trudne dni. Niektórych uspokajało morze. Ona wolała jeziora. I to najbardziej te kaszubskie. Obojętnie, latem lub zimą. Teraz jezioro było lekko zamarznięte. |
2051 |
Gdzieniegdzie przez drobną warstwę śniegu prześwitywały ciemniejsze kręgi. Ślady po przeręblach, przez które wędkarze łowili ryby. Ona robiła to tylko latem. Pamiętała biwaki, kiedy to piekło się największe sztuki nad ogniskiem. Przeważnie płotki, chociaż też bywały pełne ości okonie. |
2052 |
Zza rogu wybiegł spory, merdający ogonem golden retriever. Za nim, opierając się na drewnianej lasce, szedł starszy mężczyzna. Ubrany był w sfatygowaną jesionkę nieokreślonego koloru. Powłóczył nogami obutymi w ocieplane kalosze. Wiatr rozwiewał jego rzadkie, dość długie, siwe włosy. |
2053 |
Staw z kaczkami. Malina umarła, kaczki odeszły niedługo potem. I wszystko powoli zaczęło się walić. Ale o czym ja wam tu truję. Młodzi jesteście. Jak się jest młodym, to ma się wrażenie, że będziemy żyli wiecznie. Choroby i śmierć nas nie dotyczą. To zdarza się tylko innym ludziom. |
2054 |
Przez te kolejne dziesięć lat przybyło mi chyba następne dwadzieścia. Dzieciaki kazały mi przyjechać do Francji, odmłodnieć. Syn ma dom niedaleko Cannes. Córka dwa kilometry od niego. My z Barnabą też musimy sobie tam coś kupić. Coś małego. Poczekajcie chwilę, pokażę wam zdjęcia. |
2055 |
Zostaw brata! Mikołaj! Nie dziw się, że jak go szczypiesz, to on cię gryzie! Już jestem. Zwariuję zaraz. Znowu mi dzieci podrzucili. To już jest norma. Kocham je oczywiście, ale skoro właśni rodzice mają ich dość, to ja też mam do tego prawo! Arek! Mówiłam ci coś! Zaraz was odeślę do rodziców. |
2056 |
Myślała, że właśnie zaczyna się najwspanialszy okres w jej życiu. Będzie mogła robić, co sobie życzy. Emeryturę, jak na te czasy, miała całkiem niezłą, wcześniej pracowała jako szef sprzedaży w firmie produkującej oświetlenie, więc zarabiała na tyle dużo, że mogła sobie odłożyć trochę oszczędności. |
2057 |
Jak się okazało, była to ciąża bliźniacza. Córka przypominała już małe słoniątko (oczywiście Krystyna nie śmiałaby tego powiedzieć głośno) i wspólnie z matką zdecydowały, że ta wprowadzi się do nich na kilka dni przed rozwiązaniem i zostanie tak długo, jak będzie jej Alicja potrzebowała. |
2058 |
Po tygodniu wróciła ze szpitala do domu, gdzie oczywiście czekała na nią mama i mąż (dokładnie w tej kolejności), gotowi do usługiwania jej we wszystkim, o czym sobie tylko pomyśli. Myślała o wielu rzeczach i to nader często. Mąż szybko się znudził dogadzaniem żonie, a zresztą musiał robić karierę. |
2059 |
Wstała, założyła szlafrok i poszła pomóc swojej jedynej córce. Zastanawiała się intensywnie, czy w jej rodzinie, lub jej byłego męża, były jakieś bliźniaki, i jeżeli nie, to dlaczego dobry los akurat ich postanowił tak sowicie wynagrodzić. I to dwóch facetów. Z kobietami był jakoś mniejszy problem. |
2060 |
Zaklęła sobie gorzko (oczywiście w myślach), a gdy córka wyszła, a wnuki usnęły, włączyła Discovery Channel. Przecież i tak park Yellowstone lepiej widać z ekranu telewizora. Niczym więzień odliczała dni i noce, kiedy to dzieci zostaną oddane do placówki edukacyjnej, zwanej przedszkolem. |
2061 |
To Andrzej nalegał. Chciał beztrosko, bez pośpiechu zjeść kolację, potem może obejrzeć film, a później faktycznie zagrać ze dwa razy w karty. Obiecał nawet, że coś przygotuje. Podobno dobrze gotował. Nie miała jeszcze okazji, by się o tym przekonać. Potrzebowała tego alibi chyba dla spokoju ducha. |
2062 |
Chyba że Roman... Ostatnio pytał ją, gdzie idzie i kiedy wróci. Teraz nie mówiła, kiedy wróci. Nie zamierzała robić nic złego, przecież miała męża, ale coś ciągnęło ją do tego mężczyzny. Może jego wewnętrzny spokój. Gdyby ktoś zapytał, jaki jest Andrzej, pierwszym skojarzeniem byłoby: "normalny". |
2063 |
Doskonale leżał. Założyła koszulkę na ramiączkach, która latem służyła jej jako bluzka. Jasne rajstopy, dzianinowa sukienka. Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Jeszcze tylko te cholerne włosy. Taką Miśkę mogłaby mieć na etacie. Wtedy może by jakoś wyglądała, a nie jak strach na wróble. |
2064 |
Nawet powiedziała mu o kolczykach, które dostała od Romana jej sąsiadka. O Szkole Żon też wiedział. Czuła, że nie pochwala stosowanych tam masaży, ale nie powiedział tego głośno. I całe szczęście. Gdyby mogła, pojechałaby tam jeszcze raz. Niestety, fundusze jej na to nie pozwalały. |
2065 |
Chciała więcej. Może nie dla siebie, ale dla bliskich. Konrad był dla niej jak syn. Waldek był najwspanialszym przyjacielem, kochankiem, mężem. Dla siebie niczego nie chciała. A może trochę? Wiedziała, że gdy jej bliscy będą szczęśliwi, ona również. I dlatego ciągle myślała o rozwijaniu szkoły. |
2066 |
Może poniedziałek też? Westchnęła. Chciałaby być młodsza. Ładniejsza. Kobiety w jej wieku nie przeżywają romansów. Nie pociągają mężczyzn. Kto się obejrzy za pięćdziesięciolatką? Nikt. Miśka mogłaby robić czary na jej głowie, a i tak nic by to nie dało. Ona już przeżyła swój czas. |
2067 |
Dla Andrzeja. Wstyd jej było za takie myśli. Wielokrotnie, leżąc w łóżku, wyobrażała sobie, co by było, gdyby on ją pocałował. Tak dawno nie czuła w sobie namiętności, że nie była w stanie przewidzieć, jak by zareagowała. Niczym pensjonarka – chciałaby, ale bała się. No i był Roman. |
2068 |
Taka rozmowa ją uskrzydlała. Nie chciała niczego sobie wyobrażać, ale była prawdziwą kobietą. A kobiety z krwi i kości, nieważne, czy mają lat siedemnaście, czy pięćdziesiąt cztery, tak samo marzą i wyobraźnia tak samo maluje im piękne, obiecujące i wywołujące nieco przyspieszony oddech obrazy. |
2069 |
Kiedyś lubiła gości, ale ostatnio przyjmowała ich jakby rzadziej... Karpatka wyszła jej niesamowita. To już nie były Karpaty, to były Alpy. Sama robiła budyń, nie uznawała gotowców ze sklepu. Przyprószyła góry cukrem pudrem niczym śniegiem i usiadła na chwilę w fotelu. Na dziś miała dość. |
2070 |
Już nie pamiętała, kiedy była tak frywolna. Nie było śladu po skupionej, zawsze spiętej pani nauczycielce matematyki. Andrzej powodował, że czuła się, jakby miała znowu osiemnaście lat i próbowała poderwać najprzystojniejszego chłopca w klasie. O ironio – on też miał na imię Andrzej. |
2071 |
Nie mogę, dziewczyny. Ona ma idealne ciało. Zawsze wygląda super. A ja, cholera, mam czasem ochotę siedzieć w domu w dresie i wpierdzielać czekoladę. Ja potrzebuję, by mnie ktoś pogłaskał po głowie i powiedział "dasz radę", a nie wiecznie krytykował. Jak ktoś mnie dołuje, to wychodzę i uciekam. |
2072 |
Poza tym czuję się w tym domu taka do niczego. Człowiek studia skończył, a siedzi w domu i lata od patelni do żelazka. Mam wrażenie, że już do niczego się nie nadaję. Do niczego. Muszę iść do pracy. Ale do jakiej ja roboty pójdę, skoro dzieciaki ciągle chore... Albo trzeba je wciąż gdzieś wozić. |
2073 |
Chyba... Nie, no kocham, na pewno kocham. – Michalina plątała się. – Ale czasem mam go dość. Rozwalone skarpety na środku pokoju, które mogą tam leżeć kilka dni. Nie to, że ja jestem ideałem. Też rozwalam gacie po pokoju. Ale jest różnica. Ja potem wszystko muszę sprzątać, a on nie. |
2074 |
Otóż Ewelina chce otworzyć drugi pensjonat. Gdzieś. Nie wie jeszcze gdzie. I poprosiła Konrada, żeby coś znalazł. Nieważne, gdzie to będzie. Byle nie na Mazurach. Tatry, Bieszczady czy morze wchodzą w grę. I otóż on ma jeździć i sprawdzać, a potem docelowo tam siedzieć i nadzorować remont. |
2075 |
Coraz częściej miała wrażenie, że psuje dotychczasową pracę. Agnieszki nie widziała już miesiąc. Miesiąc pełen czekolad, obiadów dwudaniowych, kolacji jedzonych o północy, białego pieczywa i słodkich napojów. Miesiąc siedzenia na tapczanie i robienia wielkiego nic. Miesiąc wkurzenia na cały świat. |
2076 |
I miesiąc złego samopoczucia. I fizycznego, i psychicznego. A już tak dobrze szło. Już czuła się taka piękna. I czar prysł. Faktycznie, miała mniej kasy. Oszczędności kurczyły się. Ale gdyby chciała, ćwiczyłaby. Mąż obiecał jej ciuchy do biegania, ale na obietnicach się skończyło. |
2077 |
Ostatnie metry ledwo zrobiła. Ale zrobiła. Miała taką motywację, że nawet sama wybiegała nad morze. A teraz? Teraz zasłania się brakiem czasu, przeziębieniem – raz swoim, raz dzieci. Zasłania się wszystkim, byle się nie ruszać. Do cholery, godzinę, nawet czterdzieści minut dziennie, dałaby radę. |
2078 |
Skoro dba o swoją rodzinę najlepiej jak potrafi, to dlaczego nie umie, a może nie chce, zadbać o siebie? Dlaczego, gdy chodzi o dziecko, może wstawać w środku nocy, bez cienia żalu, a gdy chodzi o nią samą, nie jest zdolna do żadnych poświęceń? Przecież to ona powinna być najważniejsza, bo. |
2079 |
No, wprawdzie już nie obcym, już bardzo zaprzyjaźnionym, ale to nie własny mąż. Chociaż ostatnio miała wrażenie, że mąż już jej nie znał tak dobrze. Wcale się tym nie martwiła. Nawet się cieszyła, że jest tak jak jest. Przynajmniej miała poczucie stabilizacji. Nie miała zamiaru zostawiać Romana. |
2080 |
Roman wrócił z pracy. Świętowali odejście jakiegoś ważnego dyrektora. Dzięki temu Roman miał być jeszcze ważniejszy w firmie. Był w doskonałym humorze. Jak nigdy. Widać było, że ten nastrój był skutkiem alkoholu płynącego w jego krwi, ale mimo wszystko Jadwiga nie widziała go dawno w takim nastroju. |
2081 |
Roman się rozebrał, oczywiście Jadwidze kazał też wyskakiwać z ciuchów. Mało romantycznie znowu, ale ona cieszyła się, że mąż chce właśnie z nią świętować swoje sukcesy. Trwało to chwilę. Było jej dobrze, była na swój sposób szczęśliwa. Może trochę za krótko, może trochę zbyt mało ją przytulał. |
2082 |
Nigdy, nawet te trzydzieści lat temu. Poszła do pokoju Romana. Leżał z rozłożonymi rękami, zajmując niemal całe łóżko. Stanęła, zastanawiając się, czy go budzić, przesunąć... Nie zrobiła tego. Przykryła go kołdrą i poszła do siebie. Czar nieco prysł, ale nie martwiła się zanadto. |
2083 |
Ale następnego dnia Roman zachowywał się tak, jakby ten wieczór nic dla niego nie znaczył, i wszystko było po staremu, a nawet gorzej. Potem te cholerne kolczyki w uszach młodej sąsiadki. I wreszcie Szkoła Żon. I Andrzej. I ona, która zachowuje się teraz dokładnie tak samo, jak kiedyś Roman. |
2084 |
Miała wrażenie, że wszystko się ułoży. Oczywiście bała się, co będzie, gdy nie dogadają się w sprawie pensjonatu... Ale Jadwiga dała jej nadzieję. Pogłaskała słowami po głowie i zaakceptowała jej uczucia. Powiedziała jej, że ma do nich prawo. Wszystko będzie dobrze. Spokojnie zasnęła. |
2085 |
Wstawiła makaron. Nie zdążyła nawet zdjąć butów, od razu zaczęła działać. Dzieci stały uwieszone u jej nóg. Boże, jak ona nie lubiła ich zostawiać. Tym bardziej, że teraz miała wrażenie, że wszystko się wali, gdy wyjeżdża. Jacek chciał przeczekać. Ona nie chce już przeczekiwać życia. |
2086 |
Sprzątnęła ze stołu po obiedzie, włożyła naczynia do zmywarki i usiadła na podłodze. Kochała swoje dzieci nad życie, ale czuła, że jeżeli nie znajdzie sobie czegoś, w czym czułaby się ważna, odpowiedzialna, i niekoniecznie będzie to związane z dziećmi i pieluchami, to nie wyjdzie z tego nic dobrego. |
2087 |
Układała jednobarwne wieże, bo Franuś miał wciąż problemy z odróżnianiem kolorów. Ta niebieska, ta zielona, ta żółta. Zawsze mylił zielony z niebieskim. Miała wrażenie, że zgaduje. Tym też musi się zająć. Bycie mamą to pamiętanie o tak wielu rzeczach. Tym bardziej, że tata nie pamięta wcale. |
2088 |
Nie. Chyba nie wypada. Szesnasta to szesnasta. Pewnie robi obiad, krząta się w kuchni. Chciałaby to zobaczyć. Gotujący mężczyzna był dla niej czymś bardzo ekstrawaganckim. Nie przywykła do tego, by ktokolwiek szwendał się po jej królestwie. Roman umiał chyba tylko zaparzyć herbatę. |
2089 |
Sięgnęła po gazetę. Czasem kupowała kolorowe brukowce, by chociaż chwilę pobyć w wielkim świecie. W świecie skandali, romansów, zdrad i wielkich przyjęć. Przy takiej gazecie nie trzeba było myśleć, wystarczyło oglądać kolorowe obrazki. O, jedna aktorka miała na sobie podobną do jej sukienkę. |
2090 |
Niestety, nie była sama. Ta od szafirów lustrowała ją wzrokiem. Jadwiga uśmiechnęła się do niej. Czuła się tak, jakby od tamtej podróży windą upłynęło sto lat. A przecież to było zaledwie w zeszłym roku... Tym razem pani Elżbieta nie miała w uszach szafirów, a jakieś inne błyskotki. |
2091 |
Od Romana? Chyba nie. On chyba już z nią skończył. Jadwiga była bardzo zaskoczona tym, że w zasadzie ją to przestało obchodzić. Szła do Andrzeja i po raz pierwszy od pobytu w Szkole Żon czuła się naprawdę atrakcyjna. Nie mogła sobie nic zarzucić. Uśmiechnęła się promiennie do kobiety. |
2092 |
Nie chciałem potem tutaj być sam. Żadnej Wigilii. Teraz mam nadzieję, że kiedyś znowu to miejsce rozkwitnie kwiatami, że znowu będzie tu słychać śmiech. Malina była szczęśliwą kobietą. To jest miejsce dla szczęśliwych kobiet. Albo inaczej – to powinno być miejsce, gdzie kobiety stają się szczęśliwe. |
2093 |
Jak mówiłem, tutaj jest wydzielona część na mieszkanie... Miało być dla mnie, Maliny i gości. W sumie jedno trzypokojowe i dwa pokoje z łazienkami. Tam jest niewiele mebli. Wszystkie bym wam zostawił. Jak teraz włączę ogrzewanie, to za chwilę będzie ciepło i możecie tam spać. Koce i poduszki mam. |
2094 |
Oprowadzę was, nie wszędzie jest światło, ale niektóre pomieszczenia są prawie gotowe. Mam bigos. Wielki gar. Jeszcze dochodzi na piecu. Miałem mieszać, by się nie przypalił. Kobieta ze wsi przychodzi trzy razy w tygodniu do mnie do pomocy. Nastawiła ten bigos, do słoików miała popakować. |
2095 |
Chleba mam dosyć. Też mi upiekła. Gdyby ruszył tu pensjonat, to na pewno sami ze wsi by tu przyszli. Z jajkami, mlekiem, masłem. To wszystko jest dobre i zdrowe. Warzywa i owoce też by się znalazły. Latem jest tu sporo truskawek. Nie ma nic lepszego niż truskawki zbierane rano... |
2096 |
Malina chciała, by pensjonat tętnił życiem. A nie, by wiatr hulał przez wybite okna. – Uśmiechnął się smutno. – Chodźcie, kochani, posilimy się, a potem pokażę wam mój dobytek nocą. Można by niejedną historię opowiedzieć o straszących tutaj duchach... Ale to nieprawda. To spokojne miejsce. |
2097 |
Zastawę mam jeszcze z naszego ślubu, dlatego ją zabieram. Wszystko jest... Nawet ten talerz skleiłem. Jeden tylko się rozbił. Malina była wtedy w ciąży. Była piękna. Oczy jej błyszczały zupełnie jak tobie, panienko. – Wskazał na Julię. – Ale to był już dziewiąty miesiąc. Nasze pierwsze dziecko, syn. |
2098 |
Wody jej odeszły i się tak przestraszyła, że aż talerz z rąk wypuściła. Ale posprzątałem i zjedliśmy do końca. Przed porodem warto się najeść, bo to kawał roboty. Wtedy my, mężczyźni, znaliśmy to tylko z opowiadań. Teraz wy – wskazał na Konrada – możecie to wszystko sami poczuć.. |
2099 |
Julia ukroiła ogromne pajdy swojskiego chleba. Poczuła się, jakby tego starszego pana znała całe życie. Bardzo chciała mu pomóc w realizacji marzeń jego żony. Dlatego też w duszy modliła się, by to, co starszy pan chce sprzedać, okazało się tym, czego oni szukają. Teraz było ciemno. |
2100 |
Jezioro jest tuż zaraz, więc do tej pory nie musiałem się taplać w basenie. – Roześmiał się. – Zimą co innego – potwierdził. – Malina miała problemy z kręgosłupem. Lekarze powiedzieli, że pływanie jest dobre. Dlatego miał być basen. Potem straciłem do niego serce. Jak i do wszystkiego. |
2101 |
Te jeansy trochę Jagodę zdziwiły, no ale przecież nie mogła oczekiwać, by czekał na nią w smokingu czy fraku. Podwinięte rękawy koszuli ukazywały dość umięśnione przedramiona pokryte ciemnymi włosami. Jakie to dziwne – była przyzwyczajona do rąk Romana pokrytych delikatnym, jasnym meszkiem. |
2102 |
Albo po kolacji. Pewne rzeczy trzeba mówić przyjaciołom. A ona była jego przyjaciółką. To wiedziała na pewno. Czuła się trochę niezręcznie taka odstawiona. Może Andrzej chciał zaprosić ją tylko na przyjacielską kolację. Tak po prostu. Pogadać, powspominać. A ona oczekiwała czegoś więcej. |
2103 |
Jedna z takich znajomości zaowocowała synem. Teraz nie zamieniłaby go na nic w świecie, ale wtedy czuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Myślała, że życie się kończy. Krzysztof zostawił ją w szóstym miesiącu ciąży. Wróciła do rodziców, którzy zawsze przyjmowali ją z otwartymi ramionami. |
2104 |
Byliśmy całkiem poprawnym małżeństwem. Wspólne wakacje, niedzielne wyjścia do teatru. Było stabilnie, bez żadnych wzlotów i upadków. Nasze córki były idealne, do tej pory są. – Uśmiechnął się. – I... Było nudno. Najzwyczajniej w świecie było nudno. Och, ile ja bym potem dał za tę nudę. |
2105 |
Kiedyś źle się poczuła. Lekarze nie wiedzieli dlaczego. Najpierw leczyli ją na tarczycę, potem coś innego wynaleźli. Potem kolejny tomokomputer wykazał powiększone węzły chłonne w śródpiersiu... Szybko to poszło. Nasze, do tej pory zwyczajne, nudne życie, nagle przestało być takie. |
2106 |
Ja nie miałem czasu na zamartwianie się. Pracowałem, by zarobić na opiekę dla niej i by zarobić na drogie, eksperymentalne leki, które w Polsce nie były jeszcze nawet legalne. Może przedłużyliśmy jej życie o kilka miesięcy... Umarła w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia w dziewięćdziesiątym siódmym. |
2107 |
Wiedziała, że nadchodzi koniec. To była niezapomniana Wigilia. Człowiek żałuje, że te wszystkie Wigilie, które przeżył, były takie schematyczne. Nawet te kolędy śpiewane przy stole... Nie zastanawiałem się wcześniej nad ich treścią. Nie zastanawiałem się nigdy nad tym, po co łamiemy się opłatkiem. |
2108 |
Wtedy nie chciała, by jej życzyć zdrowia. Chciała, byśmy jej życzyli szczęścia na tamtym świecie. I tego, by się okazało, że tam, po drugiej stronie, coś jest i ktoś na nią czeka. Pożegnaliśmy się wtedy. Zawsze się śmiałem i mówiłem: "Święta, święta i po świętach". Bardzo tego nie lubiła. |
2109 |
Powiedziałby mi prawdę. I wiesz? Ja tej prawdy się bałam najbardziej. Potem zobaczyłam te kolczyki. Mówiłam ci o nich. I pojechałam do Szkoły Żon. Tam też przyjechał z jakąś babką. I zaraz potem, jak ją w saunie przeleciał, chciał dobierać się do Miśki. – Pokręciła głową z dezaprobatą. |
2110 |
Tak bardzo mamy zakorzenione w głowach, co wypada, a co nie wypada. Nie wypada siedzieć na kanapie u mężczyzny z podkurczonymi nogami. Nie wypada mieć zamkniętych oczu. Nie wypada upijać się w środku nocy winem, w czasie gdy mąż przebywa w delegacji. Jadwiga sobie przypomniała. Delegacje męża. |
2111 |
W tym czasie przyszedł Andrzej i przykrył ją puchatym kocem. Sam usiadł obok niej. Blisko. Może zbyt blisko? Położyła mu głowę na ramieniu. Czy jest coś złego w położeniu głowy na ramieniu przyjaciela? Objął ją ramieniem. Siedzieli przytuleni. Niby patrzyli w telewizor, który błyskał co chwilę. |
2112 |
Była druga w nocy. Jadwiga leżała na jego kolanach i spała. Sukienka zadarła jej się do góry, odsłaniając udo. Na początku chciał ją od razu przykryć. Podniósł rękę, by złapać krawędź koca. Nie mógł się jednak powstrzymać, by jej nie dotknąć. Musnął jej biodra, zsuwając dłoń niżej, na udo. |
2113 |
Chciał całą noc tulić ją w swoich ramionach. Śpiąca, wydawała mu się taka krucha. Jak w ogóle taka kobieta może spać sama? Ten jej mąż to taki pies ogrodnika: sam nie zje, drugiemu nie da. Co za los – być z kimś związanym na papierze, a w rzeczywistości iść przez życie samotnie.. |
2114 |
Dziewiąta. O matko, już dziewiąta, a ona jeszcze nie widziała tego wszystkiego, co jest wokół! Wstała z łóżka i przeciągnęła się. Odwykła od spania w dresie. Przypomniały jej się studenckie czasy i biwaki pod namiotem. Kilkutygodniowe eskapady, podczas których cały dom nosiło się na plecach. |
2115 |
Z byłym mężem – już prawie o nim zapomniała. Miała wrażenie, że teraz jest w zupełnie innym świecie, w zupełnie innym życiu. Oczywiście zastanawiała się czasem, co u niego, czy sobie jakoś ułożył życie. Nie rozmyślała jednak na tyle intensywnie, by do niego zadzwonić i po prostu zapytać. |
2116 |
To on zaprojektował ten pensjonat. Jeszcze, jak mieszkał w Stanach. Kupili tę ziemię i mieli zamiar wrócić tu już na stałe. Zrobił to dla Maliny. W Stanach powodziło mu się całkiem nieźle. Tam urodziły się dzieciaki, tam też zarobił pieniądze. Wylosowali zieloną kartę i po prostu pojechali. |
2117 |
A potem wszystko zaczęło się kręcić. Czasem zastanawiał się, kiedy ta bańka szczęścia pryśnie. Była praca, pieniądze, fantastyczne dzieci, miłość... I prysła. Po powrocie do Polski. Kiedy Malina umarła. Ile jeszcze lat będzie to rozpamiętywał? Nawet dzieciaki mówią, że powinien sobie kogoś znaleźć. |
2118 |
Tym razem nie grube kobiety, niedające rady wstać z fotela, a niesamowita metamorfoza. Jakieś czterdzieści kilo. Uśmiechnęła się. Chyba to jej było potrzebne. Sama zaczęła przeglądać filmy. Ta schudła dwadzieścia. Tamta trzydzieści. Zawsze roześmiane, w stroju sportowym. Do cholery, da się. |
2119 |
Poszła do łazienki i stanęła na wagę. Zaklęła. Dlaczego najtrudniejsze jest to, co tylko i wyłącznie od nas zależy? Nie ma czasu? Bzdura. Ile czasu spędza się na Facebooku, czy bezmyślnie przeglądając internet? Ot, choćby teraz. Zachwyca się, jak to inni schudli, a sama w tym czasie siedzi w fotelu. |
2120 |
Tak jakoś wyszło, znowu zajadała swoją samotność. Maluchy spały, Jacek przesiadywał w pracy. Tłumaczył to tym, że przecież w weekend jej nie było i musiał zajmować się dziećmi. To przecież normalne, że ojciec czasem musi pobyć z dziećmi. Czuła się winna, że wyjechała. A teraz będzie jeszcze gorzej. |
2121 |
Czy każda matka, gdy dziecko śpi, żałuje, że tego dnia nie bawiła się z nim dłużej, nie czytała książki, nie zagrała w grę, która leży nieodpakowana od Bożego Narodzenia? Ktoś powiedział, że matka to jest to samo, co wyrzut sumienia. Zawsze można być lepszą, zawsze można więcej.. |
2122 |
Wolałbym nie rozumieć, wolałbym o tym nie myśleć, ale niestety rozumiem cię doskonale... Co nie znaczy, że myślę, że dobrze robisz. – Złapał ją za obie ręce. Na lewej lśniła obrączka. Ta dłoń należała do Romana. Cała Jagoda należała do Romana, a on wpychał się z butami w ich życie. |
2123 |
Przywitali ją jak córkę, nie pytali o żadne plany (czego się najbardziej obawiała), tylko ją po prostu wciągnęli do rodziny. Niestety, to pogorszyło humor Michalinie jeszcze bardziej, bo wiedziała, że jak, nie daj Boże, rozstanie się z Jankiem, to wszystko będzie jeszcze bardziej skomplikowane. |
2124 |
Zaczyna mnie to kręcić. Związana, bezbronna, moja... – Rozpiął jednym ruchem jej stanik. Zatrzymał się na jędrnych piersiach. Jednym skinieniem dłoni, ocierając o sutki, zsunął go na ziemię. Stała przed nim w samych jeansach. Na piersiach odznaczały się delikatne, twarde guziczki. |
2125 |
Janek nie mógł się dalej powstrzymywać. Wszedł w nią głęboko i szybko się poruszał. Jej piersi kołysały się, Michalinie urywał się głos, starała się nie krzyczeć, ale nie potrafiła nad tym zapanować. Pchnięcia Janka były coraz bardziej gwałtowne i szybkie. Najpierw doszła Michalina. |
2126 |
Zapomniała, że ci "na zawsze" po tym, jak już zdobędą to, co jest do zdobycia, zazwyczaj odpływają w siną dal. Szukają innego przyczółku. Tak było i tym razem. Kobietom wydaje się, że seks pieczętuje związek. Że od teraz już są razem. Ale mężczyźni patrzą na to zupełnie inaczej.. |
2127 |
Nie interesował się. Nie zapytał, jak się czuje, a przecież pisała mu, że ma katar, temperaturę... Może trochę naciągała, ale potrzebowała czyjegoś zainteresowania. A on nic. Ona myślała, że jak już się z nim prześpi, to będą żyli długo i szczęśliwie. No, może nie do końca świata. |
2128 |
Padały sumy tej wielkości, o których mogła co najwyżej poczytać w raportach w pracy. Ewelina przerzucała się z Waldemarem i Konradem argumentami, sumami, fachowymi określeniami. Julka nie wchodziła w dyskusję, tym bardziej, że nie czuła się zbyt dobrze. Ostatnio żołądek jej dokuczał. |
2129 |
Siedziała zatem skulona w fotelu i oglądała zdjęcia Karola i Maliny z czasów młodości. Roześmiani, uśmiechnięci. Jeszcze w Stanach. Wielki dom, wielki samochód. Malina w ciąży, potem z dzieckiem na rękach. Zawsze uśmiechnięta, ale nie z tym sztucznym grymasem wymuszanym na potrzeby zdjęć. |
2130 |
Czas się ogarnąć. Sama sobie powinna tego kopa dać. Zapakowała do torby piżamę, bieliznę na zmianę, na wszelki wypadek na dwa dni, szczoteczkę do zębów, kosmetyki. Dorzuciła kapcie i nalewkę własnej roboty. Sama zbierała maliny na działce u koleżanki ubiegłego lata. Wszyscy chwalili tę nalewkę. |
2131 |
Każdy chce ze mną rywalizować, każdy chce pokazać, że to jednak on jest ode mnie silniejszy. Przecież z taką umięśnioną babką jak ja nie można postępować delikatnie, prawda? Trzeba ostro, groźnie... Takiej jak ja się nie przytula. Taką jak ja rzuca się na łóżko i po prostu pieprzy. |
2132 |
Jak wańka-wstańka zawsze się podnoszę do pionu. Tak myślą. A czy ktoś podejrzewa, że pod twardymi mięśniami jest zwyczajna kobieta? – Upiła łyk wody. – Mój mąż, były mąż, koniecznie chciał pokazać, że to on jest siłą w naszym małżeństwie. Leczył swoje kompleksy upodlaniem mnie. Pod każdym względem. |
2133 |
Ale nie przeszkadzało mu, że w nocy nagle okazywałam się do czegoś przydatna. Gdy trzeci raz z kolei, w nocy, nie był w stanie się ze mną kochać, też mnie za to winił. Za to, że jestem tak do niczego, że nie jestem w stanie podniecić tego największego ogiera. Pewnie bym potrafiła. |
2134 |
Gdybym chciała – mówiła nerwowo, wymachując rękami. – Zaszłam w ciążę. Nie chciałam jej. Jak teraz sobie pomyślę, że jej nie chciałam, to nie mogę w to uwierzyć. Maks jest dla mnie najważniejszy. Jest wszystkim, co mam. Krzysiek wyrzucił mnie z domu, z jego domu, gdy byłam w szóstym miesiącu ciąży. |
2135 |
Z Maksem było wszystko dobrze. Odetchnęłam. Zaczęłam uciekać w sport, chociaż mogłam w słodycze. Schudłam. Zostałam trenerem personalnym. I myślałam, że jestem taka silna. I znowu mężczyźni zaczęli się wokół mnie kręcić. Znowu ci, którzy chcieli leczyć swoje kompleksy przy kobiecie. |
2136 |
Młoda mama nie jest dobrą kandydatką na dziewczynę. Nawet na taką, z którą tylko się umawiasz na piwo czy na kawę. Młoda mama ma zawsze włączony telefon, jest na każde zawołanie swojego syna. On jest najważniejszy. Długi czas byłam rozbita pomiędzy egoizmem a tym, co mi serce dyktowało. |
2137 |
Potem miałem specjalną kosmetyczkę na wyjazdy. Już spakowaną. A potem brałem wszystko z domu, jak leci. Jak w hotelu widzisz pastę wyciśniętą do połowy i grzebień, na którym jeszcze możesz znaleźć włosy domowników, czujesz się bardziej jak w domu. Dlatego też te kapcie są takie domowe. |
2138 |
Nie znała nikogo. Jej towarzystwo zwykle przychodziło później. Nieważne. Zamówiła drinka i stanęła tuż przy parkiecie. Jakaś para uczyła się salsy. Kłócili się, bo nie mogli zgrać kroków. Najwyraźniej zdenerwowana dziewczyna poszła do DJ-a i o czymś z nim dyskutowała. Po chwili muzyka się zmieniła. |
2139 |
Odpoczywała wtedy, gdy tańczyła i trenowała. O ile podczas treningów prym wiodła jej silna strona, tak podczas tańca uwalniała swoją kobiecość. Nieśmiało, może trochę ostrożnie, ale czuła, że kiedyś wybuchnie ona z wielką siłą. Tańczyła, nie wchodząc na parkiet, ledwo odsuwając się od ściany. |
2140 |
Przytulił ją do siebie. Nie potrafiła się przytulać, już nie. Pogłaskał ją delikatnie po plecach, by się nie bała. By zaufała. Spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się. Przytuliła się mocniej i zaczęła ruszać biodrami. Taki taniec był lepszy niż seks. Poruszali się, doskonale czując swoje ciała. |
2141 |
Agnieszka chyba po raz pierwszy w życiu tak zaufała mężczyźnie. Na razie tylko w tańcu, ale to był początek. Nie myślała o niczym. O problemach, o mężczyznach. Była tu i teraz, i tańczyła. Ich biodra ruszały się we wspólnym rytmie, jak gdyby znali się całe życie, a nie tylko chwilę. |
2142 |
Pogłaskał ją po policzku. Nie chciał robić bałaganu. Ogarniał go spokój, tak niepodobny do uczuć z ostatnich miesięcy. Matka, która wiecznie mu chciała szukać odpowiedniej dziewczyny, problemy z pracą. Miał przeczucie, że w jego życiu właśnie zaczyna się coś fajnego. Żeby tylko tego nie spieprzyć. |
2143 |
Miała nadzieję, że uda jej się tam zaprosić Kamila, najlepszego instruktora, a może i Adama? Zaczynał właśnie swoją karierę w branży. Miał już trzy grupy, mógłby dużo pomóc. Szkoda, że tak się stało. Dobrze, że nie zdążyła nic powiedzieć Adamowi o pensjonacie. Byłoby mu przykro, gdyby nie wyszło. |
2144 |
Damy radę. Z czegoś musicie żyć, a pensjonat jak najszybciej powinien zacząć na siebie zarabiać. Niech chłopaki się zajmą grubą robotą, a my detalami. Mamy do zrobienia biznesplan. Może warto byłoby zrobić ankietę wśród byłych uczestniczek, co się podobało, a czego było zbyt wiele. |
2145 |
Cała wieś na nich zarabiała. Bogaci państwo, nawet raz przyjechała taka modna pani z Włoch. Potem było dwóch w garniturach. Mówili, że chcą tu jakiś Kościół założyć. Kościoła we wsi my nie chcielim innego. Ten nasz nam wystarcza. I ksiądz proboszcz lubiany, i do ludzi zachodzi czasem, pogada. |
2146 |
Że żadna kobita nie będzie mogła tu mieszkać. – Ściszyła głos. – No chyba że się samej świętej pamięci Malinie spodoba. Ale no, niby jak by miał to pan Karol wiedzieć? Toć nie pojawiała mu się niczym duch jaki. A może i pojawiała się? Ludzie różnie gadali. To może i teraz się mu pokazała. |
2147 |
Tamta jedna, co przyjechała, to w kapeluszu chodziła. I miała takiego psa, co to na nogach nie umiał chyba chodzić, bo go ciągle nosiła. Ale ja tu gadam, a wam coś do jedzenia przyniosłam. Jaja mam, masło domowej roboty. Teraz rzadko robimy, ale tak dla siebie czasem lubię. I chleb też mam swój. |
2148 |
Że życie jest zbyt krótkie, by czekać. By marnować je. Spojrzała w lustro. Rozpięła górny guzik piżamy, skropiła się perfumami. Co ma być, to będzie. A z drugiej strony, do cholery, Andrzej mógłby być trochę mniejszym dżentelmenem. I tak źle, i tak niedobrze. Kobiecie nie dogodzisz. |
2149 |
Talerzyki i puste kubki postawili na nocnym stoliku. Wyciągnął ramiona. Natychmiast skorzystała z zaproszenia. Siedzieli przytuleni. Nagle Andrzej zaczął ustami muskać jej włosy. Nie podniosła od razu głowy. Po chwili popatrzyła na niego. Jego oczy spoglądały pytająco. Rozchyliła bezwiednie wargi. |
2150 |
Andrzej gładził jej ramiona, włosy. Ona mocno objęła go i przylgnęła do niego tak blisko, że już bliżej nie można było. Przez tyle lat nie całowała nikogo innego oprócz męża. Zdawało jej się, że świat się kręci, że znajduje się na wielkiej karuzeli i bardzo, bardzo nie chce z niej zejść. |
2151 |
Mięso mielone kupowała w markecie, zamiast samej zmielić. Już nigdy nie popełni tego błędu. Boże, kaca też nie ma. Bo po czym? Nawet szampana nie piły. A czuje się, jakby miała. Wprawdzie nie zdarzało się jej to zbyt często, ale opisywany przez Konrada kac to najwyraźniej było to, co ona odczuwała. |
2152 |
W pewnym momencie chciała wykrzyczeć, że to nieprawda. Że wcale nie chce tam jechać. Że zostanie z nim i będzie wszystko dobrze. Przytuliła się jedynie do niego mocniej i zaczęła rozpinać mu guziki koszuli. Głaskała jego klatkę piersiową, a on włożył rękę pod jej sweterek, szukając zapięcia stanika. |
2153 |
Nie chciał sam zdobywać szczytów, ale Michalina pokiwała głową. Dalej poruszała się płynnym rytmem. Wolno, jakby leniwie. Jej sutki sterczały, Janek nie mógł się powstrzymać, by ich nie dotknąć. Mocniej ścisnął jej krągłą pierś, jęknął i był już na szczycie. Misia przytuliła się mocno do niego. |
2154 |
Julia zastanawiała się po raz kolejny, czy to jest możliwe. Chciała być mamą, ale to wszystko ją zaskoczyło. A może tak jest, że macierzyństwo zawsze zaskakuje... Gdy dojechały do Sierakowic, zaczęła się zastanawiać, co będzie, jeżeli to jednak nie będzie ciąża. I o dziwo, nie czuła ulgi na tę myśl. |
2155 |
Albo na dół, dotknęła najbardziej gorącego miejsca jej ciała. Wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić. Czuła się, jakby była zawieszona na gumowej tasiemce. Co przylgnie bliżej Andrzeja, to coś ją ciągnie, by się oddaliła, a potem przyciąga jeszcze bliżej... Miała ochotę zanurzyć się w niego. |
2156 |
Czuła, że Konrad się ucieszy. Bardziej niż ona chciał stabilizacji, rodziny. A z drugiej strony, czy półroczna znajomość wystarczy do tego, by zakładać rodzinę? Chyba tu nie ma reguły... Czasem ktoś może być ze sobą całe życie i po ślubie się rozstać, a czasem bywa miłość od pierwszego wejrzenia. |
2157 |
No może, gdy kobieta i mężczyzna są związani z kimś innym... Niemniej jednak niektórzy mężczyźni mają intuicję, i każdy krok, który wykonują, zmierza ku temu, by zmiękczyć kobietę. Przynajmniej na tyle, by bezwolnie osunęła się w męskie ramiona i pozwoliła na wszystko. Albo prawie wszystko. |
2158 |
To nie to samo, co wiedzieć. Nie przyłapałam go nigdy na gorącym uczynku. No, może wtedy pierwszy raz. Ale tylko machał do niej przez okno, mógł machać komukolwiek. A teraz się pomylił... – Zaśmiała się drwiąco. – Nazwał mnie Karolinką i stwierdził, że żona dała mu wolne na weekend. |
2159 |
Przez myśl przeszło jej to, że co ma być, to będzie. Że ma korzystać z życia. "Prześpij się z nim" – słyszała w głowie słowa Michaliny. Smakowała jego usta, szyję, dotykała ciepłych pleców. Andrzej zsunął jej płaszcz na podłogę, po czym nie zastanawiając się długo, rozpiął jej sweter. |
2160 |
Zrzucili buty. "Karolinko" – brzmiało Jagodzie w uszach. Jagoda wzięła Andrzeja za rękę i pociągnęła za sobą do sypialni. Zgasiła światło i zaczęła się rozbierać. Andrzej pomógł jej zdjąć rajstopy, bieliznę, sam nagi położył się przy niej i zaczął całować tak jak nikt nigdy dotąd. |
2161 |
Śniła jej się całą noc i po prostu musiała sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku. Wierzyła w sny, wróżki i przepowiednie. Każdy koniec świata, który miał nadejść w ubiegłych latach, strasznie przeżywała. Gdy mijał, też nie mogła dojść do siebie. Dlatego i tym razem zadzwoniła do Julii. |
2162 |
I wiesz? Już nie jest mi tak cholernie żal tej osobnej Wigilii. Że ja gdzieś indziej, Roman gdzieś indziej, a Ania raz tu, raz tam. Jest dorosła, ma własne życie. Nie mogę jej niańczyć. Obiecuję, że pomyślę. Ale nie zmuszaj mnie do niczego. Sercem, a teraz i ciałem, jestem twoja. |
2163 |
Nie potrafiła się zupełnie odciąć od planowania, rządzenia i ustawiania wszystkich po kątach w Pensjonacie Marzeń. Tym bardziej, że Julka nie czuła się najlepiej. Marta mieszkała w Gdańsku. Stamtąd koordynowała sprawy, często jeżdżąc na wieś, ku wielkiemu niezadowoleniu swojego męża. |
2164 |
Pani Dorota była zdruzgotana, że jej jedynego, idealnego syneczka omotała jakaś stara raszpla, i to na dodatek z dzieckiem. Przecież trzydziestoletnia kobieta, która zabiera się za pięć lat młodszego mężczyznę, ba, chłopca jeszcze, musi być zła do szpiku kości. Nieważne, że jej na oczy nie widziała. |
2165 |
Ale niech nie prowadza się z pierwszą z brzegu, która go omota cyckami i biodrami. Co on będzie z taką starą robił? I z jej synem? Przecież dzieciak ma już z pięć lat. To olbrzymia odpowiedzialność chować swoje dziecko, a co dopiero obce? I jak ona tak może? Dziecko małe, a ta wywija na parkietach. |
2166 |
Usiadła swoim zwyczajem w fotelu i grzecznie czekała na męża. Bardzo była ciekawa, jak się wytłumaczy z pomyłki i Karoliny. Nie to, że była na niego zła. Była po prostu bardzo ciekawa jego wyjaśnień. Czuła się całkiem dobrze, bo ta sytuacja usprawiedliwiała ją przed samą sobą, że spała z Andrzejem. |
2167 |
Ale poczeka. Czekała na tę miłość pół wieku, to może poczekać te kilka miesięcy. Roman chyba nic nie przeczuwał. Myślał, że wszystko jest i będzie zawsze tak samo. Nawet obiady gotowała, podwójne porcje. Część zanosiła do Andrzeja, a część Roman jadł przed telewizorem po powrocie z pracy. |
2168 |
Może był zdziwiony, że Jadwiga nie zrobiła mu karczemnej awantury, nie krzyczała, nie wyrzucała z domu. Spodziewał się, że tak właśnie będzie się zachowywać. A ona najzwyczajniej w świecie zrobiła mu kolację, potem po niej sprzątnęła, a gdy rozebrał się wieczorem, brudną koszulę włożyła do pralki. |
2169 |
Odchodzić nie miał zamiaru. Na swój sposób dobrze było mu z Jadwigą. Swoista symbioza. Ona gotowała, prała, sprzątała, zbyt wiele nie chciała wiedzieć, a on zarabiał pieniądze. Całkiem spore pieniądze. Niby pieniądze szczęścia nie dają, ale dają wolność. On czuł, że właśnie tę wolność ma. |
2170 |
Dopiero teraz wyszedł na prostą. Zamierzał żyć uczciwie. Oczywiście "uczciwość" w przypadku Misia była pojęciem względnym. W każdym razie planował nowe życie. Furtką do tego nowego życia miała być pierwsza praca dla kumpla, czyli interesy ze Szwedami, które, jak wiemy, poszły mu pomyślnie. |
2171 |
Może dlatego, że po prostu tęsknił za tą małą? Kiedyś zawróciła mu w głowie i im dłużej jej nie widział, tym częściej przypominał sobie, dlaczego z nią był. Kochał? To za dużo powiedziane. Przecież miłość to uzależnienie. Michał nie był nigdy od nikogo uzależniony. Inni mogli się uzależniać, on nie. |
2172 |
Nie musiał tego robić, po prostu jechał spotkać się ze starą znajomą. Pogadać, powspominać. Kto wie, może coś z tego wyjdzie? Przecież nie będzie siedzieć na tej wiosce całe życie. Pewnie była do tego zmuszona. Z matką nie ma kontaktu, z kasą pewnie krucho. No, ale na szczęście jest na to rada. |
2173 |
Stał przed wielkim murem, ale bramy nie było widać. Postanowił pojechać jeszcze kawałek i wtedy zobaczył wjazd. Wszystko sprawiało wrażenie nieczynnego, chociaż gdzieś na dachu ktoś dziarsko się uwijał. Boczne drzwi były otwarte. W środku siedziała z laptopem czarnowłosa kobieta i marszczyła czoło. |
2174 |
Misiu wzruszył ramionami. Jego męskie ego było bardzo urażone. Nie miał zamiaru się napraszać, ale mała jeszcze tego pożałuje. Wyszedł, nie mówiąc "do widzenia", trzasnął drzwiami i podszedł do samochodu. Otworzył tylne drzwi i wyrzucił na parking wielki bukiet róż, po czym odjechał z piskiem opon. |
2175 |
Oczywiście swoje zdanie opierają tylko na tym, co sobie wymyślą. Nie na faktach. Jego mama nawet mnie nie widziała... Ale wiesz, kobieta z dzieckiem z założenia nie może być odpowiednia dla jej syneczka. Na dodatek starsza pięć lat. I tak czasem się zastanawiam, czy ona aby nie ma racji. |
2176 |
Wszystko w jej życiu stanęło na głowie. Rozwód z Romanem dostała na pierwszej rozprawie. Nie spodziewała się, że trzydzieści lat małżeństwa można tak szybko zakończyć. Nie bezboleśnie, bo bolało. Po prostu było jej go żal. Żal wspólnego życia. Te kilkadziesiąt lat sporo ją nauczyło. |
2177 |
Elżbieta – ta od szafirów – "z przyjemnością" została świadkiem. Nie tylko ona. Pięć kobiet zeznało na rozprawie, że Roman nie był wierny żonie. Jadwiga bardzo je podziwiała. Oczywiście, że znała je z widzenia, ale nigdy, przenigdy nie podejrzewałaby, że jej mąż miał z nimi cokolwiek wspólnego. |
2178 |
Bo przecież wiadomo, że domki gościnne bardzo się przydają, gdy zamierza się mieć dużo gości. Najbardziej cieszyło to Martę, która wiecznie podróżowała ze swoimi dziećmi, bo czuła, że Pensjonat Marzeń, kiedy już zacznie funkcjonować pełną parą, nie będzie miejscem odpowiednim dla jej dzieci. |
2179 |
Ze swoją robotą uwinęła się jako pierwsza – wszystko już było dawno zapięte na ostatni guzik. Julia miała rodzić piętnastego września, więc otwarcie pensjonatu zaplanowano na koniec sierpnia, modląc się o to, by dziecko okazało się grzeczne i za wcześnie na ten świat się nie pchało. |
2180 |
Po kryjomu chodziła do księdza, bo miała zamiar wziąć ślub kościelny, w białej sukni, z piękną oprawą muzyczną mszy. Na nic się zdało, że ksiądz cierpliwie tłumaczył jej, że nie tędy droga, że to nie od białej sukni powinna zaczynać myślenie o małżeństwie, ale ona była uparta. Jak każda kobieta. |
2181 |
Przeszła się ciężkim krokiem po pensjonacie. Wszystko będzie gotowe na jutro. Była tego pewna. Od trzech dni wciąż sprzątała. Już nawet we snach zmiatała niewidzialne pyłki i szorowała bardzo brudne podłogi. Oczywiście wszyscy się na nią denerwowali, że w jej stanie nie można tak się przemęczać. |
2182 |
Nawet raz się pokłócili. Stwierdził, że jak tak dalej będzie robić, to ją zamknie na klucz w pokoju. Budziszowa stwierdziła, że Julii już brzuch opadł i powinna się do rodzenia szykować. I że przesadzać nie powinna, bo ona delikatna, nie to, co kobiety ze wsi, przyzwyczajone do ciężkiej roboty. |
2183 |
Gesty i podziw w oczach Andrzeja, jakby patrzył na Michelle Pfeiffer. Tę, co też ma te pięćdziesiąt trzy. Długo wahała się oczywiście, czy zostawić męża. Starych drzew podobno się nie przesadza, dlatego też nie chciała zmieniać świata Romanowi. Sobie zresztą też. Jednak trzeba ryzykować. |
2184 |
Chyba żyje podobnie jak żył. Kiedyś w porę wybiegli z kawiarni, gdzie obściskiwał się z jakąś panną. Woleli tego nie oglądać. Cóż – życie! Jagoda przykryła się mocniej kołdrą i przytuliła do Andrzeja. Trzeba umieć cieszyć się tym szczęściem, które się ma. I czerpać z niego pełnymi garściami. |
2185 |
Mikrobiolog. Cokolwiek to znaczyło. Jakimiś grzybami się zajmowała. Pracowała na uniwersytecie i podobno była bardzo mądra. A ta, co teraz wysiada, to trochę podejrzana. Atrakcyjna i bardzo pewna siebie. Trzeba będzie poobserwować. Może znowu jakaś dziennikarka? Chwilę postała jeszcze w oknie. |
2186 |
Leżał na nagrzanym słońcem piasku. Wyczuwał drgania, przenoszone przez przyciśnięte do podłoża włosowate czułki i szczecinki. Choć drgania wciąż były odległe, Idr czuł je wyraźnie i dokładnie, na ich podstawie zdolny był określić nie tylko kierunek i tempo poruszania się ofiary, ale i jej wagę. |
2187 |
Impulsy z wibrysów i szczecinek Idra układały się w obraz. W plan. Idr wiedział już, którędy dotrzeć do ofiary, w którym miejscu przeciąć jej drogę, jak zmusić do ucieczki, jak długim skokiem spaść na nią od tyłu, na jakiej wysokości uderzyć i ciąć ostrymi jak brzytwy żuwaczkami. |
2188 |
Dygotał lekko, rozwierając i zwierając szczypce i nogogłaszczki. Wibracje podłoża były bardzo wyraźne, stały się też zróżnicowane. Idr wiedział już, że ofiar było więcej, prawdopodobnie trzy, być może cztery. Dwie wstrząsały gruntem w sposób zwykły, drgania trzeciej wskazywały na małą masę i wagę. |
2189 |
Idr znieruchomiał, wyprężył i wystawił anteny nad trawy, badał ruchy powietrza. Drgania gruntu zasygnalizowały wreszcie to, na co Idr czekał. Ofiary rozdzieliły się. Jedna, ta najmniejsza, została z tyłu. A ta czwarta, ta niewyraźna, znikła. Był to fałszywy sygnał, kłamliwe echo. |
2190 |
Teraz przeszywająco krzyczała kobieta, podobnie jak jej córka zamarła i sparaliżowana strachem. Choć nie wierzył, że mu się uda, wiedźmin zdołał ją ocalić. Doskoczył i pchnął z mocą odrzucając obryzganą krwią kobietę z dróżki w las, w paprocie. I z miejsca pojął, że i tym razem to był podstęp. |
2191 |
Dogonił potwora, skoczył, przygniatając obcasem jedno z tylnych odnóży. Gdyby nie natychmiastowy odskok, straciłby nogę – szary stwór wykręcił się z niesamowitą zwinnością a jego sierpowate szczypce kłapnęły, chybiając o włos. Nim wiedźmin odzyskał równowagę, potwór odbił się od ziemi i zaatakował. |
2192 |
Geralt obronił się odruchowym, szerokim i dość chaotycznym ciosem miecza, odtrącił potwora. Obrażeń mu nie zadał, ale odzyskał inicjatywę. Zerwał się, dopadł, tnąc od ucha, rozwalając pancerz na płaskim głowotułowiu. Nim oszołomiony stwór się opamiętał, drugim ciosem odsiekł mu lewą żuwaczkę. |
2193 |
Dognał, przydeptał tylny segment tułowia, ciął z góry, z rozmachem. Tym razem pancerz głowotułowia ustąpił, z pęknięcia trysnęła i polała się gęsta zielonawa posoka. Potwór szamotał się, jego odnóża dziko młóciły ziemię. Geralt ciął mieczem, tym razem całkiem oddzielając płaski łeb od reszty. |
2194 |
Znaczy, żem mu nie całkiem wiarę dawał. Wiem, jak to rzeczy w bajki obrastać potrafią. Zwłaszcza u ludu ciemnego, u tego co i rusz albo cud, albo dziw, albo inny jakiś wiedźmin o mocach nadludzkich. A tu masz, pokazuje się, prawda szczera. Tam, w boru, za rzeczułką, ludzi poginęło, że nie zliczyć. |
2195 |
Nie zważając na przestrogi. Ninie taki czas, że lepiej nie szwendać się po pustkowiach, nie łazić po lasach. Wszędzie potwory, wszędzie ludojady. W Temerii, na Tukajskim Pogórzu, dopiero co straszna rzecz się wydarzyła, piętnaścioro ludzi ubił w węglarskiej osadzie jakiś upiór leśny. |
2196 |
Babie i dziewusze. Podziękowały choć? Padły do nóg? Nie padły, zacisnął szczęki wiedźmin. Bo jeszcze nie całkiem oprzytomniały. A ja stąd odjadę, zanim oprzytomnieją. Zanim pojmą, że wykorzystałem je jako przynętę, w zarozumiałym zadufaniu przekonany, że zdołam obronić całą trójkę. |
2197 |
Z różnicy dostaniesz jedną trzecią. Dziesięć koron. Dla ciebie to i tak duża premia. A mnie więcej się należy, choćby z racji funkcji. Urzędnicy państwowi winni być majętni. Im urzędnik państwowy majętniejszy, tym prestiż państwa wyższy. Co ty możesz zresztą o tym wiedzieć. Nuży mnie już ta rozmowa. |
2198 |
Dwóch paziów przytaszczyło i ustawiło ciężkie rzeźbione karło. Czarodziejka usiadła, kładąc ręce na oparciach tak, by jej wysadzane rubinami bransolety były dobrze widoczne i nie uszły uwagi. Na ufryzowanych włosach miała jeszcze rubinowy diademik, a na głębokim dekolcie rubinową kolię. |
2199 |
Chciała zrobić wrażenie. I robiła. Król Belohun wytrzeszczał oczy, nie wiada, na rubiny czy na dekolt. Belohun, syn Osmyka, był, można powiedzieć, królem w pierwszym pokoleniu. Jego ojciec zbił znaczny dość majątek na morskim handlu, a zdaje się też i po trosze na morskim rozbójnictwie. |
2200 |
Wiadomym stało się, gdzie Kerack się zaczyna, gdzie kończy i kto tam włada. A skoro włada, to jest królem – i przysługuje mu taki tytuł. Naturalnym porządkiem rzeczy tytuł i władza przechodzi z ojca na syna, nikogo więc nie zdziwiło, że po śmierci Osmyka na tronie zasiadł jego syn, Belohun. |
2201 |
Tym sposobem Belohun panował w Kerack już od lat z górą dwudziestu, zgodnie z rodzinną tradycją ciągnąc zyski z przemysłu stoczniowego, transportu, rybołówstwa i piractwa. Teraz zaś, na tronie, na podwyższeniu, w sobolowym kołpaku, z berłem w ręku, król Belohun udzielał audiencji. |
2202 |
Koral prowokacyjnie założyła nogę na nogę, demonstrując trzewiczek na modnym korku. Za łaskawym pozwoleniem waszej królewskiej mości. Król powiódł wzrokiem po zasiadających obok synach. Obaj rośli jak żerdzie, w niczym nie przypominali ojca, kościstego, żylastego, ale niezbyt imponującego wzrostem. |
2203 |
Sami też nie wyglądali na braci. Starszy, Egmund, czarny jak kruk, Xander, niewiele młodszy, albinotyczny niemal blondyn. Obaj patrzyli na Lyttę bez sympatii. W sposób oczywisty drażnił ich przywilej, na mocy którego czarodzieje w przytomności królów siadali, a audiencji udzielano im na krzesłach. |
2204 |
Synowie Belohuna bardzo chcieli za takich uchodzić. Łaskawego pozwolenia – przemówił wolno Belohun – udzielimy. Z pewnym zastrzeżeniem. Koral uniosła dłoń i ostentacyjnie przyjrzała się paznokciom. Miało to zasygnalizować, że zastrzeżenia Belohuna ma gdzieś. Król nie odczytał sygnału. |
2205 |
Wówczas zaś mężczyzna utraci wewnętrzny spokój i równowagę ducha, w jego dotychczasowej harmonii zazgrzyta coś nagle i zaśmierdzi, ba, okaże się, że nijakiej harmonii nie ma ani ładu żadnego. Zwłaszcza tego ładu, który uzasadnia codzienną harówkę. Oraz to, że efekty tej harówki zagarniam ja. |
2206 |
Zwrócę tylko uwagę, że za udzielaną kobietom pomoc medyczną pobieram opłaty. To dość istotne źródło moich dochodów. Mamy gospodarkę wolnorynkową, królu. Nie wtrącaj się, bardzo proszę, do źródeł moich dochodów. Bo moje dochody, jak dobrze wiesz, to również dochody Kapituły i całej konfraterni. |
2207 |
Wiedz, Belohun, że jeśli skutkiem uprawianego przez ciebie wyzysku i grabieży dojdzie w Kerack do niepokojów, jeśli zapłonie tu, górnolotnie mówiąc, żagiew buntu, jeśli nadciągnie zrewoltowany motłoch, by cię wywlec stąd za łeb, zdetronizować, a zaraz po tym powiesić na suchej gałęzi. |
2208 |
Na krańcu przylądka, smagana białymi falami przyboju, wznosiła się latarnia morska z białej i czerwonej cegły, odnowiony relikt z czasów elfich. Wiedźmin szturchnął ostrogą bok klaczy. Płotka uniosła łeb, rozdęła nozdrza, jakby i ona cieszyła się zapachem morza, niesionym przez wiatr. |
2209 |
Przeciwległy brzeg rzeki, teren zwany Palmyrą, zapełniały budy i chaty biedoty i ludu pracującego, domy i kramy drobnych handlarzy, rzeźnie, jatki oraz liczne ożywające raczej dopiero po zmroku lokale i przybytki, Palmyra była bowiem również dzielnicą rozrywek i zakazanych przyjemności. |
2210 |
Dzwon odezwał się, gdy wiedźmin wjechał pomiędzy pierwsze chałupy Palmyry. Palmyra śmierdziała rybą, praniem i garkuchnią, tłok na uliczkach był potworny, przejazd kosztował wiedźmina mnóstwo czasu i cierpliwości. Odetchnął, gdy wreszcie dotarł do mostu i przejechał na lewy brzeg Adalatte. |
2211 |
Zostawił konia w stajniach przed miastem, płacąc za dwa dni z góry i zostawiając stajennemu bakszysz, by zagwarantować Płotce właściwą opiekę. Skierował kroki ku strażnicy. Do Kerack można było się dostać tylko przez strażnicę, po poddaniu się kontroli i towarzyszącym jej mało przyjemnym procedurom. |
2212 |
Mylił się. Odwiedził w życiu liczne kordegardy. Małe, średnie i duże, w zakątkach świata bliskich i całkiem dalekich, w regionach cywilizowanych bardziej, mniej lub wcale. Wszystkie kordegardy świata śmierdziały stęchlizną potem, skórą i uryną jak również żelaziwem i smarami do jego konserwacji. |
2213 |
A raczej byłoby, gdyby klasycznych kordegardzianych woni nie tłumił ciężki, duszący, sięgający sufitu odór bździn. W jadłospisie załogi tutejszej kordegardy, nie mogło być wątpliwości, dominowały grubonasienne rośliny strączkowe, jak groch, bób i kolorowa fasola. Załoga zaś była całkowicie damska. |
2214 |
Wszystkie panie żarłocznie siorbały z glinianych misek coś, co pływało w rzadkim paprykowym sosie. Najwyższa ze strażniczek, widać komendantka, odepchnęła od siebie miskę, wstała. Geralt, który zawsze uważał, że brzydkich kobiet nie ma, nagle poczuł się zmuszony do rewizji tego poglądu. |
2215 |
Gonschorek! Z pomieszczenia obok wyłonił się łysawy i niemłody jegomość w burej opończy i wełnianym berecie. Od razu po wejściu rozkasłał się, zdjął beret i zaczął się nim wachlować. Bez słowa wziął owinięte pasami miecze, dał Geraltowi znak, by szedł za nim. Wiedźmin nie zwlekał. |
2216 |
W wypełniającej kordegardę mieszaninie gazów gazy jelitowe zaczynały już zdecydowanie przeważać. Pomieszczenie, do którego weszli, dzieliła solidna żelazna krata. Jegomość w opończy zachrobotał w zamku wielkim kluczem. Powiesił miecze na wieszaku obok innych mieczy, szabel, kordów i kordelasów. |
2217 |
Bury jegomość, dysząc ciężko i sapiąc, zamknął kratę, pokazał mu klucz. Geralta to nie przekonało. Każdą kratę można było sforsować, a dźwiękowe efekty flatulencji pań ze straży zdolne były zagłuszyć próby włamania. Nie było jednak wyjścia. Należało załatwić w Kerack to, po co tu przybył. |
2218 |
Zapachy były tak nęcące, że wiedźminowi z miejsca zdała się «Natura Rerum» Edenem, ogrodem rozkoszy, wyspą szczęśliwości, mlekiem i miodem płynącym ustroniem błogosławionych. Rychło okazało się, iż Eden ów – jak każdy Eden – był strzeżony. Miał swego cerbera, strażnika z ognistym mieczem. |
2219 |
I dobrze o tym wiesz. Tedy odstąp. Nie będę powtarzał. Młodzian cofnął się od schodów na tyle szybko, by uniknąć popchnięcia. Był, jak zauważył Geralt, przedwcześnie wyłysiały, rzadkie i długie blond włosy zaczynały mu się dopiero w okolicach ciemienia, co ogólnie sprawiało wrażenie raczej paskudne. |
2220 |
Szyld pozłacany, ale wciąż łajno na cholewkach! I tyle dla mnie znaczycie, co to łajno właśnie! A gówno zawsze będzie gównem! Geralt zaniepokoił się lekko. Wyłysiały młodzian, choć paskudny z aparycji, nosił się całkiem z pańska, może nie za bogato, ale w każdym razie elegantszo od niego samego. |
2221 |
A kilka miesięcy wcześniej, w Cizmar, o czym głośno było, zabił ludożerczą leukrotę, sam przy tym odnosząc rany. Jakże mógłbym wzbraniać wstępu do mego lokalu komuś, kto tak zacnym trudni się procederem? Przeciwnie, rad jestem takiemu gościowi. I za honor mam, że zechciał mnie odwiedzić. |
2222 |
Powściągliwa obserwacja ujawniła jednak wystrój skromny, acz gustowny i wykwintny. Wykwintną – choć nie zawsze gustownie – była też klientela, w większości, jak ocenił, kupcy i rzemieślnicy. Byli kapitanowie statków, ogorzali i brodaci. Nie brakowało pstro odzianych panów szlachty. |
2223 |
Obserwującą – też bardzo dyskretnie, dla zwykłego śmiertelnika nie do zauważenia – była młoda kobieta o lisio rudych włosach. Udawała całkowicie pochłoniętą daniem – czymś smakowicie wyglądającym i nawet z oddali kusząco woniejącym. Styl i mowa ciała nie pozostawiały wątpliwości. |
2224 |
Boczek wieprzowy w piwie podany z glazurowanymi śliwkami. Łopatkę dzika pieczoną, podaną z jabłkami w powidłach. Piersi kacze z patelni, podane z czerwoną kapustą i żurawiną. Kalmary nadziewane cykorią, z białym sosem i winogronami. Żabnicę z rusztu w sosie śmietanowym, podaną z duszonymi gruszkami. |
2225 |
Nie przeszkadzam, życzę smacznego. Życzenie nie miało się spełnić. Geralt nie miał też okazji przekonać się, jakie wino mu wybiorą. Smak turbota w atramencie mątwy również miał tego dnia pozostać dla niego zagadką. Rudowłosa kobieta nagle dała sobie spokój z dyskrecją, odnalazła go wzrokiem. |
2226 |
Skupmy się na oskarżeniu instygatorskim. Asesor trybunalski oskarży cię o poważne przestępstwo, zagrożone surową karą. Jakżeby inaczej, pomyślał, kontemplując urodę pani mecenas. Zastanawiał się, ile miała lat, gdy trafiła do szkoły czarodziejek. I w jakim wieku szkołę tę opuściła. |
2227 |
Mimo gęstego sita egzaminów wstępnych, pozwalającego w założeniu odsiać i odrzucić przypadki beznadziejne, dopiero pierwsze semestry selekcjonowały naprawdę i ujawniały tych, co umieli się zakamuflować. Takich, dla których myślenie okazywało się doświadczeniem przykrym i groźnym. |
2228 |
Utajonych głupców, leniów i mentalnych ospalców płci obojga, jacy w szkołach magii nie mieli czego szukać. Kłopot polegał na tym, że zwykle była to progenitura osób majętnych lub z innych przyczyn uważanych za ważne. Po wyrzuceniu z uczelni trzeba było coś z tą trudną młodzieżą zrobić. |
2229 |
Sąd czeka. Sąd czekał. Bo z sali sądowej właśnie wyprowadzano poprzedniego delikwenta. Niezbyt, jak stwierdził Geralt, radosnego. Na ścianie wisiała upstrzona przez muchy tarcza, na niej widniało godło Kerack, błękitny delfin nageant. Pod godłem stał stół sędziowski. Zasiadały za nim trzy osoby. |
2230 |
Ławę po prawicy sędziów zajmował pełniący obowiązki oskarżyciela asesor trybunalski. Wyglądał poważnie. Na tyle poważnie, żeby wystrzegać się spotkania z nim w ciemnej ulicy. Po przeciwnej zaś stronie, po lewicy składu sędziowskiego, stała ława oskarżonych. Miejsce jemu przypisane. |
2231 |
Działając w zmowie z innymi osobami, które korumpował, oskarżony zawyżał wysokość wystawianych za swe usługi rachunków w zamiarze zagarnięcia tych nadwyżek. Co skutkowało stratami dla skarbu państwa. Dowodem jest doniesienie, notitia criminis, które oskarżenie załączyło do akt. Doniesienie owo. |
2232 |
Oskarżony jest, jak już wykazano, wiedźminem. To mutant, będący poza nawiasem społeczności ludzi, lekceważący prawa ludzkie i stawiający się ponad nimi. W swym kryminogennym i socjopatycznym fachu obcuje z elementem przestępczym, a także z nieludźmi, w tym z rasami ludzkości tradycyjnie wrogimi. |
2233 |
Był wolny. I zły. O tym, że jest wolny, dowiedział się, rzecz ciekawa, od osoby, którą znał. Z widzenia. Był to ten sam przedwcześnie wyłysiały młodzian, którego na jego oczach przepędzono ze schodów austerii «Natura Rerum». A który, jak się okazało, był trybunalskim gryzipiórkiem. |
2234 |
Odmówił też – i też obcesowo – zwrotu zarekwirowanej sakwy Geralta. Zawierającej między innymi gotówkę i czeki bankierskie. Majątek ruchomy wiedźmina, oznajmił nie bez zjadliwości, został przez władze potraktowany jako cautio pro expensis, zaliczka na poczet kosztów sądowych i przewidywanych kar. |
2235 |
Wykłócać się nie miało celu ani sensu. Geralt musiał być rad, że przy wyjściu oddano mu chociaż rzeczy, które przy zatrzymaniu miał w kieszeniach. Osobiste drobiazgi i drobne pieniądze. Tak drobne, że nikomu nie chciało się ich kraść. Przeliczył ocalałe miedziaki. I uśmiechnął się do starowinki. |
2236 |
Miał sprawy do załatwienia. Płotka, jego klacz, uszła szczęśliwie uwadze sądu i nie weszła w poczet cautio pro expensis. Była tam, gdzie ją zostawił, w stajennym boksie, zadbana i nakarmiona. Czegoś takiego wiedźmin nie mógł pozostawić bez nagrody, niezależnie od własnego stanu posiadania. |
2237 |
Któremu ta szczodrość aż dech odebrała. Horyzont nad morzem ciemniał. Geraltowi zdawało się, że dostrzega tam iskierki błyskawic. Przed wejściem do kordegardy przezornie nabrał w płuca świeżego powietrza. Nie pomogło. Panie strażniczki musiały dziś zjeść więcej fasoli niż zwykle. |
2238 |
Reszta dam aż za boki brała się ze śmiechu. Geralt utorował sobie drogę, starając się nie nadużywać siły. W tym momencie drzwi magazynu depozytów otwarły się i objawił się w nich jegomość w burej opończy i berecie. Depozytariusz, Gonschorek, bodajże. Na widok wiedźmina otworzył szeroko usta. |
2239 |
Geralt wzdragał się przed uderzeniem kobiety. Nie miał jednak żadnych oporów wobec kogoś, kto miał bary jak zapaśnik, brzuch jak baleron i łydki jak dyskobol, a do tego wszystkiego pierdział jak mul. Odtrącił komendantkę i z całej siły walnął ją w szczękę. Swoim ulubionym prawym sierpowym. |
2240 |
Dwie poczęstował Znakiem Aard, niby lalki poleciały na stojak z halabardami, zwalając wszystkie z nieopisanym hukiem i łoskotem. Oberwał w ucho od ociekającej sosem komendantki. Druga strażniczka, ta z twardym biustem, chwyciła go od tyłu w niedźwiedzi uścisk. Walnął ją łokciem, aż zawyła. |
2241 |
Dostał w tył głowy, zaraz po tym w ucho. A po tym w krzyże. Któraś podcięła mu nogi, gdy upadł, dwie zwaliły się na niego, przygniotły, łomocąc kułakami. Pozostałe nie żałowały kopniaków. Uderzeniem czołem w twarz wyeliminował jedną z przygniatających, ale natychmiast przytłoczyła go druga. |
2242 |
Baczność! Co to ma znaczyć? Baczność, mówię! Stentorowy i wymuszający posłuch głos przedarł się przez zgiełk bitewny, zmitygował strażniczki. Wypuściły Geralta z objęć. Wstał z trudem, obolały nieco. Widok pola boju poprawił mu nieco humor. Nie bez satysfakcji przyjrzał się swym dokonaniom. |
2243 |
Wynik mógł więc satysfakcjonować. Nawet w świetle faktu, że gdyby nie interwencja, on sam doznałby poważnych okaleczeń i nie wiada, czy zdolny byłby wstać o własnych siłach. Tym zaś, kto interweniował, był dostatnio odziany i promieniujący autorytetem mężczyzna o szlachetnych rysach. |
2244 |
Hej, Gonschorek, czego się tam kurczysz w kącie? Zesrałeś się? Ruszże dupę, wstań, rzeknij wielmożnemu panu instygatorowi... Ejże! Gonschorek? Co ci to? Wystarczyło uważniej spojrzeć, by odgadnąć, co jest Gonschorkowi. Nie było potrzeby badać pulsu, dość było popatrzeć na białą jak kreda twarz. |
2245 |
Moje miecze to moja egzystencja, nie mogę bez nich wykonywać mego zawodu. Wiem, że moja profesja przez wielu postrzegana jest źle, a moja osoba cierpi skutkiem negatywnego wizerunku. Biorącego się z uprzedzeń, przesądów i ksenofobii. Liczę, że fakt ten nie będzie miał wpływu na śledztwo. |
2246 |
I pechowych incydentów. A jeśli o kaucję idzie, to wpłaciła ją za ciebie niejaka Lytta Neyd, wśród swoich znana jako Koral, od koloru pomadki do ust, jakiej używa. To czarodziejka, która wysługuje się Belohunowi, tutejszemu królikowi. Wszyscy zachodzą w głowę, dlaczego to zrobiła. |
2247 |
Wręcz przeciwnie. Czułem, że mi nie dowierza. Ani w sprawie rzekomych malwersacji, ani w sprawie zniknięcia mieczy. Słyszałeś, co mówił o dowodach? Dowody to dla niego fetysz. Dowodem na przekręty będzie zatem donos, a dowodem mistyfikacji z kradzieżą mieczy podpis Gerlanda z Rybli w rejestrze. |
2248 |
Machnąłbyś ręką? I poszedł kupić sobie drugą w sklepie za rogiem? Jaskier odruchowo zacisnął dłonie na lutni i powiódł dokoła spłoszonym wzrokiem. Nikt spośród przechodniów na potencjalnego rabusia instrumentów jednak nie wyglądał i niezdrowego zainteresowania jego unikalną lutnią nie przejawiał. |
2249 |
Ale nie wiem, czy to najlepszy pomysł. To czarodziejka. Czarownica i kobieta w jednej osobie, słowem, obcy gatunek, nie poddający się racjonalnemu poznaniu, funkcjonujący według niepojętych dla zwykłych mężczyzn mechanizmów i pryncypiów. Co ci zresztą będę mówił, sam dobrze o tym wiesz. |
2250 |
Prędko. Uliczkę zagrodziło trzech potężnych drabów o zakazanych, niedogolonych i niedomytych gębach. Jeden, barczysty tak, że niemal kwadratowy, trzymał w ręku okutą pałę, grubą jak handszpak kabestanu. Drugi, w kożuchu włosem na wierzch, niósł tasak, a za pasem miał toporek abordażowy. |
2251 |
Łap! Chwycił w locie rzuconą mu klepkę, uskoczył przed ciosem pałki, przylał kwadratowemu w bok głowy, zawirował, trzasnął zbira w kożuchu w łokieć, zbir wrzasnął i upuścił tasak. Wiedźmin uderzył go w zgięcie kolana i obalił, po czym przewinął się obok i zdzielił klepką w skroń. |
2252 |
Nie czekając, aż zbir upadnie, i nie przerywając ruchu, ponownie wywinął się spod pałki kwadratowego, palnął w palce zaciśnięte na drągu. Kwadratowy zaryczał z bólu i upuścił pałkę, a Geralt uderzył go kolejno w ucho, w żebra i w drugie ucho. A potem kopnął w krocze, z rozmachem. |
2253 |
A gdy to się stało, zamaszystym ciosem klepki odbił nóż, piruetem okrążył napastnika i zdzielił go w potylicę. Nożownik upadł na kolana, a wiedźmin łupnął go w prawą nerkę. Łupnięty zawył i wyprężył się, a wtedy wiedźmin walnął go klepką poniżej ucha, w nerw. Znany medykom jako splot przyuszniczy. |
2254 |
Lytta Neyd, zwana Koral, czarodziejka, wyciągnęła rękę, wyskandowała zaklęcie stabilizujące. Woda wygładziła się jak zlana olejem, zatętniła rozbłyskami. Obraz, z początku niewyraźny i mglisty, nabrał ostrości i przestał drgać, choć nieco zniekształcony przez ruch wody, był wyraźny i czytelny. |
2255 |
Koral pochyliła się. Widziała w wodzie Targ Korzenny, główną ulicę miasta. I kroczącego ulicą mężczyznę o białych włosach. Czarodziejka wpatrzyła się. Obserwowała. Szukała wskazówek. Jakichś szczegółów. Detali, które pozwoliłyby jej na właściwą ewaluację. I pozwoliły przewidzieć, co się wydarzy. |
2256 |
Bezpośrednia degustacja, jak stwierdziła po próbach, może i jest jakimś tam sprawdzianem smaku, ale nazbyt często pozostawia niesmak. Niestrawność. I zgagę. A bywa, że torsje. Lytta umiała rozpoznać prawdziwego mężczyznę nawet z oddalenia, na podstawie błahych i nieznaczących pozornie przesłanek. |
2257 |
Prawdziwy mężczyzna, wypraktykowała czarodziejka, pasjonuje się łowieniem ryb, ale wyłącznie na sztuczną muszkę. Kolekcjonuje militarne figurki, erotyczne grafiki i własnoręcznie wykonane modele żaglowców, w tym i te w butelkach, a pustych butelek po drogich trunkach nigdy nie brak w jego domostwie. |
2258 |
Bez słowa, gestem tylko zaprosiła go do środka. Wszedł, prosto na ukwiecone patio z popluskującą fontanną pośrodku. W centrum fontanny stał marmurowy posążek przedstawiający nagą tańczącą dziewczynę czy też dziewczynkę raczej, wnosząc ze znikomie rozwiniętych drugorzędnych atrybutów płci. |
2259 |
Na to, by móc uchodzić za klasycznie piękną czarodziejka Lytta Neyd miała zbyt ostre rysy. Róż w odcieniu ciepłej brzoskwini, jakim delikatnie muśnięte były jej kości policzkowe, ostrość tę łagodził, ale jej nie krył. Podkreślone koralową pomadką wargi miały zaś wykrój tak idealny, że aż za idealny. |
2260 |
Lytta Neyd była ruda. Ruda klasycznie i naturalnie. Stonowana, jasnordzawa czerwień jej włosów budziła skojarzenia z letnim futrem lisa. Gdyby – Geralt był o tym absolutnie przekonany – złapać rudego lisa i posadzić go obok Lytty, oboje okazaliby się umaszczeni tak samo i nie do odróżnienia. |
2261 |
Tych jednak u Lytty stwierdzić się nie dało. Geralt poczuł niepokój, zapomniany i uśpiony, ale nagle budzący się gdzieś tam w głębi. Miał w naturze dziwną i trudną do wytłumaczenia skłonność do rudowłosych, parę razy już ta właśnie pigmentacja owłosienia popchnęła go do popełnienia głupstwa. |
2262 |
Właśnie mijał rok od czasu, gdy popełnianie tego typu głupstw przestało go kusić. Erotycznie stymulująca rudość nie była jedynym atrakcyjnym atrybutem czarodziejki. Śnieżnobiała suknia była skromna i całkiem bez efektów, a miało to swój cel, cel słuszny i bez najmniejszych wątpliwości zamierzony. |
2263 |
Prostota nie rozpraszała uwagi patrzącego, koncentrując ją na atrakcyjnej figurze. I na głębokim dekolcie. Mówiąc zwięźle, w «Dobrej Księdze» proroka Lebiody, w wydaniu ilustrowanym, Lytta Neyd z powodzeniem mogłaby pozować do ryciny poprzedzającej rozdział «O nieczystym pożądaniu». |
2264 |
Mówiąc jeszcze zwięźlej, Lytta Neyd była kobietą, z którą tylko kompletny idiota mógłby chcieć związać się na dłużej niż dwie doby. Ciekawym było, że to za takimi właśnie kobietami uganiały się zwykle watahy mężczyzn skłonnych wiązać się na całkiem długo. Pachniała frezją i morelą. |
2265 |
Ale zostawmy rzeczy swemu biegowi. Na razie powiedzmy, że działam w imieniu i na rzecz kilku moich konfratrów. Czarodziejów, którzy mają wobec ciebie pewne plany. Czarodzieje owi, którym nieobce są moje talenty dyplomatyczne, uznali mnie za osobę właściwą do tego, by o ich planach cię poinformować. |
2266 |
Pasmo niefortunnych trafów. Wtrącają mnie do więzienia, potem wypuszczają, potem komunikują, że mają wobec mnie plany. Co twoi konfratrzy wymyślą tym razem? Boję się nawet snuć domysły. A ty, wielce, przyznam, dyplomatycznie, każesz mi być cierpliwym. Ale przecież nie mam wyjścia. |
2267 |
Nie dla wszystkich było jasne, co tam właściwie między wami zaszło. Jedni z nas uważali, że to Yennefer, oprzytomniawszy, zerwała z tobą i wypędziła na zbity pysk. Inni odważali się suponować, że to ty, przejrzawszy na oczy, puściłeś Yennefer w trąbę i uciekłeś, gdzie pieprz rośnie. |
2268 |
Ostrzony jest wiedźmiński miecz również krasnoludzkim sposobem, sposobem, dodajmy, tajemnym, a który tajemnym na wieki pozostanie, bo górskie karły o swe sekrety zazdrosne są wielce. Mieczem zaś przez krasnoludy wyostrzonym rzuconą w powietrze chustę jedwabną na połowy rozciąć można. |
2269 |
W sensie dosłownym – żeby dostać się do łóżka, trzeba było mocno przytulić się do ściany. Szczęściem łóżko mieściło dwóch i dało się na nim spać, choć potępieńczo trzeszczało, a siennik ubity był na półtwardo przez przyjezdnych kupców, znanych amatorów seksu intensywnie pozamałżeńskiego. |
2270 |
Geraltowi to nie wadziło. W końcu wcale często bywało odwrotnie – to Jaskier, będąc spłukany, korzystał z jego szczodrości. Zasiedli więc za z grubsza oheblowanym stołem i wzięli się za usmażone na chrupko sardynki, które przyniesiono im na drewnianym talerzu, wielkim niczym koło od taczki. |
2271 |
To wszystko moja wina. Ci wczorajsi też doznali obrażeń. Nie skarżyli się? Nie wystąpili o odszkodowanie? Jaskier zaśmiał się, ale zaraz zamilkł. Świadkowie wczorajszego zajścia – rzekł cierpko Ferrant de Lettenhove – zeznali, że tych trzech bito bednarską klepką. I że bito niezwykle okrutnie. |
2272 |
Jest zbyt na broń byle jaką i tanią, która ma posłużyć w jednej porządnej bitce. I nie posłużyć tym, co zwyciężą, bo zebrana z pola boju nie nadaje się już do użycia. I jest zbyt na połyskujące ozdóbki, z którymi paradują eleganci. A którymi nawet kiełbasy nie da się ukroić. Chyba że pasztetowej. |
2273 |
Nie. To nie wchodzi, cholera jasna, w rachubę. Muszę sobie poradzić inaczej. I sam. Usłyszeli flet i bębenek. Wyszli na placyk, na którym odbywał się targ warzywny, a grupa wagantów dawała przedstawienie. Repertuar mieli przedpołudniowy, to znaczy prymitywnie głupi i w ogóle nie śmieszny. |
2274 |
Dostrzeżoną dziewczyną była Mozaik, którą poznał u Lytty Neyd. Nieśmiała, gładko przylizana uczennica czarownicy. W skromnej, acz eleganckiej sukni koloru palisandru. I koturnach na korkach, w których poruszała się wcale wdzięcznie, zważywszy na zalegające nierówny bruk śliskie warzywne odpadki. |
2275 |
A gdyby nie stragan, cofnęłaby się o krok lub dwa. Wykonała ruch, jakby chciała skryć koszyk za plecami. Nie, nie koszyk. Rękę. Ukrywała przedramię i dłoń, szczelnie zawinięte jedwabną chustą. Nie przegapił sygnału, a niewytłumaczalny impuls kazał mu działać. Chwycił rękę dziewczyny. |
2276 |
Pozwoliła odprowadzić się dalej od targowiska, w miejsce, gdzie mogli być choć trochę sami. Odwinął chustę. I nie zdołał się powstrzymać. Zaklął. Sążniście i szpetnie. Lewa dłoń dziewczyny była odwrócona. Przekręcona w nadgarstku. Kciuk sterczał w lewo, wierzch dłoni skierowany był w dół. |
2277 |
I przyniosłeś mi kwiat. Białą frezję. Wejdź, nim dojdzie do sensacji, a miasto rozhuczy się od plotek. Mężczyzna na moim progu z kwiatem! Najstarsi ludzie nie pamiętają czegoś takiego. Nosiła luźną czarną suknię, kombinację jedwabiu i szyfonu, cieniuteńką falującą przy każdym ruchu powietrza. |
2278 |
Albo bowiem czytelnie, świadomie i wyrachowanie sygnalizujesz mi, czego pragniesz... Albo kryjesz się z pragnieniem, które twoja podświadomość zdradza. W obu wypadkach winnam ci podziękowanie. Za kwiat. I za to, co on mówi. Dziękuję ci. I zrewanżuję się. Też ci coś sprezentuję. O, tę tasiemeczkę. |
2279 |
A wówczas jedwabno szyfonowa suknia spłynęła z Lytty niczym woda, mięciutko układając się wokół kostek. Przymknął na moment oczy, jej nagość poraziła go jak nagły rozbłysk światła. Co ja robię, pomyślał, obejmując jej szyję. Co ja robię, pomyślał, czując smak koralowej pomadki na ustach. |
2280 |
Nie oglądała się. Nie wątpiła, że idzie za nią. Że pójdzie bez wahania tam, dokąd go poprowadzi. Nie odrywając wzroku. Łóżko było ogromne i miało baldachim, pościel była z jedwabiu, a prześcieradło z satyny. Wykorzystali łóżko, bez cienia przesady, w całości, w każdym calu. W każdej piędzi pościeli. |
2281 |
Ryby te zawsze więc kojarzyły się Geraltowi – i nie tylko jemu – ze snobizmem i pretensjonalnym zadęciem. Zdziwiło go zatem, że Koral wybrała właśnie taki, a nie inny tatuaż. Zdziwienie trwało moment, wyjaśnienie przyszło szybko. Lytta Neyd była z pozoru i wyglądu i owszem, całkiem młoda. |
2282 |
Jej tatuaż jest więc jak metryka, pomyślał Geralt, pieszcząc skalara opuszkami palców, dziw, że Lytta wciąż go nosi, miast magicznie usunąć. Cóż, pomyślał, przenosząc pieszczotę w odleglejsze od ryby rejony, miłą jest rzeczą wspomnienie lat młodzieńczych. Nie jest łatwo wyzbyć się takiego memento. |
2283 |
Koral westchnęła. Znudzona, widać, abstrakcyjnymi, a mało rzeczowymi peregrynacjami jego dłoni, chwyciła ją i zdecydowanie skierowała w miejsce konkretne i jedynie słuszne we własnym widać mniemaniu. I bardzo dobrze, pomyślał Geralt, przyciągając czarodziejkę ku sobie i zanurzając twarz w jej włosy. |
2284 |
A nawet gdy Lytta usnęła, wiedźmin miał z zaśnięciem kłopoty. Ramieniem opasała go w talii tak mocno, że z trudem oddychał, nogę zarzuciła w poprzek jego ud. Drugiej nocy była mniej zaborcza. Nie trzymała i nie obejmowała go tak silnie, jak poprzednio. Nie bała się już widać, że nad ranem ucieknie. |
2285 |
Przeciwnie. Po namyśle muszę przyznać ci rację. Tak, to naturalizm w czystej postaci. Tyle że jest całkiem odwrotnie. To ty mnie omamiłeś i uwiodłeś. Od pierwszego wejrzenia. Naturalistycznie i animalistycznie odtańczyłeś przede mną samczy taniec godowy. Podskakiwałeś, tupałeś, stroszyłeś ogon. |
2286 |
Nie dość, że imię dziwaczne, to jeszcze cierpiała na zanik pigmentu skóry. Policzek miała upstrzony jasnymi łatkami, faktycznie wyglądało to jak mozaika. Wyleczono ją rzecz jasna, już po pierwszym semestrze, czarodziejka nie może mieć żadnych skaz. Ale złośliwe z początku przezwisko przylgnęło. |
2287 |
A tamta koga to «Alke», z Cidaris, bierze pewnie ładunek skór. A tam, o, «Tetyda», holk transportowy, tutejszy, dwieście łasztów ładowności, kabotażowy, kursuje między Kerack a Nastrogiem. Tam, zobacz, na redę wpływa właśnie novigradzki szkuner «Pandora Parvi», piękny, piękny statek. |
2288 |
Zapomniałam. O, tam, to galera «Fuchsia», trzydzieści dwa wiosła, może wziąć do ładowni czterysta łasztów. A tamten zgrabny trójmasztowy galeon to «Vertigo», przypłynął z Lan Exeter. A tam, dalej, z amarantową flagą to redański galeon «Albatros», trzy maszty, sto dwadzieścia stóp między stewami. |
2289 |
Postawić żagiel i wyjść w morze... Daleko, daleko, aż po horyzont. Wokoło tylko wody i niebo. Obryzguje mnie słona piana fal, wicher szarpie włosy prawdziwie męską pieszczotą. A ja jestem sama, zupełnie sama, nieskończenie samotna wśród obcego i wrogiego mi żywiołu. Samotność wśród morza obcości. |
2290 |
Wiem, że nie powinienem się wtrącać. Wiem, że nie lubisz, gdy ktoś się wtrąca. Ale pewnych rzeczy, przyjacielu Geralcie, nie powinno się przemilczać. Koral, jeśli chcesz znać moje zdanie, należy do tych kobiet, które stale i w widocznym miejscu winny nosić ostrzegawcze etykietki. |
2291 |
A potem udka gęsiego w białym winie i giczy cielęcej w warzywach. Tylko z początku – i krótko – przeszkadzało mu natrętne i ostentacyjne zainteresowanie innych gości z sali. Potem wzorem Lytty lekceważył je. Wino z lokalnej piwnicy bardzo w tym pomagało. Później wracali do willi. |
2292 |
Ta, jak zapewne wiesz, pozwala widzieć i przewidywać wydarzenia przyszłe. Dopomogą nam żywioły, bo sezon nastał iście burzowy. Połączymy dywinację z ceraunoskopią. Zbliż się. Ujmij moją rękę i nie puszczaj jej. Pochyl się i wpatruj w wodę, ale pod żadnym pozorem jej nie dotykaj. Koncentruj się. |
2293 |
Myśl o twoich mieczach! Intensywnie myśl o nich! Słyszał, jak skanduje zaklęcie. Woda w basenie reagowała, z każdym zdaniem wypowiadanej formuły pieniąc się i falując coraz silniej. Z dna jęły się podnosić wielkie bąble. Woda wygładziła się i zmętniała. A potem wyklarowała zupełnie. |
2294 |
Wyskandowała zaklęcie w błysku kolejnej błyskawicy. Posążek w fontannie rozjarzył się mlecznie, a woda znowu uspokoiła i sklarowała. I wtedy zobaczył. Swój miecz. Dotykające go dłonie. Pierścienie na palcach. ...z meteorytu. Wspaniałe wyważenie, waga głowni precyzyjnie równa wadze rękojeści. |
2295 |
Na złotym owalu medalionu emalia, błękitny delfin nageant. Rzeka płynie wśród drzew, pod baldachimem gałęzi i zwieszających się nad wodą konarów. Na jednym z konarów stoi nieruchomo kobieta w długiej i obcisłej sukni. Woda spieniła się krótko i niemal natychmiast znowu wygładziła. |
2296 |
Lub ze szczytu wzgórza. Wzgórza, po którego zboczu schodził szereg niewyraźnych postaci. Gdy odwracały głowy, widział nieruchome twarze, niewidzące martwe oczy. Oni są martwi, zdał sobie nagle sprawę. To jest pochód trupów... Palce Lytty znów ścisnęły mu dłoń. Z siłą obcęgów. Błysnęło. |
2297 |
Nagły poryw wiatru szarpnął ich włosami. Woda w basenie wzburzyła się, zakotłowała, wezbrała pianą, wzniosła grzywaczem wielkim jak ściana. I zwaliła wprost na nich. Odskoczyli oboje od fontanny, Koral potknęła się, podtrzymał ją. Gruchnął grom. Czarodziejka krzyknęła zaklęcie, machnęła ręką. |
2298 |
Z samego surowca, czyli z rud pochodzących ze spadłych z nieba meteorytów. Jak to jest? Meteoryty magiczne wszak nie są, są zjawiskiem naturalnym i naukowo wyjaśnionym. Skąd więc niby ta magia? Geralt spojrzał na niebo, ciemniejące od północy. Wyglądało, że zbiera się na kolejną burzę. |
2299 |
Żywioły i parażywioły nasycone są jak wiadomo, potężną energią źródłem wszelkiej magii i nadprzyrodzonej mocy, a penetrujący je meteoryt energię ową wchłania i zachowuje. Stal, jaką da się z meteorytu wytopić, jak również głownia, którą da się z takiej stali wykuć, moc żywiołów w sobie zawiera. |
2300 |
Wymysł. Meteorytów nie znajduje się pod każdym krzakiem. Więcej niż połowa mieczy używanych przez wiedźminów była wykonana ze stali z rud magnetytowych. Sam takich używałem. Są równie dobre, jak te ze spadłych z nieba i penetrujących żywioły syderytów. Nie ma absolutnie żadnej różnicy. |
2301 |
Rawelin. I ta nazwa była wyjątkowo trafna, krasowe ostańce wytyczały zadziwiająco regularny kształt wielkiego trójkąta, wysuniętego przed Elfią Twierdzę niczym bastion. Wewnątrz owego trójkąta wznosiła się budowla, przypominająca fort. Otoczona czymś, co przypominało ogrodzony obóz warowny. |
2302 |
Geralt przypomniał sobie słuchy, krążące o Rawelinie. I o osobie, która w Rawelinie rezydowała. Skręcili z gościńca. Za pierwsze ogrodzenie wiodło kilka wejść, wszystkich strzegli uzbrojeni po zęby strażnicy, po pstrej i różnorodnej odzieży łatwi do rozpoznania jako żołnierze najemni. |
2303 |
Bulgotały kotły, w których, jak dostrzegł Geralt, gotowały się kraby, homary i langusty. Wiły się w kadziach węgorze i mureny, dusiły w garach małże i omułki. Skwierczały na ogromnych patelniach mięsiwa. Służba porywała naładowane gotowym jadłem tace i misy, by unieść je w korytarze. |
2304 |
Przed szeregiem luster, paplając nieustannie, poprawiało urodę kilkanaście kobiet w różnych stadiach negliżu, wliczając ten zupełny. Także i tutaj Geralt i Jaskier zachowali kamienne oblicza i nie pozwolili oczom nadmiernie pląsać. W kolejnym pomieszczeniu poddano ich drobiazgowej rewizji. |
2305 |
Nazwany Mikitą olbrzym, ewidentnie straż przyboczna wielebnego szefa, był metysem, wynikiem skrzyżowania ogra i krasnoluda. Efektem był łysy krasnolud wzrostu dobrze powyżej siedmiu stóp, całkowicie bez szyi, z kędzierzawą brodą, wystającymi jak u odyńca zębami i rękoma sięgającymi kolan. |
2306 |
Nieczęsto widywało się podobną krzyżówkę, gatunki, jak się uważało, były całkowicie odmienne genetycznie – coś takiego jak Mikita nie mogło powstać naturalnie. Nie obyło się bez pomocy wyjątkowo silnej magii. Magii, nawiasem mówiąc, zakazanej. Krążyły pogłoski, że sporo czarodziejów lekceważy zakaz. |
2307 |
Wielebny Pyral Pratt, uchodzący – nie bez podstaw – za szefa przestępczości zorganizowanej całego regionu, wyglądał jak emerytowany kupiec bławatny. Na pikniku emerytowanych kupców bławatnych nie rzucałby się w oczy i nie byłby do zidentyfikowania jako ktoś spoza branży. Przynajmniej z odległości. |
2308 |
Obserwacja z bliższego dystansu pozwalała zobaczyć u Pyrala Pratta to, czego kupcy bławatni nie miewali. Starą i zblakłą bliznę na kości policzkowej, ślad po cięciu nożem. Nieładny i złowróżący grymas wąskich ust. Jasne, żółtawe oczy, nieruchome jak u pytona. Długo nikt nie przerywał milczenia. |
2309 |
Nie widzieliśmy się od wesela mojej wnuczki, któreś uświetnił występem. A ja właśnie myślałem o tobie, bo kolejnej z moich wnuczek coś za mąż pilno. Tuszę, że po starej przyjaźni i tym razem nie odmówisz. Co? Zaśpiewasz na weselu? Nie dasz się prosić tak długo, jak poprzednio? Nie będę cię musiał. |
2310 |
Zdiagnozowano mi chorą wątrobę i zakazano picia. Nabawiłem się dyskopatii, w równej mierze kręgów szyjnych i lędźwiowych, a to wyeliminowało mi z rozrywek łowiectwo i inne sporty ekstremalne. Leki i kuracje pochłaniają ogrom pieniędzy, którem dawniej zwykł wydawać na gry hazardowe. |
2311 |
Początkowo nie byłem do rzeczy nastawiony przychylnie. Myślałem prędzej nierządem się parać i w domy publiczne inwestować. Wśród polityków się obracałem i licznych poznałem. I przekonałem się, że lepiej przestawać z kurwami, bo kurwy mają chociaż jakiś swój honor i jakieś zasady. |
2312 |
Ha, zawszem twierdził, że w Kerack złodziej na złodzieju. Ludzie tameczni, daj im jeno szansę, ukradną, rzecz to znana, wszystko, co nie jest solidnie przybite gwoździami. Na wypadek zaś kontaktu z rzeczami przybitymi zawsze noszą przy sobie brechsztangi. Śledztwo, tuszę, trwa? – podjął po chwili. |
2313 |
Spójrzcie jednakowoż prawdzie w oczy, panowie. Ze strony Ferranta cudów oczekiwać nie należy. Bez obrazy, Jaskier, ale twój krewniak lepszym byłby księgowym, niż jest śledczym. U niego nic, tylko książki, kodeksy, paragrafy, regulaminy, no i te jego dowody, dowody i jeszcze raz dowody. |
2314 |
Nie znacie? Zamknęli raz kozę w obórce z główką kapusty. Rano kapusty ani śladu, a koza sra na zielono. Ale dowodów brak i świadków nie ma, tedy sprawa umorzona, causa finita. Nie chciałbym być złym prorokiem, wiedźminie Geralcie, ale sprawa kradzieży twoich mieczy może znaleźć podobne zakończenie. |
2315 |
Ustąpię trochę, wykażę dobrą wolę i pragnienie kompromisu. Zgromadziła się tu dziś cała okoliczna elita przemysłu, handlu i finansjery, politycy, szlachta, duchowieństwo, nawet jeden książę, incognito. Obiecałem im spektakl, jakiego nie widzieli, a wiedźmina w gaciach nie widzieli z pewnością. |
2316 |
Poradziłem, by ich obecny posiadacz wystawił je na aukcji. W domu aukcyjnym braci Borsodych, w Novigradzie. To największa i najbardziej renomowana aukcja kolekcjonerska, z całego świata zjeżdżają tam amatorzy rarytasów, antyków, rzadkich dzieł sztuki, unikatowych wyrobów i wszelkich osobliwości. |
2317 |
Na wprost niego, na przeciwległym krańcu areny, coś się poruszyło. I skoczyło. Geralt ledwie zdążył złożyć przedramiona w Znak Heliotropu. Czar odbił i odtrącił atakującą bestię. Widownia wrzasnęła jednym głosem. Dwunogi jaszczur przypominał wiwernę, ale był od niej mniejszy, rozmiarów dużego doga. |
2318 |
Dużo bardziej zębatą paszczękę. I dużo dłuższy ogon, u końca cienki jak bat. Ogonem tym jaszczur energicznie wywijał, zamiatał nim piasek, siekł bale. Pochyliwszy łeb, skoczył na wiedźmina ponownie. Geralt był gotów, uderzył go Znakiem Aard i odrzucił. Ale jaszczur zdążył smagnąć go końcem ogona. |
2319 |
Zapiszczały kobiety. Wiedźmin poczuł, jak na gołym barku rośnie mu i puchnie wałek gruby jak kiełbasa. Wiedział już, dlaczego kazano mu się rozebrać. Rozpoznał też przeciwnika. Był nim wigilozaur, specjalnie hodowany magicznie zmutowany jaszczur, używany do stróżowania i ochrony. |
2320 |
Geralt zaś był intruzem, którego należało obezwładnić. A w razie konieczności wyeliminować. Wigilozaur okrążył arenę, ocierając się o bale, sycząc wściekle. I zaatakował, szybko, nie dając czasu na Znak. Wiedźmin zwinnie odskoczył z zasięgu zębatej paszczy, ale nie zdołał uniknąć smagnięcia ogonem. |
2321 |
Znak Heliotropu znowu zablokował atakującego wigilozaura. Jaszczur ze świstem wywijał ogonem. Geralt złowił uchem zmianę w świście, usłyszał ją na sekundę przed tym, jak koniec ogona chlasnął go przez plecy. Ból aż go oślepił, a po plecach popłynęła krew. Widownia szalała. Znaki słabły. |
2322 |
Widownia huczała, widzowie darli się i podskakiwali. Jeden, by widzieć lepiej, mocno wychylił się przez balustradę, opierając się o żelazny pręt z lampionem. Pręt złamał się i razem z lampionem runął na arenę. Pręt wbił się w piasek, lampion zaś spadł na łeb wigilozaura i stanął w ogniu. |
2323 |
Młoda kobieta pocałowała go w policzek. Inna, jeszcze młodsza, starła mu krew z pleców batystową chusteczką, którą zaraz rozwinęła, z triumfem demonstrując towarzyszkom. Inna, dużo starsza, zdjęła z pomarszczonej szyi kolię, usiłowała mu ją wręczyć. Wyraz jego twarzy sprawił, że cofnęła się w tłum. |
2324 |
Ale to nie był żart, to było całkiem poważnie. Ja też, równie poważnie, komunikuję ci, że uroczystości zaślubin twojej wnuczki występem nie uświetnię. Po tym, jak potraktowałeś Geralta, możesz o tym zapomnieć. Jak i o innych ewentualnych okazjach, wliczając chrzciny i pogrzeby. W tym twój własny. |
2325 |
Twoi goście są usatysfakcjonowani spektaklem, ty zyskałeś prestiż i perspektywy na urząd w radzie miejskiej. Ja zdobyłem potrzebną informację. Coś za coś. Obie strony zadowolone, teraz więc powinniśmy rozstać się bez żalu i gniewu. Miast tego posuwasz się do gróźb. Tracisz twarz. |
2326 |
Kontakty z książętami rzadko bywały przyjemne. I prawie nigdy nie kończyły się dobrze. Nie ujechali daleko. Tylko do pachnącej dymem i błyskającej światełkami okien karczmy na rozstaju. Weszli do izby karczemnej, prawie pustej, jeśli nie liczyć kilku kupców przy spóźnionej wieczerzy. |
2327 |
Imponujący zaiste był pokaz. Ten wyskok i cios z góry, wzmocniony całym ciężarem ciała... Żelazo, choć przecie byle jaki pręt, przeszło przez czerep smoka jak przez masło. Myślę, że gdyby to była, dajmy na to, bojowa rohatyna albo spisa, to i przez kolczugę by przeszła, może nawet przez blachę. |
2328 |
Pragnę, i to przemożnie, być Xanderem Pierwszym, królem Kerack. W tej chwili, ku memu żalowi i ku szkodzie kraju, królem Kerack jest mój ojciec, Belohun. Staruch wciąż w pełni sił, może królować, tfu, na psa urok, jeszcze ze dwadzieścia lat. Nie mam czasu ani chęci czekać tak długo. |
2329 |
Ba! Choćbym i czekał, nie jestem nawet pewien sukcesji, zgred może w każdej chwili wyznaczyć innego następcę tronu, ma obfitą kolekcję potomków. I właśnie zabiera się za płodzenie kolejnego, na święto Lammas zaplanował królewskie gody, z pompą i przepychem, na który tego kraju nie stać. |
2330 |
Ja mówię o wyborze. Albo moja łaska, albo niełaska. Zrobisz to, czego zażądam, a będziesz cieszył się moją łaską. A jest ci ona, uwierz, właśnie nader potrzebna. Teraz, gdy czeka cię proces i wyrok za finansowy przekręt. Kilka najbliższych lat spędzisz, zapowiada się, przy wiośle na galerze. |
2331 |
To – królewicz rzucił na stół plik papierów – są dokumenty. Poświadczone zeznania, relacje świadków. Miejscowość Cizmar, wynajęty wiedźmin, zabita leukrota. Na fakturze siedemdziesiąt koron, w rzeczywistości wypłacono pięćdziesiąt pięć, górka po połowie podzielona z miejscowym urzędasem. |
2332 |
I twoje wcześniejsze wyczyny i przekręty: wampir z zamku Petrelsteyn, którego w ogóle nie było, a kosztował burgrabiego okrąglutki tysiąc orenów. Wilkołak z Guaamez, za sto koron jakoby odczarowany i magicznie odwilkołaczony, sprawa bardzo podejrzana, bo to coś za tanio za takie odczarowanie. |
2333 |
Echinops, czy raczej coś, co przyniosłeś do wójta w Martindelcampo i nazwałeś echinopsem. Ghule z cmentarza pod miejscowością Zgraggen, które kosztowały gminę koron osiemdziesiąt, choć nikt nie widział trupów, bo zostały pożarte przez, ha ha, inne ghule. Co ty na to, wiedźminie? To są dowody. |
2334 |
A zabite przeze mnie ghule ze Zgraggen zostały, i owszem, pożarte przez, ha ha, inne ghule, bo takie, nie inne, są ha ha, ghuli obyczaje. A pochowani na tamtejszym cmentarzu nieboszczycy od tamtej pory nie niepokojeni w proch się obracają bo niedobitki ghuli się stamtąd wyniosły. |
2335 |
Inni bali się ciebie panicznie i nienawidzili za swój własny strach. Wszystko to pójdzie w zapomnienie. Rozgłos sprawnego mordercy i reputacja złego czarownika ulecą jak puch z wiatrem, zapomniane zostaną odraza i lęk. Zapamiętają cię wyłącznie jako pazernego złodzieja i wydrwigrosza. |
2336 |
Wiedźmini najmowali się do ochrony karawan, wędrujących przez rojące się od potworów głusze i ostępy. Bywało jednak, że zamiast potworów kupców atakowali zwykli rabusie, a wiedźmini wcale nie byli od tego, by ich pochlastać. Mam podstawy do obaw, że podczas godów króla mogą napaść. |
2337 |
Igła i katgut! Eliksir Pulchellum! Odwar aloesowy! Unguentum ortolanil Tampon i wyjałowiony opatrunek! I przygotuj synapizm z miodu i gorczycy! Ruszaj się, dziewczyno! Mozaik uwinęła się w podziwu godnym tempie. Lytta zabrała się do operacji. Wiedźmin siedział i cierpiał w milczeniu. |
2338 |
Że na domiar magią włada, swymi Znakami, które bronią są całkiem nielichą? Prawda. Ale co miecz, to miecz. W kółko mi powtarzał, że bez miecza jak goły się czuje. Więc go w miecz wyposażyłem. Pratt, jak już wiecie, wywdzięczył się nam obu z wiedźminem finansowo, niezbyt hojnie, ale zawsze. |
2339 |
Po mężu nieboszczyku, miejcie bogowie łaskę dla duszy jego. Jak raz do banku zachodzę, by miecz ów spieniężyć, bo co wdowie po mieczu? Bank miecz wycenił i chce przyjąć go w komis. Mnie wszelako grosz gotowy potrzebny pilnie, bo mi mus nieboszczyka długi popłacić, inaczej zagryzą mnie wierzyciele. |
2340 |
Lekki jak piórko. Pochwa gustowna i elegancka, rękojeść ze skóry jaszczurczej, jelec złocony, w głowicy jaspis jak gołębie jajo. Dobywam z pochwy i oczom nie wierzę. Na klindze, tuż nad jelcem, punca o kształcie słońca. A zaraz dalej inskrypcja: «Nie dobywaj bez przyczyny, nie chowaj bez honoru». |
2341 |
Alemć ja w potrzasku, tedy niech wam będzie: za sto. I tym to sposobem, drodzy moi, problem wiedźmina rozwiązałem. Mknę «Pod Kraba i Belonę», Geralt już tam siedzi, nad jajecznicą z bekonem, ha, pewnie u ryżej wiedźmy na śniadanie znowu był serek i szczypiorek. Podchodzę i – trach! – miecz na stół. |
2342 |
Mając moje miecze, Egmund miałby na mnie haka. Wolę dopaść złodzieja sam, w Novigradzie, w lipcu, przed aukcją u Borsodych. Odzyskam miecze i więcej nie pokażę się w Kerack. Ty zaś, Jaskier, trzymaj gębę na kłódkę. O tym, co powiedział nam Pratt, nikt nie może się dowiedzieć. Nikt. |
2343 |
Rudowłosa piękność ma z pewnością doskonałe rozeznanie w interesujących cię sprawach, ale z tutejsza, monarchią zbyt wiele ją wiąże, by zdecydowała się na podwójną lojalność, to raz. Dwa, nie uświadamiaj jej, że wnet znikniesz i więcej się nie pojawisz. Bo reakcja może być gwałtowna. |
2344 |
Żony zmieniał dość często i łatwo, gdy tylko upatrzył sobie nową stara wygodnie żegnała padół, dziwnym losu zrządzeniem zapadając nagle na niemoc, wobec której medycyna okazywała się bezsilną. Tym sposobem król ma na dzień dzisiejszy czterech legalnych synów, każdy z innej matki. |
2345 |
Tej przylizanej. To prawdziwy pączek róży, krzynkę nad nim popracować, a rozkwitnie przecudnie. Umyśliłem więc, że to ja się poświęcę... Jemu zaś twarz się zmieniła. I jak nie gruchnie pięścią w stół, aż kufle podskoczyły. Łapy od Mozaik z daleka, grajku – tak on do mnie, bez krzty respektu. |
2346 |
Wybij ją sobie z głowy. Nie wiesz, że uczennicom czarodziejek surowo zabrania się nawet najniewinniejszych flirtów? Za najmniejsze takie przewinienie Koral uzna ją za niegodną uczenia i odeśle do szkoły, a to dla uczennicy straszna kompromitacja i utrata twarzy, słyszałem o samobójstwach na tym tle. |
2347 |
A z Koral nie ma żartów. Nie ma poczucia humoru. Miałem chęć poradzić mu, by spróbował połaskotać jej kurzym piórkiem rowek w tyłku, zabieg taki rozwesela nawet największe ponuraczki. Alem zmilczał, bo go znam. Nie znosi, by nieoględnie mówić o jego kobietach. Nawet tych na jedną noc. |
2348 |
Opinie krążące o tym osobniku nie są, jak się okazuje, w najmniejszym nawet stopniu przesadzone, a antypatia i wrogość, z jakimi ów wszędzie się spotyka, mają swoje głębokie uzasadnienie. Tam, gdzie trzeba jednak oddać mu honor, będę pierwszym, który to uczyni, sine ira et studio. |
2349 |
Biorący się z głębokich kompleksów cynizm, natura zjeżona i introwertyczna, charakter nieszczery, umysł prymitywny, inteligencja mierna, arogancja monstrualna. Pominę fakt, że ma brzydkie dłonie i niezadbane paznokcie, by Cię nie irytować, droga Koral, wszak wiem, jak takich rzeczy nienawidzisz. |
2350 |
Rada jestem, że wasze wymagające udziału wiedźmina przedsięwzięcie zmierza ku sukcesowi, dumą napawa mój skromny w przedsięwzięciu udział. Próżno jednak smucisz się, drogi Pinety, sądząc, że wiązało się to z wyrzeczeniami, cierpieniami, kłopotami i turbacjami. Nie było aż tak źle. |
2351 |
Do plotek, pogłosek, szeptanek i intryg, o których piszesz, drogi Pinety, wszyscyśmy przywykli i wiemy, jak sobie z czymś takim radzić, a rada jest prosta: lekceważyć. Pamiętasz zapewne pogłoski o tobie i Sabrinie Glevissig, w czasach, gdy coś jakoby nas łączyło? Zlekceważyłam je. |
2352 |
Bo też i była użytkowana, i to wcale intensywnie. Wnet przyszło wiedźminowi wyprzedzać wozy, powozy, pojedynczych jeźdźców i pieszych. Sporo podróżnych wędrowało też z przeciwka, od strony zamku. Geralt domyślał się celu pielgrzymek. Że słusznie, okazało się, ledwie wyjechał z lasu. |
2353 |
Droga rozwidlała się. Wiedźmin skierował się na tę wiodącą ku bramie zamku, znacznie mniej wyjeżdżoną niż ta druga, kierująca interesantów na plac targowy. Przejechał przez brukowane przedbramie, cały czas szpalerem specjalnie ustawionych tu menhirów, w większości znacznie wyższych niż on na koniu. |
2354 |
Środa dzień targowy. Na arkadowym zwieńczeniu kolejnego portalu widniał kartusz, a na nim kolejna płaskorzeźba, niezawodnie również magiczna. Ta wyobrażała paszczę amfisbeny. Portal zamykała ozdobna i solidnie wyglądająca krata, która jednak pchnięta przez pacholika otwarła się lekko i płynnie. |
2355 |
Pax, Harlanie. Zaprzestańmy swarów. Darujmy sobie utarczki na docinki i uszczypliwości. Wiemy, że Geralt jest uprzedzony do nas, słychać to w każdym jego słowie. Wiemy, dlaczego tak jest, wiemy, jak zdołowała go afera z Yennefer. I reakcja środowiska na tę aferę. Nie zmienimy tego. |
2356 |
Na nasz podziw, jak sam miarkujesz, niespecjalnie możesz liczyć, nie jesteśmy aż tak skorzy, by okazywać admirację, zwłaszcza komuś takiemu, jak ty. Ale umiemy uznać profesjonalizm i uszanować eksperiencję. Fakty mówią za siebie. Jesteś, zaryzykowałbym stwierdzenie, wybitnym... hmm. |
2357 |
Przywilejem każdego obywatela winny być telepatia, telekineza, teleportacja i telekomunikacja. Aby to osiągnąć, Ortolan bez przerwy coś wynajdywał. To znaczy – robił wynalazki. Niektóre równie legendarne, jak on sam. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała mrzonki starego czarodzieja. |
2358 |
Wszystko, co Ortolan wymyślił, a co w założeniu miało być proste, okazywało się potwornie skomplikowane. Co miało być masowe, okazywało się diabelnie drogie. Ortolan nie upadał jednak na duchu, fiaska, miast zniechęcić, podniecały go do dalszych wysiłków. Prowadzących do kolejnych fiask. |
2359 |
Nie chodziło tu – przynajmniej nie jedynie – o zwykłą zawiść czarodziejskiego bractwa, o niechęć do popularyzowania sztuki, którą czarodzieje woleli widzieć w rękach elity – czyli własnych. Bardziej obawiano się wynalazków o charakterze militarnym i zabójczym. I słusznie się obawiano. |
2360 |
Jak każdy wynalazca, Ortolan miewał okresy fascynacji materiałami wybuchowymi i zapalającymi, bombardami, opancerzonymi rydwanami, samopałami, samobijami i gazami trującymi. Warunkiem dobrobytu, dowodził staruszek, jest powszechny pokój między narodami, a pokój osiąga się poprzez zbrojenia. |
2361 |
Z żałosnym jednak efektem. Posługujący się wynalazkiem strzelec, zapytany o przydatność broni, miał się podobno wyrazić, że kulomiot jest jak jego teściowa. Ciężki, brzydki, całkowicie bezużyteczny i nic, tylko wziąć i utopić w rzece. Stary czarodziej nie przejął się, gdy mu to powtórzono. |
2362 |
Może tak było w istocie, może nie, ale pozostawało faktem, iż Ortolan był najstarzej wyglądającym czarodziejem. Było to o tyle dziwne, że nikt inny, a właśnie on był wynalazcą słynnego dekoktu alraunowego, eliksiru, którego czarodzieje używali celem powstrzymania procesu starzenia się. |
2363 |
Eliksir zapobiegał starzeniu, ale bynajmniej nie odmładzał. Dlatego też Ortolan, choć od dawna zażywał lek, wciąż wyglądał jak stary dziad – zwłaszcza na tle konfratrów: sędziwych czarodziejów, wyglądających na mężczyzn w kwiecie wieku, i steranych życiem czarodziejek, wyglądających jak dziewczęta. |
2364 |
Sił, by ludzi bronić, według wszelkiej assercji nie szczędzisz, chłopcze, nie szczędzisz. I iście estymacji godzien twój proceder, estymacji godne rzemiosło. Witamy cię na zamku naszym, radzi, że cię tu fata rzuciły. Bo choć sam tego możesz nie wiedzieć, aleś powrócił jako ten ptak do gniazda. |
2365 |
Czarodzieje nie uznawali form grzecznościowych i nie oczekiwali ich od innych. Nie wiedział jednak, czy to przystoi wobec siwowłosego i siwobrodego starca, w dodatku żywej legendy. Miast się odzywać, ukłonił się ponownie. Pinety kolejno przedstawił siedzących za stołem czarodziejów. |
2366 |
Axel Esparza, szerzej znany jako Axel Raby, miał faktycznie czoło i policzki pokryte dziobami po ospie, nie usuwał ich, jak chciała plotka, przez zwykłą przekorę. Lekko szpakowaty Myles Trethevey i nieco bardziej szpakowaty Stucco Zangenis przyglądali się wiedźminowi z umiarkowanym zainteresowaniem. |
2367 |
A ile takich było łącznie? Ile ich wytworzono? Odpowiedzi na pytanie o odpowiedzialność nie uzyskam, to jasne, bo to nie wy, nie Rissberg, wy jesteście czyści i chcecie, bym w to uwierzył. Ale zdradźcie choć, bo z pewnością wiecie, ile jeszcze takich krąży po lasach i morduje ludzi. |
2368 |
Zniszczył bezmyślnie? Wiedźmin nie wytrzymał. Parsknął. Szacunek dla wieku podeszłego i siwizny nagle całkiem go opuścił. Parsknął ponownie. A potem zaśmiał się. Szczerze i niepowstrzymanie. Zamarłe twarze siedzących za stołem czarodziejów, miast pohamować, wprawiły go w jeszcze większą wesołość. |
2369 |
Sorel! Miły chłopcze! Degerlund i Trethevey zerwali się z miejsc, pomogli starcowi wstać i wywiedli go z komnaty. Po krótkiej chwili wstała Biruta Icarti. Obrzuciła wiedźmina wiele mówiącym spojrzeniem, po czym wyszła bez słowa. Za nią nie patrząc na Geralta w ogóle, podążyli Sandoval i Zangenis. |
2370 |
Tym razem było zupełnie inaczej. Ściany komnaty zdobiły liczne grafiki i akwarele, wszystkie co do jednej o erotycznym lub wręcz pornograficznym charakterze. Na półeczkach pyszniły się modele żaglowców, cieszące oko precyzją detali. Maleńkie stateczki w butelkach dumnie wydymały miniaturowe żagle. |
2371 |
Mistrzowie magii bywają tam z gościnnymi wykładami. Tyczącymi, wśród innych, również tematu demonów i demonizmu, w wielu aspektach tego zjawiska, wliczając fizyczny, metafizyczny, filozoficzny i moralny. Ale chyba niepotrzebnie ci o tym opowiadam, ty przecież słuchałeś tych wykładów. |
2372 |
To, co istotne, dotarło do ostatniego rzędu auli. Demony są istotami z innych niż nasz światów. Elementarnych Planów... wymiarów, płaszczyzn, czasoprzestrzeni czy jak tam je zwać. Aby mieć z nim jakiekolwiek doświadczenie, demona trzeba wywołać, czyli przemocą wyciągnąć z jego planu. |
2373 |
Na mnie i kapłana w ogóle nie zwrócił uwagi, karczował puszczę w przeciwnym kierunku. A potem zniknął, zapewne wrócił do swego wymiaru. Kapłan upierał się, że to jego zasługa, że egzorcyzmami wyekspediował demona w zaświaty. Ja jednak myślę, że demon odszedł, bo się zwyczajnie znudził. |
2374 |
Żadnych kul, zórz, błyskawic, trąb powietrznych, żadnego smrodu nawet. Nie mam pojęcia, co się stało z demonem. Zabitego badali kapłani i magicy, wasi konfratrzy. Niczego nie znaleźli i nie stwierdzili. Ciało spalono, bo proces rozkładu wystąpił zupełnie normalnie, a panował upał. |
2375 |
Człowieka, podkreślam. Należy zabić go od razu, nie czekając i nie deliberując. Rąbać mieczem, ile sił. I tyle. Taka jest wiedźmińska metoda? Wiedźmiński warsztat? Źle ci to idzie, Tzara. Nie umiesz. Żeby kogoś dobrze znieważyć, nie wystarczy przemożne pragnienie, entuzjazm ani zapał. |
2376 |
Powiedziałeś nam, że zabiłeś człowieka, to twe własne słowa. Wasz wiedźmiński kodeks jakoby zabijania ludzi zabrania. Zabiłeś, twierdzisz, energumena, człowieka, którego opętał demon. Po tym fakcie, czyli zabiciu człowieka, że znowu cię zacytuję, nie zaobserwowano żadnych spektakularnych efektów. |
2377 |
A dyspensę na to wtedy akurat dostałem od prawa. Udzielono mi jej pospiesznie, mimo tego w szumnych dość słowach. Stan wyższej konieczności, okoliczność wyłączająca bezprawność czynu zabronionego, poświęcenie jednego dobra w celu uratowania dobra drugiego, zagrożenie rzeczywiste i bezpośrednie. |
2378 |
Fakt, było rzeczywiste i było bezpośrednie. Żałujcie, żeście nie widzieli tego opętanego w akcji, tego, co wyrabiał, do czego był zdolny. Mało wiem o filozoficznych i metafizycznych aspektach demonów, ale ich aspekt fizyczny jest iście spektakularny. Może zadziwić, wierzcie mi na słowo. |
2379 |
Widać było, że znasz się na rzeczy. Podbudowa teoretyczna faktycznie przydała mi się wtedy, z tym wilkiem i człowiekiem. Wiedziałem, w czym rzecz. Oba te wypadki miały identyczne podłoże. Jak to ty mówiłeś, Tzara? Metoda? Warsztat? A zatem była to czarodziejska metoda i warsztat też czarodziejski. |
2380 |
Domorosły goeta może mówić o szczęściu, jeśli wywołany demon po prostu wyrwie się, wyswobodzi i ucieknie. Wielu kończy rozszarpanymi na strzępy. Wywoływanie demonów i jakichkolwiek innych istot z planów żywiołów i parażywiołów zostało zatem obłożone zakazem i groźbą surowych kar. |
2381 |
Rissbergu nie można kontrolować. System kontroli nad goecją, o którym mówiłem, został wszak stworzony właśnie tutaj. W wyniku przeprowadzonych tu eksperymentów. Dzięki przeprowadzanym tu testom system jest wciąż doskonalony. Prowadzi się tu też i inne badania, dokonuje innych eksperymentów. |
2382 |
Pinety imponował spokojem. Na zamku pracuje obecnie osiemnastu mistrzów. Do tego ponad pół setki uczniów i adeptów. Większość tych ostatnich od stopnia mistrzowskiego dzielą tylko formalności. Obawiamy się... Mamy podstawy przypuszczać, że komuś z tej licznej grupy zachciało się zabawić goecją. |
2383 |
Za każdym razem chodziło o leśne osady, sadyby drwali i innych robotników leśnych. W osadach wymordowano wszystkich mieszkańców, nie został nikt żywy. Oględziny zwłok upewniły nas, że zbrodni tych musiał dokonać demon. Dokładniej, energumen, nosiciel demona. Demona, którego wywołano tu, na zamku. |
2384 |
Nie lubiła, gdy wiedźmin owijał jej łeb. Jeszcze bardziej nie lubiła tego, co następowało wkrótce po owinięciu. Geralt nic a nic się klaczy nie dziwił. Bo też nie lubił. Nie wypadało mu, rzecz jasna, chrapać ani parskać, ale nie powstrzymywał się od wyrażania dezaprobaty w innej formie. |
2385 |
Zwykli ludzie, tych mogę zrozumieć, dla nich przesył materii to wciąż rzecz straszna i niewyobrażalna. Myślałem jednak, że ty, wiedźmin, masz w kwestii magii więcej obycia. To nie są już czasy pierwszych portali Geoffreya Moncka! Dziś teleportacja to rzecz powszechna i absolutnie bezpieczna. |
2386 |
Nie było jednak wyjścia ani alternatywy. Zgodnie z powziętym na Rissbergu planem, zadaniem Geralta miało być codzienne patrolowanie wybranego rejonu Pogórza i usytuowanych tam osad, kolonii, siedlisk i sadyb – miejsc, w których Pinety i Tzara obawiali się kolejnego ataku energumena. |
2387 |
Po aktywowaniu czaru na pokrytej zaciekami i resztkami jakiejś mazi ścianie pojawiał się ogniście świecący zarys drzwi – a raczej wrót – za którymi kłębiła się nieprzejrzysta, opalizująca poświata. Geralt zmuszał opatuloną klacz do wejścia w ową poświatę – i wtedy robiło się nieprzyjemnie. |
2388 |
W oczach rozbłyskiwało, po czym przestawało się widzieć, słyszeć i czuć cokolwiek – poza zimnem. Wewnątrz czarnej nicości, wśród ciszy, bezkształtu i bezczasu zimno było jedynym, co się czuło, wszystkie pozostałe zmysły teleport wyłączał i gasił. Na szczęście tylko na ułamek sekundy. |
2389 |
Lęk nigdy nie bywa irracjonalny, powstrzymał się od sprostowania Geralt. Pomijając zaburzenia psychiczne. To jedna z pierwszych rzeczy, której uczyło się małych wiedźminów. Dobrze jest odczuwać strach. Odczuwasz strach, znaczy, jest się czego bać, bądź więc czujny. Strachu nie trzeba pokonywać. |
2390 |
Czarodziej śpiewnie wyskandował zaklęcie, długie, brzmiące jak recytowany wiersz. Na ścianie rozbłysły płomieniste linie, łącząc się w świecący czworokątny zarys. Wiedźmin zaklął pod nosem, uspokoił tętniący medalion, szturchnął klacz piętami i zmusił ją do wkroczenia w mleczną nicość. |
2391 |
Pogórze rozciągało się pasem długim na jakieś sto, szerokim zaś na dwadzieścia do trzydziestu mil. Zwłaszcza w części zachodniej objęte było intensywnym użytkowaniem i produkcją leśną. Dokonywano szeroko zakrojonego wyrębu, rozwijały się przemysły i rzemiosła z wyrębem i lasem związane. |
2392 |
Na pustkowiu powstały osady, kolonie, sadyby i obozy ludzi leśnym rzemiosłem się trudniących, stałe lub prowizoryczne, zagospodarowane jako tako lub byle jak, większe, średnie, mniejsze lub całkiem maluśkie. Obecnie, jak szacowali czarodzieje, na całym Pogórzu istniało około pół setki takich osad. |
2393 |
Geralt był tu już, poznał teren. Na zrębie pod lasem zbudowano wapiennik, wielki piec służący do wypalania skał. Finalnym produktem takiego wypalania było wapno palone. Pinety, gdy byli tu razem, wyjaśniał, do czego służy owo wapno, ale Geralt słuchał nieuważnie i zdążył zapomnieć. |
2394 |
Ale przy piecu powstała kolonia ludzi, dla których rzeczone wapno było podstawą egzystencji. Powierzono mu ochronę tych ludzi. I tylko to było ważne. Wypalacze rozpoznali go, jeden pomachał mu kapeluszem. Odwzajemnił pozdrowienie. Robię swoje, pomyślał. Robię to, co powinienem. To, za co mi płacą. |
2395 |
Nawet zakładając, że winnego goecji i masakr wśród tych wyższych rangą nie było, wieść o wiedźminie na zamku musiała się rozejść. Wasz winowajca, o ile istnieje, w mig pojmie, w czym rzecz, utai się więc, zaniecha działalności. Całkiem. Albo zaczeka, aż odjadę, i wtedy ją wznowi. |
2396 |
Ponad paprocie, niczym grzbiet narwala z fal morskich, wyłaniał się niekiedy zad baby, zbierającej na czworakach jagody czy inne runo leśne. Pomiędzy drzewami snuło się czasem sztywnym chodem coś, co z postawy i oblicza przypominało zombi, w rzeczywistości było jednak szukającym grzybów dziadygą. |
2397 |
Geralt zacisnął wargi. Szczęśliwie zapomniał już o Ansegis, o potworze z blaszką i o człowieku, który zginął z jego winy. Gryzł się tym długo, zdołał wreszcie przekonać samego siebie, że zrobił tyle, ile było można, że dwoje uratował, a potwór nie zabije już nikogo. Teraz wszystko wróciło. |
2398 |
Ja za moją marną pensję, ty za pieniądze czarowników. Wieleż to, ciekawym, płacą ci za tę robotę? Pięćset novigradzkich koron, przelanych na konto bankowe awansem, nie miał zamiaru zdradzać Geralt. Za tyle kupili moją usługę i mój czas czarodzieje z Rissbergu. Piętnaście dni mojego czasu. |
2399 |
Bo to paskudna sprawa jest, wiedźminie. Paskudna, ciemna i nienaturalna. Zło, które tu szalało, z Rissbergu przyszło, głowę dam. Jak nic czarownicy pokiełbasili coś w tej ich magii. Bo ta ich magia jest jak worek żmij: choćby nie wiem, jak mocno zawiązany, zawsze w końcu coś jadowitego wylezie. |
2400 |
Trzy dni po Belleteyn, osada Cisy, ubitych dziewięciu drwali. Połowa maja, sadyba pilarzy w Kabłąkach, ubitych dwanaścioro. Początek czerwca, Rogowizna, kolonia kurzaków. Ofiar piętnaścioro. Taki jest poniekąd stan na dzisiejszy dzień, wiedźminie. Bo to nie koniec. Głowę stawię, że nie koniec. |
2401 |
Cisy, Kabłąki, Rogowizna. Trzy masowe zbrodnie. A zatem nie wypadek przy pracy, nie demon, który wyrwał się i uciekł, nad którym goeta partacz nie zdołał zapanować. To premedytacja, działanie zaplanowane. Ktoś trzykrotnie uwięził demona w nosicielu i trzy razy wysłał go mordować. |
2402 |
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: energumenem stał się czarodziej, konfrater, kolega. Któryś z kolegów po fachu wywołuje demony, pozwala im wejść w siebie i leci mordować. Zrobił to już trzykrotnie. Ale czarodziejom nijak palnąć kolegę piorunem kulistym czy przedziurawić złotym grotem. |
2403 |
Co stwierdziliśmy już dawno temu, co zapisano w wiedźmińskich protokołach i kronikach. Demony nigdy, przenigdy nie zdradzą wam żadnych sekretów ani arkanów. Nigdy nie dadzą się zaprząc do pracy. One dają się wywoływać i sprowadzać do naszego świata tylko w jednym celu: chcą mordować. |
2404 |
Uważaj, wiedźminie. Miej baczenie. Gadać nie chcesz, ale ja swoje wiem. Czarownicy jak nic najęli cię, byś naprawił to, co sami popsuli, posprzątał plugastwo, którym sami naplugawili. Ale jeśli coś pójdzie nie tak, będą szukać kozła ofiarnego. A ty masz na takiego wszelkie zadatki. |
2405 |
A skutek taki, że wszelkie ślady, gdy ich szukać, przez deszcz zatarte. Wygodnie, prawda? Wręcz jakby na zamówienie. To też mi pachnie czarnoksięstwem, Rissbergiem konkretnie. Mówi się, że umieją czarownicy pogodę zaczyniać. Magiczny wiatr wywołać, naturalny zasię zakląć, by wiał, kędy chcą. |
2406 |
Pogodą rządzili od zawsze, od Pierwszego Lądowania, które podobno wyłącznie dzięki czarom Jana Bekkera nie zakończyło się katastrofą. Ale obwiniać magików za wszystkie niedole i klęski to chyba przesada. Mówisz w końcu o zjawiskach naturalnych, Frans. Po prostu taki mamy sezon. Sezon burz. |
2407 |
Gdy Geralt i Pinety zjechali na polanę, zastali węglarzy przy obkładaniu owego stosu mchem i starannym przysypywaniu go ziemią. Drugi mielerz, zbudowany wcześniej, pracował już, czyli kopcił w najlepsze. Cała polana zasnuta była gryzącym oczy dymem, ostry żywiczny zapach atakował nozdrza. |
2408 |
Dzięki popytowi węglarstwo to zajęcie intratne, a ekonomia, wiedźminie, jest jak natura, próżni nie znosi. Pomordowanych kurzaków pochowano tam, o, widzisz kurhan? Świeży piasek żółci się jeszcze. A na ich miejsce przyszli nowi. Mielerz dymi, życie toczy się dalej. Zsiedli z koni. |
2409 |
Resztę obezwładniono i unieruchomiono, ostrym narzędziem przecinając ścięgna u stóp. Wielu, w tym wszystkie dzieci, miało dodatkowo połamane ręce. Obezwładnionych pomordowano. Rozszarpywano gardła, rozpruwano brzuchy, otwierano klatki piersiowe. Zdzierano skórę z pleców, skalpowano. |
2410 |
W Cisach zabito dziewięciu ludzi, w Kabłąkach dwanaścioro. Zabiorę cię tam jutro. Dziś zajrzymy jeszcze do Nowej Smolarni, to niedaleko. Zobaczysz, jak wygląda produkcja smoły drzewnej i dziegciu. Gdy następnym razem przyjdzie ci coś smarować dziegciem, będziesz wiedział, skąd ów się wziął. |
2411 |
To był jej pomysł. I jej plan. Wsadzić cię, uwolnić, szachować. A na koniec sprawić, by postępowanie umorzono. Załatwiła to natychmiast po twoim wyjeździe, kartotekę w Kerack masz już czystą jak łza. Masz inne pytania? Nie? Jedźmy więc do Nowej Smolarni, popatrzymy sobie na dziegieć. |
2412 |
Potem otworzę teleport i wrócimy na Rissberg. Wieczorem chciałbym jeszcze wyskoczyć z muchówką nad moją rzeczkę. Jętka się roi, pstrąg będzie żerował... Łowiłeś kiedyś, wiedźminie? Pociąga cię łowienie? Łowię, gdy mam chętkę na rybę. Zawsze wożę ze sobą sznur. Pinety milczał długo. |
2413 |
To jedyny mądry doradca, na jakiego może liczyć wojownik. Jeśli wydaje mu się, że wszystko zmierza ku złemu i że za chwilę zostanie unicestwiony, wojownik może obrócić się ku śmierci i spytać, czy faktycznie tak jest. Śmierć odpowie mu wówczas, że się myli, że jedynie jej dotknięcie się liczy. |
2414 |
Zapach dymu nie tłumił unoszącego się nad polaną odoru śmierci. Geralt zeskoczył z konia. I dobył miecza. Pierwszego trupa, pozbawionego głowy i obu stóp, zobaczył tuż obok mielerza, krew zbryzgała pokrywającą kopiec ziemię. Nieco dalej leżały trzy następne ciała, zmasakrowane do niepoznania. |
2415 |
Bliżej środka polany i obłożonego kamieniami paleniska leżały dwa kolejne trupy – mężczyzny i kobiety. Mężczyzna miał rozerwane gardło, rozszarpane tak, że widoczne były kręgi szyjne. Kobieta górną częścią ciała leżała w ognisku, w popiele, oblepiona kaszą z przewróconego kociołka. |
2416 |
Wewnątrz, na prymitywnym barłogu, leżał na wznak szczupły mężczyzna. Od razu rzucało się w oczy, że zupełnie tu nie pasował. Bogate odzienie miał całe we krwi, kompletnie przesiąknięte. Ale wiedźmin nie zauważył, by tryskało, sikało lub ciekło z któregoś z podstawowych naczyń krwionośnych. |
2417 |
Zabić energumena? Wyeliminować goetę, zabawiającego się wywoływaniem demonów? Z zamyślenia wyrwał go jęk. Sorel Degerlund, wyglądało, odzyskiwał przytomność. Poderwał głowę, zajęczał, znowu opadł na barłóg. Uniósł się, wodził wkoło błędnym wzrokiem. Zobaczył wiedźmina, otworzył usta. |
2418 |
Uniósł rękę. Zobaczył, co w niej trzyma. I zaczął krzyczeć. Geralt patrzył na miecz, Jaskrowy nabytek ze złoconym jelcem. Popatrywał na cienką szyję czarodzieja. Na nabrzmiałą na niej żyłę. Sorel Degerlund odlepił i zdarł jelito z ręki. Przestał krzyczeć, jęczał tylko, trząsł się. |
2419 |
Degerlund zaszlochał. Nieco teatralnie, Geralt nie mógł oprzeć się takiemu wrażeniu. Żałował, że nie zaskoczył energumena, zanim demon go porzucił. Żal, zdawał sobie z tego sprawę, był mało racjonalny, świadom był, jak groźna mogła być konfrontacja z demonem, powinien być rad, że jej uniknął. |
2420 |
Że też nie wpadł tu Frans Torquil ze swym oddziałem. Konstabl nie miałby oporów ani skrupułów. Ubabrany we krwi, zdybany z wnętrznościami ofiary w garści czarodziej z miejsca dostałby stryczek na szyję i zadyndał na pierwszym z brzegu konarze. Torquila nie powstrzymałyby wahania ani wątpliwości. |
2421 |
Mówiłem, to sigil. Degerlund rozchełstał zakrwawiony dublet i koszulę. Na chudej piersi miał tatuaż, dwa zachodzące na siebie okręgi. Okręgi usiane były punktami różnej wielkości. Wyglądało to trochę jak schemat orbit planet, który Geralt podziwiał kiedyś na uczelni w Oxenfurcie. |
2422 |
Mocno i czule, wiedźminie. Jakbym był tą twoją Yennefer. Geralt pojął, co się święci. Ale nie zdążył ani odepchnąć Degerlunda, ani zdzielić go głowicą miecza, ani chlasnąć klingą po szyi. Zwyczajnie nie zdążył. W oczach rozbłysła mu opalizująca poświata. W ułamku sekundy utonął w czarnej nicości. |
2423 |
Geralt nie zdołał nawet dobrze się rozejrzeć. Poczuł intensywny smród, odór brudu przemieszanego z piżmem. Wielgachne i mocarne łapska capnęły go pod pachy i za kark, grube paluchy bez trudu zamknęły się na bicepsach, twarde jak żelazo kciuki boleśnie wpiły się w nerwy, w sploty ramienne. |
2424 |
Trafiłeś do mojego azylu i pustelni. Miejsca, w którym wraz z moim mistrzem przeprowadzamy eksperymenty, o których na Rissbergu nie wiedzą. Jestem, jak zapewne wiesz, Sorel Albert Amador Degerlund, magister magicus. Jestem, czego jeszcze nie wiesz, tym, który zada ci ból i śmierć. |
2425 |
Przed obwisłym w paraliżującym chwycie sękatych łap Geraltem stał oto zupełnie inny Sorel Degerlund. Sorel Degerlund triumfujący, przepełniony pychą i butą. Sorel Degerlund szczerzący zęby w złośliwym uśmiechu. Uśmiechu każącym myśleć o skolopendrach, przeciskających się przez szpary pod drzwiami. |
2426 |
To tacy, którym los poskąpił szansy skorzystania z dobrodziejstw bycia złymi. Względnie tacy, którzy szansę taką mieli, ale byli za głupi, by z niej skorzystać. Nieważne, do której grupy się zaliczasz. Dałeś się podejść, wpadłeś w pułapkę i gwarantuję, że nie wyjdziesz z niej żywy. |
2427 |
Ból przeszywający i mroczący oczy, wyprężający całe ciało, ból tak okropny, że z najwyższym wysiłkiem powstrzymał się od krzyku. Serce zaczęło mu bić jak szalone, przy jego zwykłym tętnie, czterokrotnie wolniejszym niż tętno zwykłego człowieka, było to wyjątkowo przykrą sensacją. |
2428 |
Jedna z mijanych ścian, cała pokryta zaciekami krwi, obwieszona była bronią, widział szerokie zakrzywione bułaty, wielkie sierpy, gizarmy, topory, morgensterny. Wszystkie nosiły ślady krwi. Tego używano w Cisach, Kabłąkach i Rogowiźnie, pomyślał przytomnie. Tym masakrowano węglarzy w Sośnicy. |
2429 |
Idący przodem garbus z kuszą pogwizdywał. Geralt był bliski utraty przytomności. Brutalnie posadzono go w fotelu z wysokim oparciem. Wreszcie mógł zobaczyć tych, którzy go tu przywlekli, cały czas miażdżąc pachy łapskami. Pamiętał olbrzymiego ogrokrasnoluda Mikitę, ochroniarza Pyrala Pratta. |
2430 |
Mikita był jednak łysy i brodaty, ci dwaj bród nie mieli, małpie gęby pokrywała im czarna szczeć, a czubki jajowatych głów zdobiło coś wyglądającego jak zmierzwione pakuły. Oczka mieli małe i przekrwione, uszy wielkie, szpiczaste i okropnie włochate. Ich odzież nosiła ślady krwi. |
2431 |
Oba wielkoludy wyszły, klapiąc wielkimi stopami. Nazwany Pasztorem garbus pospieszył za nimi. W polu widzenia wiedźmina pojawił się Sorel Degerlund. Przebrany, wymyty, uczesany i zniewieściały. Przysunął krzesło, siadł naprzeciw, za plecami mając stół zawalony księgami i grymuarami. |
2432 |
Niemiłe, prawda? Ani ręką ruszyć, ani nogą ani palcem nawet? Ani mrugnąć, ani śliny przełknąć? Ale to jeszcze nic. Wkrótce zaczną się niekontrolowane ruchy gałek ocznych i zaburzenia wzroku. Potem odczujesz skurcze mięśni, skurcze naprawdę silne, zapewne naderwą ci się więzadła międzyżebrowe. |
2433 |
Nie zdołasz opanować zgrzytania zębami, kilka zębów skruszysz, to pewne. Wystąpi ślinotok, a wreszcie trudności w oddychaniu. Jeśli nie podam ci antidotum, udusisz się. Ale nie turbuj się, podam. Przeżyjesz, na razie. Choć sądzę, że wkrótce będziesz żałował, żeś przeżył. Wyjaśnię ci, w czym rzecz. |
2434 |
Bawiło cię i podniecało, widziałem to, igranie z ogniem. Już wtedy postanowiłem udowodnić ci, że igranie z ogniem musi skończyć się poparzeniami, a wtrącanie się w sprawy magii i magików ma równie bolesne konsekwencje. Przekonasz się o tym niebawem. Geralt chciał się poruszyć, ale nie mógł. |
2435 |
W palcach rąk i nóg czuł przykre mrowienie, twarz miał kompletnie zdrętwiałą, wargi jak zasznurowane. Coraz gorzej widział, oczy zasnuwał mu i zlepiał jakiś mętny śluz. Degerlund założył nogę na nogę, zakołysał medalionem. Był na nim znak, emblemat, błękitna emalia. Geralt nie umiał rozpoznać. |
2436 |
On sam nigdy dotąd nie był wystawiony na jego działanie, nie wiedział, jakie skutki mógł powodować dla organizmu wiedźmina. Poważnie się zaniepokoił, co sił walcząc z niszczącą go toksyną. Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej. Ratunku, jak wyglądało, znikąd nie można było oczekiwać. |
2437 |
Do tych ostatnich należał, jak się zapewne już domyśliłeś, Ortolan. Chłoptaś, któremu wtedy przystawał jego ptasi przydomek, po doświadczeniach ze swym preceptorem na całe długie życie został, jak mówią poeci, entuzjastą i adherentem szlachetnych męskich przyjaźni i szlachetnych męskich miłości. |
2438 |
O łydkę czarodzieja otarł się, mrucząc głośno, wielki czarny kot z ogonem napuszonym jak szczotka. Degerlund schylił się, pogłaskał go, zakołysał przed nim medalionem. Kot od niechcenia pacnął w medalion łapką. Odwrócił się, na znak, że nudzi go zabawa, zajął się wylizywaniem futerka na piersi. |
2439 |
Aby myślano, iż z kretesem stracił dla mnie głowę. Że nie ma takiej rzeczy, której odmówiłby swemu pięknemu kochankowi. Że znam jego szyfry, że mam dostęp do jego tajemnych ksiąg i sekretnych notatek. Że obdarowuje mnie artefaktami i talizmanami, których wcześniej nikomu nie ujawnił. |
2440 |
Ja też nie za bardzo. Ale wszyscy sądzą że wiem dużo. Że pod okiem i auspicją Ortolana prowadzę badania nad udoskonaleniem rodzaju ludzkiego. W szczytnym celu, żeby poprawić i ulepszyć. Polepszyć kondycję ludzi, wyeliminować choroby i niepełnosprawność, wyeliminować starzenie się, bla, bla, bla. |
2441 |
Iść drogą wielkich dawnych mistrzów, Malaspiny, Alzura i Idarrana. Mistrzów hybrydyzacji, mutowania i modyfikowania genetycznego. Obwieściwszy przybycie miauczeniem, czarny kot pojawił się znowu. Wskoczył na kolana czarodzieja, wyciągnął się, zamruczał. Degerlund głaskał go rytmicznie. |
2442 |
Albo wigilozaur, jaszczur strażniczy, którego zabiciem przechwalałeś się podczas audiencji. Ale oni uważają to za drobnostki, za produkty uboczne. To, co ich naprawdę interesuje, to hybrydyzacja i mutacja ludzi i humanoidów. Coś takiego jest zakazane, ale Rissberg drwi z zakazów. |
2443 |
Wiadomo, że chcieli to zrobić, podobno to robili, podobno mieli sukcesy. Ale sekret swych hybryd zabrali do grobu. Nawet Ortolan, który studiowaniu ich prac poświęcił życie, osiągnął niewiele. Bue i Bang, którzy cię tu przywlekli, przyjrzałeś się im? To hybrydy, magiczne krzyżówki ogrów i trolli. |
2444 |
A dać im jakieś ostre narzędzia, ha! Wtedy potrafią urządzić jatkę, że proszę siadać. Ortolan, gdy go zapytać, opowiada, że niby hybrydyzacja to droga do eliminacji chorób dziedzicznych, ględzi o zwiększaniu odporności na choroby zakaźne, takie tam starcze dyrdymały. Ja wiem swoje. |
2445 |
Universa zwane planami żywiołów i parażywiołów? Zamieszkane przez istoty zwane demonami? Osiągnięcia Alzura et consortes tłumaczono otóż tym, że uzyskali oni dostęp do owych planów i istot. Że zdołali te istoty wywołać i uczynić sobie powolnymi, że wydarli demonom i posiedli ich sekrety i wiedzę. |
2446 |
Do czasu. Czarny kot, znużony głaskaniem, zeskoczył z kolan czarodzieja. Zmierzył wiedźmina zimnym spojrzeniem złotych, szeroko otwartych oczu. I odszedł, zadzierając ogon. Geralt oddychał z coraz większym trudem, czuł rwący ciałem dygot, nad którym w żaden sposób nie mógł zapanować. |
2447 |
Sytuacja nie przedstawiała się najlepiej i wyłącznie dwie okoliczności rokowały dobrze, dwie pozwalały mieć nadzieję. Po pierwsze, wciąż żył, a póki życia, póty nadziei, jak mawiał w Kaer Morhen jego preceptor Vesemir. Drugą dobrze rokującą okolicznością było rozdęte ego i zadufanie Degerlunda. |
2448 |
Tak jak oczekiwałem, mistrzowie z Rissbergu wzięli to za czyny demonów lub opętanych przez nie energumenów. Ale popełniłem błąd, przesadziłem. Jedną osadą drwali nikt by się nie przejął, ale my wyrżnęliśmy kilka. Pracowali głównie Bue i Bang, ale i ja przyłożyłem się na miarę możliwości. |
2449 |
Po pierwsze, odziewałem się stosownie, w stylu roboczym. Po drugie, polubiłem te akcje. Okazało się, że to spora przyjemność, odrąbać komuś nogę i patrzeć, jak krew tryska z kikuta. Albo oko komuś wyłupić. Albo wyszarpać z rozprutego brzucha pełną garść parujących flaków... Będę się streszczał. |
2450 |
Rozwiązaniem miałeś więc być ty. Wiedźmin. Geralt oddychał płytko. I nabierał optymizmu. Widział już dużo lepiej, dreszcze ustępowały. Był uodporniony na większość znanych toksyn, jad białego skorpiona, dla zwykłego śmiertelnika zabójczy, wyjątkiem, jak się na szczęście okazywało, nie był. |
2451 |
Za kilka lat będziesz mógł zgłosić się do niego, a on ci oczy przywróci. Cieszysz się? Nie? I słusznie. Co? Chcesz coś powiedzieć? Słucham, mów. Geralt udał, że z trudem porusza wargami. Wcale zresztą nie musiał udawać, że z trudem. Degerlund uniósł się z krzesła, pochylił nad nim. |
2452 |
Mało mnie zresztą obchodzi, co masz do powiedzenia. Ja natomiast i owszem, mam ci jeszcze co nieco do zakomunikowania. Wiedz otóż, że wśród moich licznych talentów jest też jasnowidzenie. Widzę całkiem jasno, że gdy Ortolan zwróci ci, oślepionemu, wolność, Bue i Bang będą już czekali. |
2453 |
Będę cię wiwisekcjonował. Głównie dla rozrywki, choć tego, co tam masz w środku, ciekaw też trochę jestem. Gdy zaś skończę, dokonam, że posłużę się rzeźniczą terminologią, rozbioru tuszy. Twoje resztki będę po kawałku wysyłał na Rissberg, ku przestrodze, niech zobaczą, co spotyka moich wrogów. |
2454 |
Nie miał czasu się dziwić ani zastanawiać. Degerlund zaczął głośno charczeć, widać było, że zaraz się zbudzi. Znak Somne poskutkował, ale nikle i nietrwale, wiedźmin nazbyt był osłabiony działaniem jadu. Wstał, trzymając się stołu, strącając zeń księgi i zwoje. Do pomieszczenia wpadł Pasztor. |
2455 |
Pasztor z rozmachem siadł na podłodze, upuścił arbalest. Wiedźmin walnął go jeszcze raz. I byłby powtórzył, ale inkunabuł wyśliznął mu się ze zgrabiałych palców. Chwycił stojącą na księgach karafę i roztrzaskał ją Pasztorowi na czole. Garbus, choć zalany krwią i czerwonym winem, nie ustąpił. |
2456 |
Degerlund zacharczał, usiłował unieść rękę. Geralt pojął, że próbuje rzucić zaklęcie. Zbliżający się łomot ciężkich stóp świadczył, że Bue i Bang nadciągają. Pasztor gramolił się z podłogi, macał wokół, szukał kuszy. Geralt zobaczył na stole swój miecz, chwycił go. Zatoczył się, ledwie nie upadł. |
2457 |
Degerlund drżącą ręką rozchełstał koszulę, wykrzyczał zaklęcie, ale nim jeszcze ogarnęła ich ciemność, wyrwał się wiedźminowi i odtrącił go. Geralt złapał go za koronkowy mankiet i spróbował przyciągnąć, ale w tym momencie portal zadziałał i wszystkie zmysły, w tym dotyk, znikły. |
2458 |
Poczuł, jak jakaś żywiołowa siła wsysa go, szarpie nim i kręci jak w wirze. Zimno sparaliżowało. Na ułamek sekundy. Jeden z dłuższych i paskudniejszych ułamków w jego życiu. Łomotnął o ziemię, aż zadudniło. Na wznak. Otworzył oczy. Wokół panował czarny mrok, nieprzebite ciemności. |
2459 |
Oślepłem, pomyślał. Straciłem wzrok? Nie stracił. Była po prostu bardzo ciemna noc. Jego – jak je uczenie nazwał Degerlund – tapetum lucidum zadziałało, wychwyciło całe światło, jakie w tych warunkach było do wychwycenia. Po chwili rozpoznawał już dookoła zarysy jakichś pni, krzaków czy chaszczy. |
2460 |
Na koło zarzucano linę, do tej zaś mocowano masywny okuty kloc, zwany fachowo babą. Pokrzykując rytmicznie, budowlańcy ciągnęli za linę, unosili babę pod sam szczyt kozła, po czym szybko ją opuszczali. Baba z impetem spadała na osadzony w dołku słup, wbijając go głęboko w ziemię. |
2461 |
Wystarczyło trzech, góra czterech uderzeń babą, by słup stał jak wmurowany. Budowlańcy migiem demontowali kafar i ładowali jego elementy na wóz, w tym czasie jeden z nich właził na drabinę i przybijał do słupa emaliowaną blachę z herbem Redanii – srebrnym orłem na czerwonym polu. |
2462 |
Ruszajcie śladem. Furmani smagnęli woły, wehikuły budowlańców ruszyły ospale grzbietem wzgórza, gruntem rozmiękłym nieco po wczorajszej burzy. Wnet znaleźli się przy kolejnym słupie ozdobionym czarną blachą pomalowaną w lilie. Słup już leżał, wturlany w krzaki, kompania Shevlova zdążyła o to zadbać. |
2463 |
Oto jak zwycięża postęp, pomyślał Shevlov, oto jak triumfuje myśl techniczna. Ręcznie osadzony słup temerski wyrywa się i obala w trymiga. Wbitego kafarem słupa redańskiego tak łatwo z ziemi nie wyciągną. Machnął ręką, wskazując budowlańcom kierunek. Kilka staj ań na południe. Aż za wieś. |
2464 |
Rozbój i gwałt to jest! – krzyknął, występując, wielki chłop z bujną czupryną. A wyście nie króla wojsko, a rozbójniki! Nie macie pra... Escayrac podjechał i smagnął krzykacza bykowcem. Krzykacz upadł. Innych uspokojono drzewcami spis. Kompania Shevlova umiała radzić sobie z wieśniakami. |
2465 |
Każ cudaczkę z wozu ściągnąć i dostarczyć. Sama zaś weź paru chłopaków, objedźcie okolicę. Siedzą samotni osadnicy po polanach i zrębach, trzeba i tym uświadomić, komu teraz rentę płacić winni. A będzie się który stawiał, wiecie, co robić. Fryga uśmiechnęła się wilczo, błysnęła zębami. |
2466 |
Podług zamówienia. Związaną. Nie było łatwo, gdybym wiedział, policzyłbym więcej. Ale umówiliśmy się na pięćset, tedy pięćset się należy. Fysh skinął, waligóra podjechał, wręczył Shevlovowi dwie sakiewki. Na przedramieniu miał wytatuowaną żmiję, zwiniętą w S wokół klingi sztyletu. |
2467 |
W nocy wypił wiedźmiński eliksir, zapobiegliwie zawsze miał go przy sobie, w srebrnej tulejce we wszytej w pas skrytce. Eliksir, zwany Wilgą uważany był za panaceum skuteczne w szczególności przeciw wszelkiego rodzaju zatruciom, zakażeniom i następstwom działania wszelkich jadów i toksyn. |
2468 |
Przez godzinę po zażyciu walczył ze skurczami i niebywale silnymi odruchami wymiotnymi, świadom, że nie może do wymiotów dopuścić. W efekcie, choć walkę wygrał, zmęczony zapadł w głęboki sen. Mogący zresztą również być konsekwencją melanżu skorpioniego jadu, eliksiru i teleportacyjnej podróży. |
2469 |
Co do podróży, nie miał pewności, co zaszło, jak i dlaczego utworzony przez Degerlunda portal wyrzucił go tu akurat, na to bagniste pustkowie. Wątpliwe, by było to celowe działanie czarodzieja, bardziej prawdopodobna była zwykła teleportacyjna awaria, coś, czego obawiał się już od tygodnia. |
2470 |
Wyglądał jak otwarty futerał na kontrabas. Potem wszystko z niego wypadło i wylało się. Fascynacja teleportami zmalała po tym wypadku zauważalnie. W porównaniu z czymś takim, pomyślał, lądowanie na mokradle to po prostu luksus. Nie odzyskał jeszcze pełni sił, wciąż czuł zawroty głowy i nudności. |
2471 |
Wiedział, że portale zostawiały ślady, czarodzieje mieli sposoby, by wyśledzić drogę teleportu. Jeśli był to jednak, jak podejrzewał, defekt portalu, prześledzenie drogi graniczyło z niemożliwością. Ale i tak zbyt długotrwałe pozostawanie w pobliżu miejsca lądowania rozsądnym nie było. |
2472 |
Jak to ujął Jaskier? Pasmo niefortunnych trafów i pechowych incydentów? Najpierw straciłem miecze. Ledwo trzy tygodnie, a straciłem wierzchowca. Zostawioną w Sośnicy Płotkę, o ile jej ktoś nie znajdzie i sobie nie przywłaszczy, zjedzą pewnie wilcy. Miecze, koń. Co dalej? Strach myśleć. |
2473 |
Każdy przejezdny, jak wyglądało, czuł się w obowiązku strzelić w drogowskaz z kuszy. Aby zatem odczytać napisy, należało podejść całkiem blisko. Wiedźmin podszedł. I odcyfrował kierunki. Deska wskazująca na wschód – wedle położenia słońca – nosiła napis Chippira, przeciwna kierowała ku Tegmond. |
2474 |
Odnoga południowa, z uwagi na rozmiary, doczekała się nawet u kartografów własnej nazwy – figurowała na wielu mapach jako Embla. Leżący pomiędzy odnogami kraj zaś – a raczej kraik – zwał się Emblonią. To znaczy zwał się niegdyś, dość dawno temu. I dość dawno temu zwać się przestał. |
2475 |
Królestwo Emblonii przestało istnieć jakieś pół wieku temu. A były po temu powody. W większości królestw, księstw i innych form organizacji władzy i zbiorowości społecznych na ziemiach znanych Geraltowi sprawy – zasadniczo można było tak uznać – układały się i miały w miarę dobrze. |
2476 |
W przeważającej części zbiorowości społecznych klasa rządząca rządziła, miast wyłącznie kraść i uprawiać hazard na przemian z nierządem. Elita społeczna w niewielkim tylko procencie złożona była z ludzi sądzących, że higiena to imię prostytutki, a rzeżączka to ptak z rodziny skowronków. |
2477 |
Psychopaci, cudaki, rarogi i idioci nie pchali się do polityki i do ważnych stanowisk w rządzie i administracji, lecz zajmowali destrukcją własnego życia rodzinnego. Wsiowi głupkowie siedzieli po wsiach, za stodołami, nie usiłując odgrywać trybunów ludowych. Tak było w większości państw. |
2478 |
I pod wieloma innymi. Toteż podupadło. A wreszcie zanikło. Postarali się o to potężni sąsiedzi, Temeria i Redania. Emblonia, lubo twór politycznie niewydarzony, pewnym bogactwem jednak dysponowała. Leżała wszak w aluwialnej dolinie rzeki Pontar, która od wieków osadzała tu niesione wylewami muły. |
2479 |
Pod rządami władców Emblonii mady rychło zaczęły zmieniać się w zarosłe łęgami nieużytki, na których mało dało się posadzić, a jeszcze mniej zebrać. Temeria i Redania notowały tymczasem znaczny przyrost ludności i produkcja rolnicza stawała się sprawą o żywotnym znaczeniu. Mady Emblonii nęciły. |
2480 |
Rychło też zaczęły się spory. Tym zajadlejsze, im obfitszy plon dawały pontarskie mady. Traktat wytyczający granicę między Temerią a Redanią zawierał zapisy pozwalające na przerozmaitą interpretację, a załączone do traktatu mapy były do niczego, bo kartografowie schrzanili robotę. |
2481 |
Sama rzeka też dołożyła swoje – po okresach dłuższych deszczów potrafiła zmienić i przesunąć swe łożysko o dwie albo i trzy mile. I tak Róg Obfitości zamienił się w kość niezgody. W łeb wzięły plany dynastycznych mariaży i przymierzy, zaczęły się dyplomatyczne noty, wojny celne i retorsje handlowe. |
2482 |
Geralt zdecydował się na Findetann, czyli na północ. W tym bowiem z grubsza kierunku leżał Novigrad, tam musiał dotrzeć i jeśli miał odzyskać swe miecze, to koniecznie przed piętnastym lipca. Po mniej więcej godzinie raźnego marszu wpakował się prosto w to, czego tak bardzo chciał uniknąć. |
2483 |
Fakt, że coś się tam dzieje, obwieszczał donośny szczek psa i wściekły jazgot domowego ptactwa. Wrzask dziecka i płacz kobiety. Przekleństwa. Podszedł, przeklinając w duchu na równi swego pecha i swe skrupuły. W powietrzu latało pierze, jeden ze zbrojnych troczył do siodła złapany drób. |
2484 |
Drugi zbrojny okładał harapem kulącego się na ziemi wieśniaka. Inny szarpał się z niewiastą w podartej odzieży i z czepiającym się niewiasty dzieciakiem. Podszedł, bez ceregieli i gadania schwycił podniesioną rękę z harapem, skręcił. Zbrojny zawył. Geralt pchnął go na ścianę kurnika. |
2485 |
I okazał kobietą. Ładną, mimo nieładnie zmrużonych oczu. Życie ci niemiłe? – Wargi, jak się okazało, kobieta umiała krzywić jeszcze bardziej nieładnie. A może opóźniony w rozwoju jesteś? Może liczyć nie umiesz? Pomogę ci. Ty jesteś tylko jeden, nas jest trójka. Znaczy, nas jest więcej. |
2486 |
Zjadasz ostrygi ze skorupami? I popijasz terpentyną? Przed nikim nie klękasz? I nic, tylko za niewinnie krzywdzonymi się ujmujesz? Takiś na krzywdę czuły? Sprawdzimy. Ożóg, Ligenza, Floquet! Zbrojni pojęli herszta w lot, widać mieli w tym względzie doświadczenie, ćwiczyli już taką procedurę. |
2487 |
Ostrzegali mnie w Findetann przed temerskimi najemnikami, nagrodę obiecali za złapanych. Więc go w łykach do Findetann powieziemy, komendantowi wydamy, nagroda nasza. Nuże, związać mi go. Co tak stoicie? Boicie się? On oporu nie stawi. Wie, co byśmy w takim razie chłopkom uczynili. |
2488 |
Dość słupów wbiliśmy, starczy na ten raz. My zaś popas sobie tu urządzim. Przetrząśnijcie obejście, czy się tam coś na paszę dla koni nie nada. I dla nas do żarcia. Ligenza podniósł i obejrzał miecz Geralta, Jaskrowy nabytek. Shevlov wyjął mu go z rąk. Zważył, machnął, wywinął młyńca. |
2489 |
Najlepsza stal, wielekroć składana i skuwana, składana i znowuż skuwana. Do tego specjalnymi czarami obłożona. Niesłychanej przez to mocy, sprężystości i ostrości. Wiedźmińskie ostrze, powiadam wam, blachy i kolczugi tnie jak lniane giezła, a każdą inną klingę przecina jak makaron. |
2490 |
Osadnik z rodziną ponuro popatrywali im w ślad. Geralt widział, że ich usta poruszają się. Nietrudno było zgadnąć, jakiego losu i jakich wypadków życzą Shevlovowi i jego kompanii. Osadnik w najśmielszych marzeniach nie mógł się spodziewać, że jego życzenia spełnią się co do joty. |
2491 |
Tam też skierowała się kompania. Geralt szedł za koniem Frygi, na powrozie uwiązanym do łęku jej siodła. Koń jadącego na czele Shevlova zarżał i stanął dęba. Na zboczu parowu coś rozbłysło nagle, zapaliło się i stało mleczną opalizującą kulą Kula znikła, w jej miejscu zaś pojawiła się dziwna grupa. |
2492 |
Bij! Geralt nie miał zamiaru bezczynnie czekać na wynik spotkania. Złożył palce w znak Igni, przepalił krępujący mu ręce powróz. Capnął Frygę za pas, zwalił ją na ziemię. Sam wskoczył na siodło. Coś błysnęło oślepiająco, konie zaczęły rżeć, wierzgać i tłuc powietrze kopytami przednich nóg. |
2493 |
Siwa klacz Frygi spłoszyła się również, nim wiedźmin ją opanował. Fryga zerwała się, skoczyła, wczepiła w uzdę i wodze. Odtrącił ją uderzeniem pięści i puścił klacz w cwał. Schylony nad szyją wierzchowca nie widział, jak Degerlund kolejnymi magicznymi błyskawicami płoszy konie i oślepia jeźdźców. |
2494 |
Jeślić zimą albo na przedwiośniu wypadło, weźmij grzybów suszonych przygarść sporą. W garnuszku wodą zalej, mocz przez noc, rankiem posól, pół cebuli wrzuć, gotuj. Odcedź, ale wywaru nie zmarnuj, zlej go w naczynie, ino baczenie miej, by bez piachu, któren niechybnie na dnie garnuszka osiadł był. |
2495 |
Weźmij sagan wielki, wrzuć weń wszystko, a i o grzybach pokrojonych nie zapomnij. Zalej grzybnym wywarem, wody dodaj, ile trza, zalej wedle smaku zakwasem żurowym – jak taki zakwas uczynić, w inszym miejscu przepis jest. Zagotuj, solą, pieprzem i majerankiem przypraw wedle upodobania i chęci. |
2496 |
Kryty gontem budynek z podpartym słupami podcieniem, przylegająca do budynku stajnia, drewutnia, wszystko wśród grupy białopiennych brzóz. Pusto. Żadnych, jak się wydawało, gości ani podróżnych. Zmordowana siwa klacz potykała się, szła sztywno i chwiejnie, zwiesiwszy łeb do samej niemal ziemi. |
2497 |
Geralt podprowadził ją, oddał wodze pacholikowi. Pacholik lat miał na oko ze czterdzieści i mocno się pod ciężarem tych czterdziestu garbił. Pogładził szyję klaczy, obejrzał dłoń. Zmierzył Geralta wzrokiem od stóp do głów, po czym splunął mu wprost pod nogi. Geralt pokręcił głową westchnął. |
2498 |
Świadom był, że to kiepskie usprawiedliwienie, sam też nie miał najlepszego mniemania o ludziach doprowadzających wierzchowce do takiego stanu. Pacholik odszedł, ciągnąc klacz i mrucząc pod nosem, nietrudno było odgadnąć, co mruczy i co myśli. Geralt westchnął, pchnął drzwi, wszedł do stacji. |
2499 |
Za stołem w kącie zasiadał krasnolud. Płowowłosy i płowobrody, odziany we wzorzyście haftowany kabat koloru bordo, zdobiony mosiężnymi guzami na froncie i na mankietach. Policzki miał rumiane, a nos pokaźny. Geralt widywał czasem na targu nietypowe ziemniaki o lekko różowym kolorze bulwy. |
2500 |
Geralt usiadł, wysupłał monetę ze skrytki w pasie. Ale niech to mnie będzie wolno ugościć waszmość miłego pana. Wbrew mylnym pozorom nie jestem łazikiem ani lumpem. Jestem wiedźminem. W trakcie pracy, stąd strój sfatygowany i wygląd niedbały. Co wybaczyć raczcie. Dwa piwa, poczmistrzu. |
2501 |
Addario Bach otarł wąsy z piany. Obiło mi się twe miano o uszy. Bywały z ciebie człek, nie dziwota, że zwyczaje znasz. A ja tu, uważasz, z Cidaris zjechałem kurierką dyliżansem, jak ją nazywają na Południu. I czekam na przesiadkę, na kurierkę jadącą z Dorian do Redanii, do Tretogoru. |
2502 |
Stacyjna zalewajka była wyśmienita, kurek i mocno przysmażonej cebulki w niej nie brakowało, a jeśli w czymkolwiek ustępowała tej mahakamskiej, warzonej przez krasnoludzkie baby, to Geralt nie dowiedział się, w czym, albowiem Addario Bach jadł żwawo, w milczeniu i bez komentarzy. |
2503 |
Poczmistrz wyjrzał nagle przez okno, jego reakcja skłoniła Geralta, by wyjrzał również. Przed stację zajechały dwa konie, oba w stanie jeszcze chyba gorszym niż zdobyczny koń Geralta. A jeźdźców było trzech. Dokładniej, troje. Wiedźmin bacznie rozejrzał się po izbie. Skrzypnęły drzwi. |
2504 |
Póki jeszcze jesteście zdolni do podskoków. Dostrzegł błysk jej oka, od razu wiedział, że należy do tych nielicznych umiejących w walce uderzyć zupełnie gdzie indziej, niż patrzą. Fryga chyba jednak trenowała sztuczkę od niedawna, bo Geralt bez najmniejszego trudu uniknął zdradzieckiego cięcia. |
2505 |
Ligenza i Trent musieli już wcześniej widywać Frygę w akcji, bo jej fiasko po prostu ich osłupiło, zamarli z otwartymi gębami. Na czas dostatecznie długi, by wiedźmin zdążył chwycić wypatrzoną wcześniej miotłę z kąta. Trent dostał najpierw w gębę brzozowymi witkami, potem przez łeb trzonkiem. |
2506 |
Geralt podstawił mu miotłę pod nogę, kopnął w zgięcie kolana i obalił. Ligenza ochłonął, dobył broni, skoczył, tnąc od ucha. Geralt uniknął ciosu półobrotem, wykręcił się w pełną woltę, wystawił łokieć, niesiony impetem Ligenza nadział się na łokieć tchawicą zacharczał i padł na kolana. |
2507 |
Nim padł, Geralt wyłuskał mu z palców miecz, cisnął pionowo w górę. Miecz wbił się w krokiew i został tam. Fryga zaatakowała nisko, Geraltowi ledwie wystarczyło czasu na zwód. Podbił rękę z mieczem, chwycił za ramię, obrócił, podciął nogi trzonkiem miotły i rzucił na kontuar. Huknęło. |
2508 |
Miecz wbił się w krokiew i został tam. Trent cofnął się, potknął o ławę i przewrócił. Geralt uznał, że nie ma potrzeby bardziej go krzywdzić. Ligenza stanął na nogi, ale stał nieruchomo, z opuszczonymi rękami, gapił się w górę, na wbite w krokiew miecze, wysoko, poza zasięgiem. Fryga zaatakowała. |
2509 |
A to jeszcze powiem, że za wskazanie grasanta albo pomoc w jego ujęciu jest nagroda. Sto orenów. Poczmistrzu? Poczmistrz wzruszył ramionami, zgarbił się, zamamlał, wziął za wycieranie szynkwasu, bardzo nisko się nad nim schylając. Wachmistrz rozejrzał się, z brzękiem ostróg podszedł do Geralta. |
2510 |
Szczęściem wielkim młodsze jego rodzeństwo jest już normalne. Ich matka wreszcie pojęła, że będąc w ciąży nie wolno pić z kałuży przed szpitalem zakaźnym. Trent jeszcze szerzej otworzył gębę, spuścił głowę, zastękał, zaburczał. Ligenza też zaburczał, zrobił ruch, jakby chciał wstać. |
2511 |
Wypadałoby krasnoludowi podziękować. Ja widziałem was w akcji, tam, w chłopskiej zagrodzie, wiem, co z was za ptaszki. Palcem bym nie kiwnął w waszej obronie, takiego teatru, jak pan krasnolud, ani bym chciał, ani umiał odegrać. I już byście wisieli, cała wasza trójka. Idźcie więc sobie stąd. |
2512 |
I pytań nie zadaję. Ale wiesz ty co, wiedźminie? Jakoś odeszła mnie ochota siedzieć na tej stacji i całe dwa dni bezczynnie czekać na kurierkę. Raz, że nuda by mnie wykończyła. Dwa, ta panna, którą pokonałeś w pojedynku miotłą dziwnym pożegnała mnie spojrzeniem. Cóż, w ferworze krzynę przesadziłem. |
2513 |
Geralt ponownie się uśmiechnął. Z dobrym kompanem w podróży mniej się ckni, każdy filozof to poświadczy. O ile kierunek dla nas obu po myśli. Mnie trzeba do Novigradu. Muszę tam dotrzeć przed piętnastym lipca. Koniecznie przed piętnastym. Musiał być w Novigradzie najdalej piętnastego lipca. |
2514 |
Za krasnoludem bez bagażu człowiek w marszu nadążyć nie był w stanie. Wiedźmin też nie. Geralt o tym zapomniał i po jakimś czasie zmuszony był jednak prosić Addaria, by nieco zwolnił. Maszerowali leśnymi duktami, a niekiedy bezdrożami. Addario drogę znał, w terenie orientował się świetnie. |
2515 |
Dawnymi czasy zamieszkiwali tu kapłani. Wieść niosła, że gdy ich pazerności, hulaszczej rozpusty i wyuzdania nie dało się już wytrzymać, okoliczni mieszkańcy wypędzili kapłanów i zagnali ich w gęste lasy, gdzie, jak szły słuchy, zajęli się nawracaniem leśnych skrzatów. Z marnymi podobno rezultatami. |
2516 |
Konstrukcja, którą widzisz tam, w dole, to jest właśnie klauza. Służy do spławiania drewna z wyrębu. Rzeczka, jak baczysz, sama z siebie spławna nie jest, jest zbyt płytka. Wodę piętrzy się więc, gromadzi drewno, a potem klauzę się otwiera. Powstaje duża fala, umożliwiająca spław. |
2517 |
Kapituła czarodziejów ma większość udziałów w spółkach ośrodka przemysłowego pod Gors Velen, a kilka hut i fryszerek należy do niej całkowicie. Czarodzieje ciągną z hutnictwa bogate profity. Z innych gałęzi też. Może i zasłużenie, w końcu to większością oni opracowali technologie. |
2518 |
Dziś, jak ci dobrze wiadomo, smoków niemal się nie widuje, chyba że gdzieś w dzikich górach, wśród pustkowi. W tamtych czasach zdarzały się częściej i potrafiły dokuczyć. Nauczyły się, że pełne bydła pastwiska to wielkie jadłodajnie, gdzie można się nażreć do syta i bez zbytniego wysiłku. |
2519 |
Trzeba trafu, że do niedalekiego Ban Ard przywędrował akurat z uczniami ów Lebioda, słynny już podówczas, tytułowany prorokiem i mający rzesze wyznawców. Chłopi poprosili go o pomoc, on zaś, o dziwo, nie odmówił. Gdy więc smok przyleciał, Lebioda poszedł na pastwisko i zaczął go egzorcyzmować. |
2520 |
Umarli i żywi wędrują różnymi drogami, lisy zaś podążają pomiędzy umarłymi a żywymi. Bóstwa i potwory kroczą po różnych ścieżkach, lisy zaś chodzą pomiędzy bóstwami a potworami. Ścieżki światła i ciemności nie łączą się i nie przecinają nigdy; lisie duchy czuwają gdzieś pomiędzy nimi. |
2521 |
To jest przystań, o której mówiłem. Doszli nad rzekę, owiał ich ożywczy wiatr. Weszli na drewniany pomost. Rzeka tworzyła tu rozległe rozlewisko, wielkie jak jezioro, niemal nie znać było prądu, biegnącego gdzieś dalej. Z brzegu zwieszały się do wody gałęzie wierzb, łóz i olszyn. |
2522 |
Wszędzie pływało, wydając różne odgłosy, ptactwo wodne: kaczki, cyranki, rożeńce, nury i perkozy. Wkomponowując się w pejzaż i nie płosząc całego tego pierzastego tałatajstwa, po wodzie sunął z gracją stateczek. Jednomasztowy, z jednym wielkim żaglem z tyłu i kilkoma trójkątnymi z przodu. |
2523 |
Duży grotżagiel gaflowy, sztaksel i dwa kliwry na forsztagach. Klasyka. Stateczek – slup – zbliżył się do pomostu na tyle, by mogli podziwiać galion na dziobie. Rzeźba, miast standardowej cycatej kobiety, syreny, smoka bądź morskiego węża, wyobrażała łysego starca z haczykowatym nosem. |
2524 |
Nie widzi mi się, by one panów interesowały. Ani interesować powinny. Typów, którzy weszli na pomost od strony wioski, było pięciu. Tego, który się odezwał, noszącego słomiany kapelusz, wyróżniała mocno zarysowana, czarna od kilkudniowego zarostu szczęka i duży wysunięty podbródek. |
2525 |
Towarzyszył mu wielki drab, istny waligóra, acz z oblicza i spojrzenia bynajmniej nie matoł. Trzeci, przysadzisty i ogorzały, był żeglarzem w każdym calu i szczególe, wliczając wełnianą czapkę i kolczyk w uchu. Dwaj pozostali, ewidentnie majtkowie, dźwigali skrzynki z prowiantem. |
2526 |
Żeby się stąd wydostać na cywilizowane szlaki, trzeba długo wędrować lasami. Patrzy mi na to, że radziej byś z tego pustkowia odpłynął, zaokrętowawszy się na coś, co się na wodzie unosi. A «Prorok» jak raz żegluje do Novigradu. I może wziąć na pokład pasażerów. Ciebie i twego towarzysza krasnoluda. |
2527 |
To absolutnie niemożliwe. I nie chodzi nawet o to, że dziecka się nie odnajdzie, bo lisice wiodą niezwykle skryty tryb życia. Nie chodzi nawet o to, że aguara odebrać sobie dziecka nie pozwoli, a nie jest to przeciwnik, którego można w walce lekceważyć, tak w lisiej, jak i człekokształtnej postaci. |
2528 |
Ale lisice to monstra, a monstra trzeba wygubić, sprawić, by sczezły, by cały ich ród sczezł. Ty wszak z tego właśnie żyjesz, wiedźminie, do tego się przyczyniasz. To i nam, tuszę, nie będziesz miał za złe, że się do zagłady monstrów przykładamy. Próżne jednak, widzi mi się, są te dywagacje. |
2529 |
Cobbin! Petru Cobbin chciał capnąć Geralta za kołnierz, ale nie zdołał, bo do akcji wkroczył spokojny dotąd i małomówny Addario Bach. Krasnolud potężnie kopnął Cobbina w zgięcie kolana. Cobbin runął na klęczki. Addario Bach doskoczył, z rozmachem grzmotnął go pięścią w nerkę, poprawił w bok głowy. |
2530 |
Za jego plecami Addario Bach zaklął. Fysh też zaklął. Van Vliet jęknął. Leżąca bezwładnie na koi chuda dziewczynka miała szkliste oczy. Była półnaga, od pasa w dół obnażona całkowicie, z rozrzuconymi obscenicznie nogami. Szyję miała skręconą w sposób nienaturalny. I jeszcze bardziej obsceniczny. |
2531 |
Wątpliwości rzecz ta nie ulega. Jeśli coś jest wątpliwe, to tym czymś jest wiedza pana Fysha, którego w związku z powyższym prosiłbym o zachowanie milczenia. Rzecz ma się, panie van Vliet, następująco: gdybyśmy uwolnili młodą lisicę i zostawili ją na lądzie, byłaby szansa, że aguara nam odpuści. |
2532 |
Z pasującym do nazwy i cieszącym oko galionem. Potem zmieniono jedno i drugie. Jedni mówili, że właśnie owo sponsorowanie było na rzeczy. Inni, że novigradzcy kapłani jegomość van Vlieta co i rusz w herezji i bluźnierstwie obwiniali, więc chciał wleźć im do... Chciał się im przypodobać. |
2533 |
Trzymać się wszyscy! Niebo nad prawym brzegiem zrobiło się ciemnogranatowe. Z nagła spadł wicher, targnął lasem na nadrzecznej skarpie, zakotłował nim. Korony większych drzew zaszamotały się, mniejsze wpół się zgięły pod naporem. Poleciała kurzawa liści i całych gałęzi, nawet wielkich konarów. |
2534 |
W następnej chwili, sygnalizowany wcześniejszym narastającym szumem, lunął deszcz. Zza ściany wody przestali widzieć cokolwiek. «Prorok Lebioda» kołysał się i tańczył na falach, co i rusz zaliczając ostre przechyły. Do tego wszystkiego trzeszczał. Trzeszczała, jak się wydało Geraltowi, każda deska. |
2535 |
Powtarzał to sobie, wypluwał wodę i kurczowo trzymał się lin. Trudno było ocenić, jak długo to trwało. Wreszcie jednak kołysanie ustało, wiatr przestał szarpać, a burząca wodę nawalna ulewa zelżała, przeszła w deszcz, potem w mżawkę. Zobaczyli wówczas, że manewr Pudłoraka powiódł się. |
2536 |
Dzięki wam wielkie... Przełknęła ślinę na wspomnienie czarnego lasu, w głąb którego wwiódł ją przed dwoma dniami gościniec. Na wspomnienie wielkich, strasznych drzew o powykręcanych konarach, splecionych w dach nad pustą drogą. Drogą na której znalazła się nagle sama, sama jedna jak palec. |
2537 |
Hałasem i smrodem. Las kończył się przy rozstaju, dalej, aż ku pierwszym zabudowaniom, był już tylko goły i zjeżony pniakami zrąb, ciągnący się hen, hen po horyzont. Wszędzie snuł się dym, rzędami stały tu i kopciły żelazne beki, retorty do wypalania węgla drzewnego. Pachniała żywica. |
2538 |
Im bliżej miasteczka, tym bardziej narastał hałas, dziwny metaliczny szczęk, od którego ziemia wyczuwalnie drżała pod stopami. Nimue wkroczyła do miasteczka i aż westchnęła z podziwu. Źródłem huku i wstrząsów gruntu była najdziwaczniejsza machina, jaką kiedykolwiek zdarzyło się jej widzieć. |
2539 |
Przeszła przez mostek, rzeczka pod nim była mętna i ohydnie śmierdziała, niosła wióry, korę i czapy piany. Miasteczko Ivalo zaś, do którego właśnie wkroczyła, cuchnęło jak jedna wielka latryna, latryna, w której na domiar złego ktoś uparł się przypiekać nad ogniem nieświeże mięso. |
2540 |
Nimue, która ostatni tydzień spędziła wśród łąk i lasów, zaczynało brakować tchu. Miasteczko Ivalo, kończące kolejny etap na trasie, jawiło się jej jako miejsce odpoczynku. Teraz wiedziała, że nie zabawi tu dłużej, niż to bezwzględnie konieczne. I nie zachowa Ivalo w miłych wspomnieniach. |
2541 |
Na targowisku – jak zwykle – spieniężyła łubiankę grzybów i lecznicze korzenie. Poszło szybko, zdążyła nabrać wprawy, wiedziała, na co jest popyt i do kogo iść z towarem. Przy transakcjach udawała przygłupią dzięki temu nie miała problemów ze zbytem, handlarki na wyprzódki spieszyły okpić niedojdę. |
2542 |
Nie wyglądało bowiem, by długo w tym stadium przetrwały. Naprzeciw była karczma «Pod Zieloną...», urwana dolna deska szyldu czyniła z nazwy zagadkę i intelektualne wyzwanie, Nimue po chwili zupełnie zatraciła się w próbach odgadnięcia, co też, prócz żaby i sałaty, może być zielone. |
2543 |
Statek widmo, co więcej niż sto lat temu nazad bez wieści był przepadł, z całą załogą. Co to się potem pojawiał na rzece, kiedy się miało jakie nieszczęście przydarzyć. Z upiorami na pokładzie się pojawiał, wielu widziało. Bajali, że póty widmem będzie, póki ktoś wraku nie odnajdzie. |
2544 |
Mogłyśmy tworzyć iluzje magicznych wysp, pokazywać tysięcznym tłumom tańczące na niebie smoki. Mogłyśmy wywoływać wizje potężnej armii, zbliżającej się do murów miasta, i wszyscy mieszkańcy widzieli tę armię tak samo, aż do najdrobniejszych detali ekwipunku i znaków na chorągwiach. |
2545 |
Tacyście mądrzy? Proszę, jest okazja się wykazać! Znowu rozwidlenie! Jak mam płynąć, panie mądrala? W lewo, jak nurt niesie? Czy w prawo może rozkażecie? Fysh parsknął i odwrócił się plecami. Pudłorak chwycił za rumby steru i pokierował slup w lewą odnogę. Majtek z ołowianką wrzasnął. |
2546 |
Gady wiły się wśród trzcin i przybrzeżnych wodorostów, pełzały po na wpół zanurzonych pniach, zwieszały się, sycząc, z nadwodnych gałęzi. Geralt rozpoznawał mokasyny, grzechotniki, żararaki, boomslangi, daboje, gałęźnice, żmije sykliwe, ariety, czarne mamby i inne, których nie znał. |
2547 |
Z dala od prawego brzegu. Wanty grotmasztu zawadziły o zwisającą gałąź. Kilka węży owinęło się wokół lin, kilka, w tym dwie mamby, spadło na pokład. Unosząc się i sycząc, zaatakowały ściśn |
Комментарии
Я тоже не знаю как это набирать. Исправьте, пожалуйста.
вот-вот, только хотел написать про программистскую.
Кавычки в текстах исправлены.
Подскажите, как набрать такую заглавную букву.
Кавычки эти не смог пройти.
Второе слово в этом отрывке начинается неизвестно с какой буквы, по крайней мере Клавогонки ее не_определяют. :)